Z dużą dozą satysfakcji odnotowuję każde ukazanie się publikacji poświęconej historii Trzeciej Rzeszy. Ktoś mógłby powiedzieć, że już wszystko zostało powiedziane i napisane. Tymczasem pojawiają się nowe ustalenia, nowe fakty, które umożliwiają reinterpretację dotychczasowego dorobku naukowego. Zadowolenie jest tym większe, gdy problematyka dotyczy służb specjalnych. Charakter ich działań ciągle uniemożliwia pełny dostęp do materiałów archiwalnych, mimo że sprawy, których one dotyczą, sięgają tak naprawdę zamierzchłej z punktu widzenia współczesnego czytelnika historii. Dlatego z niecierpliwością i ciekawością oczekiwałem przesyłki z książką Christera Jörgensena „Szpiedzy – tajna armia Hitlera”, która ukazała się nakładem wydawnictwa RM w serii „Sekrety Historii”. Lektura przeciągnęła się w czasie, co opóźniło przygotowanie omówienia, ale o powodach piszę później.
Publikacja w miękkiej okładce liczy trzysta czterdzieści cztery strony i zawiera wstęp, jedenaście rozdziałów, podsumowanie, przypisy, indeks osobowy, słowniczek, a także bibliografię, czyli spełnia wymogi formalne stawiane monografii naukowej.
W wymiarze merytorycznym nie spodziewałem się nowych rewelacyjnych ustaleń ponad to, co wiedziałem. Tak się składa, że problematyką nazistowskiego systemu bezpieczeństwa interesuję się już od około dwudziestu lat i staram się na bieżąco śledzić postępy naukowe w tej materii. Ale po raz kolejny muszę przyznać, że lektura mnie zaskoczyła, i to raczej negatywnie. Skupię się więc na występujących w niej błędach, przytaczając wybrane przykłady, lecz w żaden sposób nie skreślając książki jako całościowego opracowania.
Pierwszy rozdział został poświęcony początkom niemieckich służb specjalnych, tych sformalizowanych organizacyjnie, strukturalnie i zadaniowo, których cezura początkowa sięga połowy XIX wieku. I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, a mianowicie Autor pisze o funkcjonującej w armii pruskiej w pierwszych latach XIX stulecia strukturze takiej jak Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych, czyli OKH, „zwane popularnie Sztabem Generalnym”. Pierwszy raz spotykam się z takim nazewnictwem, a tym bardziej z popularnością nazwy Sztab Generalny. OKH powstało w 1938 roku w wyniku zmian w strukturach Wehrmachtu, nazwa Sztab Generalny towarzyszy armii pruskiej od XIX wieku, i to wcale nie jako popularna. Z kolei początki wywiadu niemieckiego nie sięgają początków tego stulecia, już wcześniej funkcjonowali bowiem szpiedzy działający w imieniu cesarza, a później króla pruskiego. Pierwsza strona pierwszego rozdziału i już tak duże zaskoczenie. Autor skupia się na wywiadzie wojskowym, eksponując rolę pułkownika Waltera Nicolaia, tymczasem nie pada ani jedno słowo o Wilhelmie Stieberze, na którego doświadczeniach na stanowisku szefa tajnej policji pruskiej wzorował się wywiad wojskowy. Omawia także działalność wywiadu w przededniu wybuchu pierwszej wojny światowej i już podczas działań wojennych.
Z kolei na stronie 33 pisze o niemieckiej 8. armii pod dowództwem Hindenburga i Ludendorffa jako jedynej strukturze armijnej skierowanej do „obrony całego frontu wschodniego”. Komentarz wydaje się zbyteczny. No i rzecz jasna Hindenburg i Ludendorff dowodzili armią od początku. Na stronie 39 ostatnie kilka zdań to opis losów pułkownika Nicolaia po wojnie sugerujący, że stał się on jedną z licznych ofiar reżimu nazistowskiego. Dziwnie brzmią te słowa w zestawieniu z obecnym stanem wiedzy historycznej, ponieważ pułkownik Nicolai, nie będąc niepokojony w czasie wojny, mieszkał w Berlinie, aż został aresztowany przez oficerów Smiersza i wywieziony do ZSRR, gdzie zmarł.
Rozdział drugi to omówienie dziejów wywiadu w okresie międzywojennym. Delikatnie wtapiamy się w treść i czujemy wyjątkowo bolesny zgrzyt zębów, już z dwóch pierwszych zdań dowiadujemy się bowiem, że Republika Weimarska chciała się odciąć od przeszłości, a nowe Niemcy poszukiwały ludzi do tworzenia nowych jakościowo służb, a nie narzędzia jawnie agresywnego państwa. Te stwierdzenia wzbudzają politowanie i albo autor jest naiwny, albo świadomie fałszuje informacje. Zaraz zresztą przytacza fakt, że na czele nowej służby – Abwehrgruppe der Reichswehr – postawiono dawnego podwładnego Nicolaia, Friedricha Gemppa. Ciekawie wyglądało to oderwanie się od przeszłości.
