Praktycznie każda wydawana obecnie książka, bez względu na tematykę, o której traktuje, autora lub też nakład, odwołuje się na okładce do pochlebnych opinii sformułowanych w recenzjach o tejże książce napisanych. Przeważnie jest to jakiś cytat, np. z New York Times lub Guardian, w polskich realiach może być to Rzeczpospolita lub inna Gazeta Wyborcza. Nie ukrywam, zabieg taki nieco mnie irytuje i irytacja ta jest tym większa, im słabiej znane jest mi źródło owego cytatu (inna sprawa, ciekawe jak bardzo wyrwane z kontekstu jest takie zdanie!) oraz im większego zawodu doznam czytając samą książkę. Na okładce książki Jonathana Harrisa (przynajmniej w tym wydaniu) znajduje się jeden tylko cytat, w dodatku nieco przesadnie eksponujący wartość ksiązki, ale przynajmniej Wydawca nie próbuje wytworzyć w nas zbyt „optymistycznego” wyobrażenia o niej jeszcze przed lekturą. I przez to – na szczęście – cenzurkę wystawimy sami, po jej przeczytaniu.
{{Image{src:okładka_templariusen.jpg|thumb:|title:|}Image}}
Pan Harris, mediewista, wykładowca na katedrze wiedzy o Bizancjum na Uniwersytecie Londyńskim, zaprasza nas na spacer przez ponad 300 lat historii tego chrześcijańskiego państwa. Opisywane dzieje Bizancjum przypadają na okres, gdy z zachodu do Ziemi Świętej przetaczały się krucjaty, które, jak dowiemy się niebawem, nie pozostawały bez wpływu na funkcjonowanie Cesarstwa. Konstrukcja książki pozornie zachowuje chronologię wydarzeń, wprowadzając Czytelnika w początki istnienia Bizancjum, opisując okres świetności i wreszcie upadku. Celowo napisałem jednak o pozorności tej chronologii, ponieważ Autor wielokrotnie przeskakuje w wybrane okresy z historii dziejów Cesarstwa, co oczywiście nie jest niczym nagannym i nie wpływa na płynność opisu, lecz klasyczna chronologia jest zburzona. Zwraca uwagę bogactwo i różnorodność źródeł, z których korzysta Autor. Wśród nich są teksty bizantyjskich kronikarzy, dzieła zachodnio-chrześcijańskich skrybów, ale także kroniki i pisma arabskie. Co do polskiego przekładu, Tłumaczka zastrzegła sobie spolszczenie oryginalnych imion oraz nazw geograficznych i należy przyznać, że książce wyszło to na dobre.
Historię Cesarstwa Bizantyjskiego zaczyna założenie przez Konstantyna I miasta Konstantynopola w roku 330, w miejsce wcześnie istniejącego miasta Bizancjum (pierwsza tajemnica odkryta – zamienność nazw). Dokonana później schizma, rozpad chrześcijańskiego świata na dwa osobne obozy, stanowi w zasadzie punkt wyjścia dla opisu relacji panujących pomiędzy nimi w kolejnych wiekach. Najistotniejszym zdaje się być fakt, że mieszkańcy Cesarstwa uważali się za jedynych prawowitych spadkobierców dorobku starożytnego Rzymu. Świadomość ta przesycała każdy aspekt ich aktywności, tak samo dyplomatycznej, jak urzędniczej, gospodarczej, czy militarnej. Władcy Cesarstwa nie kryli swojego lekceważącego podejścia do zachodniego świata chrześcijan, traktując ich w sposób protekcjonalny i na każdym kroku podkreślając swoją wyższość, już to zawoalowanymi i dwuznacznymi tyradami mającymi wywołać u słuchacza lub czytelnika co najmniej zakłopotanie i jednocześnie wskazać mu należne miejsce w porządku świata (co ciekawe, w rezultacie m. in. położenia geograficznego językiem urzędowym tych „Rzymian” była greka – oficjalnie uznana takim w wieku VII) lub też uciekając się do sztuczek technicznych, takich jak podwyższane, ruchome trony, zamieniające audiencje obcych dyplomatów w ciekawe „przedstawienia”. Nieco inne podejście reprezentowano wobec świata muzułmańskiego – wyznawcy islamu byli traktowani jako realne zagrożenie dla bytu Oikoumene (nazwa Cesarstwa Bizantyjskiego używana przede wszystkim przez jego mieszkańców), jednakże relacje pomiędzy Bizancjum, a światem islamu były zaskakująco dobre, choć rzecz jasna konflikty zbrojne zdarzały się. Nie mniej w samym Konstantynopolu zbudowany został meczet dla mieszkających tam muzułmanów, a cesarz Bizancjum w pewnym okresie został ogłoszony oficjalnym opiekunem Grobu Pańskiego w Jerozolimie, gdy była ona pod panowaniem muzułmanów. Cesarstwo prezentowało też ciekawy sposób na zjednywanie sobie wrogów – bez względu na pochodzenie, zamiary czy przewiny, przywódcom danych frakcji proponowano wysokie tytuły urzędnicze (nomenklatura wywodząca się z greckiego, oczywiście), wraz z niemałymi rocznymi uposażeniami, w zamian oczekując przyjęcia jedynie zwierzchnictwa cesarza i złożenia przysięgi wierności.
