Oglądałem Jarheada już jakiś czas temu, jednak szczerze mówiąc nadal nie mam wyrobionego zdania o tym filmie. Dużo mi się podoba, nieco mniej nie podoba, jednak ogólna ocena nie jest zbyt stabilna, balansuje pomiedzy „bardzo dobry” a „średni”. Zresztą oglądając reklamówki lub czytając o nim w Internecie zupełnie czego innego się spodziewałem. Lecz trudno powiedzieć, czy to zaleta czy wada.
<<Zgubiłem się w drodze na studia!>>
Główny bohater, niejaki Swoff, zupełnie nie pasuje do swojego nowego środowiska. Odróżnia od reszty żołnierzy chociażby zachowaniem czy tym, że w czyta Camusa w toalecie, co na tle innych marines może wydać się co najmniej dziwne, gdyż reszta oddziału do którego trafia Swoff to najkrócej mówiąc hołota. I tak ma szczęście, bowiem trafia mu się najlepsza fucha w marines, a mianowice zostaje snajperem. Dalej oglądamy, jak to często bywa w filmach wojennych, szkolenie żołnierzy. Musztra z często brutalnymi, nie przebierającymi w słowach i czynach przełożonymi czy czołganie się pod gradem ostrej amunicji (podczas tych ćwiczeń ginie żołnierz) daje się we znaki wszystkim. Nie ma się więc co dziwić, że Swoff odpowiadając na pytanie co tu robi, odpowiada że zgubił się w drodze na studia.
Filmowi dowódcy z pewnością pamiętali wojnę w Wietnamie, chcieli więc przygotować żołnierzy do każdej sytuacji z jaką mogą się spotkać ich podwładni. Sami marines zresztą żyją legendą słynnych wyczynów Amerykanów podczas wojny sprzed dwudziestu lat, np. w jednej ze scen oglądają „Czas Apokalipsy”. Przychodzi jednak dzień, w którym Irak napada na Kuwejt. Na prośbę tego drugiego wsparcie militarne ofiarowują USA. Swoff wraz ze swoim oddziałem nie wyruszają jednak od razu na front. Ćwiczą, grają w futbol (w maskach przeciwgazowych na pustyni), piją wodę, obchodzą Boże Narodzenie, znowu piją wodę i tak w kółko. Dopiero w niejako drugiej części filmu zaczyna się „coś” dziać. Autorzy filmu chyba się zorientowali, że niektórzy mogą się podczas seansu nudzić.
Płonie szyb na pustyni
Dwie rzeczy na pewno będą mi się kojarzyć z tym filmem. Pierwsza to fenomenalne zdjęcia – w pewnym momencie, gdy marines wędrują po pustyni zostają podpalone szyby naftowe. Całe niebo pokrywa się czarno – czerwonym kolorem, można odnieść wrażenie, że tak naprawdę wszystko wokół płonie. Wręcz wzdrygamy się, gdy zaczyna padać toksyczny deszcz… Marines poruszając się zostawiają białe ślady, do tego w pewnym momencie przybiega koń pokryty trującymi opadami. Niby szczegóły, ale niezwykle budują klimat filmu.
Muzyka
Nieodłączny element dobrego filmu. Powinna idealnie pasować do wydarzeń aktualnie dziejących się na ekranie. Za dobór muzyki autorom Jarheada należy się ogromny plus. Można nie być fanem gatunku, który dominuje w filmie (gwoli ścisłości: ja nim nie jestem), ale każdy utwór wpasowuje się w scenę w której „wystepuje” wręcz idealnie.
Każda wojna jest taka sama, mimo że każda jest inna
Jarhead jest bez wątpienia filmem o wojnie. Z tą jednak różniącą, że nie pokazuje wojny jako takiej, nie pokazuje walki, śmierci i cierpienia. Jest filmem o antywojennym przesłaniu, pokazującym jednak wojnę z innej perspektywy, pokazuje absurd wojny – warto wspomnieć chociażby o tym, że Swoff, wyszkolony na snajpera, nie oddaje ani jednego strzału.
Żołnierze pokazani w filmie wychowali się na legendzie działań Amerykanów w Wietnamie; widać, że oni również chcą być tacy jak być może ich ojcowie, chcą zrobić coś dla swojego kraju, chcą ujrzeć „różową mgiełkę”, jak często powtarzają w filmie. Mimo to los nie daje im takiej szansy.
Aktorzy
Jake Gyllenhaal (znany z kontrowersyjnego filmu Tajemnice Brokeback Mountain), Jamie Foxx (oskarowa rola Raya Charlesa w Rayu) zagrali naprawdę świetnie. Cóż jednak z tego skoro za wyjątkiem Swoffa i sierżanta Sykesa (granego przez Foxxa) bohaterowie filmu są nudni jak flaki z olejem. W zasadzie wiemy tyle, że są i gdzieś tam się przewijają przez ekran, czasem nawet coś powiedzą, jednak nic o nich nie wiemy, w zasadzie to prawie że statystują. Nie wiem czy to przez scenariusz czy może z winy samych aktorów, ale wychodzi na to, że w zasadzie film opowiada o dwóch żołnierzach, zamiast o całym oddziale.
Trochę krytyki
Słowo fuck pada 278 razy. Przekleństw, nawet jak na film wojenny, jest aż nadto. Ja rozumiem, że żołnierze nie przebierają w słowach, ja rozumiem, że oficerom również się zdarza, jednym mniej innym częściej, ale nagromadzenie przekleństw w Jarheadzie niestety razi. Poza tym film jest w dużej części po prostu nudny, ktoś, kto nie przepada za tego rodzaju kinem na pewno go po oglądnięciu tego filmu nie polubi.
Jarhead na pewno nie dołączy do kanonu filmów wojennych, wszak do np. Plutonu Olivera Stone’a sporo mu brakuje. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że Sam Mendes zrobił film o tematyce wciąż niezbyt popularnej w Hollywood (polecam Over There, który jednak traktuje o wojnie w Iraku z 2003 roku). Jarhead to dobry film, mający swoje plusy i minusy, warty obejrzenia choćby z powodu zapierających dech w piersiach widoków. Z pewnością jednak opinii będzie tyle samo ilu oglądających.
[ocena]8[/ocena]
Reżyseria: Sam Mendes
Scenariusz: William Broyles Jr
Zdjęcia: Roger Deakins
Obsada:
Jake Gyllenhaal: Swoff
Jamie Foxx: Sierżant Sykes
Peter Sarsgaard: Troy
Lucas Black: Kruger
Chris Cooper: Pułkownik Kazinski
Dennis Haysbert: Major Lincoln
Scott MacDonald: D.I. Fitch