Rozdział 5

Człowiek, który istniał

Sto lat temu Aberbargoed było ponurym miejscem, melancholijną wioską pełną przyprószonego pyłem węglowym smutku i nieustającego znoju. Kopalnię otwarto w 1903. Zanim znaleziono tu węgiel, w Aberbargoed nie było nic poza zielonymi dolinami. Wraz z węglem pojawiły się rzędy stłoczonych szeregowych domów, w których zamieszkały setki górników z rodzinami. Bez węgla wioska była niczym, a kiedy złoża się wyczerpały, co było nieuniknione, niewiele z niej pozostało. Abergoed cierpiało i walczyło o byt, jeszcze zanim rozgorzała pierwsza wojna światowa.

4 stycznia 1909 roku, w domu przy Commercial Street 136, przyszedł na ten smętny świat Glyndwr Michael. Jego matką była Sarah Ann Chadwick, a ojcem górnik odpowiedzialny za transport węgla, Thomas Michael. Nieliczne zachowane dokumenty dotyczące tej rodziny dają pewne pojęcie o jej trudnym życiu. W roku 1888, w wieku dwudziestu lat, Sarah poślubiła innego górnika, George’a Cottrella. Pod aktem ślubu podpisała się krzyżykiem. Nigdy nie nauczyła się czytać ani pisać, zresztą zapewne nigdy nie zrobiłaby użytku z tych umiejętności. Choć urodziły im się dwie córki, ich związek się rozpadł i już w 1904 Sarah mieszkała z Thomasem Michaelem w ciasnym domku przy linii kolejowej w Dinas. Nigdy nie wzięli ślubu. Tak jak jego ojciec, który zmarł na gruźlicę, kiedy Thomas był jeszcze dzieckiem, Thomas Michael całe swoje życie był górnikiem. Był baptystą, urodzonym w Dinas, i pracował w trzewiach Ziemi, wożąc ręczne wózki z węglem. Przed poznaniem Sarah zaraził się syfilisem, który jej przekazał i którego prawdopodobnie nie leczyli. Możliwe, że rodzice przekazali Glyndwrowi Michaelowi w spadku wrodzony syfilis, który może powodować uszkodzenia kości, wzroku i mózgu.

Kiedy Glyn był jeszcze niemowlęciem, rodzina przeprowadziła się z Aberbargoed dwanaście mil dalej, to Taff’s Well, w pobliżu kopalni Rockwood, gdzie dwa lata później przyszło na świat drugie dziecko, dziewczynka o imieniu Doris. Rodziny Michaelów nie było jednak stać na czynsz, więc przenosili się z jednego obskurnego domu do drugiego, przy czym każdy kolejny był większą ruderą od poprzedniej – najpierw na Garth Street 7, a potem, kilka lat później, jeszcze raz na Cornwall Road 28, do Williamstown i Pennegraig w dolinie Rhondda, gdzie Sarah urodziła trzecie dziecko Thomasa. Brakowało jedzenia. Dzieci zakładały buty raz w tygodniu, do kościoła. Thomas pił.

Około roku 1919, kiedy Glyn miał dziewięć czy dziesięć lat, jego ojciec zaczął podupadać na zdrowiu, przypuszczalnie w związku z opóźnionymi skutkami syfilisu, połączonymi z pylicą płuc po ponad trzech dekadach pracy pod ziemią. Niedługo później zmarła na „uwiąd starczy” jego babcia. Wątłe zdrowie psychiczne będzie powracającym motywem w dokumentach medycznych członków rodziny. Thomas Michael zaczął potwornie kaszleć i pocić się w dziwnych porach dnia. Zapadła mu się prawa strona klatki piersiowej.

