Okres wakacji to doskonała okazja do zanurzenia się w lekturze. W tym roku uwagę mogła przykuć publikacja Ostatnie tajemnice nazistów Krzysztofa Drozdowskiego. Pan Drozdowski to autor ponad 25 książek i broszur o tematyce historycznej, a także ponad 200 artykułów naukowych i popularnonaukowych. Ponadto współpracuje z magazynami takimi jak „Historia bez tajemnic”, „Polska Zbrojna Historia”, „Odkrywca” i „Wolna Droga”. To sprawiło, że byłem jeszcze bardziej zainteresowany lekturą.
Intrygujący okazał się tytuł: Ostatnie tajemnice nazistów. Wydawnictwo Replika postarało się o estetyczne wydanie, warto również zaznaczyć, że na tle innych pozycji tego rodzaju książka wyróżnia się obecnością licznych czarno-białych fotografii i dwóch czterostronicowych wkładek z kolorowymi zdjęciami, co stanowi przyjemne urozmaicenie.
Pojawił się jednak problem związany z częścią tych zdjęć. Na przykład fotografię Hitlera przy pociągu Amerika podpisano: „archiwum autora”. To budzi pewne wątpliwości – czy autor posiada to zdjęcie w formie fizycznej, czy może jedynie kopię cyfrową na swoim komputerze? W przypadku drugiej opcji trudno mówić o archiwum. Wiele innych ilustracji podpisano po prostu: „Wikimedia Commons”, zaniedbując dodania informacji o autorze zdjęcia, wymaganej przez większość stosowanych tam wolnych licencji.
Nadszedł czas na treść książki, czyli rozważanie tajemnic nazistów. Książka okazała się zbiorem krótkich, pięcio- do piętnastostronicowych, rozdziałów, łącznie dwudziestu dziewięciu, poświęconych różnym wątkom. Niestety, pierwsze rozdziały, jak ten o locie Rudolfa Hessa do Szkocji czy rokowaniach Himmlera z aliantami w ostatnich dniach wojny, oraz rozdziały o ucieczkach nazistów przez Alpy i Włochy aż do Ameryki Południowej na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, nie dostarczyły nowych informacji ani zaskoczeń. Wydaje się, że tematy te są dobrze znane każdemu, kto choć trochę interesuje się historią drugiej wojny światowej.
Mam wrażenie, że Autor mógłby lepiej wykorzystać potencjał tego tematu. Atrakcyjny tytuł nawiązujący do nazistów i ich tajemnic można traktować jedynie jako zagrywkę marketingową. Kompilacja informacji z Wikipedii i innych źródeł, bez dodatkowej analizy i unikalnych spostrzeżeń, nie stanowi wartościowej literatury. Mimo że tytuł jest intrygujący, brakuje w książce głębokiej analizy i nowatorskiego podejścia do tematu. Tekst jest przewidywalny i pozbawiony oryginalności.
Wydaje się, że Autor ukształtował swój plan działania w następujący sposób: zadał sobie pytanie, co przyciąga czytelników. Historia drugiej wojny światowej! Druga wojna wciąż fascynuje dziesiątki tysięcy ludzi w naszym kraju. Podobnie jak w przypadku albumu muzycznego okładka książki musi przyciągać wzrok i wzbudzać ekscytację. Warto więc postawić na nazistów i ich „tajemnice”, co jednak stanowi tylko połowę sukcesu. Teraz możemy dodać coś, co doda publikacji wyjątkowego smaczku: symbol swastyki. Tak, teraz jesteśmy na właściwej drodze. Jeśli chodzi o treść, nie będzie z tym problemu. Przecież mamy Wikipedię. Tam znajdziemy mnóstwo informacji do dokładnego dopracowania tekstu.
Co więcej, możemy wzbogacić treść o własne spostrzeżenia i przemyślenia. Teraz wystarczy dodać odpowiednie tytuły do rozdziałów i mamy gotowy hit. Publikacja jest gotowa do wydania i podzielenia się nią z Czytelnikami. Książka Drozdowskiego przypomina o piosence śpiewanej przez Jerzego Stuhra na festiwalu w Opolu w 1977 roku. Parafrazując, można stwierdzić, że każdy może pisać, niektórzy lepiej, a inni gorzej, ale to nie o to chodzi, jak coś komu wychodzi.