Autor za innymi opracowaniami na 42 stronie podaje, że szefem SS i Gestapo był Heinrich Himmler, zwalczający ówczesnego szefa Abwehry Patziga. By uszczegółowić dane, należy podkreślić, że 10 kwietnia 1934 roku Himmler został mianowany zastępcą szefa Gestapo podlegającego Hermannowi Göringowi (E. Crankshaw, „Gestapo”, Warszawa 1995, s. 72). Karol Grünberg z kolei podaje datę 20 kwietnia (K. Grünberg, „SS – Czarna gwardia Hitlera”, Warszawa 1994, s. 42). Na kolejne stronie pisze natomiast o siedzibie Sztabu Generalnego przy ulicy Bendlerstrasse, ale oficjalnie nie funkcjonowała taka nazwa, tylko Urząd Wojskowy – Truppenamt. Według najzabawniejszego zdania w tym rozdziale po Bendlerstrasse mieli krążyć francuscy i polscy (!!!) agenci obserwujący wchodzących i wychodzących z budynku. Oczami wyobraźni już widziałem snujących się osobników lub osobniczki z uwagą i czujnością przyglądających się ludziom zmierzającym do siedziby namiastki Sztabu Generalnego. Na kolejnej stronie (44) jest zdanie, że największy i najbardziej aktywny był w Abwehrze wydział II zajmujący się sprawami dywersji i sabotażu. Kwestia polemiczna, tym bardziej że rozrost terytorialny o okupowane kraje i stale zwiększająca się aktywność formacji partyzanckich i sił podziemia w poszczególnych krajach powodowały stały wzrost sił i aktywności wydziału III, czyli kontrwywiadu. Ale tak można się przerzucać przykładami i argumentami, co może sprawić, że dyskusja będzie jałowa. Niech zatem każdy wedle własnego stanu wiedzy oceni, czy Autor ma rację. Na stronie 45 czytamy, że Hitler w głębi serca był rewolucjonistą, nie ufał kadrze oficerskiej i tak dalej. Pierwsze słowa budzą mieszane uczucia, kwestia zaufania też, natomiast nie do przyjęcia jest zdanie: „Gdy w 1933 roku Hitler został kanclerzem, SD stało się częścią SiPo, czyli Sicherheitspolizei (Policja Bezpieczeństwa), która współpracowała z budzącą strach Geheime Staatspolizei […]”. SiPo oficjalnie powołano do życia 26 czerwca 1936 roku i w jej skład weszły policja kryminalna i Gestapo (K. Grünberg, op. cit., s. 66). Natomiast SiPo i Służba Bezpieczeństwa znalazły się razem w strukturze Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Na stronie 47 znajdziemy fragment o cywilnym charakterze OrPo, czyli policji porządkowej, jako elementu struktury sił policyjnych. Cywilna OrPo i SiPo – jako kto? Kolejne nieporozumienie.
Na stronach 51–52 Autor omawia „noc długich noży”, czyli rozprawę Hitlera z przeciwnikami politycznymi nie tylko w łonie partii narodowosocjalistycznej. Ernst Röhm i kierownictwo Oddziałów Szturmowych (SA) zostali aresztowani, a następnie zamordowani przez SS i wojsko. Jakie wojsko? O co tutaj chodzi? Z kolei pisanie o tym, że Stalin pochwalił akcję, uważając, iż Hitler stanie się panem we własnym domu i tym samym jego użyteczniejszym sojusznikiem wskazuje na mocne braki autora w znajomości realiów stosunków międzynarodowych w Europie w połowie lat trzydziestych. Politowanie wzbudza zdanie, że wysłany do Londynu w roli ambasadora Joachim von Ribbentrop miał pokierować Brytyjczykami i proniemiecko nastawionym księciem Walii – Edwardem – w celu zawarcia sojuszu. Otto Strasser to radykalny nazista – takie słowa pojawiają się na stronie 61. Co one oznaczają? W jakim sensie został on uznany za radykalnego? Może chodziło o zabójstwo jego brata Gregora i założenie organizacji o nazwie Czarny Front? Mnie zaintrygowały zdania o tym, że w maju 1938 roku polski wywiad, mając wiadomości na temat intryg nazistowskich, miał ostrzec prezydenta Beneša o planach zajęcia przez Niemcy terenów zachodniej Czechosłowacji (s. 63). Może niedokładnie czytam i w tym kontekście potrzebuję sprostowania, jednak nie przypominam sobie, by informacje o tym pojawiły się w polskiej literaturze przedmiotu. Dalsze fragmenty też są merytorycznie dość ciekawe, ale proszę zajrzeć do książki.
