Bałem się tej książki. Opasły tom dotyczący jednej małej jednostki? Zapewne przygniecie mnie ilość wiedzy i detali zawartych na jej kartach. Po chwili lektury byłem już jednak spokojny. Nie ma się czego bać.
Historia 1.SKC w różnych jej wcieleniach jest dosyć dobrze opisana na polskim rynku wydawniczym. Trudno więc uznać omawianą pracę za nowatorską czy przełomową, choć jednocześnie należy pochwalić Autora za odwagę, związaną z wejściem w temat tak dobrze przecież opisany. Bardzo trudno przecież dodać jest coś nowego czy nawet korzystnie zaprezentować się na tak szerokim tle. Czy jednak owa odwaga znalazła odzwierciedlenie w nowatorskim podejściu do tematu, czy choćby wykorzystaniu wcześniej nieznanych źródeł? Cóż, w tym momencie wchodzimy, Szanowni Państwo, w dosyć dyskusyjne zagadnienie.
„Awanturnicy i bohaterowie” liczą „skromne” 480 stron. Co ciekawe, w książce nie znajdziemy jako takiego wstępu czy zakończenia. Brak tu też słowa od Autora. Ot, rozpoczynamy lekturę na rozdziale 1., kończymy na 10., potem następują bibliografia, przypisy, indeks i spis ilustracji. Plusem tego rozwiązania jest niejako przejście od razu „do rzeczy”, niemniej przyjęcie takiej budowy pracy pozbawia czytelnika pewnego spojrzenia „za kulisy” książki. Nie wiadomo, dlaczego Autor podjął się tego tematu, co chce osiągnąć czy też jak przebiegał proces zbierania informacji. Niektórym może się takie podejście podobać, sam jednak odczuwam pewien niedosyt.
Idąc dalej, przypisy (jak już wspomniano) zamieszczono za tekstem głównym. Takie rozwiązanie ma – ponownież – swoich sympatyków i przeciwników. Ci pierwsi zwrócą uwagę na brak wizualnego zaburzenia danej strony, natomiast ich oponenci zwrócą uwagę na konieczność ciągłego przeskakiwania na koniec książki w celu zapoznania się z danym przypisem. Jest to dosyć uciążliwe, jako że Autor nie stroni od zamieszczania uzupełnień czy komentarzy właśnie tam, a biorąc pod uwagę objętość całej książki i skłonność Autora do zarysowywania naprawdę szerokiego tła wydarzeń (o czym później), nic by się nie stało, jeśli takie uzupełnienia włączono by do tekstu głównego.
Spis ilustracji również wymaga pewnego komentarza. „Awanturnicy i bohaterowie” zawierają dwie wkładki mające łącznie 16 kredowych nienumerowanych kart (32 strony) z rozmaitymi ilustracjami. Połowę z nich zajmują fragmenty „Dziennika bojowego Samodzielnej Kompanii Commando” (C.56/IV), z zasobów londyńskiego Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego. O ile ilustracje są dobrze dobrane i w dobrej jakości, o tyle podpisywanie ich „domena publiczna” bez podania źródła jest rozwiązaniem co najmniej nieeleganckim. Taki zwrot odnosi się przecież wyłącznie do stanu prawnego danej grafiki, w żaden sposób nie wskazując, skąd ona pochodzi, co mogłoby pomóc innym mniej doświadczonym badaczom i entuzjastom we własnych poszukiwaniach, jednocześnie będąc pewnego rodzaju podziękowaniem czy uznaniem wysiłku dla twórców danego repozytorium. Nie wiem przy tym, czy przyjęcie takiego sposobu postępowania z częścią ilustracji jest skutkiem działań Redakcji czy też samego Autora.
Mając na uwadze powyższe, warto zauważyć, iż w gronie ilustracji podpisanych jako „domena publiczna” znajdziemy 17 fotografii z zasobu Narodowego Archiwum Cyfrowego, mapę i dwa szkice z zasobów Biblioteki Narodowej (udostępnione za pośrednictwem serwisu Polona.pl), dwa zdjęcia z zasobów Imperial War Museum i jedno z Bundesarchiv. W wypadku ostatniej trójki podejrzewam, iż zostały zaczerpnięte z serwisu Wikimedia Commons, aczkolwiek to tylko spekulacja. Mamy więc 23 ilustracje przedstawione jako „domena publiczna” i zaledwie pięć, gdzie źródło zostało wymienione.
