Vivien Spitz była naocznym świadkiem procesów Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze w tym procesu numer 1, zwanego potocznie procesem lekarzy. Swoje doświadczenia z pobytu w okupowanych Niemczech oraz z sali sądowej opisała w książce „Doktorzy z piekła rodem”. Spitz stała się naocznym świadkiem historii i wiele lat po wojnie dawała świadectwo przeciwko negowaniu holokaustu i nazistowskich zbrodni.

Czytając przerażające opisy eksperymentów pseudomedycznych, jakich dopuścili się hitlerowscy lekarze na więźniach obozów koncentracyjnych oraz osobach upośledzonych umysłowo, każdy czytelnik musi sobie zadać pytanie, jak to było możliwe i jak do tego doszło. Na kartach wspomnień Vivien Spitz opisała w telegraficznym skrócie zbrodnie lekarskie z czasów istnienia III Rzeszy. Można na podstawie lektury odnieść wrażenie, że oskarżeni w Norymberdze lekarze nie odczuwali żadnej skruchy tak w trakcie wykonywania badań, jak i w trakcie procesu, kiedy prokurator z aptekarską dokładnością wykazywał bezcelowość i zbrodniczość eksperymentów. Każdy eksperyment medyczny, jaki przeprowadza się na człowieku, musi odbywać się za zgodą osoby biorącej w niej udział. Każdy lekarz dokonujący badań musi poinformować pacjenta, jaki jest cel badania, jakie mogą być skutki uboczne i kiedy badanie się zakończy. Nikt nie pytał się więźniów, czy wyrażają zgodę na udział w testach. Skazanych przez Politische Abteilung na karę śmierci w obozach koncentracyjnych mamiono obietnicą uwolnienia po eksperymentach. Badania i eksperymenty prowadzono bez uświadomienia badanych, na czym będzie polegać dany test, a w wypadku działań chirurgicznych – bez elementarnego znieczulenia. Ludzie będących obiektem badań traktowano niczym króliki doświadczalne, a nawet gorzej. Byli zwykłym materiałem testowym, nad którym nikt nie musi się litować, bo po co, skoro byli elementami wrogimi Rzeszy i przy okazji niebezpiecznymi.

Żaden z dwudziestu trzech oskarżonych nie przyznał się do winy. Każdy tłumaczył się tym, że badania, jakich byli uczestnikami, miały wnieść doniosły wkład w poznanie mechanizmów biologicznych człowieka lub też oswobodzenie kraju z osób będących balastem dla reszty społeczeństwa ze względu na kalectwo umysłowe. Specjalne zranienia, postrzały i zabrudzenia ran miały symulować okaleczenia żołnierzy na froncie. Nagłe zmiany ciśnienia i oziębianie ciała – zachowanie się ciał lotników spadających na spadochronach i przebywających po zestrzeleniu samolotu w wodzie. Dekapitacja więźniów żydowskich i ich kośćce miały dostarczyć dowody na ewidentne różnice w budowie czaszek i szkieletów niearyjskiej społeczności. Podpalenia części ciała więźniów fosforem symulowały oparzenia, z jakimi stykała się ludność cywilna bombardowanych niemieckich miast. Przymusowa i bezwiedna sterylizacja miały na celu eliminację całych narodów. Zarażając malarią i tyfusem, dążono do wynalezienia tańszej metody leczenia tych chorób. Te i inne potworne historie są częścią tej książki. Po jej przeczytaniu można śmiało wywnioskować, iż przysięga Hipokratesa, którą składa każdy adept sztuki lekarskiej, w mniemaniu hitlerowskich lekarzy nie tyczyła się „podludzi” i osadzonych w obozach koncentracyjnych. Dostępność „materiału” badawczego była tak nieograniczona, że nikt nie przejmował się zabijaniem kolejnych ofiar tych nieludzkich eksperymentów.

Książka Vivien Spitz nie jest niestety pozbawiona błędów drukarskich i merytorycznych. Po raz kolejny, czytając książkę o tematyce obozowej, można się natknąć na stwierdzenie, że pierwszym komendantem KL Auschwitz był Rudolf Hess, a nie Rudolf Hoess (lub w innej pisowni: Rudolf Höß). Zdaję sobie sprawę, że w wymowie różnice są minimalne, ale trzeba mieć na uwadze, że to były dwie różne osoby. W jednym z rozdziałów autorka pisze o amerykańskich bombowcach B-29, które obracały w perzynę niemieckie miasta. Spitz jako laik, może się mylić, ale od czego jest korekta? Bombowce B-29 nigdy nie brały udziału w nalotach na miasta Rzeszy. Nie mogę przy okazji nie wspomnieć o pojawiających się w książce błędach drukarskich, takich jak np. rozpoczęcie wojny III Rzeszy z ZSRR datowane na 1841 rok, a przesłuchanie więźnia obozu koncentracyjnego przed sądem w Norymberdze na grudzień 1942 roku. Nikt z korekty nie zareagował na błąd merytoryczny w zeznaniach świadka procesu, który stwierdza o swoim pobycie w obozie Struthof pod Gdańskiem. Obóz Struthof (dokładniej Natzweiler-Struthof) znajdował się w Alzacji, a pod Gdańskiem był Stutthof. Przy okazji z kart książki dowiadujemy się, że autorka nic nie wiedziała o wybuchu wojny miedzy USA a III Rzeszą, aż do 1943 roku. Trudno mi sobie wyobrazić, że Niemka z pochodzenia mieszkająca w USA nie widziała o tym, że kraj ojczysty jej rodziców jest w stanie wojny z USA od grudnia 1941 roku. Może się czepiam szczegółów, ale od dłuższego czasu brakuje mi w polskich wydawnictwach dobrej korekty, takiej która przy spornym zdaniu postawi znak * i wytłumaczy, że w tym, a w tym miejscu autor musi się mylić. Ostatni minus, jaki dało się zauważyć podczas lektury, to małoformatowe, a przez to mało czytelne zdjęcia.

Podsumowując, książka autorstwa Vivien Spitz jest dobrym początkiem dla tych, którzy nigdy nie spotkali się wcześniej z problematyką eksperymentów pseudomedycznych i eutanazji na chorych umysłowo, których dopuścili się hitlerowscy lekarze w III Rzeszy. Książka jest wydana w twardej okładce, co w dzisiejszych czasach jest sporym plusem na rzecz wydawnictwa. Minusy, które opisałem powyżej, nie są aż tak znaczące, żeby z góry zniechęcić potencjalnego czytelnika do zakupu. Natomiast dla czytelnika obytego w problematyce obozowej, polecam książkę jako uzupełnienie wiedzy oraz zalecam przy okazji odwiedzenie stron internetowych na przykład United States Holocaust Memorial Museum, czy Instytutu Yad Vashem.