Nie byłbym konsekwentny, gdybym twierdził, że publikacje historyczne powinny być tworzone wyłącznie przez wykwalifikowanych historyków. Sam w przeszłości napisałem kilka artykułów na temat historii, więc doskonale rozumiem, że pasjonaci tematu mogą chcieć się podzielić swoją wiedzą. Ale kiedy osoba niebędąca specjalistą w dziedzinie historii podejmuje się takiego projektu, musi być szczególnie dokładna i precyzyjna. Każdy detal, data oraz nazwisko muszą być wielokrotnie sprawdzane i zweryfikowane.
Niestety, w przypadku książki Drozdowskiego wydaje się, że i on, i wydawnictwo nie dołożyli wystarczających starań. Tekst obfituje w błędy merytoryczne, redakcja pozostawia wiele do życzenia, a obecność podwójnych spacji w tekście jest nieodpowiednia. Co więcej, niektóre rozdziały wydają się niedokończone, na przykład ten dotyczący Himmlera. Można odnieść wrażenie, że Autor zadowolił się niedbałym podejściem do tworzenia treści, jakby wystarczyło coś tam napisać, a potem przejść do kolejnego zagadnienia.
Innych rozdziałów, takich jak ten o Léonie Degrelle’u, nie można uznać za „tajemnicze”. Czy postać Degrelle’a jest anonimowa lub zakazana? Czy nie można o nim nic przeczytać? Od 2002 roku polscy Czytelnicy mogą zapoznać się z jego autobiografią, opublikowaną pod tytułem: Léon Degrelle. Front wschodni 1941–1945. Wydaje się zatem, że Autor mógłby staranniej wybierać tematy. Już po zakończeniu pierwszego rozdziału zacząłem przewidywać, jaki może być tytuł kolejnego i jakie zagadnienia będzie poruszać.
Nie zamierzam wyciągać pełnej listy błędów, ale warto zwrócić uwagę na kilka przykładów, aby przyszli Czytelnicy wiedzieli, na co mogą się natknąć. Już w drugim zdaniu pierwszego rozdziału czytamy o Nowej Kancelarii Rzeszy, iż „swym ogromem i przepychem jeszcze przed 1939 rokiem wywierała wielkie wrażenie na przybyłych gościach”. Rzeczywiście, można się zgodzić co do ogromu, jednakże przepychem nie mogła imponować przed 1939 rokiem, ponieważ środek Nowej Kancelarii Rzeszy ukończono dopiero w roku 1939. Kolejny przykład: Adolf Eichmann rzeczywiście urodził się w Solingen, jednak nie w Austrii, ale w rejencji Düsseldorf, na południe od Zagłębia Ruhry, która w roku 1909 była w granicach Cesarstwa Niemieckiego.
Z rozdziału o Himmlerze można wywnioskować, że akt dobrej woli Reichsführera wobec więźniarek obozu koncentracyjnego Ravensbrück nastąpił dopiero w nocy z 20 na 21 kwietnia 1945 roku. To właśnie wtedy, 21 kwietnia, białe autobusy szwedzkiego Czerwonego Krzyża zabierały te nieszczęsne kobiety. Ale to tylko część prawdy – pierwsze białe autobusy wywoziły więźniów obozu w Sachsenhausen już 15 marca, a tego już Autor nie napisał.
Kolejnym przykładem jest używanie terminu „obozy koncentracyjne” w odniesieniu do Treblinki II czy Sobiboru. To niefortunne określenie, ponieważ te miejsca to właściwie obozy zagłady. Na szczęście w późniejszych fragmentach Autor używa właściwego terminu. To jednak stanowi zarzut wobec redaktora, który nie dopilnował jednolitości terminologicznej. Podobne zagadnienie dotyczy opisu lotu Rudolfa Hessa, gdzie występują nieścisłości co do celu jego podróży – czyli Anglii czy Szkocji.
