Wojna koreańska była ostatnią wojną, w której lotnicy odnosili w powietrzu sukcesy porównywalne z asami przestworzy z obu wojen światowych. W krótkim okresie przejściowym między epoką śmigłową a epoką odrzutową blisko trzydziestu pilotów zapisało sobie na konta dwucyfrową liczbę zestrzeleń. Głównym ich orężem były zaś najsłynniejsze myśliwce odrzutowe pierwszej generacji: F-86 Sabre i MiG-15. Na tle owych samolotów F9F Panther wydawał się pokracznym staruszkiem. Mimo że oblatano go w tym samym roku co Sabre’a, proste skrzydła i pozornie krótki, pękaty kadłub nadawały mu wygląd wprost archaiczny.
A jednak to właśnie pewien F9F Panther dokonał 18 listopada 1952 roku sztuki, której ani wcześniej, ani później nie dokonał żaden inny amerykański samolot myśliwski: zestrzelił cztery MiG-i w jednej – półgodzinnej – walce powietrznej. Starcie to pozostawało jednak skryte we mgle tajemnicy wojskowej przez czterdzieści lat.
Jeden przeciw wszystkim, wszyscy przeciw jednemu
Jesień 1952 roku była okresem wytężonej pracy dla jednostek lotniczych US Navy uczestniczących w wojnie koreańskiej. Gdy tylko 29 października 1952 roku lotniskowiec USS Oriskany (CV-34) typu Essex rozpoczął swoją jedyną, półroczną, turę służby w ramach tej wojny, jego grupa lotnicza (CVG-102) na przełomie października i listopada wykonała 929 samolotolotów w dwanaście dni. Na pokładzie Oriskany stacjonowały dwie eskadry wyposażone w Panthery: VF-781 „Pacemakers” i VF-783 „Black Angels”. Każdy pilot tych dwóch jednostek zaliczył w owe dwanaście dni średnio 8,7 lotu dziennie.
18 listopada Oriskany, zwany przez marynarzy „Mighty O”, znajdował się na wschód od północnokoreańskiego miasta Ch’ŏngjin. Pogoda nie sprzyjała lotom: gęsty śnieg miotany porywistym wiatrem znad Syberii, ograniczający widoczność do dwóch mil, i chmury wiszące 500 stóp nad powierzchnią morza stwarzały szczególne niebezpieczeństwo dla pilotów podchodzących do lądowania na pokładzie.
W ową śnieżycę na bojowy patrol powietrzny wystartowały dwie pary F9F-5 z eskadry VF-781. Pilotowali je kapitan Claire Elwood z porucznikiem Johnem Middletonem i kapitan Royce Williams (w maszynie numer BuNo 125459) z porucznikiem Davidem Rowlandsem. Była to formacja zebrana ad hoc – żaden z tej czwórki nigdy dotąd nie latał z pozostałymi trzema. Wkrótce piloci dostali wiadomość z lotniskowca: radar wykrył zbliżające się samoloty w odległości 83 mil. Myśliwce zaczęły się wznosić ponad chmury, na wysokość 12 tysięcy stóp, i dalej – na 16 tysięcy.
Tam Williams, dla którego był to drugi lot bojowy tego dnia po porannym ataku na cele naziemne w mieście Hoeryŏng, zauważył daleko nad sobą smugi kondensacyjne za siedmioma sowieckimi MiG‑ami‑15 lecącymi na co najmniej 40 tysiącach stóp. Czterech przeciwko siedmiu – kiepsko, ale nie beznadziejnie. Los postanowił jednak zakpić z Amerykanów. Gdy szykowali się do podjęcia walki, prowadzący formację kapitan Elwood doznał awarii pompy paliwowej i skierował się z powrotem na lotniskowiec z Middletonem w charakterze eskorty.
