– Ejże, kojarzę to nazwisko – wykrzykną teraz miłośnicy „Kompanii braci”. No pewnie, że kojarzysz. Oto bowiem wreszcie na polski rynek wróciły wspomnienia jednego z bohaterów kultowego serialu. Dwieście osiemdziesiąt stron porządnej literatury wojennej przywodzącej na myśl legendarne „Szkarłatne godło odwagi” Stephena Crane’a. Tyle że wszystko, o czym przeczytacie w „Kompanii spadochronowej” zdarzyło się naprawdę.
Doprawdy, wielka to szkoda, że Websterowi nigdy nie było dane zrobić kariery w charakterze pisarza. Jakoś nigdy nie miał szczęścia do wydawców, nie zdołał ich zainteresować ani wspomnieniami wojennymi, ani książką o rekinach, a w końcu zginął tragiczną śmiercią we wrześniu 1961 roku, żeglując u wybrzeży Kalifornii. Dopiero wdowie po nim udało się pociągnąć za odpowiednie sznurki.
„Kompania spadochronowa”, jak wspominałem, pojawiła się już kiedyś na polskim rynku, więc spory odsetek naszych Czytelników może tę książkę znać i poświadczyć, że jest fenomenalna. Stanowi jedno z najcenniejszych świadectw z walk na froncie zachodnim i z pewnością zalicza się też do wspomnień najbardziej intymnych. Nie intymnych seksualnie, rzecz jasna, chociaż tu i ówdzie znajdą się okruchy erotyczne, ale intymnych dlatego, że Autor obnaża przed Czytelnikiem wszystkie swoje uczucia. Poznajemy Webstera cynicznego, Webstera wściekłego, Webstera rozczarowanego, Webstera poniżonego, Webstera przestraszonego, a nawet Webstera-dekownika, ucieszonego z odniesionej rany i możliwości spędzenia „wakacji” w szpitalu, z dala od bitewnego zgiełku. Nie był wszakże wyjątkiem w tym względzie. Au contraire, jeśli nie każdy, to prawie każdy żołnierz marzył o ranie niezagrażającej życiu, ale wymuszającej odesłanie na tyły.
Trochę szkoda, że nie miał tej książki pod ręką Cornelius Ryan, kiedy pisał „Najdłuższy dzień”. Jednak z oczywistych względów mieć jej nie mógł, „Najdłuższy dzień” ukończył bowiem już w roku 1959. Niby mała strata, bo i tak jest to książka pierwszorzędna, lecz umieszczenie przeżyć czy przemyśleń Webstera w tym kontekście mogłoby przynieść obopólne korzyści. A skoro już mowa o Ryanie, warto rozważyć tu pewną kwestię. Otóż jak powszechnie wiadomo, dla Amerykanów II wojna światowa w Europie to nie tyle nawet sam front zachodni, ile Normandia, Ardeny i Market Garden. Innymi słowy: front zachodni to właściwie dwie dywizje, 101. Powietrznodesantowa i 82. Powietrznodesantowa. No ale przecież to nie wina Webstera, a już tym bardziej nie Ryana, który przecież napisał także „Ostatnią bitwę”, gdzie niebagatelną rolę odgrywają właśnie Sowieci. Niemniej, trudno zaprzeczyć istnieniu tego zjawiska i mimo woli Autorzy tacy jak Webster czy Stephen Ambrose jednak są za nie odpowiedzialni. Niestety, operacja Dragoon czy front włoski jakoś nie cieszą się dużą popularnością wśród twórców książek, filmów i seriali, a przecież i tu byłoby o czym opowiadać.
Zostawmy jednak sprawy, na które Webster nie mógł mieć wpływu. Nie jego wina przecież, że rzucono go do walki właśnie tam, a nie na wybrzeża Morza Śródziemnego. Musiałbym się mocno starać, aby wskazać jakieś wady tej książki. Trudno nawet powiedzieć, że jest za krótka. W moim odczuciu – w sam raz. I podobnie jak w przypadku „Piekła Pacyfiku” jest to naprawdę ciekawa lektura. Czytelnik, który zdążył się już zapoznać z „Kompanią Braci” oraz innymi wspomnieniami alianckich żołnierzy nie znajdzie tam wiele nowego – podobne emocje, podobne przemyślenia, wszystko podobne. Nic dziwnego, wszak wojna na swym najbardziej podstawowym poziomie jest zawsze i wszędzie taka sama.
Nadrukowana na okładce cena 35 złotych to uczciwa stawka za jedne z najciekawszych wspomnień żołnierskich na polskim rynku. Często spotkać można opinię, że jest to obowiązkowa pozycja dla miłośników „Band of Brothers” – i w sumie jest – ale przede wszystkim sięgnąć powinni po nią Czytelnicy, którzy serialu nie znają.