Polska opinia publiczna zazwyczaj z mizernym zainteresowaniem interesuje się wydarzeniami na Białorusi. Zazwyczaj wiadomości z tego kraju docierają do naszych domów za pośrednictwem kanałów informacyjnych wówczas, gdy za wschodnią granicą odbywają się kolejne sfałszowane wybory albo gdy prezydent Białorusi wzbudzi emocje zabawnym lapsusem, pogrozi polskiemu rządowi palcem lub podejmie decyzje szkodzące polskiej mniejszości narodowej. Brak głębszego zorientowania na problemy naszego wschodniego sąsiada jest zastanawiający. Czy to wynik traktowania Białorusinów ze swoistą wyższością? A może tego, że rządzi nimi człowiek, który wydaje się – pozornie – oderwany od rzeczywistości? Tymczasem mamy do czynienia z jednym z najwybitniejszych współczesnych polityków na kontynencie.
Ale jak to? – zapytacie. Łukaszenka wybitnym politykiem? Jakim cudem może nim być skrzyżowanie wschodnioeuropejskiego politruka z milicyjnym brutalem i kierownikiem kołchozu? Jeśli jednak wybitności w polityce nie rozpatrujemy wyłącznie jako wartości pozytywnej, to i owszem, Łukaszenka jest politykiem ponadprzeciętnym. Po pierwsze: utrzymuje się u władzy od czasów, kiedy swoimi państwami rządzili Helmut Kohl i Lech Wałęsa. Wielu z jego odpowiedników w ciągu ostatnich blisko trzydziestu lat albo odeszło z tego świata, albo pisze wspomnienia na spokojnej emeryturze, albo jest częstym gościem sądów za dawne, prawdziwe lub domniemane, przestępstwa. Jak wskazują Autorzy książki „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji”, o jego fenomenie nie może decydować wyłącznie tępa siła, przy której użyciu rozpędza kolejne demonstracje przeciwko swoim rządom i wtrąca rywali politycznych do więzień.
„Sukcesy Łukaszenki i słabość opozycji muszą mieć przyczyny inne niż tylko zamordyzm – wskazują Brzeziecki i Nocuń. – Łukaszenka cieszył się niekwestionowanym poparciem przez ponad dekadę i dziś ma rzesze zwolenników, bo zapewniał i wciąż zapewnia Białorusinom to, czego oczekują od władzy: stabilność, spokój, zatrudnienie, świadczenia socjalne i niskie ceny”. Co ciekawe, Autorzy nie raz spotykali się na Białorusi z głosami porównującymi Łukaszenkę do Józefa Piłsudskiego. Nam takie porównanie może się wydać wręcz obrazoburcze, ale Białorusini mają argumenty. Według naszych sąsiadów Piłsudski też był autorytarnym przywódcą, w zamachu majowym zginęli ludzie, opozycję wsadzał do więzień i prześladował, ale bez „Ziuka” Polska nie byłaby tym, czym jest obecnie. „Z pewnością bez Łukaszenki Białoruś też byłaby zupełnie inna – przekonują”.
Wydawnictwo Czarne przygotowało drugie wydanie (uzupełnione o wydarzenia po 2015 roku) książki dziennikarzy, którzy od ponad dekady zajmują się Białorusią i poświęcili jej również dwie inne, wspólnie napisane publikacje. Autorzy przyznają, że dotąd skupiali się na opisie sytuacji u naszego wschodniego sąsiada z perspektywy białoruskiej opozycji i intelektualistów, ale oczywiście obraz państwa byłby mocno niepełny bez samego Łukaszenki, który mawia o sobie, że jest na Białorusi jedynym politykiem. „To on decyduje właściwie o wszystkim, co dzieje się w jego państwie, i bez jego wiedzy nic nie może się wydarzyć”. Bezsprzecznie Łukaszenka jest twórcą współczesnej Białorusi. Wszyscy rozmówcy Autorów podkreślają, że kocha swój kraj. Ale jest to miłość despoty, a więc ślepa i zgubna.
Najdłużej urzędujący prezydent w Europie to typowy polityczny self made man. Były dyrektor sowchozu karierę zrobił właściwie bez protekcji, umiejętnie – jak każdy demagog – wsłuchując się w głosy społeczeństwa poturbowanego po rozpadzie Związku Radzieckiego, niepotrafiącego odnaleźć się w rzeczywistości nowego państwa dręczonego przez kryzys gospodarczy, kreując się na pogromcę korupcji w najwyższych kręgach władzy. „Gdyby nie Michaił Gorbaczow i jego polityka pierestrojki oraz głasnosti, skory do konfliktów lokalny działacz partyjny i kierownik sowchozu zapewne ugrzązłby w nomenklaturowych układach i układzikach, wiele nie osiągając. To właśnie tak chwalona przez cały świat pierestrojka stworzyła Aleksandra Łukaszenkę takiego, jakiego znamy dziś” – czytamy. Właśnie dzięki pozorowanej walce z korupcją, choć wiele z rzucanych przez niego oskarżeń było zupełnie bezpodstawnych, i obietnicom ukarania „złodziei” stał się politykiem rozpoznawalnym w całym kraju. Prawdopodobnie już wówczas zaczął myśleć o prezydenturze.