Na początku 1924 roku Thomas nie był już w stanie pracować, a rodzina musiała żyć z zapomogi od Pontypridd Union, drugiej co do wielkości państwowej instytucji charytatywnej w Wielkiej Brytanii. Przez pewien czas Michaelowie pozostawali bez dachu nad głową i musieli wprowadzić się do pojedynczego pokoju w Llwynpia Homes, schronisku dla ubogich. Pontypridd Union wypłacało mężowi i żonie 23 szylingi oraz po 2 szylingi za każde dziecko. Pięcioosobowa rodzina utrzymywała się teraz – ledwo – z funta i dziewięciu szylingów na tydzień. Thomas Michael popadł w „melancholię”, według kartoteki medycznej, w której znalazła się jeszcze wzmianka o tym, że był „oszołomiony i mocno przygnębiony”, szybko tracił na wadze i męczył go ostry, suchy kaszel.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Thomas dźgnął się w gardło nożem kuchennym. Przewieziono go do rejonowego szpitala psychiatrycznego w Bridgend, gdzie oczyszczono ranę i założono szwy. Był psychicznym i fizycznym wrakiem, kaszlał krwią i cierpiał na „poważną depresję”. Miał pięćdziesiąt jeden lat, a wyglądał na osiemdziesiąt. Percy Hawkins, szpitalna pielęgniarka, tak go opisała: „Włosy siwe i przerzedzone, źrenice trochę nieregularne, reagują na światło i uciekają do środka. Język pokryty suchym białym nalotem. Poważne braki w uzębieniu i próchnica. Jest chudy i źle odżywiony. Pacjent dużo kaszle i spluwa, a w nocy obficie się poci”. Choroba toczyła obydwa jego płuca.
Stan Thomasa z początku zdawał się poprawiać. Pacjent zaczął wypowiadać się dość sensownie i zwracać uwagę na otoczenie. Jednak 13 marca 1925 zaraził się grypą, która przeszła w oskrzelowe zapalenie płuc, z „hektyczną gorączką, obfitą wydzieliną z płuc o brzydkim zapachu. Pacjent bardzo osłabiony i przygnębiony”. Przestał przyjmować pokarm i wreszcie, 31 marca, oddał ducha.

Szesnastoletni wówczas Glyndwr był świadkiem tego, jak jego ojciec przeistacza się z energicznego górnika w schorowaną ludzką łupinę. Widział, jak ojciec dźgnął się nożem, a potem jak załamał się kompletnie w domu wariatów. Glyn urodził się biedny, ale teraz stał się żebrakiem. Możliwe, że już wtedy cierpiał na chorobę psychiczną. Kiedy Thomas Michael został pochowany w zbiorowym grobie na cmentarzu w Trealaw, po nabożeństwie, które prowadził wielebny Overton, Glyn podpisał rejestr pochówków zamazanym, chwiejnym pismem, nie używając wielkich liter.

Owdowiała Sarah przeprowadziła się z trójką swoich najmłodszych dzieci do maleńkiego mieszkanka na ubogiej uliczce Trealaw. Utrzymywała się teraz wyłącznie z jałmużny. Zapotrzebowanie na pomoc charytatywną w zagłębiu węglowym południowej Walii było jednak tak ogromne, że Pontypridd Union stanęło na skraju bankructwa. Rok po śmierci Thomasa, minister zdrowia Neville Chamberlain poinformował parlament, że Pontypridd Union jest zadłużone na 210 000 funtów i dalsze fundusze będą mu przekazywane tylko „pod warunkiem zmniejszenia skali pomocy”. Z nastaniem Wielkiego Kryzysu sytuacja ekonomiczna południowej Walii przeszła z kiepskiej w katastrofalną. Mimo że o pracę było trudno, Glyn zatrudnił się na pół etatu jako ogrodnik i robotnik fizyczny.

W chwili wybuchu drugiej wojny światowej Sarah i Glyn wciąż mieszkali przy Trealaw Road 135. Dwie siostry przyrodnie Glyna i jego rodzona siostra Doris wyszły za mąż za górników i każda założyła już rodzinę. Jego młodszy brat opuścił dom rodzinny. Glyndwr został uznany za niezdolnego do służby wojskowej, co sugeruje, że był niepełnosprawny, fizycznie lub – co bardziej prawdopodobne – umysłowo. 15 stycznia 1940 roku jego matka zmarła w swoim łóżku na zawał serca i tętniaka aorty. Była dla niego jedynym wsparciem emocjonalnym. 16 stycznia Glyndwr poświadczył jej świadectwo zgonu, pochował ją obok ojca na cmentarzu Trealaw – i zniknął. Kraj znajdujący się w stanie wojny nie mógł zawracać sobie głowy bezdomnym, pozbawionym środków do życia i najprawdopodobniej chorym psychicznie mężczyzną.

