Czarny korsarz

Tego poranka, 15 maja 1917 roku, zatoka San Francisco skrzyła się pod jasnobłękitnym niebem w promieniach słońca, jednak kapitana Johna Stanleya Camerona dręczyły marynarskie przesądy, gdy sterował swą trzymasztową barkentyną, Belugą, wypływającą właśnie na Ocean Spokojny. Było ciepło i wiosennie, około szesnastu stopni Celsjusza. Łagodny wiatr wydymał żagle Belugi i stary, drewniany statek wielorybniczy doskonale reagował na rękę Camerona. Wszystko układało się pomyślnie na tę dziesięciotygodniową podróż do Australii, ale myśli szypra – stojącego na rufie i obserwującego przesuwający się z prawej burty ceglany mur obronny więzienia wojskowego na wyspie Alcatraz – wróciły do rytualnego liczenia głów, co zawsze robił na pokładzie krótko przed odcumowaniem. Mając pojemność zaledwie 508 ton, Beluga mogła zabrać na pokład tylko Camerona i dziesięciu członków załogi, jednak w tę podróż kapitan zabrał jeszcze młodą żonę i sześcioletnią córeczkę, Juanitę. W chwili odcumowywania nagle stwierdził, że teraz na pokładzie przebywa feralna trzynastka.

Kiedy wspomniał Mary o tej złej wróżbie, wyśmiała go, mówiąc, że ta staromodna bzdura bardziej pasuje do dziewiętnastowiecznego żeglarza niż do szypra w nowym wieku cudów przemysłowych. Mary Cameron spędziła większość ze swych dwudziestu sześciu lat na obserwowaniu paradoksalnie stoickich, lecz w gruncie rzeczy zabobonnych marynarzy – dorastała bowiem w australijskim mieście portowym Newcastle, na północ od Sydney, gdzie jej ojciec był dokerem, a matka prowadziła w dokach sklep ze słodyczami. Natomiast Stan, chociaż miał obecnie tylko trzydzieści dwa lata, był już zdecydowanie marynarzem starej daty; jego ojciec, John, należał do szanowanych w San Francisco weteranów morza, a Stan po raz pierwszy wypłynął na statku wielorybniczym ojca, gdy tylko zaczął chodzić. Był jednym z ostatnich marynarzy zajmujących się handlem, którzy uczyli się rzemiosła na statkach żaglowych, odczytując swoje szczęście z porywów wiatru, z gwiazd i tym podobnych nienamacalnych, ale ważnych zwiastunów.

Jednak myśli Camerona zaprzątało coś poważniejszego niż marynarskie zabobony, ponieważ świat ogarnęła zawierucha, gdy razem z Mary rozpoczynał rejs przez Pacyfik. Przed sześcioma tygodniami prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson za uprzednią zgodą Kongresu ogłosił stan wojny z Niemcami, oficjalnie kończąc kruchą neutralność USA i stając po stronie Wielkiej Brytanii w „ponurym i strasznym” konflikcie, który w ciągu trzech lat zmienił pola Francji i Belgii w miejsca rzeźni. Prezydent potwierdził to, o czym pisano na łamach prasy od wielu dni – że Niemcy usiłowały wciągnąć Meksyk w spisek mający na celu zaatakowanie Teksasu, Nowego Meksyku i Arizony. Przechwycono depeszę wysłaną przez niemieckiego ministra spraw zagranicznych, Arthura Zimmermana, ujawniając sięgający roku 1915 plan, ostatni w długim łańcuchu prowokacji, gdy niemiecka łódź podwodna storpedowała liniowiec pasażerski Lusitania u wybrzeży Irlandii i zginęło blisko 1200 ludzi, w tym 128 Amerykanów.
Na wiele tygodni przed wypłynięciem Cameronów z San Francisco pierwsze strony gazet pełne były nagłówków o wojnie, a po mieście krążyły najbardziej szalone plotki co do dalszego rozwoju wydarzeń. Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych otrzymała ostrzeżenie, że niemieckie łodzie podwodne czają się na Oceanie Spokojnym u wybrzeży Kalifornii. „San Francisco Chronicle” twierdziła, że gdzieś na południowo-zachodnim brzegu Meksyku w tajnej bazie montowano U-Booty z części przywożonych z Niemiec. Wojskowe więzienie Angel Island miało zostać zamienione na obóz dla internowanych niemieckich imigrantów i podejrzanych o szpiegostwo, wśród których znalazł się też niemiecki konsul generalny w San Francisco, Franz Bopp, i dwie osoby z jego personelu oskarżone o spisek bombowy. Czterech hinduskich imigrantów, którzy mieszkali w sąsiedztwie Cameronów w Berkeley, aresztowano za intrygi z wykorzystywaniem niemieckich finansów przy wysyłaniu broni dla rewolucjonistów w Brytyjskich Indiach. Łodzie patrolowe dzień i noc krążyły po zatoce, spodziewając się możliwych ataków. „Dreszcz wojny”, jak to nazwała „Chronicle”, ostatecznie dotarł też do brzegów Stanów Zjednoczonych.