Sprytnie przeprowadzona kampania dała mu zwycięstwo w drugiej turze dzięki ponad 80% zdobytych głosów. Kolejne takie wyniki w wyborach Łukaszenka osiągał już tylko dzięki fałszerstwom. Pierwsze kilkanaście miesięcy rządów – brutalne podporządkowanie sobie parlamentu, zniszczenie wolnych mediów, ustawione referendum, nowa konstytucja wprowadzająca rządy absolutnie prezydenckie, zmiana flagi i godła państwowego – pokazały, z jakim przywódcą Białorusini tak naprawdę będą mieć do czynienia.
Tytuł książki wydaje się mocno absurdalny, ale w latach 90. Łukaszenka miał rzeczywiście marzyć o byciu następcą Borysa Jelcyna na czele nowego, zjednoczonego tworu Rosji i Białorusi. Roił sobie rządy z Kremla, jeżdżąc po Rosji w celu prowadzenia quasi-kampanii wyborczej, w oczekiwaniu na zgon schorowanego Jelcyna. Nowy twór państwowy ostatecznie nie powstał, a Łukaszenka mocno się zawiódł, gdy okazało się, że następcą Borysa Nikołajewicza będzie mało wówczas znany premier Władimir Putin. Gorycz porażki wciąż gdzieś tli się w Łukaszence.
Polskę, która od PRL do dzisiaj jest dla wielu Białorusinów oknem na świat, Łukaszenka traktuje jako sponsora rewolucji skierowanych przeciwko jego rządom. Od czasu do czasu oskarża Polskę o zakusy na niepodległość Białorusi i czyni z niej najgorszego wroga kraju. Mimo że Białoruś jest de facto w pełni zależna politycznie i gospodarczo od Rosji, jej prezydent pozwala sobie czasem nawet na wygrażanie potężnemu sąsiadowi. Jak zwracają uwagę dziennikarze, ulubiona gra Łukaszenki to w drużynie z Rosją przeciwko Zachodowi i w drużynie z Zachodem przeciwko Rosji. Moskwa co do zasady akceptuje dyplomatyczne wyskoki „Baćki”, byle Mińsk pozostał w jej strefie wpływów. Z tego też powodu pozwala Łukaszence brylować w salonie odrzuconych i zadawać się z politykami, których nie akceptuje „zachodnia” opinia międzynarodowa.
W jaki sposób Łukaszenka może stracić władzę? Jednym ze scenariuszy jest wariant „północnokoreański”, czyli namaszczenie na następcę jednego z synów (ma ich trzech – Wiktar do niedawna kontrolował resorty siłowe, a obecnie kieruje białoruskim komitetem olimpijskim, Dzmitryj jest działaczem sportowym, a najmłodszy Kola, owoc romansu z osobistą lekarką, to jeszcze nastolatek). Obalenie i ucieczka z kraju wzorem Wiktora Janukowycza mimo wszystko jest mało prawdopodobne. Autorzy książki oceniają, że najbardziej realną możliwością wydaje się przejęcie rządów przez kogoś z nomenklatury. „Dziś dyktator za pomocą ciągłych czystek w kadrach i siły swoich wpływów utrzymuje się na czele stada – piszą. – Z wiekiem będzie jednak coraz mniej spostrzegawczy i wolniejszy w reagowaniu. Jeśli nomenklatura poczuje się pewniej, może uznać, także pod wpływem nacisków społecznych, że czas się go pozbyć”.
Przypominają, że w wyniku masowych protestów w 2020 roku tylko nieliczni przedstawiciele politycznych elit – jak na przykład Paweł Łatuszka, były dyplomata i minister kultury – przeszli na drugą stronę barykady. „Zbudowany przez Łukaszenkę wertykał mocno się trzymał – dodają. – Skorumpowani urzędnicy pamiętali, że podstawową zasadą ich pracy jest lojalność, bo zdrady Łukaszenka nie wybacza nigdy”.
Reportaże ukazujące się nakładem Wydawnictwa Czarnego charakteryzują się pod kątem graficznym raczej ascetycznym wydaniem. Można by pokręcić nosem nad brakiem chociażby kilku zdjęć, ale z drugiej strony, czy umniejsza to wartości całej publikacji? Oczywiście, że nie.