Bentley Purchase często zastanawiał się, dlaczego ludzie przyjeżdżają do stolicy po to, żeby umrzeć. Więcej niż jedna czwarta przypadków, które badał to były samobójstwa, lecz wielu samobójców pochodziło spoza Londynu. Jaki impuls – zamyślał się – „prowadził mężczyzn i kobiety do Londynu w celu rozstania się z życiem?” Czy dlatego, że przyszli samobójcy z prowincji liczyli, iż w ogromnej stolicy jeszcze jedna tragedia przejdzie niezauważona? Czy może chcieli oszczędzić krewnym i przyjaciołom cierpienia, które im nieuchronnie sprawią, jeśli zabiją się im pod nosem? Purchase był zaintrygowany, lecz z właściwym sobie naukowym dystansem: „Nie przestawało go zaskakiwać, jak wielu ludzi, których zwłoki przywożono do jego kostnicy wydawało się skrajnie osamotnionych i niechcianych”.

Nie jest jasne, jak ani kiedy Glyndwr Michael przyjechał do Londynu. Zimą 1942 roku pomieszkiwał w „zwykłym pensjonacie” w zachodnim Londynie, choć jak się wydaje, sypiał też w opuszczonych budynkach i odbywał jakiegoś rodzaju leczenie w zakładzie dla psychicznie chorych. Był gładko ogolony, co sugeruje, ze miał brzytwę i mieszkał gdzieś, gdzie mógł jej używać.

26 stycznia 1943 roku znaleziono go w opuszczonej hali magazynowej niedaleko King’s Cross i odwieziono do szpitala St Pancras z ostrym zatruciem substancją chemiczną. Jak zaświadczają notatki sir Bernarda Spilsbury’ego, samobójcy w wojennym Londynie mieli do wyboru nadzwyczajnie bogaty wachlarz trucizn: lizol, kamforę, opium, fenol, kwas solny, alkohol, chloroform i gaz węglowy. Michael połknął trutkę na szczury, prawdopodobnie marki Battle’s Vermin Killer, pastę z wysoce toksycznym fosforem białym. Przyjęto, że zabił się umyślnie. Jego ojciec zaliczył próbę samobójczą, a skłonność do autodestrukcji jest niestety często dziedziczna. Istnieje jednak możliwość, że zatrucie było wynikiem przypadku. Trutką na szczury często smarowano kromki czerstwego chleba i inne kuchenne odpadki: fosfor sprawiał, że świeciły one w ciemnościach, przyciągając gryzonie zarówno światłem jak i zapachem. Nie można wykluczyć, że Michael zjadł nadpsute resztki zaprawione trucizną, ponieważ był głodny.

Zatrucie fosforem to okrutny rodzaj śmierci. Kwas w systemie trawiennym wchodzi w reakcje z fosforkiem, generując toksyczny fosforowodór. Proces zatrucia postępuje w trzech charakterystycznych fazach. Często w ciągu kilku minut ofiara dostaje mdłości i wymiotuje, gdy fosfor zaczyna działać na układ pokarmowy. Potem występuje majaczenie, skurcze, pobudzenie ruchowe, konwulsje, silne pragnienie i dwa szczególnie nieprzyjemne objawy charakterystyczne dla zatrucia fosforem: „dymiący stolec” i „czosnkowy oddech”. W drugiej fazie, około doby od zatrucia, następuje względny spokój, a symptomy zdają się ustępować. W trzeciej fazie wysiada ośrodkowy układ nerwowy, pojawia się zażółcenie skóry, ofiara wpada w śpiączkę, przestają pracować nerki, serce i wątroba, wreszcie następuje zgon. Nieszczęsny Glyndwr Michael umierał ponad dwa dni, lecz wszystko wskazuje na to, że w drugiej fazie był na tyle przytomny, aby powiedzieć pielęgniarkom z St Pancras, jak się nazywa i co zjadł. Zgon stwierdzono 28 stycznia 1943 roku.

