Pod koniec maja 1940 roku Oskar Dirlewanger został posłany do Oranienburga. Miał się tam zająć szkoleniem wojskowym osiemdziesięciu więźniów skazanych za kłusownictwo. Więźniów zebrano z całych Niemiec, zgromadzono ich w stojącym na uboczu baraku i oddano do dyspozycji jednego z pułków SS-Verfügungstruppe, przyszłej Waffen SS. Jeśli uwzględni się średni wiek rekrutów, a mieli oni mniej więcej po trzydzieści lat, to zaaplikowane im szkolenie musiało ograniczać się do wpojenia podstawowych reguł dyscypliny wojskowej oraz do przyspieszonej zaprawy fizycznej. Szkolenie to prawdopodobnie przypominało dryl i nie mogło posunąć się dalej, ponieważ poddani mu więźniowie szybko zostali posłani do „akcji”. Szkolenie musiało jednak mieć charakter selekcji, skoro spośród osiemdziesięciu kłusowników ostatecznie tylko pięćdziesięciu pięciu wybrano na członków oddziału. Pozostałych stopniowo odsyłano z powrotem do ich pierwotnych ośrodków osadzenia. Odrzucenie wynikało ze słabości fizycznej niektórych więźniów i nie wiązało się z żadnymi dalszymi kłopotami. W rozkazie powrotu do placówki więziennej stwierdzano wyraźnie, że odesłanie nie jest środkiem dyscyplinarnym. Na początku września 1940 roku tych pięćdziesięciu ludzi zostało posłanych wraz z ich dowódcą na teren dystryktu lubelskiego. Podlegali tam rozkazom Odilo Globocnika, miejscowego SSPF (SS und Polizeiführer, czyli dowódcy SS i policji). Na Lubelszczyźnie dołączyło do nich dwudziestu innych rekrutów oraz czterech podoficerów Waffen SS, dobranych zarówno ze względu na ich doświadczenia, jak i – od tej pory ta praktyka się powtarzała – z powodu ich penitencjarnej przeszłości, wymagającej „okresu próby”.

Tak sformowany oddział pozostawał przez osiemnaście miesięcy w południowo-wschodniej Polsce i na galicyjskich kresach i podejmował działania w rejonie niemiecko-sowieckiej linii demarkacyjnej, Lublina oraz w okolicach Starego Dzikowa. Dystrykt lubelski miał szczególny status. Jako przygraniczny prokonsulat znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie sowieckiej strefy wpływów i według nazistów odgrywał kluczową rolę obronną. Był również bardzo ważny w polityce reorganizacji stosunków etnicznych, realizowanej mocą decyzji podjętej przez Hitlera po napaści na Polskę. Kierownictwo RSHA (Reichssicherheitshauptamt – Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy) postanowiło bowiem uczynić z Lubelszczyzny wielki rezerwat, w którym chciano umieścić wszystkich Żydów wygnanych z Niemiec i okupowanej Europy. Dystrykt, uznany za miejsce ostatecznej deportacji, spełniał zresztą istotną funkcję, ponieważ Odilo Globocnik postanowił zrealizować w tym regionie bardzo ambitne cele zarówno pod względem skali mobilizacji ekonomicznej, jak i polityki germanizacyjnej. Dlatego też kwestia kontroli sprawowanej nad tym obszarem miała kapitalne znaczenie. Ludzie z Sondereinheit nie zajmowali się bezpośrednio polityką germanizacyjną. Ich najważniejszym obowiązkiem było zapewnienie bezpieczeństwa na tych terenach. Jak się jednak wydaje, zadania jednostki nie były zbyt jasno określone. W szczególności brakuje informacji o pierwszych rozkazach wykonywanych w warunkach bojowych. Wiadomo, że od jesieni 1940 roku – a być może od grudnia – jednostka ochraniała polskich leśników działających w lasach we wschodniej części dystryktu lubelskiego, głównie w pasie przygranicznym. Kiedy Gottlob Berger, szef SSFHA (SS-Führungshauptamt, czyli Głównego Urzędu Dowodzenia i Administracji SS), bliski przyjaciel i lojalny współpracownik Dirlewangera do zakończenia wojny, składał zeznania przed amerykańskim sądem w Norymberdze, opisał domniemane operacje prowadzone przez jednostkę na początku kampanii. Wspomniał wówczas o działaniach bojowych wymierzonych przeciwko wolnym strzelcom, byłym więźniom pospolitym, którzy uciekli z Warszawy zdobytej przez wojska niemieckie. W tym punkcie Hans Peter Klausch podważa zeznania Bergera i sugeruje, że Sondereinheit podjęła walkę z pierwszymi polskimi oddziałami partyzanckimi. Oddziały te były tworzone przez polskich żołnierzy, którzy, wyprzedzeni przez szybko przesuwającą się linię niemieckiego natarcia i zaskoczeni przez napaść sowiecką, chcieli uniknąć niewoli i zaszywali się w nadbużańskich lasach. Według Bergera ta rodząca się partyzantka narażała siły okupacyjne na wiele strat i oddział Dirlewangera został sprowadzony po to, aby położyć kres tym incydentom. W źródłach nie ma żadnych informacji, które pozwoliłyby podważyć ideologicznie naznaczoną tezę Bergera.

