Pojedynek strzelców wyborowych
Wasilij Czujkow*
*Wasilij Czujkow
Wasilij Iwanowicz Czujkow (ur. 12 lutego 1900, zm. 18 marca 1982 w Moskwie) - wojskowy rosyjski, marszałek ZSRR (1955). W 1917-1918 marynarz, uczestnik rewolucji październikowej i wojny domowej w Rosji. Absolwent Akademii Wojskowej im. Michaiła Frunzego (1925). W 1939 "wyzwalał" "Zachodnią Białoruś", brał udział także w wojnie sowiecko-fińskiej "zimowej". W latach 1940-1942 wojskowy attache w Chinach. Od 1942 na froncie. Jego armia brała udział w likwidacji północnej części 6. armii pod Stalingradem. Następnie walczył na Łuku Kurskim, Ukrainie, Białorusi i w Polsce, gdzie, między innymi, dowodził walkami o Poznań. Przyjął kapitulację garnizonu berlińskiego. W latach 1949-1953 dowodził wojskami radzieckimi w Niemczech, a następnie w Kijowskim Okręgu Wojskowym. W latach 1960-1964 zastępca ministra obrony ZSRR. Był uważany za specjalistę do walk w miastach. Nie szczędził krwi żołnierzy, choć potrafił wywiązac się z najtrudniejszego zadania.
Źródło: Wikipedia


    Szczególną wagę przykładaliśmy do działań naszych strzelców wyborowych w oddziałach. Rada wojenna armii aprobowała to postępowanie. Armijna gazeta "Na zaszczitu Rodiny" każdego dnia podawała liczbę faszystów zabitych przez naszych strzelców i zamieszczała zdjęcia wyróżniających się mistrzów celnego ognia. Na czele tego ruchu strzelców wyborowych stały oddziały polityczne, organizacje partyjne i komsomolskie; na zebraniach partyjnych i komsomolskich omawiano zagadnienia i podejmowano środki podnoszenia poziomu pracy ze strzelcami wyborowymi. Każdy taki strzelec podejmował z zasady zobowiązanie przygotowania kilku mistrzów ognia, wybierał sobie współtowarzysza i szkolił go na samodzielnego strzelca wyborowego. I biada było faszyście, który nie zdołał się ukryć. Od ognia prowadzonego przez naszych chłopców ginęły ich setki i tysiące.

Wasilij Czujkow

    Spotykałem się z wieloma sławnymi strzelcami wyborowymi, rozmawiałem z nimi, pomagałem im, jak mogłem. Często zasięgałem rady takich jak Wasilij Zajcew, Anatolij Czechow czy Wiktor Miedwiediew. Ci sławni żołnierze niczym się nie wyróżniali spośród innych. Wręcz przeciwnie. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z Zajcewem i Miedwiediewem, uderzyła mnie ich skromność, wyjątkowo spokojny charakter, opanowane ruchy, uważne spojrzenie; mogli oni długo wpatrywać się w jeden punkt bez drgnięcia powieką. Rękę mieli twardą - przy powitaniu ściskali dłoń jak kleszczami. Strzelcy wyborowi wychodzili "do pracy" wczesnym rankiem na zawczasu upatrzone miejsce i cierpliwie czekali, aż się pojawi cel. Wiedzieli, że najmniejsza nieostrożność lub brak cierpliwości mogą prowadzić do niechybnej zguby; nieprzyjaciel nader starannie tropił stanowiska strzelców wyborowych.

    Nasi strzelcy wyborowi zużywali niewiele amunicji, ale każdy wystrzelony pocisk wziętemu na muszkę faszyście niósł śmierć lub kalectwo. Wasilij Zajcew otrzymał postrzał w oko. Niemiecki strzelec wyborowy musiał się najpierw sporo natrudzić, by wyśledzić Rosjanina, który miał na swym koncie około 300 zabitych wrogów. Ale nawet po odniesieniu rany zajął się Zajcew szkoleniem strzelców wyborowych, swoich "zajączków". Każdy wybitny strzelec wyborowy przekazywał swe doświadczenia młodym strzelcom, nauczał ich sztuki celnego ognia. Nasi żołnierze powiadali: "Zajcew wychowuje "zajączki", a Miedwiediew "niedźwiedziątka".

