Moja druga powieść militarna – określam je mianem technothrillerów – jest podobnie jak „Kaukaskie epicentrum” mniej lub bardziej osadzona w ramach rzeczywistych wydarzeń. Tak jak malarz swoją wyobraźnię musi okiełznać ograniczony ramami obrazu, tak też ja starałem się osadzić powieść w ramach pewnego prawdopodobieństwa. Stąd żonglowanie faktami oraz zabawa czasem i przestrzenią. „Rebelia” w porównaniu do „Kaukaskiego epicentrum” zawiera nie tylko opisy broni, ale przede wszystkim komentarze, które przedstawiają historyczny kontekst wydarzeń.
„Rebelia” osadzona jest w realiach II zmiany PKW-Irak. Wydarzenia te są szczególnie godne uwagi, chociażby z racji tego, że, jak wielu określa, w czasie powstania Armii Mahdiego as-Sadra polski kontyngent działał w realiach wojennych, a nie stabilizacyjnych. Główne wątki powieści pozwalam sobie okrasić krótkim komentarzem zawartym w Posłowiu. Mam nadzieję, że ta swoista zabawa czasem, przestrzenią i faktem – niosąc także, niejako przy okazji czytania lekkiej skądinąd literatury, wartości poznawcze – stanie się swego rodzaju moim znakiem firmowym.
Marcin Gawęda
Irak, Karbala, Camp Lima, 3 kwietnia, 8.11 czasu lokalnego
Wysoki, nad wyraz pobudliwy podpułkownik Andrzej Domaradzki wyszedł, czy raczej wyskoczył zza biurka, doskoczył do kapitana Pawła Kalickiego i złapał go po przyjacielsku za bary.
– Paweł, to naprawdę trudne zadanie, ale wiem, że dasz sobie radę.
– Postaram się.
– To w tobie lubię. Żadnych zbędnych pytań, same konkrety – podpułkownik podszedł do stołu, gdzie rozłożona była mapa Karbali z zaznaczonymi znakami graficznymi.
– Pewnie zastanawiasz się dlaczego ty? No to ci powiem. Po pierwsze mam do ciebie zaufanie i wiem, że mnie nie zawiedziesz. To zadanie z najwyższym priorytetem. Jeśli padnie ratusz w Karbali, no to będzie koniec oporu w tym mieście. Wezmą się za Juliet, potem za Limę i będziemy w dupie. Zdestabilizują całą prowincję. Po drugie tylko ty znasz tak świetnie samo City Hall. Byłeś tam tyle razy, że zaryzykuję stwierdzenie, iż znasz tam każdy kamień, cegłę i worek z piaskiem. Wiem, że jak tylko wyjdziesz ode mnie, już będziesz miał w głowie jakiś wstępny plan. A czas nas goni.
Kapitan Kalicki uchodził za zdyscyplinowanego i ambitnego dowódcę. Szybko analizował w głowie otrzymane zadanie.
– Jakie mam siły?
– Swoich ludzi możesz wziąć pełny pluton, całą trzydziestkę. Wybierz najlepszych z kompanii.
Kalicki skinął głową.
– Co jeszcze?
– Chcę cię wzmocnić. Mam zapewnienie od Bułgarów, że oddadzą ci ze dwudziestu swoich ludzi i dwa BMP.
– Przypuszczam, że nie pozwolą nam tak po prostu wjechać do miasta, więc piętnastotonowe bewupy się na pewno przydadzą, chociażby do rozbijania barykad.
– Widzę, że szykujesz się na najgorsze.
– Panie podpułkowniku, to jest powstanie Armii Mahdiego, a nie piwny Oktoberfest. Chlebem i solą nikt nas w Karbali witać nie będzie.
– Co racja, to racja – przyznał Domaradzki.
– W najgorszym scenariuszu przewiduję, że jak dojedziemy do ratusza, to się tam umocnimy i będziemy odpierać ewentualne ataki. Zadanie jest sformułowane najprościej, jak się da. Pytanie, z jakimi siłami będziemy mieć tu do czynienia
– Kalicki stuknął palcem w miejscu, gdzie w centrum miasta, niedaleko świętych meczetów, znajdowało się City Hall, komenda policji i ratusz w jednym.
– Masz jeszcze do dyspozycji Irakijczyków, ale na tych to akurat nie bardzo bym stawiał.
Kapitan wzruszył ramionami.
