Jedną z najważniejszych rocznic Anno Domini 2009 była oczywiście 70. rocznica wybuchu II wojny światowej. Pozwólcie, że teraz, gdy rok rocznicowy dobiegł już końca, opowiemy Wam o jednej z najciekawszych książek, jakie pojawiły się z tej okazji na polskim rynku wydawniczym.
„Bitwy polskiego Września” to licząca sobie dziewięćset stron opowieść o kampanii wrześniowej opowiedziana z perspektywy Wojska Polskiego. Łatwo zgadnąć, że książka o takiej objętości jest niewyobrażalnie szczegółowa. Westerplatte czy Bzura – te nazwy są powszechnie znane i kojarzone z hasłem „bitwy polskiego Września”. Książka Apoloniusza Zawilskiego dowodzi, że tego typu ogólnikowa wiedza nijak się ma do prawdziwej wiedzy o naszej walce w 1939 roku, opowiada bowiem o większych i mniejszych starciach we wszystkich zakątkach Polski, a liczba ich idzie w grube dziesiątki. Pod żadnym względem nie należy sądzić, że mamy tu do czynienia z listą absolutnie wszystkich potyczek stoczonych przez Wojsko Polskie z Wehrmachtem – stworzenie takiego kompendium nie dość, że przekraczałoby możliwości jednego człowieka, to jeszcze wymagałoby wiązałoby się z, lekko licząc, podwojeniem objętości tekstu. A przecież już teraz „Bitwy…” mają, jak wspomnieliśmy, dziewięćset stron.
Łatwo się domyślić, jak wyjątkowa i wartościowa jest ta książka. Nawet nie śmiemy wypowiadać się na temat ewentualnych błędów. Przede wszystkim dlatego, że wielu informacji nie znajdzie Czytelnik nigdzie indziej, nie byłoby więc nawet z czym porównywać i aby móc wypowiadać się o błędach, musielibyśmy powtórzyć badania wykonane przez autora. Tam zaś, gdzie można dokonać porównania z innymi publikacjami, w przypadku rozbieżności bylibyśmy raczej skłonni przyznać rację Zawilskiemu.
Niemcom można po lekturze współczuć tego, jak autor ich potraktował. Zawilski nadał książce tytuł „Bitwy polskiego września” i mocno się starał, aby naprawdę był to polski, tylko polski wrzesień. Do rzadkości należą jakiekolwiek konkretne określenia, gdy autor pisze o Niemcach, takie jak oznaczenia jednostek czy nazwiska oficerów. Niemcy to u Zawilskiego po prostu Niemcy, a czasem nawet nie Niemcy, ale „wróg” albo „nieprzyjaciel”. Za to niemieckie czołgi – o, to już inna sprawa. Choć i te pozbawiono własnego miana i nie trafi tu Czytelnik na coś takiego jak choćby PzKpfw II, ale przynajmniej dla czołgów autor był łaskaw wymyślić barwniejsze określenia, w typie „stalowych bestii”, „metalowych potworów” i „smoków na gąsienicach”. No, trochę fantazjujemy, ale właśnie po tego typu określenia sięgnął Zawilski.
Z jednej strony można to usprawiedliwiać choćby tym, że gdyby autor chciał pisać o Wehrmachcie choćby w połowie tak szczegółowo jak o naszym wojsku, już i tak gruba książka rozrosłaby się do absurdalnych rozmiarów. Z drugiej jednak widać negatywny stosunek Zawilskiego – w końcu uczestnika wojny – do Niemców. Czy to wada, czy nie, niech każdy oceni sam, ale z pewnością jest to ciekawe zjawisko, bo zachodni historycy, nawet brytyjscy czy amerykańscy, ale także większość polskich, odnoszą się do Niemców z profesjonalną, obiektywną obojętnością. Skąd ta różnica? Zapewne stąd, że autor pisał tu o czymś, co sam przeżył, pisał o swoich szeroko pojętych towarzyszach broni oraz o swoich, a nie cudzych wrogach.
W tak tłustej książce nie można było oczywiście uniknąć drobnych wpadek. Tradycyjnie już w przypadku wydawnictwa Znak pojawiły się na polu lotniczym, chociaż trzeba przyznać, że mają naturę raczej literówkową niż merytoryczną, bo oto z bombowca Fairey Battle zrobił się Fairy Batlle (wychodziłoby na to, że „bitwa wróżek”), a z Seversky’ego zrobił się Sivirsky. Ot, drobiazgi.
Nie czyta się tej książki łatwo ani szybko, nawet nie za bardzo nadaje się do czytania w całości od deski do deski. Już raczej należałoby ją czytać fragmentami, zgodnie z tym, co danego Czytelnika interesuje. Ale nie da się zaprzeczyć, że „Bitwy polskiego Września” to pozycja wyjątkowa i niezwykle wartościowa. Jeżeli kogoś nie interesuje nasza wojna obronna, książka Zawilskiego raczej nie zmieni tego stanu rzeczy, ale zainteresowani muszą rozważyć sięgnięcie po nią.