„Piekło na froncie wschodnim” to kolejna książka z serii „Świadkowie – zapomniane głosy” wydawnictwa RM, pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego miłośnika (jeśli można tak mówić) frontu wschodniego; z lektury z pewnością skorzysta nawet osoba interesująca się Armią Czerwoną, bo z tych dzienników dowie się, jak jej żołnierzy postrzegał przeciętny wermachtowiec. Książka przedstawia trzy zachowane dzienniki Hansa Rotha, Panzerjägra z 299. Dywizji Piechoty. Obejmują okres od połowy czerwca 1941 do maja 1943 roku (Dziennik I: „Operacja Barbarossa i bitwa o Kijów”; Dziennik II: „Marsz na wschód i zima 1941–1942”; Dziennik III: „Walki na froncie, bitwa po Stalingradem i odwrót”). Na potrzeby pierwotnego, anglojęzycznego wydania opracowali je wnuczęta Rotha – Christine Alexander i Mason Kunze. W książce znajdziemy kilka fotografii autora dzienników, zdjęcia jego odznaczeń, umieszczone w tekście własnoręcznie sporządzone przez niego szkice sytuacyjne i reprodukcje trzech dodatkowych dokumentów. Lekturę urozmaicą liczne fotografie z frontu wschodniego, które nawiązują do sytuacji i miejsc opisanych w dziennikach.

Sięgając po książkę, należy być świadomym, że tekst, z którym się zapoznamy, jest wtórny. To polskie tłumaczenie wydania anglojęzycznego, a więc drugie tłumaczenie. I choć do jakości tekstu, który dostajemy, nie można mieć większych zastrzeżeń1, wstawki odredakcyjne są zdecydowanie najsłabszą stroną książki. Przede wszystkim powiedzieć trzeba, że inaczej niż w polskiej tradycyjnej metodzie opracowywania tekstów do druku, wtrącenia uzupełniające znalazły się w nawiasach kwadratowych w tekście. Jestem zdania, że w nawiasach kwadratowych znajdować się powinny jedynie rozwinięcia trudniejszych skrótów i słowa, które Autor zwyczajnie „zjadł”, tymczasem w recenzowanej książce, szczególnie w Dzienniku I, do czynienia mamy z dodatkami, które zajmują nawet trzy linijki. Ich miejsce powinno być w przypisach. Drugim typem wstawek są słowa najbardziej charakterystyczne dla stylu Autora, takie jak Scheisse (cholera, dosłownie gówno) i Schweine (świnie – o Rosjanach). Trzecim są oryginalne terminy wojskowe – i tu, niestety, nie obyło się bez wpadek. Przez cały tekst przewija się słowo Sturmpionieren, a to nie jest poprawna liczba mnoga tego rzeczownika (w mianowniku) – powinno być Sturmpioniere. W innym miejscu pada zaś Maschingewehr – powinno być Maschinengewehr. Błędów literowych jest więcej2 – wynikają z ogromnego niedbalstwa pierwotnych edytorów, bo wątpię, że popełniał je Roth3. Gdyby tak – należało zaznaczyć.

Zresztą z terminologią wojskową jako taką są też inne problemy. Na stronie 10. czytamy: „Specjalista od materiałów wybuchowych podchodzi do bunkra od tyłu i przez otwór strzelniczy i wrzuca do środka bombę z krótkim zapłonem” – idę o zakład, że w tekście padło słowo Sprengmeister, będące nazwą funkcji pioniera, ale to bardziej uwaga do tłumacza, który pracował nad tekstem niemieckim. W innym miejscu (s. 73) Roth pisze: „Rosjanie rzucają nam pod nogi granaty obronne” (w wydaniu angielskim: „egg grenades”), po czym pojawia się nawias: „[Flaschen Eisminenzünder (Fl.Es.Mi.Z.)]” – dlaczego mowa o zapalnikach (Zünder)!? Podobnie na stronie 149, kiedy mowa o minach przeciwpancernych, podane jest oznaczenie zapalnika do nich (T.Mi.Z. 35). Na stronie 85 spotykamy się zaś kuriozalną nazwą „działo przeciwpiechotne” – zapewne chodziło o działko piechoty (Infanteriegeschütz) – różnica znaczna4.