Czas na omówienie bibliografii. I tu, niestety, pojawia się większy problem. Jaki? Już wyjaśniam.
Zacznijmy od archiwaliów. W tej części znajdziemy dziewięć teczek z zasobów IPMS (C.56 I-IX), uzupełnione przez dwie inne prace, „Szwadron pancerny” i „Wnioski z Kampanii Tuniskiej”. Wszystkie powyższe są dostępne online, czy to na stronie Instytutu (akta), czy to w Wojskowej Bibliotece Cyfrowej (dwie ostatnie). Nie jestem przy tym w stanie ocenić, czy Autor wykonał kompletną kwerendę w zbiorach IPMS.
Rzuca się w oczy praktycznie od razu brak brytyjskich archiwaliów. Sam Autor stwierdza, iż „Kompania formalnie podlegała bezpośrednio Naczelnemu Wodzowi, natomiast operacyjnie znalazła się w strukturach brytyjskich sił specjalnych”, więc pojawienie się w „Awanturnikach i bohaterach” akt wytworzonych przez Brytyjczyków byłoby zupełnie naturalne, a nawet oczekiwane. Niczego takiego jednak tu nie widać. Czy znaczy to, że takich dokumentów po prostu nie ma?
Szybki rzut oka w internetowy katalog The National Archives pozwala na rozwianie wszelkich wątpliwości. Znajdziemy tam choćby teczkę DEFE 2/45 zawierającej (wierząc opisowi) „War Diary” 10 Commanda, w skład którego (jako 6 Troop) wchodziła polska jednostka. Idąc dalej, mamy tam DEFE 2/1231, teczkę zawierającą między innymi raporty dotyczące polskich i belgijskich komandosów działających we Włoszech, czy też DEFE 2/977 lub DEFE 2/780, obie dotyczące działalności No.10 (Inter-Allied) Commando.
W katalogu widnieje też choćby (dostępny online) dokument zarejestrowany pod sygnaturą CAB 79/63/5, w którym znajdziemy wyjaśnienie, dlaczego lord Mountbatten zaproponował wysłanie polskich komandosów do Włoch. Kolejny, CAB 79/71/12, może z kolei pomóc w zrozumieniu i opisaniu chronologii przyczyn, dla których – wbrew prośbom polskiego rządu – polska jednostka „Commando” nie została wycofana z Włoch w celu użycia jej w operacji „Overlord”. A są to kwestie potraktowane przez Autora cokolwiek po macoszemu.
Solidna kwerenda w brytyjskich archiwach przyniosłaby niewątpliwie same korzyści wszystkim zainteresowanym stronom. Niestety, w bibliografii nie znajdziemy śladu takiego przedsięwzięcia ani też jakiejkolwiek kwerendy fizycznie wykonanej poza granicami naszego kraju.
Kolejny dział bibliografii to liczący 27 pozycji dział „Wspomnienia i pamiętniki”, po którym następują „Opracowania”, zawierające 245 wpisów dotyczących rozmaitych artykułów prasowych i książek.
Tak pokaźna liczba opracowań może (i powinna) budzić podziw dla pracy wykonanej przez Autora. Aczkolwiek i tu warto zwrócić uwagę na kilka detali. Przede wszystkim tak rozbudowana część bibliografii „Awanturników i bohaterów” dowodzi popularności tematu, jak i obfitości dostępnej literatury przedmiotu. Znajdziemy tu też prace dosyć ogólne, i niemające bezpośredniego związku z opisywanym tematem, jak chociażby książkę Edmunda Kosiarza „Druga wojna światowa na morzu”, wydaną w Gdańsku w 1976 roku. Jest to jednak związane z przyjętym przez Autora bardzo szeroko zakrojonym podejściu do tematu, o czym później.