    Wszystkie "zajączki" i "niedźwiedziątka" biją faszystów biją faszystów bez pudła...". Wiktor Miedwiediew dotarł z nami do Berlina. Jego konto było większe niż nauczyciela - Zajcewa. Działalność radzieckich strzelców wyborowych wielce zaniepokoiła hitlerowskich generałów. Z naszych ulotek dowiedzieli się, jakie straty zadawali im nasi mistrzowie. Postanowili więc wziąć rewanż. Działo się to pod koniec września. W nocy nasi zwiadowcy przyprowadzili "języka", który zeznał, że z Berlina przyleciał samolotem instruktor hitlerowskich strzelców wyborowych, major Konings, który otrzymał zadanie zabicia przede wszystkim najwybitniejszego rosyjskiego strzelca wyborowego. Dowódca dywizji, pułkownik Batiuk, wezwał do siebie swoje "sokole oczy" i powiedział: - Sądzę, że faszystowski superstrzelec wyborowy z Berlinanie jest straszny dla naszych strzelców wyborowych. Prawda, Zajcew? - Prawda, towarzyszu pułkowniku - odpowiedział Wasilij Zajcew. - Trzeba tego superstrzelca zgładzić - rzekł Batiuk. - Tylko działajcie mądrze i ostrożnie. - Tak jest, towarzyszu pułkowniku! - odpowiedzieli snajperzy. Do tego czasu szybko rozwijająca się grupa strzelców wyborowych odesłała w wieczność niejeden tysiąc hitlerowców.

    Pisano o tym w naszych gazetach i ulotkach. Z ulotek, jakie wpadły w ręce przeciwnika, Niemcy studiowali metody działania naszych strzelców, podejmowali więc aktywne środki przeciwdziałania. Choć sprawa należy już do przeszłości przyznam szczerze: w tym momencie nie należało się spieszyć z popularyzacją naszego doświadczenia. Wystarczyło uśmiercić jednego, dwóch oficerów hitlerowskich a faszyści otwierali do miejsca ewentualnej zasadzki ogień artylerii i moździerzy. Trzeba było zapasowymi przejściami szybko zmieniać stanowisko, aby wydostać się z opałów. Przyjazd faszystowskiego superstrzelca wysunął przed nami nowe zadanie: trzeba było go wyszukać, poznać jego zwyczaje i sposoby, cierpliwie oczekiwać chwili, kiedy będzie można oddać jedyny, ale pewny, decydujący strzał. "Na temat pojedynku, który miał się odbyć - wspomina Zajcew - toczyliśmy po nocach zażarte dysputy. Każdy strzelec wyborowy przedstawiał swe propozycje i pomysły, które narodziły się podczas całego dnia obserwacji przedniego skraju nieprzyjaciela. Wysuwano liczne warianty, różne sposoby zastosowania "przynęty".

    Ale kunszt snajperski cechuje to, że mimo doświadczenia wielu strzelców o wyniku pojedynku decyduje tylko jeden strzelec wyborowy. Stając naprzeciw wroga twarzą w twarz, za każdym razem musi on działać w sposób twórczy, po nowemu. Nie może działać szablonowo, równa się to bowiem samobójstwu. Gdzież więc jest ten berliński strzelec wyborowy? - pytaliśmy jeden drugiego. Znałem tych faszystowskich snajperów i na podstawie charakteru ognia oraz sposobu maskowania się bez specjalnej trudności odróżniałem doświadczonych strzelców wyborowych od nowicjuszy, tchórzy od wytrwałych i zdecydowanych wrogów. Ale charakter niemieckiego superstrzelca pozostawał dla mnie zagadką. Codzienne obserwacje naszych towarzyszy nic nowego nie przynosiły. Trudno było powiedzieć, gdzie, na jakim odcinku, się on znajduje.

