Świtało.
Niebo przybrało barwę krwistej czerwieni, będącej zwiastunem upalnego dnia, jak również bitwy, która miała rozstrzygnąć o losach cesarstwa. Wkrótce legiony rzymskie ruszą do bratobójczej walki, nie pierwszej w dziejach Imperium i zapewne nie ostatniej. Wszystko miało dokonać się w Issos, na granicy Cylicji i Syrii, gdzie góry Taurus schodzą ku równinie, która dalej spada stromo w kierunku Morza Śródziemnego. Ponad pięćset lat temu właśnie tutaj Aleksander Macedoński pokonał perskie zastępy Dariusza Kodomana. Jednakże teraz inna to było była wojna i inni prowadzili ją wodzowie. Cezar Septymiusz Sewer był postawnym mężczyzną o kręconych włosach i śniadym obliczu. Gładząc palcami bujną brodę spoglądał na okryte mrokiem wzgórze, niecierpliwie czekając aż promienie słońca rozświetlą stromy stok porośnięty sosną, jodłą i cedrem. Właśnie tam, pomiędzy drzewami ukryły się wojska nieprzyjaciela, a on pragnął jak najszybciej rozbić armię uzurpatora i zakończyć wojnę domową. by móc wreszcie powrócić do Rzymu.
Sewer był imperatorem zaledwie od roku, a już przyszło mu walczyć o władzę z Pesceniuszem Nigrem – człowiekiem, który we wschodnich prowincjach zdobył znaczne wpływy i posiadał oddane wojsko. Bił nawet własne monety, a w samym Rzymie cieszył się większą popularnością niż cesarz. Nie trzeba było długo czekać na przewrót. Syryjskie legiony ogłosiły Nigra imperatorem, a poparła je w tym ludność Antiochii. Z dnia na dzień do buntu przyłączały się kolejne prowincje, miasta i stacjonujące tam centurie. Sewer nie zamierzał czekać. Zebrał wojsko i wyruszył do Syrii ukarać uzurpatora. Cezar westchnął ciężko i poprawił na ramionach purpurowy płaszcz, z którym nie zamierzał się rozstawać. Nagle zerwał się poranny wiatr niosący chłód znad morza, ale wiadomym było, że gdy tylko wzejdzie słońce, równina zamieni się w gorące, azjatyckie piekło. Sewer,
wychowany w afrykańskim mieście Leptis Magna, gdzie jego rodzina posiadała znaczne majątki, przyzwyczajony był do upału, jednakże żołnierze z legionów naddunajskich męczyli się okrutnie. Z tego też powodu pragnął rozstrzygnąć bitwę jak najszybciej. Wiedział jednak, że nie będzie to łatwe.
Legiony nieprzyjaciela zajęły dogodną pozycję na wzgórzu, po prawej stronie mając las, po lewej strome urwisko wybrzeża. Szeregi wojsk Nigra wzmocniła młodzież z Antiochii. Co prawda młodzieńcy doświadczeniem ustępowali wyćwiczonym żołnierzom Sewera, ale byli za to pełni zapału i głęboko przekonani o słuszności sprawy, za którą walczyli.
Do imperatora podszedł mężczyzna odziany w czerwoną kapłańską szatę, z głęboko nasuniętym na czoło kapturem. Stanął trzy kroki od władcy, kłaniając się głęboko.
– Wzywałeś mnie, panie – mówił gardłowo i chrapliwie, a słowa wypowiadał z nutką semickiego akcentu.
Septymiusz Sewer przez chwilę przyglądał się mężczyźnie, który cierpliwie czekał z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Przerastał imperatora niemal o głowę, a przecież ten, jak na Rzymianina, był słusznego wzrostu.
Kapłan miał podłużną twarz, wydatny nos i pełne wargi, ale największe wrażenie robiły oczy – ziejące czernią niczym nocne niebo. Wypełniała je tysiącletnia wiedza. Cezar był pewien, że widziały rzeczy, o których się nikomu nie śniło: miasta przed wiekami pogrzebane pod piaskami pustyni i wnoszące się ku niebu świątynie zapomnianych bogów. Sewer uśmiechnął się lekko. Takie same oczy miała jego żona – Julia Domna, która także pochodziła z Syrii.
– Musisz mi wyświadczyć jeszcze jedną przysługę, mistrzu – rzekł, mając w pamięci pomoc jaką otrzymał zaledwie przed kilkoma tygodniami.
W drodze do Syrii wojska Sewera stanęły u stóp potężnych gór Taurus. Z jednej strony piętrzyły się skały, z drugiej ziała przepaść, a jedyne przejście przez trudno dostępny wąski przesmyk, zostało obsadzone przez wroga. Uzurpator postawił umocnienia, za którymi jego żołnierze mogli odpierać ataki przez całe tygodnie, a nawet miesiące.Szturmy nie dawały żadnego rezultatu, a legionistów cesarza ogarniało coraz większe zniechęcenie. Morale z dnia na dzień słabło. W obozie szeptano, że Niger sprzymierzył się z jakąś pradawną, straszliwą mocą.
