Postanowienie, aby dokonać tak wyrafinowanego aktu terroru, zrodziło się w głowach kierownictwa Czarnego Września pod wpływem rozczarowania, jakim było niepowodzenie zgłoszenia na igrzyska olimpijskie reprezentacji palestyńskiej. MKOl po prostu nie udzielił żadnej odpowiedzi. Planując zamach, Arabowie mieli nadzieję na ponowne, niezmiernie widowiskowe zwrócenie uwagi na kwestię palestyńską. Nie bez znaczenia podczas planowania akcji było to, że igrzyska monachijskie miały być jako pierwsze transmitowane w całości na żywo i wyłącznie w kolorze przez telewizje większości państw świata. Telewidzowie w Stanach, Kanadzie, Japonii, Francji, Australii, Nowej Zelandii i w samej Republice Federalnej byli już masowo wyposażeni w kolorowe telewizory. W pozostałych krajach, w tym za tak zwaną (coraz bardziej przepuszczalną) żelazną kurtyną, telewizja czarno-biała też robiła ogromne wrażenie, jako że była dla większości ludzi absolutną nowością, którą cieszyli się od niewielu lat. Dramatyczne widowisko na żywo w głównym ośrodku zainteresowania całego świata musiało zatem zrobić wszędzie ogromne wrażenie.

Czarny Wrzesień był organizacją, która postawiła sobie za cel odwet za pogrom palestyńskich radykałów w Jordanii i wypędzenie ich z tego kraju. Pod względem politycznym wchodził w skład al-Fatah – największego ugrupowania w Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Nie ulega wątpliwości, że plan ataku na sportowców izraelskich zatwierdził osobiście Jasir Arafat. Od początku liczono się z tym, że strona izraelska nie zgodzi się na wymianę zakładników na arabskich więźniów i że bezbronnych Izraelczyków trzeba będzie zabić, aby przypomnieć pięciuset milionom telewidzów na całym świecie o nieznośnej sytuacji Palestyńczyków.

Francuscy i niemieccy przyjaciele Arabów

Według relacji Guya Sitbona, korespondenta „Le Nouvel Observateur”, autorem planu akcji monachijskiej był Fuad Asz-Szimali, Libańczyk, człowiek jeszcze młody, ale już o burzliwej przeszłości politycznej, uczestnik jednego z nieudanych zamachów stanu w Libanie w roku 1961.

Zmuszony po tym incydencie do życia na wygnaniu, wyjeżdża z żoną do Europy i tam nawiązuje bliskie kontakty z działaczami palestyńskimi. Jego potrzeba działania, połączona z dużą inteligencją, znajduje nowe pole walki: sprawę palestyńską. Fuad Asz-Szimali jest skazany na śmierć przez nieuleczalną chorobę: leukemię. Wie, że niewiele życia mu pozostało, że jeżeli chce jeszcze czegoś dokonać — musi się spieszyć. Opracowuje więc szczegółowo plan akcji, która ma się rozegrać na igrzyskach olimpijskich w Monachium. W sierpniu Asz-Szimali umiera, ale przygotowania do akcji są już w toku. Obecnie wiadomo, że wszyscy uczestnicy akcji monachijskiej, pochodzący przeważnie ze środowiska mieszkańców obozów uchodźców, zostali przeszkoleni w Libii. Cała operacja została zresztą sfinansowana przez Kadafiego. Z kolei dostanie się na teren wioski olimpijskiej ułatwili im ludzie z reprezentacji NRD.

Artykuł na temat „Czarnego Września” we Francji opublikowany w tygodniku „Paris-Match” przynosi pewne nieznane szczegóły ujawnione przez jednego z rozmówców autorowi tej relacji. Stwierdza on mianowicie: „W końcu maja zeszłego roku [1972] uprzedzono nas o przyjeździe sześciu Palestyńczyków przybywających z Syrii i Libanu via Szwajcaria. Jeden z kolegów, nasz przedstawiciel, spotkał ich w Bazylei i za dwoma nawrotami przewiózł do Francji. Dostarczyliśmy im fałszywe paszporty kuwejckie. Zainstalowaliśmy ich na dwa tygodnie w samotnej fermie — należącej do jednego z naszych przyjaciół — położonej w okolicy Grenoble. W kilka dni po ich przybyciu pewien niemiecki kolega, Herbert, dołączył do nas, aby nauczyć ich elementarnej umiejętności posługiwania się językiem niemieckim. Jeden z Palestyńczyków, mówiący biegle po francusku, poinformował swoich francuskich opiekunów, że mają przed sobą bardzo ważną misję, w czasie której być może przyjdzie im zginąć, ale jeszcze nie wiedzą, na czym będzie ta misja polegać: «Dowiemy się o tym w ostatniej chwili». Mimo tej niepokojącej perspektywy Palestyńczycy byli odprężeni, uczyli się pilnie niemieckiego i nie mniej sumiennie uprawiali gimnastykę”. W końcu lipca przyszła instrukcja przewiezienia ich do Strasburga. Pewien księgarz z okręgu paryskiego, który często odbywał podróże do RFN, umożliwił im przejazd do tego kraju. Akcja, do której przygotowywało się sześciu palestyńskich komandosów, miała odbyć się 5 września w Monachium.

Izraelski dylemat: jechać tam czy nie jechać?

Żona jednego ze sportowców izraelskich, mistrza szermierki Andrego Spitzera – Holenderka Antje – była przerażona mnóstwem Arabów przebywających w Monachium. Wyobraźnia podpowiadała jej różne czarne scenariusze. Mąż uspokajał ją, twierdząc, że u Niemców wszystko jest zawsze dopięte na ostatni guzik i na pewno na terenie wioski olimpijskiej i wszystkich obiektów podjęto takie środki bezpieczeństwa, że terroryści są bez szans.

W Izraelu na wieść o przyznaniu organizacji igrzysk olimpijskich Niemcom wybuchł wielki spór w sprawie uczestnictwa drużyny izraelskiej, który stał się jeszcze bardziej namiętny, kiedy podano do wiadomości, że obiekty olimpijskie zostaną wybudowane zaledwie 16 kilometrów od byłego obozu koncentracyjnego Dachau. Był to pierwszy hitlerowski obóz śmierci, a zarazem ten, w którym Niemcy hitlerowscy po raz pierwszy zamordowali Żydów (socjalistów i komunistów; do roku 1941 nie dokonywano masowych mordów na innych grupach ludności żydowskiej). Ostatecznie zwyciężył pogląd, że przez uczestnictwo w igrzyskach na ziemi niemieckiej izraelscy sportowcy udowodnią żyjącym jeszcze (i często ukrywającym się przed sprawiedliwością) zbrodniarzom hitlerowskim, iż ich krwawe dzieło w sumie rzecz biorąc zakończyło się fiaskiem.