W wieku trzydziestu czterech lat Glyndwr Michael po prostu prześlizgnął się przez szczeliny wojennego społeczeństwa z zupełnie innymi troskami: ten kawaler z nieformalnego związku, prawdopodobnie także analfabeta, bez pieniędzy, przyjaciół i rodziny, umarł niekochany i nieopłakany, ale bynajmniej nie niezauważony.

Gdy tylko ciało Glyndwra Michaela przyjechało do kostnicy St Pancras, Bentley Purchase poinformował Ewena Montagu, że znalazł się kandydat do udziału w projekcie i będzie przebywał w chłodni do czasu, aż będą „gotowi do akcji”.

Purchase przeprowadził szybkie dochodzenie przyczyny zgonu. Jego wynik był z góry przesądzony. Gdy zachodzi podejrzenie otrucia, koroner z reguły przeprowadza sekcję zwłok. W tym przypadku z oczywistych powodów nie została ona zasądzona. Purchase wpisał Michaela do wykazu jako „obłąkanego”, co wskazuje, że został sądownie uznany za chorego umysłowo i odbywał leczenie. W akcie zgonu, wydanym w oparciu o wyniki dochodzenia koronera, opisany został jako „robotnik, bez stałego miejsca zamieszkania”, a jako przyczynę zgonu podano „zatrucie fosforem. Zażył truciznę na szczury w celu samobójczym, w stanie niepoczytalności”. Purchase powiadomił urzędnika stanu cywilnego, że ciało zostanie „wywiezione z Anglii” w celu pochówku.

Na osobności zdał Montagu bardziej szczegółową relację. Nieboszczyk, wyjaśnił, zażył „minimalną dawkę” trucizny. „Taka dawka nie wystarczyła, żeby zabić go natychmiast, uszkodziła jedynie wątrobę w takim stopniu, że zmarł nieco później”. Ludzki organizm zwykle zawiera ślady fosforu, tłumaczył Purchase, a „fosfor nie należy do trucizn łatwych do wykrycia po dłuższym czasie, jak na przykład arszenik, który atakuje mieszki włosowe, etc., czy strychnina”. Trutka na szczury zostawi niewiele wskazówek co do przyczyny zgonu, „może poza słabymi śladami jej działania na wątrobę”. Ustalenie prawdziwej przyczyny śmierci po zanurzeniu ciała w wodzie wymagałoby zatrudnienia „wysoce wykwalifikowanego chemika medyczno-kryminalistycznego, który musiałby przeanalizować skład chemiczny każdego organu, żeby dojść do jakichkolwiek wniosków”. Purchase lubił hazard i był gotów „założyć się o sporą sumę, że nikt nie będzie w stanie określić przyczyny zgonu z wystarczającą pewnością, aby wykluczyć możliwość, że mężczyzna utonął lub zmarł wskutek wstrząsu w momencie katastrofy i dopiero potem wpadł do wody”.

O dodatkową konsultację poprosił Montagu sir Bernarda Spilsbury’ego, jednego z czołowych medyczno-kryminalistycznych chemików na świecie. Spotkali się ponownie w klubie Junior Carlton. Opinia sir Bernarda była równie wytrawna jak jego sherry: „Nie macie się czego obawiać ze strony hiszpańskiego patologa; żeby ustalić, iż ten młody człowiek nie zginął w wyniku katastrofy lotniczej potrzeba lekarza o moim doświadczeniu – a takich w Hiszpanii nie ma”.