Uważna lektura „Opracowań” prowadzi do dosyć zaskakującego wniosku. Nie ma tu ani jednej pracy napisanej w innym języku niż polski. Nawet jeśli Autor wykazuje w bibliografii pracę zagranicznego autora, jest to jej polskojęzyczne wydanie. Czy rzeczywiście cała literatura wydana na Zachodzie dotycząca wspomnianego tematu została przełożona na język polski? Oczywiście, że nie. Wystarczy wymienić pracę „Commandos in Exile. The story of 10 (Inter-Allied) Commando 1945” autorstwa Nicka van der Bijla, czy też (dostępną online w serwisie Archive.org) „Ten Commando 1942–1945” Iana Deara. Obie książki mają więcej wspólnego z tematem przewodnim „Awanturników i bohaterów” niż co niektóre prace wykazane w bibliografii. Podobnie jak w wypadku poruszonej już kwestii nieobecności niektórych dokumentów, trudno znaleźć tu jakiekolwiek wytłumaczenie. Czy zadecydowały tu kwestie językowe, finansowe, czasowe czy jakiekolwiek inne – nie mam pojęcia. Takie kwestie mogłyby być poruszone we wstępie czy słowie od Autora, niemniej – jak już Państwo wiedzą – w omawianej pracy nie ma takiego elementu. Poprzestanę więc na wyrażeniu żalu, iż Autor, z nieznanych mi przyczyn, nie wyzyskał dostępnej bazy źródłowej.
Dział poświęcony bibliografii zamyka część „Strony internetowe”, zawierająca odnośniki do dziewięciu witryn. Będąc uczciwym, wypada wspomnieć, iż pięć z nich to witryny anglojęzyczne. Kierując się tą samą pobudką, trzeba jednak zaznaczyć (mając w pamięci poprzednie rozważania), iż tłumaczenie stron internetowych na język polski jest rzeczą banalnie prostą z technicznego punktu widzenia.
Po omówieniu bazy źródłowej spożytkowanej przez Autora czas najwyższy przejść do omówienia zasadniczej treści.
Pan Kaliński, jak już wspomniałem, zdecydował się na przyjęcie niezwykle szerokiego zakresu poruszanych zagadnień, nie bojąc się wspominać o wydarzeniach 1066 czy 1644 roku, nie zapominając jednocześnie chociażby o Wielkiej Wojnie. Takie postępowanie można ocenić jako chęć zapewnienia czytelnikowi możliwe najszerszego tła opisywanych wydarzeń, i jeśli tak je oceniać, to Autor zasłużył tu na „szóstkę z plusem”. Jednocześnie prowadzi to jednak do dosyć sztucznego napompowania objętości treścią niemającą tak naprawdę nic wspólnego z historią maleńkiego, w skali całej wojny, oddziału, będącego zaledwie okruszkiem nawet na mapach dotyczących działań w samych Włoszech. Tu aż prosiło się o podejście kojarzone bardziej z mikrohistorią i wyzyskanie wszystkich dostępnych źródeł i opracowań do maksimum tak, by stworzyć możliwie najaktualniejszą i najkompletniejszą historię jednostki we wszystkich stadiach organizacyjnych. Tak napisana praca, licząca prawie 500 stron, byłaby prawie że pomnikiem literatury historycznej i wzorem do naśladowania, a jej twórca godzien by był wszelkich literackich i historycznych nagród. Niestety, Autor wybrał inną ścieżkę.
Sama treść książki również może sprowokować do pewnego komentarza. Zagłębiając się w „Awanturników i bohaterów”, można odnieść wrażenie, iż jej Autor lepiej czuje się w kwestiach obyczajowych i społecznych niż militarnych, posiłkując się wszędzie, gdzie tylko może, rozbudowanymi cytatami z różnego rodzaju wspomnień. Nie mam zamiaru podważać tu w żaden sposób przyjętej przez Autora metody tworzenia jego pracy; to on jest tu Twórcą, a książka to jego Stworzenie. Ktoś, obdarzony być może trochę bardziej ciętym poczuciem humoru niż moje, mógłby zadać jednak pytanie, jaką książkę czyta; „Awanturnicy i bohaterowie” czy też „Alkoholicy i bohaterowie”? Niczego, rzecz jasna, nie odejmuję żołnierzom służącym w tejże jednostce, nikogo o nic nie pomawiam ani nie oskarżam. Nie namawiam też do utajania czy przemilczania jakiegokolwiek aspektu życia żołnierskiego. Chodzi po prostu o proporcje.
