Jakiś czas temu opowiedziałem Wam o książce Roberta J. Szmidta „Apokalipsa pana Jana”. Była to przeciętna w sumie – chociaż bardzo „czytliwa” – powieść osadzona w realiach Polski po III wojnie światowej,. Autorowi udało się w niej zmieścić kilka ciekawych elementów, lecz pozwolił, by znalazły się w niej także elementy tragicznie słabe. Teraz Fabryka Słów wydała zbiór opowiadań tegoż autora, częściowo osadzony w tych samych realiach.
Dlaczego częściowo? Otóż dlatego, że w praktyce „Alpha Team” – wbrew nowoczesnemu, z grubsza militarnemu tytułowi sugerującemu dominację takiej właśnie tematyki – opowiada o trzech różnych światach. Pierwsza część to owe realia „postapo”, gdzie za pierwsze opowiadanie służy prolog „Pana Jana”. Dalej mamy opowiadania w realiach średniowiecznego fantasy, a w końcu science fiction w odległej galaktyce.
Trzeba przyznać, że Szmidt jest uniwersalnym pisarzem, który równie dobrze radzi sobie z różnymi podgatunkami fantastyki. Problem w tym, że w przypadku tego autora „równie dobrze” znaczy po prostu „przeciętnie”. Opowiadania Szmidta są – podobnie jak „Apokalipsa…” – czytliwe, ale nic ponadto. Można wziąć ten zbiór do pociągu czy samolotu dla zabicia czasu, a zaraz potem zapomnieć, co się czytało. I tyle jego wartości. A wielka szkoda, bo opowiadania osadzone w świecie po wojnie nuklearnej mają w sobie pewną świeżość, oryginalność, której autorowi nie udało się wykorzystać. Podobnie jak w przypadku „Apokalipsy…” – zepsuł naprawdę dobry pomysł.
Aby już się tak nie znęcać nad autorem, powiem coś na jego obronę. Otóż na plus zaliczyć mu można liczne nawiązania do gier komputerowych – można by tu mówić o swoistym przykładzie intertekstualności. Szmidt zaczerpnął po trosze z „Fallouta”, z „Diablo” i z jeszcze innych. Takie smaczki oczywiście nie mogą stanowić o wartości książki, ale zmieniają ją na plus.
Jakość wydania jest typowo „fabryczna”, kto zna książki tego lubelskiego wydawnictwa, ten wie, czego się spodziewać. Ale z trochę innej beczki: widzieliście kiedyś, żeby książka miała zbyt ładną czy zbyt dobrą okładkę? No to popatrzcie. Jest to bowiem okładka-oszustka. Patrząc na nią, widząc tytuł, Czytelnik może się spodziewać zbioru ograniczonego tematycznie do realiów postapokaliptycznych właśnie. Utwierdzi go w tym tak zwany blurb (vel podczytnik), który jest zapowiedzią de facto tylko tytułowego opowiadania „Alpha Team” (skądinąd najlepszego w zbiorku, może obok kosmicznego tekstu „Pola zapomnianych bitew”). Jest to praktyka lekko nieuczciwa, choć może lepszym słowem byłoby: zwodnicza.
Powiem szczerze: po przeczytaniu jednej powieści i jednego zbioru opowiadań Roberta J. Szmidta jestem już pewny, że nigdy nie zostanę jego fanem. Jeśli kogoś interesują opowiadania postapo (o pozostałych się nie wypowiadam – to nie nasza działka), myślę, że przeczyta je nawet z niejaką przyjemnością, są bowiem oparte na ciekawych i trzymających się kupy pomysłach, ten fakt zaś w jakimś tam stopniu wynagradza ich przeciętną jakość. Ale jest ich za mało, a jeśli ktoś ma już za sobą lekturę „Apokalipsy według pana Jana”, to jest ich jeszcze o jedno mniej. No i naprawdę nie jest to proza wysokich lotów, nawet wśród czytadeł mnóstwo jest książek bardziej wartościowych.
Nie polecam.