Bezgraniczne zaskoczenie

Trzech z ośmiu terrorystów mających wziąć biorących bezpośredni udział w uwięzieniu i zamordowaniu izraelskich sportowców znalazło bez trudu legalną pracę w wiosce olimpijskiej. Ich wódz, Issa, zdobył zatrudnienie w kuchni przygotowującej potrawy dla uczestników igrzysk. Dwaj inni dostali pracę przy pielęgnacji zieleni. Dzięki temu dokładnie poznali cały teren oraz najbardziej interesujący ich obiekt – kwatery sportowców izraelskich. Issa (czasem spotyka się też pisownię: Aissa) czyli Mohammed Maissal (lat 23) był świeżo upieczonym niemieckim inżynierem. Posługiwał się bezbłędnie językiem Goethego (mieszkał w RFN od dziesięciu lat), a regularne rysy jego twarzy sprawiały, że mógł wszędzie podać się za rodowitego niemieckiego katolika. Wśród kolegów studentów uchodził za całkowicie zniemczonego pod względem charakteru i światopoglądu.

Prócz grupy mającej się zająć „brudną robotą” Monachium miało w tym czasie jeszcze innych niebezpiecznych gości: grupę zajmującą się przygotowaniem odpowiednich warunków do tego zaplanowanego aktu terroru – broni, amunicji, zaopatrzenia, kryjówek oraz różnych dróg ucieczki. Na czele tej drugiej grupy stał Abu Daud, który przybył do stolicy Bawarii pod fałszywym nazwiskiem – Muhammed Ohdé. W obszernej torbie turystycznej, której nikt nie sprawdzał, miał broń i amunicję przemycone z NRD. Pozostawił ją po prostu w skrytce na głównym dworcu kolejowym. Również te skrytki nie były sprawdzane.

Środki bezpieczeństwa stosowane przez zachodnioniemieckich gospodarzy XXVIII Letnich Igrzysk Olimpijskich były ograniczone z dwóch powodów. Po pierwsze (i najważniejsze) gospodarze ogromnie pragnęli zatrzeć złą pamięć igrzysk hitlerowskich w Berlinie (1936) i poprawić wizerunek Niemiec na świecie. W związku z tym uznali, że najlepiej będzie nie pokazywać całemu światu mobilizacji sił bezpieczeństwa i służb porządkowych, których znaczna część używała jeszcze hełmów tego samego wzoru co noszone przez żołnierzy Trzeciej Rzeszy. Po drugie: nikt się nie spodziewał, że ktokolwiek ośmieli się zakłócić pokój olimpijski. Od początku igrzysk olimpijskich ery nowożytnej w czasie i miejscu ich trwania nie tylko nikt nie odważył się użyć broni, ale też przerywano najbardziej rozpalone spory polityczne. Fakt, że państwa zachodnie same pomogły naruszyć tę atmosferę podczas poprzednich igrzysk (wykluczenie ze względów ideologicznych reprezentacji RPA) oraz że ludzie z innych kręgów cywilizacyjnych nie są zainteresowani przestrzeganiem kodeksu honorowego właściwego dla spadkobierców starożytnej Grecji i Rzymu, zupełnie uszedł ich uwadze.

Ponadto była to pierwsza olimpiada transmitowana w całości przez telewizję w kolorze i w ogóle bardzo kolorowa i optymistyczna. Pogoda późnego lata dopisywała bez zarzutu. Mimo wielu okropnych rozczarowań praktycznymi skutkami prób wprowadzenia w życie hasła „czyńcie miłość, a nie wojnę” atmosfera lat siedemdziesiątych była niezwykle pogodna; panował optymizm i radość życia. Z wymienionego powyżej powodu władze starały się nie robić nic, co mogłoby zmącić wrażenie, że zaczęło się wspaniałe święto pokoju, piękna i młodości. Również stali mieszkańcy Monachium, na ogół znani z surowości i pruderii, dumni jak pawie z powodu przyznania im prawa do goszczenia największej imprezy sportowej na świecie, przymykali oko na szalone zabawy sportowców i młodych widzów płci obojga. Niektóre śmiałe dziewczyny rozbierały się do naga na słońcu przy wtórze oklasków zachwyconych kolegów, a przechodnie i policjanci w najgorszym wypadku wzruszali ramionami i szli sobie dalej.

Na rozkaz szefa policji (prefekta) w Monachium Manfreda Schreibera siły porządkowe na terenie wioski olimpijskiej i obiektów sportowych ograniczono do dwóch tysięcy policjantów i policjantek w wesołych strojach i bez broni. Wyszkolono ich przy tym do użycia takich środków uspokajania sytuacji jak wychodzenie naprzeciw nielegalnym zgromadzeniom z bukietami kwiatów (policjantki) i rozśmieszanie do łez chuliganów (policjanci). Jak to ujął po latach ówczesny spiker głównego stadionu olimpijskiego Joachim Fuchsberger: „Czas aniołów. Pokój, przyjaźń i lody waniliowe”. Motto tej olimpiady brzmiało: „Wesołe igrzyska.” Arabski zamach miał zastać siły bezpieczeństwa zupełnie nieprzygotowane.

Ogółem w Monachium zgromadzono 15 tysięcy policjantów i żołnierzy. Ci ostatni pełnili szereg funkcji pomocniczych; byli portierami, kelnerami, kierowcami itd. Przebrano ich w cywilne ubrania, ale w żaden sposób nie przeszkolono pod kątem zwalczania terrorystów. Jedynym, który przewidział, co miało się zdarzyć, był policyjny psycholog Georg Sieber. Już w lutym napisał kilkadziesiąt możliwych scenariuszy poważnych zagrożeń. Hipoteza numer 21: „Zgodnie ze schematem działania OWP zostanie dokonany napad na drużynę izraelską”. Usłyszawszy takie słowa na tajnej naradzie, Manfred Schreiber zawołał: „Na psa urok! Za takie pomysły powinno się wymierzać karę chłosty”. Wszyscy obecni, z wyjątkiem kandydata do chłosty, wybuchnęli śmiechem. Co się tyczy drużyny izraelskiej, uznano za wystarczające zabezpieczenie obecność w przy boku sportowców izraelskich agentów Mossadu. Kontrolowano tylko wejście do wioski olimpijskiej, nigdy wyjście. Żona trenera izraelskich szermierzy Antje Spitzer, wchodziła przez wyjście bez paszportu, ile razy chciała. Powstały warunki do tragedii, która zaczęła się rozgrywać we wczesnych godzinach porannych 5 września 1972.