Autor wydaje się bazować na źródłach z Wikipedii lub stosować technikę kopiuj-wklej. Widać to na przykład w temacie Adolfa Eichmanna. Zarówno w książce (s. 132), jak i w haśle w Wikipedii znajdziemy fragment: „Po zmianach i reformach w RSHA, Müller wezwał Eichmanna do Berlina. Uczynił go szefem Urzędu Emigracyjnego Rzeszy i umieścił w byłym pałacu żydowskim przy Kürfürstenstraße 116. [tu opuszczono w książce zdanie o żonie Eichmanna] Głównym zadaniem Eichmanna stało się usunięcie Żydów z III Rzeszy i Protektoratu Czech i Moraw”. W książce wprowadzono jedynie minimalne zmiany („i” zamiast kropki po „Berlina”), a i tak nie poprawiono błędu interpunkcyjnego (przecinek po „RSHA”). Z podobnie kosmetycznymi zmianami zaczerpnięto z Wikipedii przypis o Juanie Perónie (s. 125).
Weźmy też opis życia Ottona Skorzenego (s. 160–162). Wikipedia: „W 1932 roku wstąpił do austriackiego odłamu partii nazistowskiej […] W marcu 1938 roku, podczas przyłączenia Austrii do Niemiec, Skorzeny ochraniał w pałacu przy Reisnerstraße prezydenta Austrii Wilhelma Miklasa”.
Drozdowski: „W 1932 roku wstąpił do austriackiego odłamu partii nazistowskiej. W marcu 1938 roku, podczas przyłączenia Austrii do Niemiec, ochraniał w pałacu przy Reisnerstraße prezydenta Austrii Wilhelma Miklasa”.
Wikipedia: „Wstąpił wówczas do oddziałów Waffen-SS. W lutym 1940 roku został przeniesiony do 2. kompanii zapasowego batalionu SS Leibstandarte Adolf Hitler w Berlinie-Lichterfelde”.
Drozdowski: „Wówczas skierował swe kroki do tworzącego się Waffen-SS. W lutym 1940 roku przeniesiono go do 2. Kompanii Zapasowego Batalionu SS «Leibstandarte Adolf Hitler» w Berlinie-Lichterfelde”.
Wikipedia: „W składzie dywizji Das Reich wziął udział w kampanii na Bałkanach i w ZSRR. Zajmował się konserwacją broni artyleryjskiej. Pod koniec 1941 roku doznał ciężkiej rany w głowę, a na początku 1942 roku został ewakuowany z pola walki. Po wyjściu ze szpitala został wycofany z walki i skierowany do zakładów naprawczych w Berlinie, gdzie pracował przez kilka miesięcy”.
Drozdowski: „W składzie dywizji «Das Reich» wziął udział w kampanii na Bałkanach i w ZSRR. Zajmował się konserwacją broni artyleryjskiej. Pod koniec 1941 roku doznał ciężkiej rany w głowę, a na początku roku 1942, z powodu kolejnych odniesionych ran, ewakuowano go z frontu. Po wyjściu ze szpitala, wycofany z walki, został skierowany do zakładów naprawczych w Berlinie, gdzie pracował przez kilka miesięcy”.
Do tego dochodzą jeszcze usterki redakcyjne. Numery przypisów czasami są przed kropką kończącą zdanie (poprawnie), czasami po kropce (niepoprawnie), a na przykład Eichmann „postanowił ubrać mundur” (s. 136). Niby szczegół, a rzuca się w oczy.
Podsumowując, książka Drozdowskiego to kompilacja pewnych faktów, którą podlano zdjęciami i intrygującym tytułem. Niestety, zawiera liczne błędy merytoryczne i redakcyjne (nie wspominając już o etycznych), co wpływa negatywnie na jakość i czytelność tekstu. Całość przypomina sytuację, gdy hamburger wygląda smakowicie na zdjęciu, ale w rzeczywistości rozczarowuje. Brak elementu zaskoczenia sprawia, że ostatecznie Czytelnik może poczuć się rozczarowany. Jak już wspomniałem, pisać każdy może, tylko czemu w tym wypadku jest gorzej? Szkoda.