Mogłoby się wydawać, że teza o wyjątkowym wpływie ludów preferujących wędrowny styl życia na rozwój cywilizacji jest – delikatnie mówiąc – co najmniej ryzykowna. Bo w końcu wędrówki ludów czy najazdy nomadów kojarzą się bardziej z chaosem i zniszczeniami, przyjściem na „gotowe”, a nie budowaniem nowej jakości (społecznej, gospodarczej, politycznej). Tymczasem Anthony Sattin, brytyjski pisarz, dziennikarz i członek Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, przekonuje, że bez poznania historii nomadów nie uda nam się zrozumieć, jak wędrowny tryb życia ukształtował współczesnego człowieka. I robi to w sposób całkiem przekonujący.
Wraz z Autorem cofamy się o kilkanaście tysięcy lat. To wtedy nasi przodkowie wędrowanie mieli we krwi, a jedynymi przeszkodami były bariery naturalne – góry, rzeki, pustynie i morza – zastąpione dzisiaj przez granice, mury czy umowy między państwami. To wówczas należy szukać genezy słowa „nomada”. W języku praindoeuropejskim „nomos” miałoby oznaczać ograniczony teren lub pastwisko, a „nomas” – członka wędrującego plemienia pasterzy.
Pierwsza część książki poświęcona jest właśnie przechodzeniu z myśliwsko-zbierackiego trybu życia do uprawy roli i hodowli zwierząt. Wkrótce zaczynają powstawać pierwsze megalityczne świątynie, następnie imponujące miasta-państwa, i wreszcie potężne imperia starożytnego świata między rzekami Mezopotamii a Indusem, nad Nilem i Jangcy. Druga część książki to wzloty i upadki kilku wielkich imperiów stworzonych przez ludy azjatyckiego stepu, które nadal prowadziły wędrowny styl życia. Coś, co na Zachodzie po upadku Rzymu określano niesłusznie „wiekami ciemnymi”, na Wschodzie wiązało się z epoką rozkwitu i spektakularnych osiągnięć Arabów, Mongołów, Chińczyków oraz ludów koczowniczych, podporządkowujących sobie potężne połacie stepu od Wielkiego Muru Chińskiego po Węgry. Na kartach książki pojawiają się Attyla, Mahomet, Czyngis-chan, Osman czy Tamerlan. Zdaniem Sattina nomadzi wywarli wówczas znaczący wpływ nie tylko na europejski renesans, lecz także na kształt współczesnego świata.
Trzecia część zaczyna się od przywołania idei kolonializmu. Nomadzi znikają z punktu zainteresować „białego człowieka”. Termin ten nawet nie pojawia się w pierwszym „Słowniku języka angielskiego”, wydanym w 1755 roku. Zaglądamy też na drugą stronę Atlantyku, gdzie nowo powstałe Stany Zjednoczone uparcie parły na zachód (bo Bóg tak chciał), pchane objawionym przeznaczeniem oraz głodem ziemi i surowców, niezbędnych dla zaspokojenia potrzeb rosnącej populacji, za nic mając fakt, że od tysięcy lat ziemie te były zasiedlone przez osiadłe i koczownicze plemiona rdzennych Amerykanów. Podobne procesy zachodziły w Australii, gdzie pojawienie się „białego człowieka” oznaczało początek tragicznych losów rdzennych Aborygenów.
Początek XIX wieku to przyśpieszony rozwój miast. Rdzenni Amerykanie przegrywają nierówną walkę, carska Rosja podbija nomadów na swoich południowych krańcach, w Afryce trwa kolonialna ekspansja europejskich imperiów. Nomadzi stają się „niepożądanymi elementami”, niepasującymi do nowego świata włóczęgami, ludźmi bez stałego miejsca zamieszkania, przybłędami. Dopiero znacznie później przychodzi refleksja o konieczności rozpoczęcia procesu odzyskiwania zaginionej wiedzy o dziejach ludów nomadycznych, wbrew temu, co pisał francuski filozof Gilles Deleuze: że „nomadzi nie mają historii; mają tylko geografię”.

Anthony Sattin – Nomadzi. Wędrowni twórcy cywilizacji. Przekład: Barbara Gutowska-Nowak. WUJ, 2024. Stron: 368. ISBN: 978-83-233-5422-2.
„Pomijanie koczowników nie tylko wypacza narrację historyczną, lecz także pozbawia nas cennej wiedzy na temat ich imponującej historii (…). Nomadzi zawsze co najmniej w połowie współtworzyli historię ludzkości i wnieśli ogromny wkład w jej marsz ku przyszłości, który historycy tradycyjnie nazywają cywilizację” – przekonuje Autor. Tymczasem można odnieść wrażenie, iż zdaniem kronikarzy ludów osiadłych koczownicy zasługiwali na wzmiankę tylko w czasie wojny. „Ten wypaczony obraz nie odzwierciedla ani realiów koczowniczego życia, ani całokształtu relacji komplementarności i współzależności, które od prawie 10 tysięcy lat łączą nomadów i cywilizacje osiadłe” – dodaje Sattin.
Nie jest to książka typowo historyczna, ale też takich ambicji Autor nie ma. To owoc wieloletnich badań, podróży i dyskusji. Świadectwo erudycji Sattina i swego rodzaju synteza, którą czyta się z dużą przyjemnością. To cenna próba opowiedzenia dziejów nie z perspektywy europejskocentrycznej, ale z punktu widzenia dziedzictwa ludów nomadycznych. Niektórych Czytelników może trochę razić zbyt idealistyczne podejście do ludów koczowniczych. Dzisiaj może mieć ono sens, bo prowokuje do szukania odpowiedzi na pytania o styl życia, o wartości i wszechobecny materializm. Oczywiście zupełnie inne zmartwienia mieli na głowie chociażby zaatakowani przez Mongołów mieszkańcy Bagdadu, Rusi czy południowej Polski. Raczej nie byli zadowoleni z bycia świadkami współtworzenia cywilizacji przez najeźdźców.
Książka została wypuszczona na rynek przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego w serii „Historiai”, w udanym przekładzie Barbary Gutowskiej-Nowak. Wydanie jest dość ascetyczne, w miękkiej okładce i bez ilustracji, z zaledwie tylko jedną, nie do końca precyzyjną mapą, na której przykładowo Wielka Nizina Węgierska sięga aż po… Don. Nie ma to jednak większego znaczenia, gdy lektura otwiera oczy na nową wiedzę i pozwala obalać narosłe przez wieki stereotypy. Świetna książka!