Na strzelnicy Casanova i ja pracowaliśmy razem, zamieniając się rolami obserwatora i strzelca. Jako karabinów musieliśmy używać M-40 Korpusu Piechoty Morskiej, karabinu powtarzalnego Remington 700 kaliber .308 (7,62 × 51 mm), z ciężką lufą i wewnętrznym magazynkiem na pięć naboi. Na karabinie zamocowany był celownik optyczny Unertla o powiększeniu ×10. Miałem strzelać pierwszy, więc zadbałem o ustawienie ostrości celownika. Potem wyregulowałem kompensator opadu pocisku na celowniku, by zapobiec działaniu siły ciążenia na pocisk. Przyjąłem założenie, że cel będzie znajdował się w odległości 300 jardów (około 270 metrów). Gdybym zmieniał odległość, musiałbym ponownie korygować ustawienia.
Casanova patrzył przez ustawioną na trójnogu lunetę obserwacyjną M-49 o powiększeniu ×20. Bez trójnogu silne powiększenie lunety powoduje drżenie obrazu przy najlżejszym ruchu ręki. Casanova korzystał z lunety do określenia przybliżonej prędkości wiatru. Zwykle to właśnie wiatr jest największym wyzwaniem dla strzelca wyborowego ze strony pogody. Dla oszacowania prędkości wiatru można wykorzystać obserwację kąta uniesienia flag na wietrze. Jeśli flaga jest uniesiona pod kątem 80 stopni, to tę liczbę dzieli się przez stałą 4 – i otrzymuje się prędkość 20 mil (około 32 kilometrów) na godzinę. Odpowiednio, jeśli flaga powiewa tylko pod kątem 40 stopni, 40 dzielone na 4 daje prędkość 10 mil (około 16 kilometrów) na godzinę. Jeśli nie ma flag, snajper może wykorzystać swoje umiejętności obserwacji. Wiatr, który jest ledwo wyczuwalny, ale powoduje znoszenie dymu, ma poniżej 3 mil (niespełna 5 kilometrów) na godzinę. Lekki wiatr ma od 3 do 5 mil (5–8 kilometrów) na godzinę. Wiatr, który stale unosi liście, ma od 5 do 8 mil (8–13 kilometrów) na godzinę. Pył i śmieci unoszą się przy prędkości od 8 do 12 mil (13–20 kilometrów) na godzinę. Drzewa zaczynają się kołysać przy wiatrach wiejących od 12 do 15 mil (20–24 kilometrów) na godzinę. Strzelec wyborowy może też stosować metodę wykorzystującą lunetę obserwacyjną. Kiedy słońce rozgrzewa ziemię, powietrze tuż nad powierzchnią faluje. Wiatr sprawia, że te fale poruszają się zgodnie z jego kierunkiem. Aby je zobaczyć, snajper ustawia ostrość na jakiś przedmiot w pobliżu celu. Następnie przekręca okular o ćwierć obrotu przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, ustawiając w ten sposób ostrość na miejsce przed celem, co pozwala mu zobaczyć fale gorącego powietrza. Wolny wiatr wywołuje wysokie fale, natomiast szybki je spłaszcza. Ta metoda rozpoznawania prędkości wiatru wymaga praktyki. Największy wpływ na strzał ma wiatr wiejący prosto z boku (wiatr boczny). Wiatr ukośny w mniejszym stopniu wpływa na tor lotu pocisku. Wiatry czołowe i tylne mają najmniejszy wpływ na strzał.
Casanova podał mi prędkość wiatru:
– Pięć mil na godzinę, boczny lewy.
Trzy(sta) jardów razy 5 mil na godzinę to 15; 15 dzielone przez stałą 15 równa się 1. Wyregulowałem siatkę horyzontalną w celowniku o jeden klik w lewo. Gdybym miał poprawkę na wiatr równą 2 z prawej, przekręciłbym o dwa kliki w prawo.
