„O matko, ale cegła” – taka była moja pierwsza reakcja, gdy zobaczyłem „Chiny” Jonathana Fenby’ego, znanego nam już z „Aliantów”. Jest to kolejna po „Bitwach polskiego Września” gigantycznych rozmiarów pozycja w ofercie krakowskiego wydawnictwa Znak.
Tytuł – w całości mający postać „Chiny. Upadek i narodziny wielkiej potęgi” – mówi właściwie wszystko o treści książki. Jest to opowieść o losach państwa środka na przestrzeni ostatnich 160 lat, od 1850 do 2008 roku, od okresu władzy Cixi przez upadek cesarstwa, rywalizację Chiang Kai-Sheka z Mao Zedongiem, ustalenie władzy reżimu komunistycznego oraz tragedię Wielkiego Skoku i Rewolucji Kulturalnej aż po czasy nam współczesne. Fenby potraktował zagadnienie tak całościowo, jak to było możliwe. Skupił się przede wszystkim na kulisach władzy – na przebiegu procesu decyzyjnego, na stosunkach między prominentnymi politykami – ale dużo miejsca poświęcił także sytuacji gospodarczej i jej wpływowi na położenie chińskiego społeczeństwa. Jest to więc opowieść w przeważającej części smutna, tak jak smutne były losy ludów zamieszkujących Państwo Środka. Jest to opowieść o wojnach, głodzie i nadużyciach władzy, o kłamstwach i dworskich spiskach, o bolesnej drodze, którą Chiny musiały przejść, by z państewka (a nawet zbitki państewek) upokarzanego przez mocarstwa same stały się mocarstwem.
Czy można postawić Fenby’emu jakikolwiek zarzut? Otóż tak, można. Jeden. Mianowicie pewien niedosyt po tak wspaniałej lekturze pozostawia dość powierzchowne potraktowanie ostatnich lat, zasadniczo całej epoki Hu Jintao, a już na pewno XXI wieku, w związku z czym wartość książki w odniesieniu do najnowszych epizodów z historii Państwa Środka jest niższa niż mogłaby być – a przy tej objętości dodatkowe dziesięć stron nie uczyniłoby wielkiej różnicy. Niemniej jednak, wartość merytoryczna tej pozycji jest kolosalna niezależnie od drobnych niedociągnięć, a i bibliografia wykorzystana przez Fenby’ego budzi słuszny podziw.
Podziw budzi też jakość polskiego przekładu. Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że miałem do czynienia z niewieloma książkami, w których tłumaczenie stałoby na takim samym czy wyższym poziomie. Zarówno pod względem merytorycznym, jak i językowym autorzy przekładu zasłużyli na ocenę bardzo dobrą – z dodatkowym plusem za przypisy merytoryczne regulujące drobne niedociągnięcia ze strony autora i obszerne wyjaśnienie zasad chińskiej wymowy (choć z konieczności tylko ich podstaw).
Nigdy jeszcze nie napisałem tak mało o tak obszernej książce, ale tak naprawdę nie ma o czym pisać. „Chiny” Fenby’ego należą do najbardziej wartościowych spośród pozycji wydanych w Polsce pod koniec 2009 roku, a zarazem do najbardziej wartościowych na temat Chin wydanych w Polsce w ogóle kiedykolwiek. Każdy zainteresowany tematem po prostu musi zdobyć tę książkę. Nie jestem natomiast pewien, czy poleciłbym ją ogółowi Czytelników. Jest to w sumie gładki, przyjemny w odbiorze tekst, ale jego ilość może jednak przytłaczać.