Co interesujące, tytuły wraz z darami przyznawano zarówno pokonanym wrogom, jak i niedoszłym oponentom, chcąc tym samym uniknąć konfliktu. Niesamowite, jak wiele dla Bizantyjczyków znaczyła słowna przysięga i uznanie wyższości cesarza rzymskiego i jednocześnie jak bardzo złudne było kupowane w ten sposób przeświadczenie o własnym bezpieczeństwie! Cóż, dodać jednak trzeba, że sposób ten wielokrotnie okazywał się skuteczny, wziąwszy pod uwagę historie przedstawione w niniejszej książce.
Na pewno Oikoumene okazało się wybitnym spadkobiercą rzymskiego systemu sprawowania władzy poprzez sieć urzędników cesarskich, sprawnie zarządzającym krajem. Na dowód tego wystarczy przywołać autentyczne bogactwa czerpane z opodatkowania handlu, który kwitł nie tylko w świetnie usytuowanym geograficznie Konstantynopolu, ale i w innych miastach, jak Tesalonika, Nicea lub Cezarea. To właśnie dzięki zasobom z handlu można było prowadzić dyplomację polegającą na zjednywaniu sobie wrogów rocznymi pensjami albo poprzez opłacenie danego państwa (obozu) przeciw innemu, według aktualnych potrzeb. Co więcej, ze zgromadzonych zasobów opłacano armię cesarską, która składała się w głównej mierze z najemników.
Co się zaś tyczy podbojów militarnych, stanowiły one raczej uzupełnienie dla aktywnie prowadzonej dyplomacji i były zawsze traktowane jako środek ostateczny.
Oczywiście nie wynikało to z braku uzdolnionych dowódców lub nieopanowania sztuki wojennej – zasadniczą przyczyną takiego stanu rzeczy była przywołane już wcześniej przekonanie o kontynuacji ciągłości Cesarstwa Rzymskiego, największego i najznamienitszego państwa świata. Państwu temu wszyscy należni byli poddaństwo i szacunek, które to powinny wynikać z oczywistej natury rzeczy.
Przedmiotem książki jest jednak przede wszystkim przedstawienie dziejów Bizancjum wobec krucjat i na tym aspekcie Autor koncentruje się szczególnie. Zderzenie dwóch jakże odmiennych kultur, do którego doszło przy okazji pierwszej krucjaty pod koniec wieku XI, musiało być zwiastunem poważniejszego konfliktu, który miał dopiero nadejść. Cesarz Bizancjum spotkał bowiem oto chrześcijan, którzy uważali Rzym za centrum ówczesnego świata, wywołując u władcy Oikoumene niemalże święte oburzenie tym faktem. Co ważne, wyobrażenie świata zachodniego na temat Bizantyjczyków było równie lekceważące i kpiące, jak ich samych o Europie Zachodniej, z tym że mieszkańcy Cesarstwa byli uznawani za pyszałkowatych i zniewieściałych osobników, noszących się w jedwabiach i używających makijażu. Ponadto władcy europejscy i papieże częstokroć zarzucali Bizantyjczykom niezadowalające wsparcie materialne dla krucjat, a od pewnego momentu wręcz wspieranie muzułmanów przeciw krzyżowcom oraz opłacanie najemników przeciw nim, kradzieże żywności i tym podobne. Powszechna była także wroga Bizancjum propaganda, prowadzona przez niektórych zachodnich mnichów i kronikarzy. Wszystko to, poparte celowymi działaniami pewnych ugrupowań, doprowadziło do obrócenia czwartej krucjaty przeciw Konstantynopolowi i do jego zdobycia w roku 1204. Co prawda ustanowione w miejsce Bizancjum Cesarstwo Łacińskie nie przetrwało względnie długo, to jednak odrodzone Cesarstwo Bizantyjskie nie odrodziło się w pełni nigdy, by w końcu ulec na ostatecznie Turkom w 1453 roku.
Opisując te dzieje, Autor nie waha się zadawać kłam wzajemnie formułowanym w owych czasach pomówieniom i zarzutom. Skutecznie demaskuje powierzchowność argumentów, ich słabe strony, wskazuje przy tym rzeczywiste przyczyny i powody powstania opinii. Zabiegi te podnoszą walory książki, czyniąc z niej rzetelne źródło wiedzy. Patrząc z szerszego punktu widzenia, ciekawym jest, jak stara jest historia propagandy i manipulacji, pamiętając przy tym, że historia ta nie bierze początków w średniowieczu…
Ksiązka Jonathana Harrisa jest na pewno ciekawą lekturą, prezentuje rzadko omawiany punkt widzenia na średniowieczne krucjaty i ówczesny świat sam w sobie. Autorowi nie sposób odmówić dogłębnej znajomości tematyki, której opisania się podjął, a przy tym wiedzę tą przekazuje w klarowny sposób. Warto zapoznać się z tą pozycją, chociażby dlatego, by przekonać się w jak skomplikowanym geopolitycznie otoczeniu istniało państwo bizantyjskie i jak burzliwe bywały jego dzieje. Polecam bez wahania.