Dawno nie było u nas książek z krakowskiego wydawnictwa Technol. Nieobecność ta właśnie dobiegła końca wraz z niniejszą recenzją książki Bartosza Rdułtowskiego Foo Fighters. Tajna broń III Rzeszy?. Nie chodzi tu, ma się rozumieć, o amerykański zespół muzyczny założony przez legendarnego Dave’a Grohla, lecz o jedną z najciekawszych i najbardziej frapujących zagadek II wojny światowej, od której tenże zespół zaczerpnął nazwę.
Czym były Foo fighters? Oczywiście nie wiadomo, w przeciwnym razie nie byłoby zagadki. W najkrótszych słowach: były to niewytłumaczonej natury zjawiska przypominające z grubsza kule światła pojawiające się w pobliżu lecących samolotów w trakcie II wojny światowej, zwłaszcza w końcowym jej okresie. Autor przedstawia kolejno notatki prasowe będące pierwszymi upublicznionymi wzmiankami na ten temat, raport Jo Chamberlina stanowiący po dziś dzień fundament wszelkich badań w tym temacie, następnie pojawiają się badania i hipotezy oraz informacje o współczesnych, podobnych zjawiskach. Rdułtowski stosuje tu coś, co można by nazwać taktyką podwójnego apogeum, bowiem kiedy już Czytelnikowi wydaje się, że dowiedział się już wszystkiego i poznał poglądy Autora na omawiane zagadnienie, ten serwuje mu jeszcze jeden rozdział, poświęcony pojedynczemu incydentowi nad Schweinfurtem i analizuje, czy tenże incydent również powinien być zaliczany do kategorii foofighterowych.
Autor nie podnieca się polowaniem na sensację za wszelką cenę. Wręcz przeciwnie, stara się przedstawić zagadnienie w sposób możliwie najbardziej obiektywny i, można by rzec, chłodny, krytycznie analizując powstałe do tej pory teorie próbujące wyjaśnić zjawisko Foo Fighters. Powstała więc książka skierowana nie tylko do pasjonatów ufologii i teorii spiskowych, ale także dla ogółu zainteresowanych powietrzną częścią II wojny światowej. Nie jest to co prawda pozycja wybitna, ale praca, jaką włożył w nią Bartosz Rdułtowski przyniosła co najmniej przyzwoity efekt. Bogata i wszechstronna bibliografia, w której nie zabrakło oczywiście prac słynnego Igora Witkowskiego, jest dodatkowym argumentem na jej korzyść.
Można się zastanawiać, czy nie jest za krótka – ledwie 144 strony formatu A5, w tym kilka poświęconych na reklamy innych książek Technolu – ale wydaje się, że jednak nie. Z pewnością mogłaby być dwa razy dłuższa, lecz autor wyraźnie postawił na zagęszczoną dawkę konkretnych informacji, co w literaturze poświęconej niewyjaśnionym zagadkom historii wcale nie jest regułą.
Najpoważniejsze zarzuty kieruję pod adresem ludzi odpowiedzialnych za warstwę językową, a więc przede wszystkim do pani korektor, ale także do autora. Jest to bowiem pierwsza od bardzo dawna książka, w której znalazłem… błąd ortograficzny. Oto na stronie 47 oczom zaskoczonego Czytelnika ukaże się słowo standartowych. Pozwólcie, że nie skomentuję. A takich numerów jest tam niestety więcej. Zespół redakcyjny zdaje się na przykład nie pamiętać, że język polski jest językiem fleksyjnym (czy też, bardziej fachowo, językiem syntetycznym), co oznacza, iż występuje w nim fleksja. Jeśli więc mamy człowieka nazwiskiem Andy Roberts, to piszemy według Andy’ego Robertsa, nie zaś według Andy Robertsa (swoją drogą, za skandal uważam pojawienie się formy Endy). Włoskie imiona i nazwiska też jakoś nie doczekały się odmiany przez przypadki, a do Johna Deera jakimś cudem (chcę wierzyć, że to tylko literówka) wkradł się apostrof. Pod tym względem już dawno nie miałem styczności z książką tak słabą.
{{Image{src:_foofighters_czolo_s.jpg|thumb:|title:|}Image}}
O ile jednak puryści językowi powinni się trzymać od niej z daleka, o tyle pasjonaci drugowojennego lotnictwa i wszyscy zainteresowani zagadkami historii powinni rozważyć zapoznanie się z nią. Nie znajdą tam rewolucyjnych dowodów na rzecz tego, że Foo Fighters to dzieło kosmitów, ale właśnie dlatego książka Rdułtowskiego jest w moim odczuciu tak dobra. Na teorie o ufoludkach i posiadaniu przez nazistów technologii nieznanych w XXI wieku patrzę bowiem z potężnym przymrużeniem oka. Lektura utwierdziła mnie w tym przekonaniu, ale… no cóż, co dokładnie sugeruje Autor, przekonajcie się sami.