Ośmiu ludzi, którzy między godziną 4 a 5 rano przechodzili przez ogrodzenie, aby przedostać się do wioski olimpijskiej, mogło uchodzić za sportowców, którzy wbrew nakazom dyscypliny wypuścili się obejrzeć nocne życie monachijskich barów i kabaretów, a teraz wracali na swoje kwatery. Tak przynajmniej sądził listonosz Heinz Peter Gottlieb, który widział tych młodych ludzi. Ich sportowe dresy i torby budziły zaufanie. Chociaż właściwie nie powinny, bo kto wybiera się w dresie do nocnego lokalu? Pistolety maszynowe i granaty schowane były w dużych sportowych torbach. Skok przez płot nie wzbudził niczyjego zaniepokojenia. W ten sposób radziło sobie mnóstwo sportowców, którzy spóźnili się z powrotem do swoich kwater z nocnych uciech. Wesoło ubrana służba porządkowa nawet nie próbowała z tym walczyć.

Bez najmniejszych przeszkód terroryści dotarli pod budynek sportowców izraelskich przy ulicy Connolly’ego 31, tam się przebrali i podzielili między siebie broń. Było jeszcze ciemno. W ekipie izraelskiej panował nastrój zupełnej beztroski, nie brano pod uwagę możliwości aktu terroru. Do tego stopnia, że nawet na noc pozostawiano drzwi niezamknięte

Około wpół do piątej sędzia sportowy Josef Gutfreud usłyszał kroki i podejrzane hałasy na klatce schodowej. Kiedy zobaczył lufę karabinu, wiedział już, co się dzieje. Zaczął wołać do drugiego Izraelczyka obecnego w tym samym pokoju: „Chłopaki, uciekajcie!”. Ilja Sokolski natychmiast rzucił się do okna. Biegł przed siebie jak szalony, aż spotkał niemieckiego policjanta. Inny trener, Mosze Weinberg, zatarasował drzwi całym ciałem i został ciężko raniony kulami z pistoletu automatycznego. Wkrótce skonał. Dzięki temu kolejny izraelski sportowiec, Gad Tsabari, zdołał uciec. Strzelano do niego, ale nie został trafiony. Próbę oporu podjął też ciężarowiec Yossi Romano. Ten zwalisty siłacz próbował wyrwać kałasznikowa jednemu z terrorystów; został odepchnięty, a potem oddano do niego serię. Raniony czterema kulami, leżał na podłodze, aż się wykrwawił na oczach kolegów. Miało to być dla nich odstraszającym przykładem. O wschodzie słońca mordercy wezwali pogotowie i pozwolili zabrać zwłoki Weinberga.

Porywacze żądają wymiany więźniów

Kilka minut po piątej na Connollystrasse zjawił się oficer policji i wówczas Issa rzucił z okna list zawierający wyjaśnienie celu akcji, warunki uwolnienia zakładników i termin wygaśnięcia ultimatum. Na liście uwięzionych w Izraelu bojowników palestyńskich, których zwolnienia domagali się Arabowie, wśród 200 nazwisk znalazło się również sześciu oficerów syryjskich i libańskich, wziętych do niewoli przez Izraelczyków na granicy w czerwcu 1972 roku, dwie dziewczyny biorące udział w akcji organizacji „Czarny Wrzesień” na lotnisku Lod oraz japoński morderca z zamiłowania, uczestnik terrorystycznej akcji na tymże lotnisku w Lod — Kozo Okamoto. Jeżeli do dziewiątej fedaini nie otrzymają potwierdzenia przyjęcia ich ultimatum przez władze izraelskie, zakładnicy zostaną zabici. Potem ostateczny termin spełnienia tych żądań zostaje przedłużony do trzeciej po południu. Dla wszystkich było jasne, że Izrael nie ma się dokąd cofać w podobnych wypadkach.

Postawa strony izraelskiej była z pewnością bezwzględna, ale uzasadniona. Jak stwierdziła Golda Meir: „Jeśli się ugniemy, to już nigdy żaden Izraelczyk na całym świecie nie będzie mógł żyć bezpiecznie. Oto najgorszy szantaż jaki można sobie wyobrazić”.

Niemcy próbują rokowań

Do porywaczy natychmiast wysłano policjantkę, która rozmawiała z ich przywódcą na chodniku przed blokiem mieszkalnym Izraelczyków. Wkrótce przybyli ówczesny minister spraw zagranicznych RFN Hans-Dietrich Genscher i prefekt policji Schreiber. Dyskutowali we czwórkę na tym samym chodniku. Niemcy próbowali przekonać Issę, że nie są w stanie w żaden sposób wpłynąć na rząd izraelski, aby ten zwolnił osoby wymienione na liście palestyńskiego komanda. Oferowali mu okup i zezwolenie na odlot do dowolnie wybranego państwa arabskiego: nikt z biorących udział w akcji nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, jeżeli wszyscy zakładnicy pozostaną przy życiu. Z pewnością wskazali im też, że zabijając dwóch sportowców izraelskich i biorąc dziewięciu jako zakładników w miejscu, na które skierowane są oczy całego świata, wystarczająco dobitnie zwrócili uwagę międzynarodowej opinii publicznej na los Palestyńczyków. Zdrowy rozum podpowiadał, że osiągnięto już wystarczająco wiele i że przeciąganie tej gry przyniesie więcej złego niż dobrego nawet wyłącznie z punktu widzenia sprawy palestyńskiej.

Rzecz w tym, że fedain znaczy po arabsku: ten, który już umarł. Kierując się pojęciami cywilizacji gromadnościowej, której nie sposób oderwać od pojęć religijnych, palestyńskie komando nie umiało zdać sobie sprawy, że już posunęło się za daleko, a dalsze pogarszanie sprawy doprowadzi do tego, że będzie miało przeciw sobie nie tylko całe Niemcy Zachodnie, ale i większość cywilizowanego świata. Ci fanatycy polityczni i religijni byli zdecydowani doprowadzić raz rozpoczęte dzieło do równie tragicznego, co widowiskowego końca. Kiedy strona zachodnioniemiecka ostrzegła ich, że w wyniku nieprzejednanej postawy mogą zostać zlikwidowani fizycznie, odpowiedzieli, że właśnie o to im chodzi: z pewnością pójdą do muzułmańskiego raju, a na ziemi będzie się ich bardzo długo wspominać jako wielkich bohaterów.