– Kto ich tam wie, skoro jeszcze nie uciekli, może na coś się przydadzą.
– OK, przemyśl sprawę i szybko się zamelduj, nie mamy zbyt wiele czasu.
Dochodzą do mnie sygnały, że robi się coraz goręcej. Chwilę później Kalicki miał już w głowie ułożony plan. Po akceptacji ze strony dowódcy batalionu pozostało mu zebranie oddziału. Kiedy ogłosił, że ich celem jest City Hall w sercu miasta, nie było entuzjazmu.
– Nie mogli kogoś innego tam posłać? Będzie gorąco jak diabli – nawet kapral Wołek, zazwyczaj sypiący żartami, miał nos na kwintę. – Nie bardzo mi się to podoba.
– Zasraniec Sadr robi niezłe jaja, co?
– Kurwa, zapowiada się jakaś pieprzona jatka. Gdzie oni nas, do cholery, wysyłają.
– Spokój, panowie! Nie pytam, jakie jest wasze zdanie. Rozkaz jest rozkaz. Do roboty.
Pół godziny później załadowali się do pięciu pojazdów: dwóch Honkerów, dwóch BRDM-ów i dowódczego ZWD-3. Jakiś czas potem do kolumny dołączyli podporządkowani Kalickiemu Bułgarzy – dwudziestu chłopa w dwóch BMP-23 i dwóch ciężarowych Ziłach. Tak jak sobie to zaplanował wcześniej, spodziewając się barykad na drodze, ustawił po jednym bułgarskim BMP-23 na czele
i na końcu kolumny. Kalicki nie ukrywał, że szczególnie cieszyły go dwa BMP-23, będące skrzy-
żowaniem kadłuba transportera MTLB z wieżą z BMP-2. Po dokonanej przez Bułgarów przeróbce głównym uzbrojeniem bewupa została zmodyfikowana armata automatyczna kalibru 23 milimetry, przejęta z armaty przeciwlotniczej ZU-23-2, oraz sprzężony z nią czołgowy karabin maszynowy PKT – konkretna siła ognia. Nie raz przekonał się, że Irakijczycy czuli ogromny szacunek do potężnej
siły ognia przeciwlotniczych dwudziestek trójek. Dał sygnał po radiu i czterosuwowy, wysokoprężny silnik JaMZ-238N stanowiący napęd BMP-23 ryknął potężnie, zagłuszając pracujące już silniki Honkerów i Ziłów. Bułgarski kierowca czołowego wozu wrzucił pierwszy bieg i otwierający
kolumnę piętnastotonowy bewup ruszył. Za bojowym wozem piechoty ruszyła cała kolumna.
– No to w imię Boże – Kalicki mruknął pod nosem.
Już wkrótce mógł sobie pogratulować intuicji i doświadczenia. Zanim dojechali do centrum miasta, czołowy bewup zmiótł z drogi dwie barykady. Przeszkoda, która lekkim Honkerom mogła sprawić kłopot, musiała ustąpić przed rozpędzoną masą stali. Póki co na opór nie natrafili.
– Nie wygląda to dobrze – mruczeli pod nosem żołnierze, ale nikt na głos nie krakał.
Co jakiś czas Kalicki wywoływał przez radio kolejne wozy. Co prawda z bazy Bułgarów do City Hall był rzut beretem, ale jechali powoli, z obawą. Czas wlókł się niemiłosiernie, a napięcie wzrastało. Polacy i Bułgarzy nerwowo rozglądali się na boki, celując na pobocze lufami Beryli i Kałasznikowów. W każdym Irakijczyku widzieli terrorystę, ale większość nawet na nich nie zwracała uwagi. Po prostu siedzieli na chodnikach lub przed sklepikami i patrzyli przed siebie albo się kłócili. Tak jakby nie było żadnego powstania, żadnej wojny.
– Dziwny kraj – mruknął Wołek.
– Co się dziwisz. Do wszystkiego można przywyknąć – usłyszał w ripoście.
Trudno było się nie zgodzić. Biegnące za kolumną dzieci nie widziały może zabawek, ale dobrze wiedziały, jak wygląda kałasz i do czego służy. Wolał mieć wówczas w pamięci radość, jaką ci smarkacze odczuwali z garści cukierków albo kredek, które dostawali. Tu witały ich kamieniami, ale w wielu innych miejscach machały im z radości. Wojna – jak zwykle – miała różne oblicza.