Oddałem pierwszy strzał do nieruchomego celu – trafiony. Po kolejnych dwóch strzałach do nieruchomych celów i dwóch do celów ruchomych ja zostałem obserwatorem, a Casanova strzelał. Potem włożyliśmy plecaki, chwyciliśmy sprzęt i pobiegliśmy do tyłu na linię 500 jardów (około 460 metrów). Jak w każdym z Teamów opłacało się być zwycięzcą. I znów oddawaliśmy na zmianę po pięć strzałów: do trzech celów nieruchomych i dwóch ruchomych. Potem to samo z odległości 600 jardów (około 550 metrów). Trudno jest zwolnić oddech i tętno po bieganiu. Z odległości 700 jardów (około 640 metrów) znowu strzelaliśmy do trzech nieruchomych celów, ale tym razem dwa pozostałe zatrzymywały się w czasie ruchu. Przy odległości 800 jardów (około 730 metrów) zamiast dwóch zatrzymujących się ruchomych celów mieliśmy dwa cele kiwające się na boki. Przy odległości 900 i 1000 jardów (około 820 i 910 metrów) wszystkie pięć celów pozostawało nieruchome. Z tych trzydziestu pięciu strzałów dwadzieścia osiem musiało być celnych. Straciliśmy mnóstwo chłopaków na strzelnicy. Po prostu nie umieli wystarczająco dobrze strzelać.
Po strzelnicy wróciliśmy do budynku szkoły wyczyścić broń, po czym mieliśmy ćwiczenia ze szkicowania terenu. Instruktorzy zabrali nas na zewnątrz, pokazali kawałek terenu i powiedzieli:
– Narysujcie szkic tego terenu od linii lasu po lewej do wieży ciśnień po prawej. Macie pół godziny.
Rysowaliśmy wszystkie ważne szczegóły, jakie tylko mogliśmy, i to w perspektywie: obiekty położone bliżej jako większe od tych bardziej oddalonych, poziome linie równoległe zbiegające się i znikające wraz ze zwiększaniem odległości. U dołu szkicu spisywaliśmy to, co widzimy: patrol, liczbę dwuipółtonowych ciężarówek (dwuipółtonówek) itd. Instruktorzy przyznawali nam punkty za staranność, dokładność i wartość wywiadowczą. Do zaliczenia trzeba było mieć co najmniej 70 procent. Później na to zadanie mieliśmy mieć tylko kwadrans.
Strzelec wyborowy prowadzi też dziennik obserwacji, który wykorzystuje razem ze szkicem, tak by oprócz samego rysunku miał spisane informacje dotyczące następujących elementów: kluczowego terenu (key terrain), obserwacji (observation), czatowania i kryjówek (cover and concealment), ograniczeń i przeszkód (obstacles) oraz alei do podejścia (avenue of approach) – w skrócie KOCOA.
Graliśmy też w Keep in Memory (KIM), czyli „zapamiętaj”. Instruktor zdejmował plandekę, którą zakryty był blat, i pokazywał leżące na nim jakieś dziesięć–dwanaście drobnych przedmiotów: pocisk 9 mm, miniflarę, woreczek strunowy, pióro, potłuczone okulary, czyjeś zdjęcie, żołądź i inne rzeczy, które mogą znajdować się na stole. W ciągu dziesięciu–piętnastu sekund musieliśmy to wszystko zapamiętać. Potem szliśmy do sali, braliśmy kartkę i rysowaliśmy wszystko, co widzieliśmy. Na koniec musieliśmy to opisać słownie. Czasem używaliśmy lunet i lornetek, by opisać z większej odległości duże przedmioty. Jeśli nie byłbym w stanie zapamiętać co najmniej 70 procent, rutynowo bym wyleciał. Podstawową zdolnością snajpera jest umiejętność zapamiętywania i opisywania tego, co widzi. Musieliśmy też umieć „przebić się” przez trawy i zarośla – punktu obserwacyjnego (PO) szukało się tam, gdzie trawa i krzaki przesłaniały nam widok – ponieważ wykorzystywaliśmy roślinność jako zasłonę przed wykryciem nas przez podstawowy posterunek obserwacyjny.