Nie lepiej jest z nazwami miejscowości: raz czytamy Biełogorod, innym razem Bielogorod, czy nawet Bielogorod-Charkow! Nie dość, że łącznie (przed nazwą czytamy: „drogą w kierunku miasta” – s. 128), to jeszcze bez polskich znaków. Innym przykładem powielenia błędu wydania angielskiego jest zapis przekręcona forma czekolady energetycznej wydawanej żołnierzom – czytamy tu Schoko-Ka-Kola zamiast Scho-Ka-Kola. Kilka minut pracy z wyszukiwarką internetową pozwoliłoby też na dodanie kilka słów o WHW (Winterhilfswerk) zamiast mało informatywnego komentarza „kupon loteryjny” (s. 41).

Szkoda, że i w Polsce mamy tyle problemów z językiem naszego zachodniego sąsiada. Niemiecki egzotyczny nie jest – filologów germańskich kształci każdy szanujący się uniwersytet w Polsce. Można też zastanawiać się, czy polski Czytelnik potrzebuje objaśnień słów takich jak machorka i babuszka, i czy trzeba mu dodawać, że Zaporoże to miasto na Ukrainie. Dość ważnym uchybieniem pierwotnych redaktorów jest brak informacji o pochodzeniu, wykształceniu, życiu rodzinnym (o tym tylko wzmianka) i wcześniejszych losach Rotha: piszą tylko o tym, o czym Czytelnik sam dowie się z zamieszczonych tekstów.

Zdjęcia – poważne zastrzeżenia mam do jakości części z nich. Użyję w tym miejscu lapidarnego określenia powszechnie używanego w Internecie – pikseloza. Ponadto co najmniej dwa podpisy zdjęć są błędne. Fotografia na stronie 17 nie przedstawia „Dubna w obwodzie rówieńskim na Ukrainie”, tylko… Przemyśl! Fotograf stał na skrzyżowaniu dzisiejszych ulic 3 Maja i Grunwaldzkiej, w części miasta okupowanej w latach 1939–1941 przez Niemców i sfotografował między innymi most drogowy, który prowadził do sowieckiej części miasta. Fotografia ze strony 165 nie przedstawia natomiast haubicy 105 mm (jak głosi podpis), tylko – jeśli mnie wzrok nie myli – 75 mm PaK-a 40.

A na koniec błyskawiczne streszczenie dla tych, którzy czytają w pośpiechu: godny polecenia, mięsisty tekst, tylko opracowanie mocno kuleje. Cena (29,90 zł) jak na dzisiejsze warunki – bardzo przystępna.

Przypisy

1. Może poza upartym tłumaczeniem każdej części słowa Stahlhelm jako hełm stalowy. Można się też spierać, czy słowa takie jak „kolesie” pasują do dziennika z tamtego okresu. W pewnym miejscu (s. 106) rzuciło mi się w oczy, że tłumacz trzymał się oryginału pisząc „Jednostka I/JR 214 […]” i, jak widać, nie uznał za słuszne rozwinięcia skrótu, bo chodziło tu o I batalion, przy czym trzeba by również zauważyć, że nie istniał pułk piechoty (Infanterie Regiment, w zapisywany często nie IR, tylko JR) o tym numerze.

2. Der groß Ziege (s. 21) – ?wielk[a] koza? [błąd wydania angielskiego]; deutsche Jäge kneifen (s. 58) – winno być: Jäger [błąd wydania angielskiego]; Rindviech (s. 61) – winno być Rindvieh; Italienischen Armee-Oberkommando (s. 171–172) – winno być: Italienische.

3.  Porównaj z fragmentami dostępnymi w Internecie: books.google.pl/books?isbn=1935149474 [Dostęp 4.11.2012].

4.  Nie mniej kuriozalny jest passus autorstwa Rotha, mówiący o jednym ze sposobów wykorzystywania koktajli Mołotowa. Czytamy w nim, że wystrzeliwano je z rzeczonych „dział przeciwpiechotnych”, odpalając uprzednio butelkę [sic!], a ciśnienie gazów prochowych wyrzucało ją nawet na odległość 200 metrów. Wypadałoby skomentować absurdalność tego opisu.