MiG-i nie zawracały, toteż Williams i Rowlands wciąż się wznosili, gotowi podjąć walkę mimo miażdżącej przewagi liczebnej nieprzyjaciela. Kiedy Amerykanie byli na 26 tysiącach stóp, czterej Rosjanie zanurkowali. Do starcia doszło około 45 mil od pozycji lotniskowcowej grupy bojowej. Williams wszedł w ostry zakręt w lewo na wznoszeniu, wymanewrował jednego MiG-a i puścił w jego stronę celną serię z czterech działek kalibru 20 milimetrów. Rosjanin zanurkował, ciągnąc za sobą warkocz dymu, a Rowlands pomknął za nim, pozostawiając swojego prowadzącego osamotnionego pośród MiG-ów. Wspomina Williams:
Miały mnie jak na talerzu pod względem zwrotności i przyspieszenia – MiG w tym dziedzinach był dużo lepszy niż F9F. […] Strzelałem do każdego MiG-a, który przeleciał mi w zasięgu działek. […] W końcu prowadzący i jego skrzydłowy odlecieli w prawo, a ja ruszyłem za prowadzącym tego, którego wcześniej zestrzeliłem. Uciekł w stronę słońca i go zgubiłem, ale wtedy zobaczyłem, jak prowadzący i skrzydłowy atakują mnie z lotu nurkowego. Skręciłem w ich stronę i strzeliłem w prowadzącego. Odskoczył, a skrzydłowy zrobił półbeczkę i, kiedy smagnąłem go długą serią, minęliśmy się brzuchem w brzuch. Spadł w płomieniach. […] Prowadzący klucza zawrócił, a ja skręciłem w jego stronę, strzeliłem – i spadł. Prowadzący [tym razem chodzi o kolegę tego, który zrobił półbeczkę – Ł.G.] znów wrócił do walki. Strzeliłem, od samolotu odpadły kawałki i zanurkował1.
Przez cały ten czas Williams trzymał maszynę na pełnym ciągu, dbając tylko, aby nikt nie wsiadł mu na ogon, i skręcając wprost w każdego przeciwnika, który szykował się do otwarcia ognia. Samolot dobrze znosił pojedyncze trafienia z działek kalibru 23 milimetry. Na przestrzeni około piętnastu minut stał się jedynym Amerykaninem, któremu udało się zestrzelić cztery MiG-i-15 w jednym locie.
Ale pozostali Rosjanie bynajmniej nie zamierzali odpuszczać. Jeden z nich zajął dogodną pozycję do strzału za ogonem Panthera i trafił go pociskami z działka kalibru 37 milimetrów wprost w silnik, niszcząc instalację hydrauliczną. Ster kierunku i klapy odmówiły posłuszeństwa. Williams natychmiast zanurkował w chmury, a MiG nie odpuszczał. Być może dopadłby Williamsa i strąciłby go w morskie odmęty, gdyby na pole bitwy nie wrócił Rowlands. Ten rzucił się na MiG-a i dal Williamsowi czas na zanurkowanie w chmury.
Niebezpieczeństwo jednak nie minęło. Postrzelany Panther nie chciał wyrównać lotu. W końcu udało się na około 400 stopach, tuż pod warstwą chmur. Było za nisko na katapultowanie się – zresztą w mroźnej wodzie nie przeżyłby długo, a samoloty ratownicze mogłyby go nie odnaleźć w taką pogodę – toteż Williams skierował się w stronę Oriskany. Na domiar złego niszczyciele wchodzące w skład lotniskowcowej grupy bojowej otworzyły doń ogień, biorąc F9F za maszynę nieprzyjacielską. Na szczęście strzelały niecelnie. Ale Williams musiał jeszcze posadzić samolot na pokładzie. Normalnie Panther podchodził do lądowania się z prędkością 105 węzłów (195 kilometrów na godzinę), ale maszyna Williamsa wymykała się spod kontroli poniżej 170 węzłów (315 kilometrów na godzinę).