W tej sytuacji kolejne przedłużenia terminu upływu ultimatum (począwszy od którego terroryści zapowiadali rozpoczęcie zabijania jednego zakładnika po drugim) były wszystkim, co mogli wskórać negocjatorzy. Zadanie władz ogromnie utrudniały coraz gęstsze tłumy gapiów gromadzące się wokół zajętego przez palestyńskie komando budynku. Widzowie pragnący poczuć zapach krwi i zobaczyć zabijanie ludzi na żywo, jakich nie brak w żadnym okresie i w żadnym narodzie, nie mieli zamiaru przegapić takiej „zabawy”. Doprowadzeni do rozpaczy uporem jednych i głupotą drugich, przedstawiciele władz zaproponowali, że sami oddadzą się w niewolę fedainom, jeśli ci w zamian wypuszczą sportowców izraelskich. Arabowie z miejsca odrzucili tę propozycję; zabijanie Bogu ducha winnych przedstawicieli innych narodów jeszcze nie mieściło się w ich ideologii.

Ci, którzy mieli zginąć

Podczas gdy w Bonn zebrała się rada ministrów na nadzwyczajnym posiedzeniu, a kanclerz Willy Brandt nawiązał kontakt z premier Goldą Meir, aby usłyszeć, iż Izrael na żadne ustępstwa wobec Palestyńczyków nie pójdzie — w budynku przy Connollystrasse w tych przedpołudniowych godzinach mijało początkowe napięcie. Fedaini wyjaśnili Izraelczykom cel akcji, stwierdzając, że chcą wykorzystać igrzyska olimpijskie, aby zwrócić uwagę opinii międzynarodowej na problem palestyński i wymienić swych zakładników na więzionych w Izraelu współtowarzyszy walki. Tłumaczyli im także, iż nie chcą rozlewu krwi i nie mają najmniejszej ochoty ich zabijać. Mówili po angielsku, ale wielu Izraelczyków nie rozumiało żadnego z języków, którymi władali fedaini, a jeden nie znał nawet hebrajskiego, tylko rosyjski. W końcu więc jeden z Izraelczyków, który był z pochodzenia Żydem orientalnym (sefardyjskim) i znał arabski, przyjął na siebie rolę tłumacza.

Palestyńczycy poprosili zakładników, by powiedzieli im, kim są. Izraelczycy zgodzili się i dokonano krótkiej prezentacji:
Dawid Berger (l. 28), adwokat, wyemigrował z USA do Izraela w roku 1971, ciężarowiec.
Zeew Friedman (l. 28), nauczyciel wychowania fizycznego, ciężarowiec.
Mark Slawin (l. 18), przybył do Izraela przed trzema miesiącami z ZSRR, gdzie miał tytuł mistrza sportu.
Jossef Gottfreund (l. 41), wyemigrował do Izraela z Rumunii w roku 1950, sędzia sportowy.
Jakob Springer (l. 50), wyemigrował do Izraela z Polski, nauczyciel i sędzia sportowy.
Andre Spitzer (l. 45), wyemigrował do Izraela z Belgii, instruktor szermierki.
Kenat Shorr (l. 53), pochodził z Rumunii, trener strzelecki.
Amicur Szapiro (l. 30), trener i instruktor wychowania fizycznego.
Elizer Halfin (l. 24), w roku 1970 wyemigrował z ZSRR, zapaśnik.

Fedaini mówili, że to, co Żydzi nazywają Izraelem, jest faktycznie Palestyną, ziemią zamieszkiwaną zawsze przez tę samą ludność — Arabów, w większości muzułmanów, lecz również wyznawców religii chrześcijańskiej i żydowskiej. Palestyńczycy mówili, że ta ziemia została okupowana przez ludzi obcych w tym rejonie, przez ruch kolonialny i imperialistyczny, co stało się największym nieszczęściem Palestyńczyków i Żydów. Po co przyjechał do Izraela Mark Slawin, mistrz sportu w ZSRR, lub Dawid Berger, adwokat amerykański, skoro oni, Palestyńczycy, nie mają prawa żyć w tym kraju? Dlaczego są Izraelczycy, którzy mają podwójne obywatelstwo, podczas gdy oni, Palestyńczycy, nie mają ani ojczyzny, ani domu, ani paszportu?
Zakładnicy odpowiadali, iż nie uważają się ani za kolonialistów, ani za imperialistów. Nie przyjechali do Izraela, by wypędzić lub eksploatować Arabów. Zawsze im mówiono, że Izrael jest historyczną ojczyzną Żydów. Czyż ONZ nie zdecydowała o podziale Palestyny? Palestyńczycy replikowali, że nie można naprawiać jednej niesprawiedliwości, popełniając inną. Tylko utworzenie Palestyny — państwa Żydów, chrześcijan i muzułmanów, państwa, w którym nie będzie dyskryminacji rasowej — zapewni sprawiedliwość ludziom pochodzącym z tego rejonu…
(wg wywiadu jednego z terrorystów dla Jeune Afrique z 21.09.1972)

Cała ta wymiana poglądów, połączona ze słuchaniem muzyki z kaset, nie trwała jednak długo. Przywódca terrorystów zdał sobie sprawę, że dłuższa rozmowa wywoła wyrzuty sumienia u jego podkomendnych; bardzo trudno jest zabić człowieka, którego się zna. Lepiej, aby jego ludzie widzieli w tamtych tylko anonimowych wrogów, uosobienie zaborcy – i rozkazał przerwać tę zabawę. Zresztą nie ma powodu, aby zbytnio wierzyć trzem arabskim „bohaterom”, rozdającym wywiady w Trypolisie. Druga strona tej rozmowy zamilkła na wieki, można było zatem mówić wiele rzeczy, które niekoniecznie musiały być zgodne z prawdą.