     Prawdopodobnie często zmieniał stanowisko i równie ostrożnie szukał mnie, jak ja jego. Ale oto zdarzył się wypadek: mojemu przyjacielowi Morozowowi przeciwnik rozbił celownik optyczny, a Szejkina ranił. Morozow i Szejkin byli uważani za doświadczonych strzelców wyborowych, często wychodzili zwycięsko z najbardziej skomplikowanych i trudnych pojedynków. Nie ulegało żadnych wątpliwości - oni właśnie natknęli się na faszystowskiego superstrzelca, którego tak poszukiwałem.      O świcie poszedłem i Nikołajem Kulikowem na te same stanowiska, które zajmowali wczoraj nasi towarzysze. Obserwując znany, przestudiowany w ciągu wielu dni przedni skraj nieprzyjaciela, nic nowego nie dostrzegłem. Ale oto nieoczekiwanie nad faszystowską transzeją pojawia się hełm i powoli posuwa się wzdłuż tej transzei. Strzelać? Nie! To przynęta; hełm nie wiadomo dlaczego porusza się jakoś nienaturalnie, najpewniej niesie go pomocnik strzelca wyborowego, a ten oczekuje, żebym zdradził się strzałem.

    "Gdzież on mógł się zamaskować?" - zapytał Kulikow, kiedy pod osłoną nocy opuszczaliśmy zasadzkę. Z cierpliwości, jaką wróg wykazał się w ciągu dnia, domyślałem się, że właśnie tutaj jest berliński as. Minął dzień następny. Kto ma silniejsze nerwy? Kto kogo przechytrzy? Nikołaj Kulikow, mój wierny towarzysz broni, również pasjonował się tym pojedynkiem. Nie miał wątpliwości, że mamy przeciwnika przed sobą i że ten mocno liczy na sukces. Trzeciego dnia udał się z nami na zasadzkę kierownik polityczny Daniłow. Ranek rozpoczął się zwyczajnie: rozrzedzał się mrok nocy, z każdą minutą wyraźniej rysowały się pozycje nieprzyjaciela. Obok już wrzała walka, w powietrzu gwizdały pociski, ale my, przylgnąwszy do przyrządów optycznych, nieprzerwanie obserwowaliśmy, co działo się przed nami. "Tak, on jest tutaj, pokażę ci palcem" - nagle ożywił się politruk. Troszeczkę, dosłownie na jedną sekundę nieostrożnie uniósł się nad przedpiersie, ale to wystarczyło, by hitlerowiec go trafił. Tak mógł strzelać tylko doświadczony snajper.

    Długo wpatrywałem się w pozycje wroga, ale jego zasadzki nie mogłem odkryć. Z prędkości strzału wywnioskowałem, że strzelec wyborowy jest gdzieś na wprost. Nie przerywam obserwacji. Z lewej strony - zniszczony czołg, z prawej - schron bojowy. Gdzież jest ten hitlerowiec? W czołgu?! Nie, doświadczony strzelec wyborowy nie urządzi tam zasadzki. Może w schronie bojowym? Również nie - otwór strzelniczy zasłonięty. Między czołgiem a schronem leży stalowa płyta, a na niej nieduża kupka tłuczonej cegły. Dawno leży, spowszedniała. Stawiam się w sytuacji przeciwnika i zastanawiam się: gdzie najlepiej urządzić zasadzkę? Czyż nie można wykopać gniazda pod tą płytą? A w nocy wykonać skryte podejście? Tak, najpewniej znajduje się tam, pod stalową płytą, w strefie neutralnej. Postanowiłem sprawdzić. Na deseczkę wsadziłem rękawiczkę i podniosłem ją. Faszysta ukłuł żądłem. Deseczkę opuszczam do transzei ta, jak podnosiłem. Uważnie oglądam przestrzelinę. Trafienie na wprost, beż żadnych odchyleń. Znaczy to - faszysta jest pod płytą.

    "Tam, żmija!" - dociera z sąsiedniej zasadzki szept, mojego towarzysza, Nikołaja Kulikowa. Teraz trzeba oszukać i "posadzić" na muszkę chociażby skrawek jego głowy. Osiągnąć to teraz byłoby sprawą nadaremną. Trzeba czasu. Ale poznałem charakter faszysty. Z tej dogodnej pozycji nie odejdzie. Wobec tego musimy koniecznie zmienić stanowisko.