Dla sześcioletniego dziecka nie był to dobry czas na 7400-milową podróż poza równik. Jednak Cameron był pełen zapału, podobnie jak w zamęcie zalotów przed dziesięcioma laty, gdy pod koniec grudnia 1907 roku przypłynął do portu Newcastle na pokładzie barkentyny Big Bonanza, należącej do jego ojca. W rodzinie Mary ciągle krążyły opowieści o wprawiających w oszołomienie wypadkach z tamtych świąt Bożego Narodzenia, kiedy Mary, wyglądając zza kontuaru w sklepie matki, ujrzała postawnego, wysokiego amerykańskiego marynarza o szeroko rozstawionych błękitnych oczach, smutnym uśmiechu i czuprynie szorstkich od słońca i soli brązowych włosów. W tym momencie siedemnastoletnia Mary, nie będąca bynajmniej introwertyczką, poczuła, że coś między nimi zaiskrzyło. Pełna życia, o owalnej twarzy, z gęstą grzywą ciemnych włosów i figlarnym uśmiechem ukazującym dołeczki w policzkach, była jednym z jedenaściorga dzieci w hałaśliwej irlandzko-australijskiej rodzinie. Śpiewała na scenie teatru Victoria, a także w miejscowej Sali Robotników Nabrzeżnych. W dniach poprzedzających święta Bożego Narodzenia Stan przekonał ojca, żeby opóźnił wypłynięcie z Newcastle i ubłagał rodziców Mary, aby pozwolili mu zabrać córkę do San Francisco. W pierwszy dzień świąt młoda para zawarła związek małżeński, a dzień później spacerowali po pokładzie Big Bonanzy, planując żeglugę i nowe życie po drugiej stronie Oceanu Spokojnego.
Od tego czasu, w ciągu minionych lat, Cameron doświadczył więcej niż jednej przygody na morzu. Mary wybrała życie na statku, razem ze Stanem, zamiast egzystencji samotnej żony na lądzie. Osiemnaście miesięcy po ślubie przeżyli przerażającą próbę u wybrzeży Alaski, gdy ich ciężko załadowany statek osiadł na mieliźnie w czasie szalejącej burzy śnieżnej, która przewróciła kilka łodzi ratunkowych wiozących do brzegu 200 osób z załogi i pasażerów. Tej nocy, z trudem unikając utonięcia w bryzgach morskiej piany, Mary, kuląc się na wyludnionej plaży z innymi uratowanymi, ku pokrzepieniu serc śpiewała piosenki z music-hallów do chwili, gdy znalazł ich oddział ratowników3. Rok później płynęła ze Stanem na pokładzie żaglowca Diamond Head, gdy inny sztorm omal nie przewrócił statku, złamał maszt i zmusił ich do szukania schronienia w małej zatoczce.