Ludzie bez honoru

W toku dalszych, gorączkowych prób przejednania terrorystów, w których brali udział przedstawiciel Ligi Państw Arabskich w Bonn Muhammad Chatib i ambasador Tunezji Muhammad Mestiri, dygnitarze zachodnioniemieccy dali słowo honoru, że nie uciekną się do podstępów. Oczywiście były to tylko słowa. Strona niemiecka była zdecydowana nie pozwolić fedainom na wykręcenie się z tej sprawy sianem. Nie pozwalały na to zobowiązania polityczne rzeczywistych ośrodków władzy RFN wobec Izraela. Ponadto w sztabie kryzysowym, obradującym bez przerwy pod przewodnictwem Manfreda Schreibera, znajdował się agent Mossadu – mówiący biegle po arabsku „specjalista do spraw rokowań” Wiktor Cohen. Z przyjacielską wizytą przybył również szef tej sławnej organizacji. Widząc, że Niemcy mają związane ręce, palestyńskie komando zaproponowało trzecie wyjście; odlecą wraz z zakładnikami do Kairu, a tam niech się już martwią ich dalszym losem Sadat, Arafat, dyplomaci szwedzcy, a nawet cała ONZ. Minister Genscher zażądał widzenia się z zakładnikami, aby przekonać się, czy chcą podjąć takie ryzyko. Wszyscy byli za tym. Zapewne liczyli na to, że po wylądowaniu w Egipcie tamtejszy rząd uzna, że jest za nich odpowiedzialny, i nie chcąc tracić twarzy, postara się zapewnić im znośne warunki życia, aż uda się ich wymienić w zamian za jakichś egipskich szpiegów albo jeńców wojennych. Warto zaznaczyć, że nielicznych izraelskich jeńców (głównie pilotów zestrzelonych samolotów) Egipcjanie traktowali wzorowo, niczym internowanych wybitnych polityków. Również wzięci za zakładników izraelscy sportowcy mieli ochotę skorzystać z gościny w jakiejś strzeżonej willi z ogrodem nad Nilem do czasu, aż znajdzie się polityczne rozwiązanie ich dalszych losów. Tak by się zapewne cała sprawa skończyła i nie doszłoby do wielkiej tragedii w Monachium, gdyby nie to, że rząd zachodnioniemiecki postanowił, iż nie zgodzi się na takie rozwiązanie.

Pytanie, dlaczego rząd kanclerza Brandta, skądinąd odznaczający się skłonnością do kompromisów i ustępstw, tym razem odrzucił możliwość uniknięcia dalszego przelewu krwi, pozostaje największą zagadką całego tego wydarzenia. Zachodnioniemieccy uczestnicy monachijskiej tragedii pytani o to jeszcze ponad trzydzieści lat później udzielali wykrętnych odpowiedzi („Oświadczono nam: nie chcemy zostać wplątani w taką sprawę. Tamta strona odmówiła wzięcia na siebie odpowiedzialności no i teraz nie mogliśmy się uchylić od dalszego działania. Nie mogliśmy pozwolić, aby tak po prostu odlecieli, a potem szukaj wiatru w polu. To byłoby z naszej strony zupełnie nieodpowiedzialne. Mieliśmy im powiedzieć; na diabła nam to wszystko; lećcie sobie i patrzcie, gdzie wylądujecie, życzymy wam szczęśliwej drogi?” – ówczesny minister spraw wewnętrznych Bawarii) Przy tym również specjaliści z grona zachodnioniemieckich sił bezpieczeństwa ostrzegali, że wobec braku odpowiednich ludzi i broni strzeleckiej przystosowanej do takich zadań każda próba zatrzymania siłą terrorystów albo odbicia zakładników prawie na pewno zakończy się śmiercią tych ostatnich.

Nie ulega zatem wątpliwości, że ludzie sprawujący wówczas władzę w RFN zdawali sobie sprawę, na co się ważą i czym to się najprawdopodobniej skończy. Nie da się wykluczyć, że po prostu świadomie chcieli doprowadzić do rzezi, w której zginą i Arabowie, i Żydzi izraelscy, co raz na zawsze powinno oduczyć Semitów i innych zagranicznych awanturników od załatwiania swoich porachunków na niemieckiej ziemi. Jeżeli tak było naprawdę, to po pierwsze trzeba uznać, że ten cel został osiągnięty, a po drugie na pewno nikt z ludzi sprawujących wtedy władzę w RFN się do tego nie przyzna. Nie da się też pominąć innej przyczyny, wcale niewykluczającej tej pierwszej. Krwawa rzeź na olimpiadzie była korzystna dla strony izraelskiej; wzmogła nienawiść do Arabów w samym Izraelu i dała podstawę do zabijania działaczy OWP na całym świecie przez skrytobójców z Mossadu. Rząd izraelski zachował się zresztą w taki sposób, że można to uznać za potwierdzenie tego ostatniego przypuszczenia. „Babka Izraela” postawiła już na wstępie jeden warunek, z góry uniemożliwiający zapobieżenie dalszemu rozlewowi krwi; po wylądowaniu w Kairze wszyscy zakładnicy mają zostać natychmiast zwolnieni i przewiezieni do Izraela. Na to nie mogli się zgodzić ani terroryści, ani reżim egipskiego dyktatora Sadata. W ten sposób Golda Meir sama doprowadziła do tego, że jej zachodnioniemieccy przyjaciele znaleźli się w kropce.

Czas naglił, a sytuacja groziła całkowitym wymknięciem się spod kontroli. Palestyńskie komando zapowiedziało, że jeżeli do czwartej po południu nie zostanie zapewniony przewóz w kierunku lotniska, zabije izraelskich zakładników i weźmie nowych spośród pierwszych ludzi napotkanych w wiosce olimpijskiej. Sztab kryzysowy był zmuszony do podjęcia postanowienia o użyciu siły zbrojnej.

Było już jasne, że nie ma możliwości unieszkodliwienia terrorystów w pokoju przy ulicy Connolly’ego. „Ażeby obezwładnić tych ludzi — miał stwierdzić minister Genscher — trzeba byłoby uciec się do użycia tak wielkich środków i sił, że zrezygnowaliśmy z tego, ponieważ nie tylko życie zakładników byłoby zdecydowanie wystawione na niebezpieczeństwo, lecz także życie sportowców innych państw”. Trzeba dodać, że w czasie gdy ich izraelscy koledzy przeżywali gehennę, sportowcy innych narodowości bez najmniejszego wzruszenia bawili się pod oknami miejsca ich uwięzienia. Nie przerwano też igrzysk, nie zważając na to, że zostały już zbezczeszczone krwią bezbronnych. Izraelskie radio i telewizja krzyczały na całe gardło, że terroryści i organizatorzy olimpiady są siebie warci. Były zatem wyłącznie dwie możliwości dobrania się im do skóry, zanim oni zrobią to samo z zakładnikami: w drodze na lotnisko albo na samym lotnisku.