Odpowiedź sir Bernarda była dla niego typowa: typowo pewna siebie, lakoniczna, lecz także (co było coraz bardziej charakterystyczne dla jego patetycznych orzeczeń) kontrowersyjna. Sir Bernard Spilsbury nie był już bowiem tą samą kryminalistyczną wyrocznią co kiedyś. Daleko mu było do nieomylności; zaczął popełniać straszne błędy. Współcześnie podaje się w wątpliwość nawet dowody w sprawie Crippena. Święcie przekonany o własnej prawości moralnej i niewzruszony w swoich uprzedzeniach Spilsbury pomógł wysłać na szubienicę stu dziesięciu ludzi. O niektórych z nich wiadomo dziś, że byli zwyczajnie niewinni. Jego teorie i opinie coraz częściej okazywały się ważniejsze od faktów, zwłaszcza w przypadku Normana Thorne, skazanego na śmierć za zamordowanie swojej przyjaciółki. Kobieta niemal na pewno popełniła samobójstwo, a dowody w sprawie były w najlepszym wypadku sprzeczne. W zeznaniach Spilsbury’ego nie było jednak śladu wahania, pomimo narastającej fali protestów ze strony ludzi, którzy uważali, że z powodu opinii jednego „eksperta” może zginąć w majestacie prawa niewinny człowiek. „Jestem męczennikiem Spilsburyzmu” – powiedział Thorne na krótko przed egzekucją.

W latach czterdziestych sława Spilsbury’ego zaczęła przygasać; jego małżeństwo waliło się w gruzy i coraz częściej zawodził go intelekt. Przytępił się jego legendarny zmysł węchu. Był przepracowany, a 1940 roku doznał małego udaru. Śmierć syna w bombardowaniu Londynu odcisnęła na nim głębokie piętno. Jego odpowiedzi na pytania Montagu nosiły wszelkie znamiona kondycji sir Bernarda Spilsbury’ego w jego ostatnich dniach: były stanowcze, lecz dyskusyjne, i potencjalnie skrajnie niebezpieczne.

Ustalenie, czy denat utonął, czy zginął w jakiś inny sposób to jeden z najstarszych i najtrudniejszych problemów medycyny sądowej. Drażliwy temat podejrzanej śmierci przez utonięcie poruszyła już w trzynastym wieku książka chińskich lekarzy pod tytułem „Zmycie win”. Nawet dzisiaj świat medycyny nie dysponuje powszechnie akceptowanymi testami diagnostycznymi pozwalającymi potwierdzić lub wykluczyć śmierć przez utonięcie. Sam Spilsbury pilnie studiował patologię utonięcia w związku ze spektakularnym przypadkiem „Młodych żon w kąpieli” z 1915 roku, kiedy to George Joseph Smith, oszust i bigamista, został oskarżony o zamordowanie przynajmniej trzech ze swoich żon. Za każdym razem ofiarę znajdowano w wannie. Spilsbury ekshumował ciała i zabrał się do udowadniania, że kobiety nie mogły umrzeć w sposób naturalny. W ciągu zaledwie dwudziestu minut przekonał sąd, że można zamordować kogoś, zanurzając go nagle w wodzie podczas kąpieli i nie pozostawiając na jego ciele żadnych śladów przemocy. Smith został powieszony.

W toku tej sprawy Spilsbury gruntownie przestudiował objawy utonięcia, takie jak delikatna biała piana znana pod nazwą champagne de mousse, w płucach i na wargach; marmurkowa powierzchnia i obrzęk płuc, opuchniętych wskutek wdychania wody; obecność wody w żołądku; materiał obcy, taki jak wymiociny lub piasek, w płucach; a także krwotok w uchu środkowym. Tonący umiera w sposób gwałtowny, walcząc o życie, miota się i próbuje złapać oddech, często uszkadzając sobie mięśnie karku i barków. Żadnego z tych objawów nie można było stwierdzić u Glyndwra Michaela, który nie umarł w wodzie, lecz w szpitalnym łóżku, odurzony silnymi środkami uspokajającymi. Z drugiej strony, ofiara zatrucia fosforem, nawet w niewielkiej dawce, powinna mieć zażółconą skórę oraz, prawdopodobnie, oparzenia żołądka, a także wykazywać znaczące ślady tego pierwiastka w organizmie, łatwe do wykrycia w 1943 roku.

Sławny kryminolog nie przebadał ciała Glyndwra Michaela, za to swoim zwyczajem przedstawił swoją opinię de haut en bas i z uporem się jej trzymał.