Williams ustawił się daleko za rufą i podchodził do lądowania po linii prostej, a nie po kręgu. Dowódca Oriskany wprowadził okręt na kurs z wiatrem i rozpędził go do 30 węzłów, aby jak najbardziej zmniejszyć różnicę prędkości. I udało się – hak hamujący chwycił linę numer trzy.
Mechanicy naliczyli 263 dziury w poszyciu, głównie po pociskach kalibru 23 milimetry. Williams zużył cały zapas amunicji – 760 pocisków kalibru 20 milimetrów. Po wyjęciu potencjalnie przydatnych części zapasowych F9F Panther numer 125459 został bezceremonialnie wypchnięty za burtę.
Niebezpieczne fakty
Sukces Williamsa przyprawił jego zwierzchników o nielichy ból głowy. Oriskany działał bowiem nie tylko w pobliżu Korei Północnej, ale także w pobliżu wybrzeży Związku Sowieckiego. Nawigatorzy naprowadzania służący na pokładzie lotniskowca nie mieli wątpliwości, że kierują formację Elwooda na przechwycenie maszyn z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach. Rzecz jasna, ani w Moskwie, ani w Waszyngtonie politycy nie byli dość głupi, aby nie wiedzieć, że do takich starć dochodzi, ale zarówno Amerykanie, jak i dowództwo sił Narodów Zjednoczonych obawiali się, że prędzej czy później któraś taka bitwa – jeśli nada się jej nadmierny rozgłos – może sprowokować Rosjan i stać się iskrą, która wywoła trzecią wojnę światową.
Wynoszenie jednego pilota na piedestał byłoby sprzeczne z tą logiką. Tak więc ostatecznie Williamsowi przyznano tylko jedno zestrzelenie pewne i jedno prawdopodobne. Jedno pewne zestrzelenie zapisano porucznikowi Middletonowi, jedno prawdopodobne zaś – porucznikowi Rowlandsowi. Wiceadmirał Robert Pearce Briscoe poinformował jednak Williamsa, iż z przechwyconych komunikatów radiowych wynika, że trzy MiG-i spadły do morza, czwarty zaś rozbił się przy lądowaniu. I że wszystkie strącił właśnie on – Royce Williams. Od momentu rozpoczęcia walki do chwili, w której Williams skrył się w chmurach, minęło około trzydziestu pięciu minut.
Dopiero po rozpadzie Związku Sowieckiego i wygaśnięciu zimnej wojny Rosjanie przyznali się do straty czterech MiG-ów-15. W walce strąceni zostali kapitan Wandałow oraz porucznicy Pachomkin i Taszynow, a kapitan Bielakow – prowadzący klucza – został ciężko ranny i zginął, próbując lądować awaryjnie w terenie przygodnym.
Royce Williams odszedł z wojska w 1984 roku w stopniu komandora. W dwóch wojnach – koreańskiej i wietnamskiej – odbył ponad dwieście lotów bojowych na Pantherach, Skyhawkach i Phantomach. Wciąż żyje i, mimo doznanego w wypadku lotniczym urazu kręgosłupa, cieszy się niezłym zdrowiem.
Inne artykuły o wojnie koreańskiej
- Niewidomy pilot. Cudowne lądowanie samolotu F9F Panther na Philippine Sea
- Odrzutowiec zestrzelony. Sukces Hoagy’ego Carmichaela?
- Ostatni lot Invadera. John Walmsley i życie za pociąg
Przypisy
1. Thomas McKelvey Cleaver, Four Down! The Korean Combat the U.S. Tried to Forget. Flight Journal, June 2013, s. 45–46.
Bibliografia
Thomas McKelvey Cleaver, Four Down! The Korean Combat the U.S. Tried to Forget. Flight Journal, June 2013.
Thomas McKelvey Cleaver, Holding the Line: The Naval Air Campaign In Korea, Bloomsbury Publishing, 2019.
Warren Thompson, F9F Panther Units of the Korean War, Osprey Publishing 2014.