Ważą się losy

Arabom zaproponowano, aby najpierw udali się z zakładnikami na lotnisko wojskowe, a stamtąd zostaną przewiezieni trzema śmigłowcami na lotnisko cywilne, skąd odlecą specjalnie przygotowanym odrzutowcem do stolicy jednego z państw arabskich, najprawdopodobniej do Kairu. Zakładnikom kazano wziąć prysznic i przebrać się; napastnicy zaskoczyli ich w bieliźnie. Atmosfera w pokoju izraelskich sportowców uległa odprężeniu. Wydawało im się, że najgorsze jest już za nimi.

Nie potrwało to długo, ponieważ bawarska policja postanowiła ratować swój honor i podjąć próbę odbicia zakładników. Kilkuset policjantów zaczęło tworzyć ruchomy kordon, mający oddzielić „zadżumiony” budynek od reszty wioski olimpijskiej. Na dachach sąsiednich domów można było zauważyć błyski słońca odbijającego się w lunetach snajperów przebranych za sportowców. Była ich już taka gromada, że tylko ślepy mógłby ich nie zauważyć.

Te ruchy stanowiły przygotowanie do szturmu pomieszczeń, w których znajdowali się terroryści i ich ofiary. Na ochotnika zgłosiło się 28 policjantów i funkcjonariuszy straży granicznej, obeznanych z pistoletami maszynowymi. Około 16.30, wspinając się po dachach i ścianach, zbliżyli się w końcu na odległość sześciu metrów od stojącego na balkonie palestyńskiego wartownika. Jednocześnie dwaj ochotnicy zaczęli się przygotowywać do wejścia do szybu wentylacyjnego, aby zaskoczyć Arabów od tyłu. Sygnałem do rozpoczęcia szturmu miało być puszczenie „zajączka”.

W tym właśnie punkcie do akcji weszli ponownie Niemcy wschodni. Kamera ich telewizji, umieszczona na dachu sąsiedniego budynku, bez przerwy przekazywała obraz skradających się członków grupy szturmowej do wszystkich sieci telewizyjnych na świecie. Arabowie, w których ręce wpadł telewizor wchodzący w skład typowego wyposażenia pokojów w wiosce olimpijskiej, nie daliby się zaskoczyć. Zachodnioniemieckie służby specjalne dopiero o 13.45 znalazły i przecięły kabel łączący tę kamerę ze studiem transmisyjnym. W tej sytuacji dowódca policji musiał wydać rozkaz przerwania akcji, w której jego ludzie musieliby zginąć bez żadnego pożytku.

Rzeź na lotnisku

O 21.06 pod budynek podjechał autobus. Weszło do niego dziewięciu zakładników ze związanymi rękami i ośmiu „komandosów”. Na lądowisku czekały już trzy śmigłowce. Dwoma z nich przybyli udali się na lotnisko, przywiązawszy zakładników do siedzeń, a trzecim odlecieli przedstawiciele władz Bawarii i Republiki Federalnej, prowadzący dotychczasowe rokowania. Kiedy znaleźli się na lotnisku, włączono silne reflektory, które oświetliły przestrzeń między wieżą kontrolną a samolotem. Palestyńczycy wciąż jeszcze nie chcieli wierzyć, że za chwilę Niemcy otworzą do nich ogień. Minister Genscher dał mi przecież słowo honoru, że nie będzie żadnych podstępów – uspokajał swoich ludzi Issa. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Arabowie niechętnie dają słowo honoru, zwłaszcza wrogowi, ale jeśli to już uczynią, starają się ze wszystkich sił go dotrzymać. Europejczycy niestety w większości wypadków od dawna nie posiadają tej cnoty. Trzech policjantów czekało już z odbezpieczonymi karabinami G3 pod wieżą kontrolną, a dwóch – na płycie lotniska.

Policjanci, których wyznaczono do tej roli, przeszli odpowiednie przeszkolenie, ale nie dano im ani hełmów, ani kamizelek kuloodpornych. Otrzymali zwykłe karabiny wojskowe z lunetami, co było już najgorszym zaniedbaniem. Pociski z takich karabinów rykoszetowały, co uniemożliwiło dokładne trafianie terrorystów i oszczędzanie życia zakładników. Po latach ci ludzie przyznali, że część ich pocisków zabiła niektórych zakładników.

Issa razem z jednym ze swoich kamratów poszedł sprawdzić samolot i zauważył, że jest pusty. Wściekły ruszył z powrotem w kierunku śmigłowców. Wtedy powietrze przeszyły pierwsze kule. Dwóch fedainów pilnujących pilotów śmigłowców padło na miejscu od celnych strzałów w głowę. Pozostali ukryli się za maszynami, a nie byli to przecież niedzielni strzelcy. Rozpętało się piekło. Pilot śmigłowca nr 2 Klaus Bechler już po pierwszych wystrzałach zaczął uciekać ze swojej maszyny. Trafiony po kilku metrach biegu w kierunku wieży kontrolnej, padł na beton i udawał martwego. Jego kolega schował się pod płozy. Od kul w krótkim czasie padła połowa terrorystów i jeden snajper (Anton Neumann). Dwaj dalsi snajperzy zostali ranni. Jak się później okazało, od kul swoich kolegów…

Serie z AK trafiły również radiostację na wieży kontrolnej, która zamilkła. W dalszej wymianie strzałów padł sam Issa. Dowódcy policji w najmniej odpowiedniej chwili stracili możliwość wydawania rozkazów kolegom znajdującym się na linii ognia. Po trzech kwadransach strzelaniny wspomniany już doradca izraelski wezwał Arabów w ich ojczystym języku kilkakrotnie do poddania się. Ci przestali strzelać i zaczęli się naradzać. Na lotnisku zaległa złowróżbna cisza, która trwała około godziny. W tym czasie Niemcy i agent Mossadu próbowali przekonać terrorystów do kapitulacji i darowania życia bezbronnym. Dopiero o jedenastej w nocy nadjechały samochody pancerne. Te ostatnie nadjechały z wielogodzinnym opóźnieniem na skutek blokowania trasy przez tłumy ciekawskich (!). ich widok zmusił „komandosów” do poddania się. Zakładnicy już w tym czasie nie żyli.

