Wyobraźmy sobie następującą sytuację dziejącą się obecnie w Wiedniu, Buenos Aires lub Splicie: przemierzamy ulicę, przed nami idzie starszy pan, elegancko ubrany, podtrzymuje się laską i odpowiada z uśmiechem na nasze „dzień dobry”. Wygląda na 85–90 lat. Czy patrząc na niego widzimy zbrodniarza wojennego? Absolutnie nie. Ot, miły człowiek z sąsiedztwa. Efraim Zuroff widzi w nim oprawcę z obozu w Mauthausen, komendanta obozu w chorwackim Jasenovacu czy kata z Rygi i zrobi wszystko by postawić sędziwego staruszka przed sądem.

Efraim Zuroff urodził się w 1948 roku w Nowym Jorku w rodzinie ortodoksyjnych żydów. Nigdy nie czuł się Amerykaninem, więc nie dziwi fakt, że w 1970 roku wyemigrował do Izraela. Po ośmiu latach związał swoje dorosłe życie z Centrum Szymona Wiesenthala w Los Angeles. Zaczął ścigać nazistów. W 1978 roku większość znanych oprawców już dawno nie żyła bądź została uwięziona. Wystarczy w tym miejscu wymienić Rudolfa Hössa, Adolfa Eichmanna, Franza Stangla czy Odila Globocnika. Zuroffowi pozostali do złapania ci, którzy byli wykonawcami Holocaustu, ale są przez ogół mniej znani. Każdy zna nazwę Auschwitz, ale już Jasenovac czy Salaspils – nie, a również w tych miejscach dochodziło w czasie II wojny światowej do przerażających zbrodni.

Niestety praca Zuroffa pełna jest niepowodzeń. Brak sukcesów w ściganiu zbrodniarzy można łatwo wytłumaczyć opieszałością lub też beztroską sądów w Chorwacji, Austrii, na Węgrzech, Łotwie, Estonii bądź w odległej Australii. Po wojnie byli oprawcy uciekali jak najdalej od miejsc, w których popełnili zbrodnie, i nie chcieli mieć już więcej do czynienia z wojenną przeszłością. W tym miejscu mała dygresja i słowo komentarza na temat artykułu „Europejscy pomocnicy Hitlera w holocauście” z maja 2009 roku, który ukazał się w tygodniku Der Spiegel. Jaka wrzawa medialna – od Wiadomości w TVP1 poprzez Fakty TVN po Radio Maryja – pojawiła się w naszym kraju na temat tego, że Niemcy chcą w 65 lat po wojnie część odpowiedzialności za Holocaust zrzucić na wszystkie nacje współpracujące z nimi bądź podbite przez nich. A czy w rzeczywistości tak nie było? Sam Zuroff na kartach wspomnień pisze o zbrodniarzach z Austrii, Chorwacji, Łotwy, Estonii, Litwy, Węgier czy Ukrainy.

Tak więc czym jest dzieło pod tytułem „Łowca nazistów”? Jest to autobiografia połączona z reportażem, którą czyta się bardzo dobrze. Może czytelnika czasami drażnić język autora, zbyt osobisty i przesiąknięty gorzkim słowem, ale czy można dziwić się Zuroffowi, że tak właśnie pisze? Jak my byśmy się zachowali w sytuacji, gdy mamy dane na temat zbrodniarza, wiemy gdzie mieszka, jak wygląda i czego się dopuścił. W końcu idziemy na policję, a tam słyszymy, że nie mogą tego osobnika aresztować, gdyż jest to starszy pan, nie ma nakazu sądowego, nie ma nakazu ekstradycji, a ponadto nie wiedzą, czy w razie aresztowania nic mu się nie stanie, gdyż nie są pewni, jaki jest jego obecny stan zdrowia. Nic tylko ręce załamać i krzyczeć z bezsilności. Taki jest właśnie „Łowca nazistów”, gorzki dokument ukazujący, że po latach nikt już prawie nie chce ścigać zbrodniarzy wojennych i wydawać pieniędzy podatników na procesy dziewięćdziesięciolatków, którzy i tak umrą w niedługim czasie. Zuroff nie daje przez cały czas za wygraną, jego mottem są słowa Wiesenthala: „Nie zapomniałem o was” i „Ci, którzy zapominają o ofiarach wczorajszych, otwierają drogę dla jutrzejszych”. Zuroff urządza spotkania, konferencje prasowe, opisuje w prasie zbrodnie sprzed lat i samych zbrodniarzy. Ciągle wierzy w rzetelny proces każdej z osób na jego liście podejrzanych. Najgorszy w jego pracy jest czas, który z każdym dniem ucieka, który pozwala zbrodniarzom dożyć sędziwej starości i nie być niepokojonym w ich ostatnich latach życia.

Na koniec słowo komentarza na temat samej publikacji. Wydawnictwo Dolnośląskie wydało wspomnienia Zuroffa na bardzo dobrym jakościowo papierze w miękkiej oprawie i niedużym formacie. Prawie dwieście stron czyta się jednych tchem, w czym ogromna zasługa pani tłumacz Darii Demidowicz-Domanasiewicz. Jedynym mankamentem może być brak zdjęć, ale treść to rekompensuje. Po lekturze wspomnień Zuroffa, szczerze polecam tę publikację i to z kilku powodów. Po pierwsze, książka Zuroffa przybliża polskiemu czytelnikowi fakty z zakresu Holocaustu nie zawsze szeroko znane. Po drugie, Zuroff pisze o tym, o czym już wspominałem a propos artykułu w Der Spiegel – w większości krajów Europy znajdowali się oprawcy, którzy przyłożyli rękę do dzieła zniszczenia Żydów i o tym warto pamiętać. Czy mam jakieś zastrzeżenia do tej publikacji? Tak, jedno. Dlaczego tak szybko czyta się tę książkę i ma tylko dwieście stron – ale to są zarzuty do autora, a nie polskiego wydania.