Stan Cameron krótko po tej przygodzie zawiesił na haku swoją czapkę szypra i gdy w 1911 roku urodziła mu się córka, Juanita, zajął się pracą w porcie. Postanowienie niewracania na morze nie dotyczyło wojny, nie wiązało się też z żarliwym pragnieniem Mary ujrzenia ponownie swojej rodziny. Po latach jej błagania i nakłaniania w końcu odniosły skutek, gdy Stan przed dwoma miesiącami usłyszał, że stara Beluga została wyznaczona do transportowania paliwa silnikowego do Sydney dla General Petroleum Company. Cameron znał właściciela tej firmy, rubasznego milionera z San Francisco o nazwisku John Barneson, który w 1912 zatrudnił go jako kapitana swego jachtu Edris w rejsie z Peru do San Francisco. Cameronowie nadali drugiej córce imię tego eleganckiego jachtu, najszybszego na Zachodnim Wybrzeżu, i Stan od czasu do czasu służył na nim dla Barnesona jako kapitan. Znał też Belugę, solidną starą barkentynę, która przez wiele lat cumowała w porcie Oakland, aż w końcu – na skutek ogromnych strat wojennych we flocie handlowej – została ponownie doprowadzona do stanu używalności.

Była to kusząca okazja, której trudno się oprzeć; on i Mary mogli zostawić czteroletnią Edris pod opieką zaprzyjaźnionej rodziny w San Francisco i zabrać ze sobą Juanitę w trzymiesięczny letni rejs przez Ocean Spokojny, aby po raz pierwszy zobaczyła dziadków. Dla Stana pokusa powrotu na morze była silniejsza od pieniędzy, które mógł zarobić na lądzie, chociaż rejs z ładunkiem w czasie wojny dawał marynarzom trudniącym się handlem dodatkowy zarobek4. Załodze na Beludze płacono sześćdziesiąt dolarów miesięcznie, gwarantując przynajmniej dziesięciomiesięczne zatrudnienie, ale nawet przy takich warunkach płacowych Stanowi trudno było zebrać personel pokładowy i dlatego musiał opóźnić rejs o tydzień. Drugiego oficera znalazł w dokach San Francisco, w czasie przepływania zatoki.

Zważywszy na to, że Niemcy i Stany Zjednoczone znajdowały się w stanie wojny, Stan wiedział, że Beluga była łakomym kąskiem dla każdej spotkanej po drodze niemieckiej łodzi podwodnej albo okrętu wojennego. Prasa pełna była przerażających doniesień o losie każdego, kto wpadnie w łapy Niemców. Korespondenci wojenni donosili, że maszerujące przez Belgię oddziały kajzera odrąbywały dzieciom ręce, gwałciły zakonnice i siekały ludzi bagnetami. Zaledwie przed miesiącem doniesiono, że Niemcy gotowali ciała zabitych w celu uzyskania gliceryny do broni5. Jednak Stan spędził dość czasu z Niemcami, aby mieć wątpliwości co do prawdziwości tego rodzaju doniesień. Jego załoga składała się prawie w całości ze Szwedów i Norwegów i wielu z nich czuło się tak samo związanych z kulturą germańską, jak i amerykańską. Byli to weterani morza; sama ich obecność dodawała otuchy.

Cameron później wspominał:

Rzadko wypływałem w morze w bardziej sprzyjających okolicznościach. Mocny statek, doskonała załoga złożona ze Skandynawów, obfite, dobre i zdrowe zaopatrzenie oraz kucharz, który zna się na swoim fachu6.