Nic jednak nie dyskredytuje teorii Hansa Petera Klauscha. Jej zaletą jest przedstawienie spójnego obrazu działań jednostki, która na tych terenach najprawdopodobniej znalazłaby takich przeciwników. Niemniej zwalczanie wolnych strzelców, rzeczywistych lub urojonych, nie było głównym celem działań podejmowanych przez jednostkę. W powojennych zeznaniach dotyczących tego okresu nie pojawia się wątek walki z partyzantami. Innym wiarygodnym wskaźnikiem całkowitego braku zagrożenia jest fakt, że oddział nie poniósł w tym czasie żadnych strat. Chociaż członkowie jednostki prawie nigdy nie wspominali o tropieniu partyzantów w lasach strefy demarkacyjnej, to wszyscy twierdzą, że przez większość czasu zadania jednostki polegały na sprawowaniu nadzoru o bardziej banalnym charakterze, czyli na kontrolowaniu ludności cywilnej i zwalczaniu czarnego rynku. Mogło to stanowić większą część działalności ugrupowania. W raportach jednostki znajdujemy relacje dotyczące regularnego zdobywania łupów (pieniędzy, dóbr konsumpcyjnych, przedmiotów wartościowych) przez członków oddziału wspierających miejscowe siły policyjne. Powinniśmy tutaj zwrócić uwagę na dwa fakty. Z jednej strony szczegółowe spisy konfiskowanych dóbr przesłaniają liczne przypadki przywłaszczania tych rzeczy przez żołnierzy z ugrupowania. Z drugiej strony raporty te pełniły także funkcję ideologicznego potwierdzenia: bogactwo tych łupów było dla członków jednostki Dirlewangera, podobnie jak dla esesmanów wchodzących w skład sił okupacyjnych, dowodem, który potwierdzał umiejętność dysymulacji przypisywaną Żydom i uzasadniał podejmowanie działań doprowadzających ludzi zgromadzonych w gettach na skraj śmierci głodowej.

A oto przykład, który pozwala zrozumieć podstawy praktyk stosowanych przez dirlewangerowców lub esesmanów oraz ich sposób opowiadania o własnych czynach. Jeden spośród mniej więcej dziesięciu zachowanych raportów z tego okresu zawiera relację z przeszukania przeprowadzonego 10 października 1941 roku w pewnym lokalu w lubelskim getcie. Było ono wówczas jednym z obszarów o najwyższym wskaźniku umieralności na okupowanym terytorium. Panował tam głód
i szalały epidemie. W raporcie tymczasem znajdujemy taki opis przeszukania budynku: Duży, jasny i względnie czysty lokal, w którym codziennie gra pięcioosobowa orkiestra. W samym lokalu znaleziono produkty figurujące w spisie (sto dwadzieścia funtów świeżego mięsa, gęsi, kurczaki, kaczki, masło, jaja, kawę ziarnistą, herbatę, kakao, cukier, mąkę pszenną, biały chleb, papierosy, czerwone niemieckie wino, francuski szampan itd.). Pod cynkowym kontuarem znajdowała się półka, a na niej wiele kilogramów nienapoczętych kromek chleba i resztek, na wierzchu kontuaru natomiast – ze trzy tuziny ciastek z kremem i bitą śmietaną oraz trzy tuziny kanapek ze śledziem. Na podstawie dziennika sklepowego znalezionego w kontuarze stwierdzono, że 9 października obroty tego lokalu przydzielonego władzom getta wyniosły cztery tysiące sto złotych. Wyjaśnieniem może być fakt, że oprócz piwa beczkowego i butelkowanego znaleziono tam dwadzieścia pięć butelek likierów i sznapsa opróżnionych w sposób widoczny owego dnia. Podczas tej operacji nie przeszukano piwnicy ani komory czy spiżarni. Fakt, że w lokalu żydowskim z muzyką jazzową zostały znalezione
tak wielkie ilości dóbr niedostępnych w Rzeszy (kawa, herbata, kakao, biały chleb) lub dostępnych w bardzo ograniczonych ilościach (mięso, drób, kiełbasy, ryby, papierosy itp.), zrobił wielkie wrażenie na przewodniczącym sądu ludowego i przewodniczącym związku urzędników. Dlatego też rozkaz zwrócenia Żydom skonfiskowanych dóbr jest tym bardziej niezrozumiały.