Spilsbury mylił się także w swojej protekcjonalnej deklaracji, że Hiszpania nie ma kompetentnych anatomopatologów. Jeśli ciało zostanie zbadane przez wiejskiego lekarza, oszustwo może nie wyjść na jaw, ale przecież docelowo ciało i dokumenty miały wpaść w ręce Niemców; w Hiszpanii pracował na usługach Niemców przynajmniej jeden świetnie przeszkolony patolog, który potrafił wykryć oszustwo równie szybko jak Spilsbury, a może nawet szybciej. Tak więc opinia sir Bernarda, zaakceptowana przez Montagu, nie tylko nie dawała pewności, lecz stanowiła wręcz hazardową zagrywkę. Jeśli okaże się nietrafiona, ofiary Spilsburyzmu będzie można liczyć w tysiącach.

Montagu będzie utrzymywał później, że denat użyty w fortelu „zmarł […] na zapalenie płuc w wyniku wychłodzenia organizmu”, nawiązano kontakt z jego krewnymi i zapewniono ich, że „cel wart jest takiego poświęcenia”. Zgodnie z planem uzyskano zgodę, „pod warunkiem, że nigdy nie wyjawimy prawdziwej tożsamości ciała”. Wszystko to było nieprawdą. Montagu i Cholmondeley bez wątpienia zaczęli „gorączkowo badać jego przeszłość oraz zbierać informacje o jego krewnych”, lecz tylko po to, aby potwierdzić, że Glyndwr Michael nie miał jako takiej przeszłości, ani krewnych, którzy mogli sprawiać problemy niewygodnymi pytaniami. Sarah nie żyła. Michael miał dwoje rodzeństwa i dwie siostry przyrodnie – wszyscy mieszkali nadal w walijskich dolinach. Wszystko wskazywało na to, że nie przejmowali się jego losem, małe więc szanse, że okażą większą troskę po jego śmierci. W każdym razie nie konsultowano się z nimi, a nawet nie zadano sobie trudu, aby ich odszukać. W szkicu niepublikowanego maszynopisu Montagu napisał: „Najdokładniejsze dochodzenie, przeprowadzone jeszcze dokładniej z uwagi na nasze propozycje, nie ujawniło istnienia żadnych krewnych”. Montagu nigdy nie ujawnił też tożsamości Glyndwra Michaela. Nie mógł jednak usunąć jego nazwiska z akt urzędu stanu cywilnego i pozostawił osobiste dokumenty, które pozwoliły na jego identyfikację. W jednym z listów Montagu pisze o Glyndwrze Michaelu: „ladaco, a jego krewni niewiele lepsi (…) jako żywy nigdy niczego nie dokonał – tylko jego ciało przysłużyło się nam, kiedy już nie żył”. To prawda, że życie Michaela było krótkie i nieszczęśliwe: nie zrobił nic dobrego, ale też nigdy nie dano mu po temu okazji. Za to pośmiertnie ów ladaco dokona wyczynu nie lada.

Bentley Purchase ostrzegł, że liczy się czas. Nie można zamrozić trupa, aby całkowicie wstrzymać proces rozkładu, ponieważ płyny ustrojowe, zamarzając zwiększają swoją objętość i uszkadzają delikatne tkanki miękkie. Po rozmrożeniu ciała fakt ten będzie nader oczywisty. Kostnica w St Pancras dysponowała jedną „super-zimną lodówką”, którą można było ustawić na cztery stopnie Celsjusza. Była to temperatura dość niska, aby znacząco opóźnić proces rozkładu, ale nie tak niska, aby powstrzymać go całkowicie. Ciało Glyndwra Michaela zaczynało już gnić. Jeśli trup ma się na coś przydać, przestrzegał Purchase, „będzie musiał zostać wykorzystany w przeciągu trzech miesięcy”.