Jeżeli istniało jakieś zagrażające tej podróży niebezpieczeństwo, to pocieszał go fakt, że jak dotąd żaden amerykański statek nie zatonął na Pacyfiku, mimo doniesień medialnych o flotyllach U-Bootów zmierzających ku wybrzeżom Ameryki. Jak wielu kupców-marynarzy w tym mieście, był do tych wieści nastawiony sceptycznie i jak wielu Amerykanów, odnosił się do obecnego konfliktu zbrojnego jak do czegoś, co było odległym zmaganiem się dwóch wielkich potęg Europy7. Po trzech latach wojny trudno było ustalić, w co należy wierzyć. W Wielkiej Brytanii premier David Lloyd George znowu obiecywał szybkie zwycięstwo, jednak w Waszyngtonie mówiono, że Anglia znalazła się na skraju śmierci głodowej. Cameronowie żyli w czasach przemian – transport zrewolucjonizowały auta i lotnictwo; statki parowe wyparły żaglowce; wynaleziono radio i gramofon; pojawił się niemy film. Europą wstrząsały zabójstwa i bunty robotników. Stany Zjednoczone stały w obliczu wojny z Meksykiem. Jednak ten nowy konflikt we Francji i Rosji, chociaż dużo groźniejszy, wydawał się Stanowi tak odległy, że gdy później opisywał wypłynięcie Belugi z San Francisco, prawie w ogóle o nim nie wspominał, nadmieniając, że jego obawy dotyczyły tylko feralnej trzynastki.

Jeśli zaś chodzi o Mary, to ani wojna, ani zły omen nie mogły zakłócić jej ekscytacji powrotem do rodzinnego domu. Była to następna przygoda w czasach, gdy wojnę również przedstawiano jako przygodę, a gazety jednym tchem publikowały relacje z pasjonujących bitew i podniecającego heroizmu na liniach frontów. Gdy ich żaglowiec spokojnie płynął przez zatokę San Francisco, w kierunku wzburzonych wód Oceanu Spokojnego, Mary, obejmując Juanitę, uporczywie trwała w optymistycznej wierze, że nic złego im się nie przydarzy.

Rejs handlowy z San Francisco do Sydney był najdłuższym, jaki Stan Cameron dotąd odbył. Przecinali na ukos rozległy ocean, dlatego istniała szansa, że przez wiele tygodni nie spotkają żadnego statku w zasięgu wzroku i nie ujrzą ani jednej z setek wysp rozsianych na jego niezmierzonej powierzchni. Stan zaplanował kurs Belugi na południowy wschód od Hawajów, aby po pięciu tygodniach podróży przekroczyć równik w punkcie zbliżonym do centrum Oceanu. W tym rejonie na przełomie maja i czerwca Pacyfik przypominał czyste, nieskazitelne płótno – z niewidocznymi za dalekim horyzontem przesuwającymi się Wyspami Gilberta. Z upływem czasu wiatr stanie się chłodniejszy, ale niebo pozostanie czyste, klarowne.

Mary przeciwstawiała tej monotonnej, usypiającej podróży perspektywę spotkania z rodziną. W ciągu dziesięciu lat od opuszczenia Newcastle wszystkie jej siostry i wszyscy bracia założyli rodziny i opuścili rodzinny dom. Młodsza siostra, Violet, która w wieku dwunastu lat była jej partnerką w śpiewaniu na scenie teatru Victoria, teraz w wieku lat dwudziestu trzech była mężatką. Ojciec zbliżał się do sześćdziesiątki i Mary wiedziała z listów, które ze sobą wymieniali, że matka, Jane, chociaż nie przekroczyła jeszcze pięćdziesiątki, nie czuła się dobrze. Każdego dnia w południe, gdy Stan wykreślał przebytą trasę, Mary pomagała mu ocenić pozostały dystans do Newcastle.

Następnie kalkulowała, kiedy w rozmaitych warunkach pogodowych będzie mogła znowu zobaczyć swoją ukochaną Australię – pisał później. – W dniach, gdy mieliśmy korzystny wiatr i mogliśmy płynąć we właściwym kierunku, była szczęśliwa i cały czas śpiewała. Ale kiedy indziej, gdy robiliśmy małe postępy, schodziła pod pokład, zaszywała się w kabinie i wtedy trudno było wywołać na jej twarzy uśmiech.