Rozdział trzeci omawia kwestie personalne, czyli biogramy poszczególnych szefów tajnych służb Trzeciej Rzeszy. Autor ma prawo do snucia tez, że SD była skuteczniejsza niż Abwehra, że jej osiągnięcia wiążą się z Reinhardem Heydrichem, a po jego śmierci już nie wzniosła się na wyżyny, że Reinhard Gehlen bił na głowę zarówno Wilhelma Canarisa, jak i Heydricha – Jörgensen powinien to jednak udowodnić. Tymczasem wraz z nim płyniemy przez morze fantastycznych opowiadań, w których brak realnej i rzeczywistej analizy. Autor podaje nam ciekawostki z życia szefów służb wskazujące, jak skuteczni byli zarówno w działaniach bezpośrednich, jak i w roli decydentów. Mimo że Gehlen został uznany za faworyta numer jeden, Autor poświęca mu jedynie dwie i pół strony.
Czwarty rozdział to opis wkładu tajnych służb w przygotowania do wojny oraz ich bezpośredniego udziału w niej. Już na początek zdziwienie wzbudza zdanie, że w latach 1939–1940 siły inwazyjne (!!!) poniosły stosunkowo małe straty własne. Z tego, co pamiętam, Wehrmacht dość długo leczył rany po kampanii 1939 roku, mimo że Hitler chciał, aby zimą bezpośrednio uderzyć na Francję. Pierwotny termin ataku na Polskę to 26 sierpnia, a nie 25 (s. 81), ale to mógł być błąd drukarski. Przemówienie w Reichstagu Hitler wygłosił 1 września, a nie 2 (s. 82). Na stronie 85 padają słowa o tym, jak bardzo Canaris próbował wpływać na naczelne dowództwo, by ograniczyć zasięg i skalę działalności specjalnych komand SS. Nie jestem do końca pewien, czy za podanymi przyczynami krył się właściwy motyw kroków Canarisa. Pisząc o ewentualnym ściganiu sprawców mordów na ludności polskiej, szef Abwehry nie brał pod uwagę zbrodni popełnianych przez Wehrmacht, ograniczał się jedynie do SS. Czy jednak w przypadku wygranej Niemiec ktoś chciałby rozliczyć zbrodniarzy? Śmiem wątpić.
Pisanie o funkcjonującym w okresie wojny Sztabie Generalnym (s. 91) wskazuje na niezorientowanie autora w kwestii organizacji naczelnych władz wojskowych Trzeciej Rzeszy.
W tej książce różnego rodzaju błędów, przeinaczeń czy niewłaściwie zapisanych nazw można znaleźć jeszcze trochę. Cierpi na tym jakość publikacji. Merytorycznie nie jest to praca nowatorska, wręcz przeciwnie – nie prezentuje całościowego obrazu aparatu służb specjalnych funkcjonującego w strukturach państwa niemieckiego. Jak zdążyłem się dowiedzieć, Christem Jörgensen zrobił na londyńskim University College doktorat z zakresu historii XIX wieku. Najwyraźniej zabrakło mu podstawowej wiedzy i dostępu do bogatej literatury (nie wspominając o źródłach archiwalnych), prezentowanej publikacji nie można uznać bowiem za udaną. Trzeba za to pochwalić wydawnictwo, które postanowiło wejść na dotychczas nieznany dla siebie grunt literatury historycznej. O właściwym postępowaniu w tej materii świadczy skorzystanie z pomocy redaktora merytorycznego, którego notabene znam osobiście i cenię za jego dotychczasowy dorobek naukowy. Nie udało mu się jednak wyłapać wszystkich błędów, a znając jego dociekliwość i drobiazgowość, mogę się tylko domyślać, ile w tej pracy musiał nanieść poprawek.
Mimo wszystko zachęcam do przeczytania książki, ponieważ przeplatają się w niej wątki ciekawe oraz intrygujące, mało znane polskiemu czytelnikowi. Należy jednak pamiętać, by podczas lektury na stoliku obok mieć inne prace z omawianego zakresu, bo poruszając się po kartach publikacji, możemy się poczuć się jak na polu minowym.
Natomiast wydawnictwu, mimo w mojej ocenie falstartu, życzę wytrwałości w poszukiwaniach prac historycznych – rzetelnych, a zarazem ciekawych (a takich nie brakuje – polskich i obcojęzycznych), których wydanie przełoży się na stopniowe budowanie wizerunku renomowanego dystrybutora prac historycznych.