Wszyscy trzej Palestyńczycy, którym udało się przeżyć (dwaj byli lekko ranni), zostali natychmiast aresztowani. Większość zakładników zginęła z rąk terrorystów; ci w śmigłowcu numer 1 od wybuchu granatu, a ci z numeru 2 zostali zastrzeleni z kałasznikowa. W czasie śledztwa trzej pozostali przy życiu członkowie palestyńskiego komanda wypierali się tej egzekucji. Oczywiście na próżno; pociski wyjęte z ciał zdradziły karabiny, z których je wystrzelono. Jak wykazały oględziny lekarskie jeden z zakładników, Dawid Berger, mógłby przeżyć (jego krzyk było słychać jeszcze przez ponad pół godziny), gdyby udzielono mu natychmiastowej pomocy medycznej. W tym celu trzeba było jednak najpierw zmusić terrorystów do poddania się. Około północy wśród gapiów i dziennikarzy oblegających lotnisko rozeszła się plotka, że użyto strzelców wyborowych i że w wyniku ich akcji terroryści zginęli, a zakładnicy zostali uratowani. Wszyscy milcząco zakładali, że Niemcy są zawsze bezbłędnie przygotowani. Tę plotkę bez zastanowienia potwierdził w studiu telewizji BBC ówczesny rzecznik rządu RFN Konrad Ahlers. Posługiwał się bardzo dobrą angielszczyzną i wszyscy doskonale go zrozumieli. Kiedy kilka godzin później prawda wyszła na jaw, tym większa była kompromitacja Niemiec Zachodnich. Bojowcy Czarnego Września spisali testament, który warto przytoczyć w pełnym brzmieniu, gdyż nic innego nie jest w stanie lepiej pokazać ich sposobu myślenia:

Apel do wszystkich wolnych ludzi świata:
W naszej rewolucyjnej akcji nie bierzemy sobie za cel zabijanie niewinnych: walczymy przeciw niesprawiedliwości. Nie chcemy naruszać pokoju: chcemy, aby świat zrozumiał brudną rolę syjonistycznej okupacji i prawdziwą tragedię, jaką nasz naród przeżywa.
Zwracamy się do wszystkich ludzi na świecie, by zechcieli zrozumieć naszą rewolucyjną metodę walki, wymierzoną w interesy imperialistyczne w świecie, obnażającą związki imperialistyczno-syjonistyczne i ukazującą naszemu arabskiemu narodowi, czym jest Izrael i kim są jego sojusznicy.
Stanowimy część integralną zbrojnej rewolucji palestyńskiej, która sama jest częścią arabskiego ruchu rewolucyjnego. Zwracamy się do was, bracia, abyście nie porzucali waszych karabinów mimo spisków i wszystkich trudności walki. Nasza ziemia będzie wyzwolona tylko krwią.
Świat szanuje tylko silnych. Nie będziemy silni poprzez słowa, lecz wprowadzając w czyn nasze hasła.
Przepraszamy młodzież sportową świata, jeżeli naszą operacją uraziliśmy jej wrażliwość. Chcemy jednak, by wiedziała ona, że istnieje taki lud, którego ojczyzna od dwudziestu czterech lat jest okupowana. Lud ten jest dręczony przez nieprzyjaciela, którego reprezentacja znajduje się wśród sportowców w Monachium.
Nie jest ważne miejsce, gdzie zostaniemy pochowani, wrogowie mogą na strzępy rozerwać nasze ciała: chcemy, żeby młodzież arabska potrafiła umierać w służbie swojego ludu i swojej ojczyzny.
Fedaini z «Czarnego Września» i rewolucji palestyńskiej, wzywamy was do kontynuowania walki.
W końcu, wybaczcie bracia, znajdziecie tutaj sumę pięciuset dolarów i trzydziestu siedmiu marek. Zaoszczędziliśmy je dla rewolucji palestyńskiej, ponieważ wiemy, że przyjdzie taki dzień, kiedy będziecie potrzebować tej sumy, chociaż jest tak mała.
Niech żyje nasz lud palestyński! Niech żyją wolni rewolucjoniści świata!
Anna Bukowska, Palestyńczycy. Ich życie i walka, Warszawa 1978, s. 325.

Świat w stanie wstrząsu

Następnego dnia na głównym stadionie olimpijskim odbyła się uroczystość pożegnania pomordowanych sportowców. Nie wzięli w niej udziału przedstawiciele państw bloku radzieckiego. Kiedy przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Avery Brundage powiedział, że igrzyska będą trwać dalej, aby nie dać ostatecznej satysfakcji łotrom, większość obecnych tam Izraelczyków, a zwłaszcza rodziny ofiar, miała ochotę wydrapać mu oczy.

Wyjątkowo krwawy wynik akcji policji bawarskiej wywołał w Izraelu i w większości środowisk żydowskich nieodparte wrażenie, że Niemcy dali w ten sposób upust swojej starannie ukrywanej, ale wciąż istniejącej nienawiści do synów Izraela. Na znak sprzeciwu drużyna państwa żydowskiego wycofała się z dalszych konkurencji. Dołączyło do nich wielu sportowców z innych drużyn, z amerykańską i zachodnioniemiecką na czele. Bezprecedensowe podeptanie obowiązującej od czasów starożytnych zasady pokoju olimpijskiego wywołało wstrząs w obrębie całej kultury śródziemnomorskiej. Gromy potępienia spadały zarówno na terrorystów palestyńskich, jak na rząd izraelski. W całym cywilizowanym świecie uznano, że sytuacja na Bliskim Wschodzie osiągnęła punkt krytyczny i że naszej planecie grozi trzecia wojna światowa.

masakra w monachium 1972

Tablica pamiątkowa w wiosce olimpijskiej w Monachium
(fot. High Contrast, Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Niemcy)

Prezydent USA Richard Nixon określił arabskich terrorystów mianem międzynarodowych gangsterów najgorszego gatunku i spragnionych krwi kryminalistów. Ze względu na ówczesny kurs polityczny Paryża bardziej wyważone był oceny z Francji. Paul Guimard napisał w tygodniku „L’Express”:

Który z tych oburzonych mężów stanu ma czyste ręce? Gdyby wszyscy wielcy tego świata nie przymknęli oczu, dla interesu lub z tchórzostwa, na sytuację, która jest ich dziełem, nie musieliby dziś ubolewać nad tym , że zbuntowani popełniają akty buntownicze. Kto wątpi w czystość i okrutną niesprawiedliwość śmierci izraelskich ofiar? Ale świat, który je opłakuje, nie jest czysty.
(11–17.09.1972)

Redakcja dziennika „Le Monde” stwierdziła ze zdumieniem, że liczba listów od czytelników potępiających Palestyńczyków albo Izrael jest mniej więcej równa.