Zawsze widziany był w towarzystwie dwóch doradców w czerni, magów biegłych w sztuce rzucania czarów. I gdy wydawało się, że kampania zakończy się klęską, Cezar poprosił o pomoc kapłana poleconego przez jego żonę – Julię. Wówczas wydarzył się cud. Pomimo że był środek lata i deszcz o tej porze roku w Antiochii prawie nigdy nie padał, nocą zerwała się gwałtowna burza. Z gór spłynęły żlebami rwące strumienie, wezbrane wody podmyły fundamenty murów, a po fortyfi kacjach zostały tylko gruzy. Przerażeni kataklizmem obrońcy uciekli, pozostawiając wolne przejście.
– Uczynię wszystko, co w mojej mocy – odparł kapłan, a jego głos zabrzmiał echem jakiejś dziwnej melancholii.
Spojrzał na wzgórze jakby w szarudze budzącego się dnia dostrzegał więcej niż imperator. – Rozkażcie legionom ruszać do boju, a jazda niechaj objedzie las na zachodzie i zaatakuje tyły wojsk nieprzyjaciela.
– Jeźdźcy nie dadzą rady. – Cezar pokręcił głową. – Wcześniej zostaną zauważeni i wyrżnięci przez żołnierzy Nigra.
– Wrogowie ich nie spostrzegą. Zaufaj mi. Wszak ten, któremu służę nie na darmo nazywany jest Bogiem Deszczu – kapłan uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów. Następnie ukłonił się lekko i odszedł. Septymiusz Sewer spoglądał jeszcze chwilę za tajemniczym mężczyzną, zastanawiając się, czy powinien mu zaufać. Zaraz miał posłać do walki legiony naddunajskie, złożone z najwierniejszych mu ludzi i gdyby kapłan zawiódł, czekała ich pewna śmierć. Czy miał jednak inne wyjście? Jeśli nie ujarzmi uzurpatora, straci władzę, a tym samym życie.
Westchnął ciężko i przeniósł spojrzenie na obóz, w którym legioniści szykowali się do bitwy. Po raz ostatni ostrzyli miecze, sprawdzali ostrość grotów hast, przywdziewali zbroje i zakładali na głowy galee. Wielu z nich nie przeżyje dzisiejszego dnia, ich ciała pozostaną tutaj na zawsze, w obcej ziemi, leżącej na obszarze Imperium Rzymskiego, ale nigdy nie będącej ich domem. Jednakże bez słowa skargi chwytali za tarcze i stawali w szeregach.
Centuria przy centurii. Wieczorem okaże się, komu sprzyja Fortuna, a kto odejdzie do krainy śmierci. Imperator przywołał dowódców i wydał stosowne rozkazy. Zaraz potem jego najlepszy wódz, Anullinus, pędził na czele ali, złożonej ze stu dwudziestu kawalerzystów z zadaniem okrążenia lasu i wyjścia na tyły wojsk nieprzyjaciela. Zza wzgórza wychynęło słońce, leniwie pnąc się po firmamencie. Septymiusz Sewer na to czekał. Dał znak centurionom i w górę wzniesiono osadzone na wysokich drzewcach rzymskie orły oraz legionowe sztandary. Zagrały rogi, rykiem wypełniając okolicę i kohorty jedna po drugiej ruszyły do natarcia. Piasek sucho chrzęścił pod sandałami żołnierzy, gdy ci ramię w ramię posuwali się do przodu. Legioniści z pierwszego szeregu każdej centurii trzymali przed sobą duże, prostokątne tarcze, z wymalowanymi wizerunkami zwierząt, piorunów lub symboli religijnych. Wojownicy na skraju szyku dzierżyli tarcze z boku, zaś ci wewnątrz tuż nad głowami tworząc w ten sposób osłonę dla całej formacji. Przypominała skorupę żółwia i chroniła przed gradem strzał, jak również przed rzucanymi przezwroga oszczepami.

Nagle niebo poczerniało od kamieni. Wystrzelone z katapult przez chwilę szybowały w powietrzu niczym ptaki, żeby zaraz opaść gwałtownie na ziemię. Po okolicy rozniósł się rumor, trzask pękających tarcz i krzyki umierających. Jednakże nikt nie zwolnił kroku, nikt nie uciekł. Żołnierze legionów naddunajskich dotarli do wzgórza i nie zmieniając szyku zaczęli wspinać się po stoku. Niewiele dzieliło ich od wałów obronnych, za którymi ukrył się nieprzyjaciel. W porannej ciszy, niczym zwiastuny nadchodzącej śmierci, rozległy się złowrogie skrzypnięcia. Legioniści poczuli, jak strach pełznie im po plecach, na czoła wystąpił im zimny pot. Oni, weterani wielu wojen, dobrze wiedzieli, co oznacza ów dźwięk. Balisty! Przy pomocy mechanizmów korbowych wrogowie naciągali cięciwy
straszliwych machin i zaraz w stronę szturmujących poleciały wystrzelone z impetem bełty, kamienie i kłody drewna. Pociski rozbijały tarcze, gruchotały kości, uderzały w ciała żołnierzy, pozostawiając krwawą miazgę. W niebo wzbiły się wrzaski okaleczonych i jęki umierających. Mocno poszczerbione kohorty Sewera dotarły wreszcie do umocnień, ale zaraz poleciały oszczepy, zabijając dziesiątki legionistów. Potem żołnierze wyciągnęli gladiusy, krótkie obosieczne miecze o kulistej głowicy
i zwarli się w bezpardonowym starciu. Szczęk oręża brzmiał niczym grzmienie burzy. Krew tryskała natwarze, plamiła zbroje, lniane tuniki, barwiła szkarłatem okoliczne drzewa i wsiąkała w piasek. Mimo że walczyli ze sobą Rzymianie, nikt nie okazywał litości i nikt o nią nie błagał. Leżących dobijano sztychem miecza lub miażdżono im gardła dolną krawędzią tarczy.