Wasilij Czujkow

    Pracowaliśmy w nocy. Na nowym miejscu zasiedliśmy przed świtaniem. Niemcy ostrzeliwali przeprawy ma Wołdze. Przejaśniało się szybko, a z nadejściem dnia bój rozgorzał z nową siłą. Ale ani grzmot dział, ani wybuchy bomb i pocisków - nic nie mogło odwlec wykonania zadania. Wzeszło słońce. Kulikow dał ślepy wystrzał: superstrzelca należało zainteresować. Postanowiliśmy pierwszą połowę dnia przeczekać, ponieważ mógł nas zdradzić błysk przyrządów optycznych. Po obiedzie nasze karabiny znalazły się w cieniu, a na stanowisko faszysty padły bezpośrednie promienie słoneczne. Na skraju płyty coś zabłysło: zwyczajny odłamek szkła czy celownik optyczny? Kulikow, ostrożnie, jak to może uczynić tylko najbardziej doświadczony strzelec wyborowy, zaczął podnosić hełm. Faszysta wystrzelił. Zapewne pomyślał, że wreszcie zabił radzieckiego strzelca wyborowego, na którego polował cztery dni, więc wysunął zza płyty pół głowy. Tylko na to czekałem. Strzał był celny. Głowa faszysty opadła, a celownik optyczny jego karabinu nie poruszył się, błyszczał w słońcu do samego wieczora..."

    Takich snajperów miała 62 armia. Byłoby niesprawiedliwością mówić tylko o strzelcach wyborowych posługujących się bronią ręczną. Mieliśmy niemało strzelców wyborowych artylerzystów i moździerzystów. Tacy dowódcy, jak artylerzysta Szukalin i moździerzysta Biezdidko, w całej armii wsławili się prowadzeniem celnego ognia. Obok baterii Szukalina nie mógł bezkarnie przejechać żaden czołg niemiecki, a moździerze Biezdidki mogły "razić nieprzyjaciela nawet przez komin".

    Nie mogę zapomnieć strzelca wyborowego - przeciwpancerniaka Protodiakonowa, z którym rozmawiałem w swym schronie, dokąd przybył na moje polecenie. Wysoki i silny fizycznie, był Jakutem. On jeden pozostawał z całego działonu ze swym 45 - milimetrowym działem między transzejami naszymi i przeciwnika, w krzakach na północnym stoku Kurhanu Mamaja. Tak doskonale zamaskował się, że czołgiści nieprzyjacielscy dowiadywali się o tym dziale, kiedy już się palili lub mieli uszkodzony wóz bojowy.

    Pewnego razy jednak dostrzegli go, wcięli na podstawie ostrzału i - recz jasna - otworzyli do niego huraganowy ogień artylerii. Celownik optyczny działa został rozbity przez odłamek pocisku, ale samo działo ocalało, a jednoosobowy działon także nie poniósł uszczerbku. I wówczas Protodiakonow nie porzucił działa. Zaczął celować do czołgów wroga przez lufę swego działa. Gdy tylko w prześwicie lufy dostrzegał czołg, szybko ładował pocisk i bił na wprost. Protodiakonowa spotkałem drugi raz 9 maja 1972 roku w Stalingradzie, na Kurhanie Mamaja. Oczywiście w ciągu tych trzydziestu lat, które minęły, zmienił się tak samo jak ja. Ale poznaliśmy się. Przypomniał mi naszą rozmowę w schronie w 1942 roku. "Ty mnie zapytywał: "Gdzie stoi twoje działo?" Ja tobie powiedział: "Moje działo stało tam, a obok leżał ja sam i czekał, aż faszysta dobrze się pokazał. Wówczas ja strzelał i czołg palił się". Ty mnie powiedział: "Zuch z ciebie! Chcesz herbaty?" Ja powiedział: "Lubię mocną herbatę". Ty mi dał tej mocnej herbaty, ja spróbował, a to był koniak. "Dziękuję ci - ja tak powiedział". Z książki pt. Bitwa stulecia MON, 1977