Irak, Karbala, City Hall, 3 kwietnia, 19.20 czasu lokalnego
Dopiero około piętnastej kolumna dojechała do City Hall. Z nieba lał się żar. Zgodnie z wcześniejszymi planami kapitan Kalicki szybko rozmieścił ludzi i sprzęt na pozycjach bojowych. City Hall stanowiło dość ciekawą konstrukcję. Składało się jakby z trzech ustawionych obok siebie budynków umieszczonych na planie prostokąta. Ratusz był w środku. Niewielki placyk przed ratuszem z kilkoma budkami i niewielkimi trawiastymi klombikami otoczony był improwizowaną zaporą z beczek wypełnionych żwirem. Dwa bułgarskie bewupy Kalicki ustawił na wlotach obu dróg
– jednej prowadzącej do bazy Lima i drugiej prowadzącej do centrum miasta, w kierunku meczetów.
Potężne trzyosiowe Ziły i niewielkie Honkery zostały ukryte pod ścianami budynku, żeby nie narażać ich na łatwe zniszczenie. Przy rogach stalowo-kamiennej zapory Kalicki ustawił dwa BRDM-y. Ich słaby pancerz wzmocniono poprzez ułożenie na nim worków z piaskiem. Dzięki temu prostemu, lecz funkcjonalnemu „dozbrojeniu” stawały się odporne nawet na ostrzał z granatów kumulacyjnych
RPG. Nie od dziś ulubionej broni bojowników.
– Widzę, żeście Zajączka solidnie opancerzyli – żartował kilka minut temu z załogą beerdeema, który nosił to właśnie, nieco mało bojowe, imię.
– Zajączek może faktycznie nie jest panterą – bronił się ojciec chrzestny i dowódca wozu Marek Matecki. – Ale swoje walory ma i nie radzę szuszwolom podchodzić zbyt blisko.
Kalicki lustrujący przez lornetkę okolicę uśmiechnął się, przypominając sobie niedawną rozmowę. Z dachu miał doskonały widok na okoliczne budynki, wieże niedalekich minaretów i stanowiska obronne na dole. Wzrok kapitana prześlizgnął się po pozostałych wozach pancernych. W ich
wnętrzu pozostawił tylko kierowców, dowódców i działonowych. Nie chciał, aby jakiś przypadkowy strzał z granatnika zamienił bewupa czy beerdeema w metalową trumnę. Zresztą i tak nie miał wyboru, ta garstka Polaków i Bułgarów, których miał pod dowództwem – raptem pięćdziesięciu chło-
pa – ledwo starczała, żeby obsadzić wszystkie pozycje. Polscy żołnierze zostali rozstawieni na dachu City Hall z sektorami obserwacji i ostrzału we wszystkich możliwych kierunkach – obrona okrężna na całych trzystu sześćdziesięciu stopniach. Najbardziej zależało mu, aby jego jedyny strzelec wyborowy z niezawodnym SWD znalazł się na najlepszej z możliwych pozycji.
– Cisza przed burzą, co? – zagadał ktoś z tyłu perfekcyjnym angielskim.
Kalicki odwrócił się, zdjął rękawice i uścisnął dłoń kapitana Christo Stojkowa. Wysoki Bułgar chował oczy przed zachodzącym słońcem za przyciemnianymi okularami.
– U was wszystko dobrze? – Kalicki starał się nie komplikować, więc używał tylko prostych zwrotów.
Bułgar kiwnął głową.
– Na pozycjach. Wszyscy.
– Idzie wieczór, musimy być czujni. Czuję, że coś się może stać wieczorem. Noc też może być ciężka.
– Da, eta wazmożna – zgodził się Stojkow. – Idę na dół.
– Mam nadzieję, że będzie cisza.
– Bullshit – skomentował krótko Stojkow na odchodnym. – Nie dadzą nam spać.
Kalicki uśmiechnął się do siebie i zrobił pożegnalny gest ręką.
– Też tak sądzę.
– Może jednak dadzą nam spokój – radiotelegrafista i świeżo upieczony chorąży Mateusz Ignaczak, zwany Młodym, nie ukrywał nadziei. – Chociaż jak mówią, nadzieja jest matką głupich.
– Mówią też, że matka jest zawsze matką, Młody – Kalicki znowu wrócił do lustrowania przedpola. – Myślę, jednak, że dadzą nam w nocy bobu. Pewnie wiedzą, że mamy tylko kilka noktowizorów.