Septymiusz Sewer z niepokojem obserwował, jak jego wojska odbijają się od wroga niczym fale od skalistych brzegów wyspy Lipari, gdzie Cezar niegdyś zażywał wypoczynku. Pomimo wojennego doświadczenia, weterani z legionów naddunajskich nie mogli poradzić sobie z obrońcami, walczącymi z niezwykłą zaciekłością. Ponadto dwaj tajemniczy sprzymierzeńcy Nigra, korzystając z czarów, skutecznie odpierali legionistów, rażąc ich ślepotą lub paląc żywym ogniem. Szala zwycięstwa nieubłaganie przechylała się na stronę nieprzyjaciela.

Imperator podniósł wzrok, spoglądając w bezchmurne niebo. Słońce stało już prawie w zenicie i upał stawał się nie do wytrzymania. Niedługo żołnierze zaczną padać nie tylko pod ciosami mieczy i włóczni wroga, ale również z wycieńczenia. Sewer wiedział, że jeśli zaraz nie zdarzy się cud, jego armia zostanie rozbita, a on niczym pies z podkulonym ogonem będzie musiał uciekać do Rzymu. Jednakże pozbawiony wiernych legionów, z piętnem klęski wojennej, nie mógł liczyć na przychylność senatu i mieszkańców miasta, którzy prędzej czy później wydadzą go w ręce Nigra. Wówczas pozostanie mu tylko rzucić się na miecz. Przeniósł spojrzenie na obóz, do którego niewolnicy znosili okaleczonych żołnierzy, medycy opatrywali rannych, słudzy rozdawali żywność i wodę. W oczach tych ludzi ujrzał bezradność, oni nie wierzyli już w zwycięstwo.
Nagle spostrzegł kapłana, z którym niedawno rozmawiał. Mężczyzna wspiął się na wał okalający obóz, wzniósł ręce do góry i zaczął recytować modlitwy w jakimś starożytnym, gardłowym języku, przywodzącym na myśl piaski pustyni. W jednej chwili niebo pociemniało, nie wiadomo skąd pojawiły się ciężkie, deszczowe chmury i zadudnił grom. Raptownie zerwała się ulewa siekąca deszczem twarze obrońców i wichura, która niszczyła fortyfikacje wroga. Dzięki temu legioniści Sewera zdołali się wreszcie przedrzeć i wbić klinem w szeregi wojsk nieprzyjaciela. W sercu Cezara obudziła się nadzieja. Jego kohorty brnęły do przodu, ale bitwa nie była jeszcze skończona. Pesceniusz Niger był wytrawnym wodzem i przy pomocy swoich tajemniczych sprzymierzeńców zdołał opanować panikę, tchnąć w swoich żołnierzy dodatkowy zapał, zmuszając ich do desperackiej walki. Szala zwycięstwa ponownie przechyliła się na stronę uzurpatora, ale wówczas wydarzyło się coś, co zdecydowało o zwycięstwie legionów Sewera. Na wzgórzu pojawiła się konnica Anullinusa, który objechał las i pod osłoną deszczu wdarł się na tyły nieprzyjaciela. Jeźdźcy spadli na wrogów niczym zgraja wilków na bezradną łanię. Ciężkimi spathami rozrąbywali czaszki, miażdżyli kości i tratowali końmi. Wreszcie opór został złamany. Legioniści syryjscy i młodzi żołnierze z Antiochii w popłochu zbiegali ze wzgórza, przewracając się i grzęznąc w błocie, pragnąc uciec jak najdalej od tego koszmaru. Niektórym udało się przedrzeć, jednak na placu boju pozostało dwadzieścia tysięcy poległych. Pesceniusz Niger wraz z garstką przybocznych zbiegł do Antiochii, gdzie zamierzał się obwarować. Jednak tam już wiedziano o klęsce. Na ulicach panował popłoch, wybuchały zamieszki i wiadomym było, że miasto nie zdoła się obronić. Zrozpaczony Niger próbował dostać się za Eufrat i poszukać schronienia u Partów, został jednak doścignięty przez jeźdźców Anullinusa, który osobiście pozbawił go życia, a odciętą głowę rzucił do stóp Septymiusza Sewera.
Natomiast jego dwóch tajemniczych sprzymierzeńców w czerni nigdy nie odnaleziono.