Przed oficjalnym startem operacji trzeba było nadać jej nowy kryptonim. „Koń Trojański” był do przyjęcia jako kryptonim roboczy, ale gdyby natrafił na niego któryś z niemieckich agentów, niechybnie domyśliłby się, że chodzi o jakąś mistyfikację. Listę kryptonimów sporządzała Międzysłużbowa Rada Bezpieczeństwa. Dotyczyły one niemal każdego aspektu wojny: narody, miasta, plany, lokalizacje, jednostki wojskowe, operacje wojskowe, spotkania dyplomatyczne, miejsca, indywidua i szpiedzy, wszyscy skrywali się pod fałszywymi nazwami. W teorii hasła te były neutralne i nie do odszyfrowania, dla wtajemniczonych stanowiły wygodny skrót, a dla osób z zewnątrz były pozbawione znaczenia. Wydawano listy przypadkowych kryptonimów w blokach po dziesięć słów, a z tych wybierano na chybił trafił konkretne w miarę potrzeby. Sześć miesięcy po tym, jak kryptonim wychodził z użycia, mógł zostać przyznany ponownie jakiejś innej operacji. Chodziło o to, aby wzmóc dezorientację wroga.

Churchill tak określił politykę wyboru kryptonimów dla ważniejszych operacji: „Nie powinno się im nadawać nazw o niepoważnym charakterze takich jak „Bunnyhug” czy „Ballyhoo” – zarządził. – Inteligentna myśl jest w stanie stworzyć nieograniczoną liczbę dobrze brzmiących nazw, które nie sugerują charakteru operacji i nie dadzą jakiejś wdowie czy matce asumptu do powiedzenia, że jej syn zginął w operacji „Bunnyhug” albo „Ballyhoo””.

Jednak zasadę o braku związku kryptonimu z charakterem operacji łamały nagminnie wszystkie strony konfliktu, przez całą wojnę. Szpiedzy nie mogli oprzeć się pokusie wymyślania żartobliwych i dwuznacznych nazw dla swoich najtajniejszych projektów. Agent „Tate” zawdzięczał swój pseudonim podobieństwu do musicalowej gwiazdy Harry’ego Tate’a; były przestępca Eddie Chapman został agentem „Zigzac”, ponieważ nie można było być pewnym, w którą stronę się obróci; Stalin, „człowiek ze stali”, otrzymał kryptonim „Glyptic”, co oznacza „wizerunek wyryty w kamieniu”. Niemcy mieli w tym względzie jeszcze większe grzeszki na sumieniu. Niemiecki system radarów dalekiego zasięgu został nazwany „Heimdall”, na cześć boga z mitologii nordyckiej, którego wzrok sięgał bardzo daleko, planowaną inwazję na Wielką Brytanię opatrzono zaś kryptonimem „Sealion” – wyjątkowo mało subtelna aluzja do lwów na królewskim herbie i planowanego ataku od strony morza.

Montagu wyrażał się szczególnie pogardliwie o „głupocie” Abwehry, objawiającej się w wyborze oczywistych kryptonimów: Brytanię nazywała „Golfplatz”, czyli pole golfowe, Amerykę zaś „Samland”, od „wujka Sama”. Teraz Montagu złamał swoją własną zasadę, że kryptonimy powinno się wybierać tak, aby „nie można było z nich nic wydedukować”, i wybrał nazwę, która została użyta w operacji stawiania min w 1941 roku i aktualnie była do wzięcia.

Plan „Koń Trojański” przeistoczył się więc w operację „Mincemeat”. W tej nazwie nie było nic przypadkowego. Rozmowy o trupach nie pozostały bez wpływu, a „poczucie humoru” Montagu „stało się w owym czasie nieco makabryczne”. Kryptonim oznaczający mielonkę wydawał się nadzwyczaj trafny i wydawał się „dobrym znakiem”. Nie było niebezpieczeństwa, że jakaś pogrążona w żałobie matka będzie się skarżyć, iż ciało jej syna zostało użyte w operacji o niepoważnym i niesmacznym kryptonimie, ponieważ, jak doskonale wiedzieli jej pomysłodawcy, Glyndwra Michaela nie miał kto opłakiwać.

