W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku w Londynie pojawiła się kolekcja srebrnych późnorzymskich naczyń niewiadomego pochodzenia. Wartość skarbu Sevsa, nazwanego tak od imienia zawartego w inskrypcji na jednym z talerzy, oszacowano na ponad 200 milionów dolarów! Kolekcja miała sfałszowaną licencję eksportową z Libanu, co nie odstraszyło Spencera Comptona, markiza Northampton, od jej zakupienia i późniejszego wystawienia na aukcję. Gdy w 1990 roku dom aukcyjny Sotheby’s w Nowym Jorku próbował zlicytować srebra, z roszczeniami wystąpiły rządy Jugosławii (później roszczenia podtrzymywała Chorwacja), Węgier i Libanu. Licytację zablokowano, a markiz Northampton musiał czekać trzy lata na sądowe potwierdzenie, że to on jest właścicielem. Mimo to dzisiaj skarb jest praktycznie niesprzedawalny. Spoczywa w bankowym depozycie, a naukowcy mogą tylko marzyć o jego zbadaniu.
To tylko jedna z kilkunastu pogmatwanych historii cennych znalezisk opisanych przez brytyjskiego archeologa Briana Haughtona w wydanej przez poznański Rebis książce „Skarby z przeszłości”. To kompendium skarbów, tych odnalezionych w cudownych wręcz okolicznościach, jak i zaginionych chyba już na zawsze, z Bursztynową Komnatą i wypełnionymi amerykańskim złotem zatopionymi hiszpańskimi galeonami na czele. Kompendium zręcznie napisane, podane w atrakcyjnej formie graficznej i… skutecznie pobudzające wyobraźnię. Bo w końcu któż z nas nigdy nie marzył, że podczas pracy w ogrodzie znajdzie – dajmy na to – garniec średniowiecznych monet, których wartość pozwoliłaby kupić sto tysięcy łopat takich, jak ta użyta do jego wykopania?
Ale Haughton nie pisze o skarbach wyłącznie z perspektywy otyłego dwunastolatka, przyklejonego nosem do witryny sklepu ze słodyczami, śliniącego się na widok największego lizaka, jakiego kiedykolwiek było mu dane zobaczyć. Owszem, nie brakuje opisów cennych kosztowności, misternie wykonanej starożytnej biżuterii czy bogatego wyposażenia grobowca Tutanchamona. Większość przedstawionych historii nadawałaby się na scenariusze filmów przygodowo-sensacyjnych z Indianą Jonesem w roli głównej. Zaginione skarby potrafią rozpalać wyobraźnię nie tylko maluczkich, ale i władców tego świata, jak wspomniana już Bursztynowa Komnata. Jednak Autor ma trochę ambitniejszy cel. Po pierwsze: chce także przedstawić najnowsze badania naukowe na ich temat. Po drugie: opisuje mechanizmy rządzące czarnym rynkiem znalezisk archeologicznych. Często bywa tak, że z szabrownictwa żyją całe wsie położone blisko atrakcyjnych stanowisk archeologicznych w biednych krajach Afryki, Azji, Ameryki Południowej i Bliskiego Wschodu. Za znalezione artefakty otrzymują zaledwie nikły ułamek ich rzeczywistej wartości. Reszta przypada w udziale pośrednikom i handlarzom. Kupców nie brakuje, a od zakupu artefaktów z niewiadomych źródeł nie stronią często nawet szacowne muzea. Autor, po trzecie, zwraca uwagę, że również współczesne konflikty mają negatywny wpływ na losy skarbów. Precjozów Afganistanu, Libii czy Iraku, którego muzeum narodowe w wojennej zawierusze w kwietniu 2003 roku straciło kilka tysięcy bezcennych eksponatów, zapewne w większości nie uda się już odzyskać. Niestety takie są realia, ale na szczęście nie brakuje też historii pozytywnych. Jest trochę czegoś na kształt romantyzmu w opowieściach o odkryciu grobowca Tutanchamona czy o skarbach Wikingów wykopanych przypadkowo przez rolników podczas prac w polu.
„Skarby z przeszłości” – czwartą książkę Haughtona wydaną przez Rebis – czyta się przyjemnie nie tylko ze względu na intrygującą treść. Dorównuje jej warstwa graficzna – liczne zdjęcia, dobrej jakości papier i twarda okładka. Nie można mieć zastrzeżeń do pracy edytorskiej. W książce liczącej ponad 240 stron znalazłem bodajże tylko jedną literówkę.
Zdaniem Autora to, że dzięki cennym znaleziskom nasza wiedza o przeszłości ciągle się powiększa, jest chyba największym skarbem, jaki możemy zdobyć. My też możemy tę wiedzę posiąść i wcale nie trzeba ku temu przeczesywać ogrodu babci z wykrywaczem metali. Wystarczy sięgnąć po książkę Briana Haughtona.