W RFN zapanowało nie tyle oburzenie, ile wściekłość na „brudnych Arabów, którzy śmieli pohańbić naszą piękną olimpiadę” (jak to określił jeden z przechodniów w Monachium, zapytany o zdanie przez telewizję). Jego pierwszym aktem była deportacja kilku tysięcy zamieszkałych tam Arabów. W całej Republice Federalnej rozpoczęło się, trwające kilka lat, polowanie na terrorystów, do których niebawem mieli dołączyć miejscowi stuknięci. Wspaniała niemiecka stabilizacja, na którą z taką zazdrością spoglądała większość pozostałych narodów Zachodu, skończyła się.

Kiedy Republika Federalna wydała zwłoki pięciu zabitych fedainów, ich pogrzeb w Trypolisie wykazał, że arabskie masy uważają ich za bohaterów, a arabscy przywódcy za łotrów. W pochodzie pogrzebowym nie wziął udziału nawet płk Kadafi.

Ani członkowie palestyńskiego komanda z Monachium, ani ich rodziny, ani wodzowie OWP nigdy nie zrozumieli, jak bardzo sami sobie zaszkodzili. Od tej chwili na świecie, a zwłaszcza w świecie zachodnim, zaczął powstawać negatywny obraz nie tylko Palestyńczyka, lecz także Araba w ogóle – bezlitosnego barbarzyńcy i dzikusa, blisko spokrewnionego z wojującymi komunistami, z którym należy rozmawiać wyłącznie przy pomocy bomb i pocisków. Hasło „dobry Arab to martwy Arab” ogromnie zwiększyło swą wartość na izraelskiej tabeli kursów politycznych. Musiało minąć ponad piętnaście lat, zanim znów zaczęto w miarę powszechnie współczuć Palestyńczykom.

Oko za oko, ząb za ząb

O wiele istotniejsze skutki miało to wydarzenie dla Bliskiego Wschodu. Dotąd mordowanie bezbronnych było środkiem, do którego obie strony wojen o Palestynę w zasadzie się nie uciekały. Jeśli ktoś coś takiego zrobił, był wyklinany przez własnych rodaków. Rzeź monachijska rozkręciła spiralę odwetu i zemsty za odwet. Odtąd żydowsko-palestyńska vendetta stała się stałym składnikiem polityki międzynarodowej. Przyczyniły się do tego zarówno kolejne rządy izraelskie, które nie ograniczyły zabijania do bezpośrednio winnych wydarzeń w Monachium, jak i rządy Francji i Włoch, patrzące przez palce na działalność Mossadu na swoim terytorium. Niezwykle ważnym skutkiem powstałej sytuacji okazała się budowa izraelskich osiedli na ziemiach okupowanych („terytoriach kontrolowanych”, jak je stale nazywał rząd państwa żydowskiego). „Judaizacja ziemi, stanowiąca niezbędną przesłankę bezpieczeństwa narodowego” – jak ją określił jej wielki zwolennik (posługujący się zresztą biegle językiem arabskim znawca arabskiej poezji i miłośnik historii kalifatu) Mosze Dajan – ruszyła pełną parą. Na wieść o kolejnych twardych środkach podejmowanych wobec Palestyńczyków przeciętny Izraelczyk kiwał ze smutkiem głową i mówił: skoro ci lidzie nie wahali się nawet wymordować sportowców na olimpiadzie, to widocznie nie zasługują na nic lepszego.

Już z pierwszych reakcji strony izraelskiej każdy choć trochę rozgarnięty obserwator sceny międzynarodowej mógł wyczytać, co się teraz stanie. Minister obrony Szimon Peres oznajmił: „Mamy do czynienia z ludźmi na wpół szalonymi, pozbawionymi wszelkiej logiki. Musimy z nimi skończyć raz na zawsze”.

Racja stanu, samo przetrwanie Izraela, wymagało, aby nie ulegać w żadnym wypadku żądaniom terrorystów arabskich. Gdyby ustąpiono choć w jednym przypadku, porwania obywateli izraelskich stałyby się rzeczą codzienną, a ich koniec nadszedłby chyba tylko wraz z końcem państwa żydowskiego. Z tej samej przyczyny izraelskie służby specjalne nie mogły pozwolić ujść bezkarnie sprawcom rzezi monachijskiej. 29 października do Algieru porwano samolot Lufthansy z niemieckimi pasażerami na pokładzie. Władze zachodnioniemieckie skwapliwie przystały na natychmiastową wymianę. Dopiero na miejscu uwolnieni mordercy z Monachium ujawnili, że od początku trzymano ich więzieniu „na walizkach”. Zupełnie jak gdyby strona federalna tylko czekała na sposobność do pozbycia się ich ze swojego kraju. Tym razem nie było obiekcji: Lećcie dokąd chcecie i patrzcie, gdzie wylądujecie… Na co nam ten kłopot? Radzimy w ogóle nie wracać.

Jeszcze tego samego dnia Golda Meir zwołała nadzwyczajne posiedzenie rządu z udziałem sztabu Sił Obronnych Izraela i zażądała od obecnych przygotowania planu pomsty na wrogu. Z agentów służb specjalnych, wzmocnionych pewną liczbą wyróżniających się żołnierzy służby czynnej, sformowano „Szwadron Śmierci”, który miał odszukać i zabić wszystkich odpowiedzialnych za tragedię w Monachium Arabów. Rozpoczęła się operacja „Gedeon”. Niestety, nie ograniczono się do wymierzenia surowej sprawiedliwości. Wszystko wskazuje na to, że jednocześnie zapadło postanowienie wykorzystania działań odwetowych do wykrwawienia warstwy przywódczej Arabów palestyńskich poprzez usunięcie ze świata najzdolniejszych z nich.

Żadne rachuby polityczne nie były w stanie zmniejszyć cierpienia rodzin pomordowanych sportowców izraelskich. Ich pogrzeb w Tel Awiwie był pełen rozdzierających scen rozpaczy. Stara matka Josefa Romano nigdy nie otrząsnęła się z żałoby i rok później popełniła samobójstwo. Z własnej ręki zginął również jego brat.

Rodziny ofiar zabitych w Monachium nie były też zadowolone ze sposobu, w jaki została pomszczona ich śmierć. Wolałyby, aby winni stanęli przed sądem. Fakt, że podczas akcji mających na celu likwidację terrorystów zginęli przypadkowi, niewinni ludzie, boleśnie je dotknął. Spośród wykonawców tego aktu przemocy i ich bezpośrednich pomocników przy życiu pozostaje już tylko Abu Daud, który ukrywa się gdzieś w Afryce i codziennie drży o życie. Nigdy nie wyraził skruchy ani żalu z powodu tego, czego dokonał.