Skupiając się już na warstwie merytorycznej, trudno znaleźć tu jakiekolwiek większe usterki. To po prostu dobrze napisany kawał tekstu. Świadczy to bardzo pozytywnie o samym Autorze, jak również o jego dziele. Mamy tu jednak, jak to często w życiu bywa, ową „drugą stronę medalu”. Autor, korzystając z niezwykle szerokiej bazy opartej o opracowania i artykuły, pisze w sposób, który mam ochotę określić słowem „bezpieczny”. Trudno doszukać się tu czegoś nowatorskiego czy przełomowego w odniesieniu do przedstawianego zagadnienia. Są jednak pewne momenty, gdzie można by wejść z Autorem w niewielką polemikę.
Cytując fragment ze strony 117: „Brytyjska praca w ogromnej większości nie dość, że wskazywała na Niemców jako rzeczywistych sprawców zbrodni katyńskiej, to ochoczo powielała oszczerstwa Kremla wobec Polaków, których przedstawiano jako «awanturników», «kiepskich sojuszników» i «faszystów»”. Każdy twórca ma prawo do pisania swej pracy z własnego punktu widzenia i zamieszczania w niej pewnych przemyśleń czy refleksji. Jest to nie tylko mile widziane, ale też – w niektórych wypadkach – bardzo pożądane. W tym jednak wypadku Autor przedstawia Czytelnikowi coś jako fakt, coś co rzeczywiście miało miejsce w przeszłości. Czy tak rzeczywiście było? Tego się już nie dowiemy, jako że wypowiedzi nie opatrzono żadnym przypisem.
Inny fragment (dotyczący Wysp Normandzkich), proszący się o niewielkie sprostowanie, znajdziemy na s. 20. Cytując: „W ten sposób wysepki stały się jedyną częścią terytorium Wielkiej Brytanii, nad którym do końca wojny łopotał sztandar nazistowskich Niemiec”. O ile sam fakt okupacji tychże wysp jest niepodważalny, o tyle – niestety – mało kto wie, że… wyspy te nie są terytorium należącym do Wielkiej Brytanii. To „dependencje Korony Brytyjskiej”, terytoria dysponujące pewną autonomią (Balifat Jersey i Balifat Guernsey) związane z Koroną, aczkolwiek nie wchodzące w skład Zjednoczonego Królestwa. Pisanie o zajęcie ich przez Niemców jako o okupacji „terytorium Wielkiej Brytanii” jest więc błędem.
Do pełnego obrazu książki wypada dorzucić jeszcze niewielką garść naprawdę drobnych usterek dotyczących uzbrojenia. Na s. 95 znajdziemy następujący fragment: „Od drugiej połowy 1942 roku do Wielkiej Brytanii zaczęły napływać thompsony w wersji M1 (później także M1A1), z uwagi na wojenne potrzeby uproszczone pod względem budowy w stosunku do wersji M1928A1, z drewnianą kolbą zamiast pistoletowego chwytu z przodu [podkr. ŁM]”. Wszystkie wymienione tu wersje miały drewnianą kolbę. To, o czym Autor chciał napisać, to „łoże przednie”, które rzeczywiście instalowano od pewnego momentu zamiast przedniego chwytu pistoletowego.
To, co znajdziemy na stronie 258, wymaga trochę szerszego komentarza. Jeśli, Szanowny Czytelniku / Szanowna Czytelniczko, masz już mnie dość, uciekaj, proszę, w kierunku podsumowania. Jeśli nie, zapraszam do prześledzenia małego śledztwa.
Cytując, po raz już któryś, „Awanturników i bohaterów”: „14 maja na stanowiska żołnierzy 2. Korpusu Polskiego po raz pierwszy zostały wystrzelone niemieckie ulotki. Kilkaset kartek wpychano do rozmontowanego i opróżnionego pocisku dymnego, po czym pocisk składano na nowo i wystrzeliwano w kierunku polskich pozycji, nad którymi rozrywały się w powietrzu: «Wyglądało to jak olbrzymi rozkwitający kwiat chryzantemy, którego płatki powolnie opadały na nasze stanowiska»”.