Cholmondeley i Montagu zabrali się do pracy, jeszcze zanim Purchase zakończył ustalanie przyczyn zgonu. Zaczęli od przygotowania oficjalnego planu do przedłożenia szefom wywiadu. 4 lutego, tydzień po śmierci Michaela i w tym samym dniu, w którym Purchase zakończył dochodzenie, przedstawili szkic operacji „Mincemeat” Komitetowi XX: „Operacja została zaproponowana z uwagi na fakt, że wróg niemal ze stuprocentową pewnością zdobędzie informacje o przygotowaniach do natarcia prowadzonych w Afryce Północnej i będzie próbował określić jego dokładny cel”.

Plan przewidywał zrzucenie trupa wyposażonego w fałszywe dokumenty z samolotu, aby stworzyć wrażenie, że „kurier przewożący ważne dokumenty „tylko dla oficerów” zmierzał do Algieru samolotem, który uległ katastrofie”. Intryga powinna nie tylko odwrócić uwagę Niemców od prawdziwego celu, lecz również przedstawić prawdziwy cel jako cel pozorny. Był to znakomity podwójny blef: kiedy Niemcy dowiedzą się o prawdziwych przygotowaniach do ataku na Sycylię, co było nieuniknione, przyjmą, że są to działania pozorowane. Nie można było całkowicie pominąć Sycylii, bo jak zauważyli Cholmondeley i Montagu, jeśli „o prawdziwym celu nie będzie wzmianki ani w „planie operacji” ani w „planie działań pozorowanych”, niemal na pewno wzbudzi to podejrzenia Niemców, ponieważ Sycylia to bardzo prawdopodobny cel. Ponadto uważa się, że Niemcy się go domyślają”. A ponieważ „Niemcy będą pilnie szukać zarówno planu działań pozornych, jak i głównego planu”, operacja „Mincemeat” dostarczy im nie tylko fałszywego planu głównego, lecz także fałszywego planu pozoracji – która będzie w istocie prawdziwym planem głównym.

Zarys planu nie wchodził w szczegóły, w jaki sposób te błędne informacje zostaną przedstawione, ani gdzie zostanie dokonany zrzut, ostrzegał jednak, że raz rozpoczętej operacji nie będzie można opóźnić: „Zrzutu należy dokonać w ciągu dwudziestu czterech godzin od wywiezienia ciała z Londynu, gdzie się obecnie znajduje. Raz zorganizowanego lotu nie będzie można odwołać ani odwlec w czasie”. Komitet XX po wyjątkowo krótkim zastanowieniu wystosował lawinę próśb do przedstawicieli rozmaitych służb. Ministerstwo lotnictwa poproszono o znalezienie odpowiedniego samolotu, najlepiej używanego przez SOE; szkic planu został przedstawiony do wiadomości szefom wywiadu wojsk lądowych, marynarki i RAF-u; o aprobatę zwrócono się do pułkownika Johnnie’ego Bevana z Londyńskiej Stacji Kontroli; do Admiralicji popłynęła prośba o „znalezienie odpowiedniego miejsca do zrzucenia ciała”, a do War Office o zbadanie „kwestii wyposażenia ciała w personalia oraz niezbędne dokumenty”. Attache marynarki wojennej w Madrycie, kapitan Alan Hillgarth, zostanie wtajemniczony w plan, aby „poradził sobie w razie wystąpienia nieprzewidzianych okoliczności”.

Montagu i Cholmondeley dostali polecenie, aby „kontynuować starania o zaopatrzenie MINCEMEAT w potrzebne ubrania, papiery, listy, etc.”. Z oficjalnie bezimiennych zwłok w kostnicy muszą stworzyć prawdziwą osobę, z nowym nazwiskiem, osobowością i przeszłością. Operacja „Mincemeat” zaczęła się jako fikcja, motyw z dawno zapomnianej powieści, podchwycony przez innego pisarza i zatwierdzony przez komitet z jeszcze jednym pisarzem na czele. Teraz przyszła kolej szpiegów, aby prawdziwego martwego walijskiego włóczęgę obrócić w fikcję i wykorzystać do zmiany rzeczywistości.