Dalsza część raportu zawierała oczywiście wnioski ugruntowujące wizerunek Żydów jako dysymulantów i konspiratorów, którzy – zdaniem Dirlewangera – nawet w najtrudniejszych warunkach
potrafią czerpać korzyści z sytuacji ekonomicznej. Raport ten nie był jednak zwykłym empirycznym potwierdzeniem antysemickich przekonań: stanowił również broń w instytucjonalnej wojnie wymierzonej przeciwko SD. Według Dirlewangera lubelski KdS był protektorem właściciela tego lokalu i wykorzystywał to miejsce do prowadzenia lukratywnego handlu. A zatem raport służył dwóm celom: po pierwsze, przedstawiał Żydów jako manipulatorów, którym udało się nawet uzyskać zwrot skonfiskowanego mienia; po drugie, szkalował wizerunek SD w oczach Globocnika. Oddział Dirlewangera objął również nadzór nad robotami budowlanymi, które biuro Globocnika rozpoczęło wzdłuż niemiecko-sowieckiej linii demarkacyjnej. Globocnikowi udało się tu zbudować istne imperium ekonomiczne, które opierało się na eksploatacji siły roboczej zgromadzonej ludności. Globocnik przekonał Himmlera o konieczności zbudowania tych potężnych obiektów fortyfikacyjnych, zwanych „murem wschodnim” i składających się z rowów przeciwpancernych oraz umocnień wznoszonych przez żydowskich więźniów. Ludzie z oddziału Dirlewangera weszli zatem w skład drużyn nadzorujących pracę więźniów. Z tym zadaniem nie łączyło się żadne niebezpieczeństwo. Pewien szczegół świadczy o beztroskim życiu członków jednostki i jednocześnie sugeruje inną
perspektywę analizy ich zachowań: częstość polowań, które Dirlewanger i jego ludzie organizowali w lubelskich lasach, gdzie do stycznia 1942 roku trudno było znaleźć jakichkolwiek partyzantów.

Raporty o konfiskacie przeprowadzonej w getcie sugerują, że ten okres cechowały również – do tego eufemistycznego określenia jeszcze powrócę – problemy z organami policji, wynikające z rozmaitych wykroczeń, burd, oskarżeń o wymuszenia i oszustwa. Ostatecznie, reputacja jednostki musiała
być wystarczająco zła, skoro wycofano ją z tego rejonu mimo ostrego sprzeciwu Dirlewangera oraz interwencji Gottloba Bergera, który utrudniał postępowania sądowe SS przeciwko jednostce. Berger nie zdołał jednak powstrzymać interwencji Krügera, HSSPF dla Generalnego Gubernatorstwa, który
wystąpił z ultimatum, domagając się wycofania tej jednostki specjalnej. Pod koniec stycznia 1942 roku nadszedł rozkaz wymarszu, a trzy tygodnie później Globocnik z wielką hipokryzją złożył hołd wycofywanej jednostce, dziękując jej za działania w „delikatnych okolicznościach”. Dirlewanger nie spieszył się z gromadzeniem swoich ludzi, oddanego mu do dyspozycji sprzętu ani majątku zdobytego niezgodnie z przepisami. Po ostatniej wymianie korespondencji, w której zrozpaczony Berger prosił Dirlewangera, żeby nie odmawiał wykonania rozkazu Reichsführera, jednostka przeszła na teren Białorusi, gdzie podlegała rozkazom sztabu operacyjnego Himmlera i została
tymczasowo wcielona do brygad kawalerii SS. W końcu miała zmierzyć się z zadaniem zgodnym ze swoim przeznaczeniem: „walką przeciwko partyzantom”.
(…)