Radiotelegrafista skulony przy sprzęcie starał się być dzielny. Gołym okiem widać jednak było, że się boi. Jak każdy zresztą.
– Dobra, Młody, wywołaj oddziały i sprawdź, czy wszystko w porządku.
Skierował szkła lornetki w dół, na wysunięty posterunek zajmowany przez kilku irackich policjantów. Ich dowódca zorientował się, że jest obserwowany i pokazał kciukiem znak OK. Irakijczycy stanowili pierwszy, zewnętrzny, naziemny pierścień obrony ratusza. Kalicki miał wyrobione zdanie na temat ich
umiejętności, ale też w głębi duszy był pełen podziwu, że zostali. Ich koledzy – szur, szur – od kilku dni po cichu znikali z posterunków, przy okazji zabierając ze sobą hełmy, kamizelki balistyczne i kałasze.
– Wszyscy na stanowiskach, żadnych oznak ruchów przeciwnika – zameldował Ignaczak. Gdzieś rozległ się strzał, potem drugi. W szkłach lornetki Kalicki zobaczył, że na minarecie pojawił się muezin. Nie bardzo wiedział, kiedy i co się ogłasza, ale miał przeczucie, że tym razem nie będzie to modlitwa o miłosierdzie. Po chwili z głośnika rozległ się przeciągły, monotonny, wkurzający i męczący głos muezina.
– Szlag by go trafił! – porucznik Gazda miał wyrobione zdanie na temat wzywania do modlitwy. – Klecha zakichany! Nie idzie wytrzymać z tymi bzdetami, do cholery! Zastrzelę go, kurwa. Któregoś dnia po prostu odstrzelę mu ten cholerny łeb.
Denerwujący głos muezina nie ustawał.
– Ciekawe, co on bredzi – głośno myślał Ignaczak. – Może nawet podaje jakieś informacje o naszych pozycjach? Przecież i tak nie rozumiemy.
– Może. Zresztą jakie to ma znaczenie, mają nas, Młody, jak na widelcu. Na tych wieżach meczetu siedzą goście z lornetkami i granatnikami, widzą wszystko, chłopie.
Kalicki oderwał wzrok od lornetki, dając odpocząć zmęczonym oczom. Wziął od Ignaczaka podaną plastikową butelkę z wodą i zaczął pić. Woda była ciepła, ale i tak smaczna. Jak zwykle gdzieś na dole kręcili się Irakijczycy, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Seria padła niespodziewanie. Nagle. Dopiero po kilku sekundach Kalicki zauważył, że pod ogniem jest iracki posterunek. Policjanci chowali się, starając odpowiedzieć ogniem. Tu i tam Kalicki zauważył uzbrojonych bojowników
z AK-47. Intensywność ognia wzrastała. Jeszcze przed chwilą miał nadzieję, że jednak dadzą im spokój – dysponowali przecież dużą siłą ognia – ale jednak nie. Palba wciąż narastała. Kalicki zauważył, że jeden z policjantów został ranny. Pojedyncze serie zaczęły uderzać w budynek.
Nagle wszystko ucichło.
– Co do cholery? – Kalicki wyprostował się nad betonowym blankiem, żeby ogarnąć sytuację.
Irakijczyk nie był ciężko ranny, bo Kalicki zobaczył, że pozostał na stanowisku. Kilku pozostałych policjantów odpowiadało ogniem w kierunku zbliżających się bojowników. Po chwili gwałtowna wymiana ognia nagle się skończyła. Zapadła cisza.
– Przekaż do TOC-u, że mieliśmy krótki kontakt ogniowy i nie mamy strat.
Potem podaj przez radio, żeby wszyscy pozostali na stanowiskach – polecił Ignaczakowi.
– Tak jest.
– Coś czuję, że to dopiero początek naszych kłopotów – podszedł do niego orucznik Gazda.
– Co sądzisz?
– Zgadzam się. Jeszcze chwila i porządnie nam przypieprzą.
– No to mnie pocieszyłeś, stary. Karbala to miasto półmilionowe, nawet zakładając, że nienawidzi nas tylko co dziesiąty, daje to pięćdziesiąt tysięcy do pięćdziesięciu.
– Jak trzeba, to damy radę, stary. Zrobimy najwyżej w Karbali polskie Termopile – zażartował.
Kalicki nie miał wówczas pojęcia, że było to preludium do trzydniowej bitwy o City Hall.