Paweł Majka, Radosław Rusak – Czerwone żniwa. Tom 2 [fragment]
Prolog 1. „Nie ma sensu dociekać dziś, co naprawdę się wtedy wydarzyło” Steven Runciman, …
Prolog 1. „Nie ma sensu dociekać dziś, co naprawdę się wtedy wydarzyło” Steven Runciman, …
Pod patronatem naszego serwisu ukazała się książka Piotra Czarneckiego „Reder 44”. Jest to powieść …
Pod patronatem naszego serwisu ukazała się druga część pracy Huberta Meyera „Najtwardsi z twardych. …
Pod patronatem naszego serwisu ukazał się drugi tom słynnej „Burzy nad Atlantykiem” Andrzeja Perepeczki, …
Ogólnie przyjęta historia dzieciństwa i młodości Gieorgija Żukowa przypomina klasyczną opowieść w stylu „od pucybuta do milionera”. Zgodnie z tą oficjalną wersją Żukow urodził się na zapadłej rosyjskiej wsi, w biednej chłopskiej rodzinie, w 1896 roku. W wieku dwunastu lat rozpoczął praktykę w zakładzie kuśnierskim i wyjechał do Moskwy. W roku 1915 został powołany do carskiej armii, walczył podczas pierwszej wojny światowej, został ranny i odznaczony za odwagę. Rewolucja październikowa obudziła w nim świadomość polityczną, więc młody Gieorgij został żołnierzem Armii Czerwonej, a potem wstąpił do partii komunistycznej i walczył po zwycięskiej, bolszewickiej stronie podczas wojny domowej w Rosji. Skierowany na szkolenia dla oficerów, Żukow piął się potem po szczeblach wojskowej hierarchii, by ostatecznie zostać marszałkiem Związku Radzieckiego i najsłynniejszym radzieckim generałem drugiej wojny światowej.
Przyjaciele odtąd przezywali ją „Wendy” – na cześć Wandy z Piotrusia Pana, która uczy się latać. Sama Audrey zaś powoli zaczęła wspominać o Afryce Południowej. Poinformowała matkę, że planuje spędzić Boże Narodzenie w Kapsztadzie z przyjaciółmi, lordem i lady Clarendonami, nie po to, aby znaleźć się na pierwszych stronach gazet, ale by pojechać na wakacje. Matka jednak zabroniła, o ile córka nie znajdzie sobie przyzwoitki. No więc znalazła – pannę Joan Page, również lotniczkę, córkę sir Arthura Page’a, najwyższego sędziego Birmy.
Do listy czynników makropolitycznych wpływających na zwiększenie się skali zjawiska dzieci-żołnierzy zaliczyć należy także transformację krajów postkolonialnych, redefinicję pojęcia, a nawet atrofię państwa i narodu, coraz częstsze przypadki tzw. państw upadłych i anarchizacji sfery publicznej oraz uaktywnienie się nienawiści plemiennej, resentymentów etnicznych, dzielących społeczeństwa byłych kolonii. Kwestie te należy ściśle powiązać z medialną tendencją do poszukiwania elementów egzotyki w społeczeństwach globalnego Południa – zdjęcia dzieci z AK-47, towarzyszące europejskim i amerykańskim reportażom z wojen w Afryce, zmieniały postrzeganie postkolonialnych wojen. Nagle świat przypomniał sobie o problemach byłych kolonii – jednym z nich stał się udział w lokalnych wojnach dzieci.
Podchorąży Boczek dyrygował dwójką kolegów, z którymi do spółki odpowiadaliśmy za wygląd pokoiku. Reszta mieszkańców 207-ki leżała na wozach, chichocząc i komentując poczynania aktywistów. Moczymorda chrapał w najlepsze. Pod moją nieobecność partnerzy „spiętrowali” zalaną pryczę z wozem sąsiada, usunęli też szafkę i taboret ze strefy skażonej. Trochę gapiliśmy się po sobie, w końcu jednak wziąłem jedną ze szmat i przystąpiłem do zbierania uryny. Ktoś pobiegł po wodę, ktoś użyczył anemicznej latarki. Cuchnąca rzeczywistość nieco nam się rozjaśniła.
Kiedy wdrapywałem się na pancerz, spojrzałem na właz kierowcy, szukając uszkodzeń od uderzenia pocisku z RPG. W tym momencie Sperry podniósł klapę i zwrócił do mnie swoją dziecięcą twarz:
– Co, u diabła, walnęło w mój właz? – spytał.
Nic wielkiego, pomyślałem, to tylko rakieta, która miała cię zabić… Niech to szlag – Sperry, Soprano, ładowniczy Sully – wszyscy mogliśmy zginąć już z dziesięć razy przez te kilka dni, jednak jakoś się trzymaliśmy. Oni byli jeszcze dziećmi, a już walczyli na wojnie. Co tam walczyli – naparzali się na całego i kasowali wrogów na pęczki.
„Górnik – Hutnik – Sercem i duszą przyjmują Was”. Taki napis – obok stylizowanego herbu Rzeczypospolitej – pojawił się na szczycie wielkiej bramy triumfalnej zbudowanej na głównej ulicy Królewskiej Huty, która akurat przestała być Königshütte, a wkrótce zostanie Chorzowem. Był 23 czerwca 1922 roku. Od trzech dni Polska oficjalnie przejmowała wschodnią część Górnego Śląska, którą przyznano jej po czteroletniej batalii politycznej i militarnej.