W ostatnich tygodniach z czołówek gazet nie schodzą informacje o kryzysie, Grecji czy zbliżającym się Euro 2012. Sprawy Bliskiego Wschodu, szczególnie zaś wojny w Iraku, coraz rzadziej goszczą w rodzimych i światowych serwisach informacyjnych. Może dlatego warto cofnąć się trochę w czasie i przypomnieć sobie, jak to właściwie z tą wojną było? Film „Fair Game” porusza właśnie ten lekko zapomniany już temat. Nie odpowie nam na wszystkie pytania, bo nie takie jest jego zadanie, a jeśli nawet – odpowiedź nie zadowoli każdego.

Przybliżmy w skrócie fabułę filmu Douga Limana. Jest początek roku 2003, trwają przygotowania do inwazji wojsk amerykańskich na Irak. Główną bohaterką jest Valerie Plame Wilson, grana przez Naomi Watts, agentka CIA, ekspertka od spraw broni masowego rażenia. Drugim bohaterem jest mąż Valerie, Joseph Wilson (Sean Penn), były ambasador w krajach afrykańskich, który z powodu dawnych znajomości udaje się do jednego z państw Czarnego Lądu sprawdzić, czy aby faktycznie z kraju tego eksportowane są do Iraku komponenty do produkcji broni masowego rażenia, co potwierdzałoby zarzuty administracji USA wobec reżimu Saddama Husajna. Dowodów takich, jak wiemy, nie znalazł, dlatego po wybuchu konfliktu głośno krytykował powody, dla których Stany Zjednoczone zaangażowały się w konflikt. Krytyka ta poskutkowała publicznym ujawnieniem profesji jego małżonki Valerie, która jako zdekonspirowana agentka nie mogła dalej pracować dla CIA.

Oglądając „Fair Game”, trudno stwierdzić, jaki to film. Początkowo sensacyjny – widzimy Valerie na zagranicznych, tajnych i z pewnością niebezpiecznych misjach. Potem zaczynamy oglądać political fiction, gdzie reżyser pokazuje nam kulisy wielkiej, waszyngtońskiej polityki. Na koniec zaś raczy się nas dramatem rodzinnym. I ten zabieg, celowy lub nie, moim zdaniem położył film.

Gdyby reżyser, wprawny w swoim rzemiośle fachowiec, skupił się na pojedynczych wątkach, stworzyłby całkiem ciekawą produkcję. Doug Liman to przecież reżyser „Tożsamości Bourne’a”, więc wiemy, że filmy kręcić potrafi. A tak zaczynamy z „wysokiego C”, potem jeszcze jest nieźle, ale kiedy w końcu serwuje się nam odrobinę rzewny i nudnawy dramat rodzinny, przestaje być ciekawie. Temat jest przecież kopalnią pomysłów na sprawny thriller sensacyjny lub polityczny, mogła powstać z tego, co najmniej druga „Syriana”, która moim zdaniem jest przednim filmem. A tak mamy zlepek różnych gatunków, które gdy już zaczną ciekawić, kończą się, a na ich miejsce wskakują kolejne.

Dobrze, że przynajmniej aktorzy, w osobach Naomi Watts i Seana Penna, spełnili pokładane w nich nadzieje. Warto przypomnieć, że para ta już kilkakrotnie wspólnie występowała na ekranie, przypomnijmy takie filmy jak „21 gramów” czy „Zabić prezydenta”. Zresztą oboje to niezwykle utalentowani aktorzy, którzy pokazali prawdziwy kunszt aktorski w filmach takich reżyserskich tuzów jak Alejandro González Iñárritu, Woody Allen czy Dawid Lynch.

Na początku zapomniałem dodać, że film ten jest oparty na faktach, a scenariusz powstał na podstawie autobiografii głównej bohaterki filmu, Valerie Wilson. Być może właśnie dlatego nie skupił się na jednym elemencie z życia agentki CIA. Ograniczenie się przykładowo do pokazania zakulisowych rozgrywek Białego Domu i Langley czy operacyjnej pracy agentki (o ile jest to oczywiście możliwe) znacznie pomogłoby samemu filmowi, ograniczając do minimum sens i przesłanie autobiografii Valerie. Być może tego właśnie bał się reżyser i scenarzyści. Jednak próba oddania ducha i esencji książki przeprowadzona na siłę za pomocą filmu temu drugiemu z reguły wychodzi bokiem, a i może zniechęcić przyszłego Czytelnika do sięgnięcia po lekturę.

Łopatologiczne edukowanie Widza poprzez pokazywanie mu stosunków i układów na najwyższych szczeblach waszyngtońskiej administracji nie zdało tutaj egzaminu. Zainteresowanym polecam trylogię Boba Woodwarda („Plan ataku”, „Stan zakłamania”, „Wojna Busha”), zwolennikom political fiction w wersji kinowej – „Wszystkich ludzi prezydenta”, „Trzy dni kondora” czy wspomnianą wyżej „Syrianę”.

Podsumowując, „Fair Game” zapowiadał się całkiem interesująco, bo i temat ciekawy, i aktorzy porządni. Jednak wymieszanie trzech wątków to pomysł nietrafiony. Zabrakło zastanowienia się nad prostym pytaniem: jaki film chcemy nakręcić? Gdyby twórcy zadali sobie to pytanie, a później szczerze na nie odpowiedzieli, mielibyśmy może nie arcydzieło, ale z pewnością ciekawy i trzymający w napięciu film. A tak wyszedł przeciętny obraz, w sam raz na zimowe wieczory. Być może winy reżysera jest w tym najmniej, a najwięcej scenarzystów, ale za projekt końcowy odpowiadają pospołu.

„Fair Game” nie powala na kolana. Kto bardzo chce obejrzeć historię, która wydarzyła się naprawdę, ale nie wgryzać się głębiej w temat, proszę bardzo. Miłośnikom zarówno filmów z gatunku political fiction, jak i tym, którzy lubią prawdziwe historie ze świata globalnej polityki, historii najnowszej i służb specjalnych polecam inne produkcje i lektury napisane przez profesjonalistów. Film dostępny jest w angielskiej wersji językowej, z polskim lektorem i polskimi napisami. Jako dodatki mamy tutaj zapowiedzi, zwiastuny i wywiady z planu zdjęciowego. Dystrybucję na terenie Polski zapewnia Monolith Video.