W fazie drugiej, poświęconej strzelaniu na nieznaną odległość i podchodom, ci z nas, którzy zostali po fazie pierwszej, mieli do zestrzelenia dziesięć stufuntowych (około czterdziestopięciokilogramowych) stalowych celów z odległości od 300 do 800 jardów (około 270–730 metrów). Ponieważ nie znaliśmy dokładnej odległości do celów, musieliśmy je określać w przybliżeniu. Trafienie za pierwszym strzałem liczone było jako dziesięć punktów. Za drugim – osiem. Trzeciego strzału nie było. Po każdej kolejce Casanova i ja zamienialiśmy ustawienie celów i powtarzaliśmy ćwiczenie. Żeby pozostać w szkole, musieliśmy przez trzy tygodnie strzelania utrzymać średnią 70 procent.
Oprócz umiejętności strzelania w szkole dla strzelców wyborowych zdobywaliśmy również wiedzę na temat tego, jak się ukrywać. Musieliśmy zrobić własne ghillie suit. Najpierw przygotowaliśmy samo ubranie: obie części munduru polowego. Następnie, używając odpornej na gnicie nici o wysokiej wytrzymałości, na przykład dwunastofuntowej (czyli mającej wytrzymałość mniej więcej 5,5 kilogramów) żyłki wędkarskiej, mocowaliśmy siatkę (na przykład wojskowy hamak albo sieć rybacką) do pleców i łokci naszych strojów. Łatwiej niż igłą i nicią było to robić elastycznym klejem do butów. Potem cięliśmy płócienne paski szerokie na dwa–trzy centymetry, a długie na dwadzieścia parę i przywiązywaliśmy je węzłem zwykłym do siatki. Na końcach pasków robiliśmy podłużne rozdarcia, żeby były postrzępione. Przy użyciu farby w sprayu malowaliśmy cały strój. Razem z Casanovą dodawaliśmy do tego elementy naturalnego listowia z poziomu niższego niż kolana, ponieważ na tej wysokości porusza się strzelec wyborowy. Liście zrywane z roślin rosnących wyżej wybijałyby się kolorystycznie na snajperze, który czołgałby się nisko przy ziemi. Dbaliśmy o to, by nie dodawać niczego zbyt długiego, co mogłoby powiewać na wietrze jak chorągiewka. Liście nadają się najlepiej, ponieważ najdłużej się trzymają. Trwa więdnie najszybciej – mniej więcej po czterech godzinach. Dookoła kolby owijaliśmy oliwkowo-burą chustkę i podwiązywaliśmy ją węzłem prostym, żeby zamaskować kształt broni. Drugą chustką obwiązywaliśmy lufę i lunetę – w podobny sposób, w jaki bandażuje się ramię. Przymocowane paski płótna rozbijały jednolity zielony kolor chustki. W podobny sposób robiliśmy kamuflaż dla lunety M-49, lornetki i pozostałego sprzętu.
W weekendy, kiedy mieliśmy wolne, razem z Casanovą uczyliśmy się w praktyce sztuki niewidzialności. Robiliśmy swoje ghillie suit. Kiedy były gotowe, nosiliśmy je na dworze i kładliśmy się w różnych miejscach, próbując się nawzajem wypatrzyć. Większość wolnego czasu spędzaliśmy na doskonaleniu umiejętności stawania się niewidzialnym.
W trakcie podchodów odpadało najwięcej uczestników szkolenia. Każde podchody odbywały się w innej lokalizacji i musieliśmy zmieniać używane barwy i strukturę kamuflażu, by wtopić się w tło. Podczas podchodów bardzo przydaje się optyka. Gołym okiem można ogarnąć największy obszar. Do dokładniejszego przyjrzenia się można użyć lornetki – pozwala to zachować stosunkowo szerokie pole widzenia. Luneta snajperska pomaga zazwyczaj na nieco bliższe zbadanie terenu niż lornetka, zawęża jednak pole widzenia. Luneta obserwacyjna powiększa najbardziej, co pozwala snajperowi dokładnie przyjrzeć się obiektom, pole widzenia jest jednak wówczas najwęższe.