Tym, co przyciągnęło moją uwagę, był fragment o przerabianych pociskach dymnych. Po co Niemcy mieli by to robić, skoro dysponowali nie tylko specjalnymi pociskami artyleryjskimi przeznaczonymi do rozrzucania ulotek, ale i wyspecjalizowaną wyrzutnią rakiet propagandowych (Propagandawerfer 41)?
Trop wiódł do źródła cytatu przytoczonego przez Autora, czyli „Przeglądu Pruszkowskiego” 1/2004 i materiału „Droga krwi i chwały polskich saperów” Mieczysława Szyłkiewicza (link PDF). Okazuje się, iż Dariusz Kaliński pominął zdanie znajdujące się dosłownie przed tym przytoczonym przez niego: „Audycja radiowe nadawane były wieczorami, za dnia natomiast propagandę radiostacji «Wanda» wspomagały setki ulotek wystrzeliwanych pociskami z moździerzy niemieckich”. Nie ma tu więc żadnej wzmianki o zmodyfikowanych pociskach dymnych.
Krótkie poszukiwania w sieci przyniosły zaskakujący zwrot akcji. Okazało się, iż w rejonie Piedimonte w alianckie ręce wpadła czteroprowadnicowa wyrzutnia pocisków rakietowych przeznaczonych do rozrzucania ulotek. Dalsza wirtualna kwerenda pozwoliła na ustalenie tożsamości „poszukiwanego”; jest to zmodyfikowana wersja wspomnianej wyrzutni Propagandawerfer 41. „Zwykły” egzemplarz miał jedną prowadnicę, tu do jednej podstawy przymocowano aż cztery. Znany jest też prawdopodobny operator tego egzemplarza – Propagandakompanie 699.
Całość przypomina trochę proces poszlakowy, niemniej można – moim zdaniem – bezpiecznie założyć, iż Autor trochę się zagalopował z tymi przerabianymi pociskami dymnymi. Trudno, rzecz jasna, zakładać, iż wspomniany „zdobyczny” czteroprowadnicowy egzemplarz to dokładnie ten z artykułu Szyłkiewicza (podobną konstrukcję pokazuje zdjęcie poniżej), niemniej to wyraźna przesłanka do stwierdzenia obecności niemieckiej wyspecjalizowanej jednostki propagandowej w tym rejonie. Jeśli jednak się mylę, i ktoś posiada stosowne materiały w tym zakresie, to zapraszam takie osoby do podzielenia się swoimi uwagami w komentarzach pod niniejszą recenzją.
Obrazu militariów przedstawionego w recenzowanej książce dopełnia seria popularnych błędów odnoszących się do nazewnictwa, zrodzonych w wojennych i powojennych wspomnieniach, i podawana dalej przez niektórych autorów. I tak w „Awanturnikach i bohaterach” pojawiają się „gummon-bomb” (Gammon Bomb, granat No.82), rury Bengalore’a (Bangalore) oraz moje ulubione pancerfausty i pancerschrecki, choć – by być ścisłym – znajdziemy tu również formę „panzerschreck”, ale „panzerfausta” już brak. Nie są tu duże usterki, niemniej w XXI wieku, mając zasadniczo nieskrępowany dostęp do instrukcji wojskowych z okresu drugiej wojny, można już by zacząć powrót do właściwych form nazewnictwa, lub chociaż zamieszczać je w obu wersjach wraz z odpowiednim wyjaśnieniem.
Najwyższa już pora na podsumowanie tej recenzji. „Awanturnicy i bohaterowie” to książka napisana naprawdę solidnie, jednak będąca przykładem zmarnowanego potencjału. Autor z pewnością włożył w jej powstanie wiele wysiłku, niemniej z powodu niewykorzystania całości dostępnego materiału źródłowego jego praca jest niejako wadliwa od samego poczęcia. Zamiast dzieła prawdziwie przełomowego, mającego szansę być ważnym, jeśli nie całkowicie podsumowującym historię 1. Samodzielnej Kompanii Commando, w ręce odbiorców trafiła praca będąca w dużej mierze zbiorem wiedzy już opublikowanej. Doceniając pracę Dariusza Kalińskiego, pozostaje nam czekać na innego autora, który podejmie to ciężkie brzemię pełnego opisania historii jednej z najciekawszych polskich jednostek drugiej wojny światowej.