Mija dokładnie trzydzieści lat od wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, od czasu, kiedy to większość Polaków mogła zobaczyć czołgi na ulicach, a w telewizji przemówienie generała Wojciecha Jaruzelskiego zaczynające się od słów: „Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. […]Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny”. Czy musiało dojść do tego, że wojskowi spod szyldu WRON musieli wprowadzić stan wojenny na terenie całego kraju?

Cofnijmy się do grudnia 1970 roku, kiedy to po ogłoszeniu podwyżek cen na mięso i inne wyroby doszło do masowych wystąpień robotników głównie w Gdyni, Gdańsku, Szczecinie i Elblągu, które następnie krwawo stłumiono. 45 osób zabitych, około tysiąca rannych. Władza ludowa użyła broni i otworzyła ogień do robotników, którzy niezadowoleni z ciężkich warunków pracy i niskich płac powiedzieli „dość”. Gospodarka PRL oparta głównie na wydobyciu surowców i przemyśle ciężkim, budowana według sowieckich wytycznych, pozbawiona była praktycznie konsumpcji na rynku wewnętrznym. Pralki, lodówki, telewizory, samochody – były to dobra luksusowe, nie tylko w kontekście cen, ale także dostępności dla zwykłego obywatela. Masakra Grudnia 70 i wymiana Pierwszego Sekretarza KC PZPR budziła w narodzie nowe nadzieje. Po okresie gomułkowszczyzny, siermiężnego życia w szarzyźnie, z niekończącymi się mowami na temat norm, wskaźników, „pornograficznych obrzydliwości” – to na temat sztuki „Cisi i Gęgacze” – i syjonistów przyszło nowe, prawie z zachodu (górniczy epizod w Belgii i Francji), człowiek, który zwracał się wprost do robotników (słynne „Pomożecie?”), obiecywał nową Polskę.

D. Szlachta, via Wikimedia Commons

D. Szlachta, via Wikimedia Commons


Rzecz jasna zmiana na miejscu Pierwszego nie odbyła się bez zgody Moskwy (bo nie mogła). Edward Gierek, bo o nim mowa, miał wnieść powiew świeżości w szeregach partyjnych i co równie ważne – odbudować zaufanie społeczeństwa. Rzeczywiście społeczeństwo, pierwszy sekretarz KC KPZR Leonid Breżniew i prasa zachodnia patrzyli przychylnym okiem na byłego I Sekretarza z Katowic. Przychylność zachodu, a w szczególności z Francji (Gierek mówił po francusku), w postaci kredytów pozwoliła rozkręcić konsumpcjonizm w kraju – półtora raza większy niż za Gomułki. Pepsi cola, mały Fiat 126p na licencji, jeansy w Peweksach, soki Dodoni (ileż razy słyszałem o nich w domu), cytrusy na święta, wycieczki do Bułgarii – to były luksusy, prawie na wyciągnięcie ręki. Do tego dochodziły podwyżki, premie, słynne trzynastki w zakładach pracy – jednym słowem: cudowne życie na kredyt. W drugiej połowie lat 70. nie było już tak różowo. Coraz większy konsumpcjonizm spowodowany coraz większą ilością pieniędzy na rynku skutkował pustymi półkami. Dziura budżetowa rosła wraz z ilością kredytów do spłacania. Konieczne były podwyżki cen na podstawowe artykuły żywnościowe, które miały zrekompensować braki w dziurawym budżecie.

Sposób ich ogłoszenia i czas – czerwiec 1976 roku – miał zminimalizować ewentualne rozruchy robotników (Gierek doskonale pamiętał czym się skończyły podwyżki cen z 12 grudnia 1970 roku). Niestety dla ówczesnego premiera Jaroszewicza i po części samego Gierka zastrajkował Radom – fabryka zbrojeniowa, fabryka Ursus i rafineria Płock. Na pierwszy rzut oka trzy niezależne geograficznie fabryki, ale tylko z pozoru. Nie trzeba zbytnio tłumaczyć, czym dla miłującego pokój ZSRR i innych państw Układu Warszawskiego były strategiczne zakłady zbrojeniowe i produkujące ropę. A Ursus? W pobliżu zakładów produkujących mało strategiczne traktory biegnie linia kolejowa Moskwa–Warszawa–Berlin. Linia o strategicznym znaczeniu dla ZSRR; w końcu w NRD stacjonował pierwszy rzut Armii Czerwonej przygotowywany na ewentualną wojnę z NATO. Nikt w Moskwie nie mógł sobie pozwolić na utratę komunikacji z NRD! Wydaje się, że w czasach przedfacebookowych, przedtwitterowych czy przedkomórkowych wybuch strajków akurat w tych miejscach w jednym czasie był zaplanowany z góry i miał na celu skompromitowanie w oczach Breżniewa pierwszego sekretarza PZPR i premiera Jaroszewicza. Twardogłowy beton partyjny nie mógł zdzierżyć Gierka i jego „śląskiego desantu” w Warszawie. A do tego dochodziło życie na kredyt w stylu „zachodnim”, wbrew socjalistycznej moralności i skromności (jaką niewątpliwie cechował się kiedyś Gomułka). Niepokorne zakłady pracy spacyfikowano, ale koniec panowania Gierka był teraz tylko kwestią czasu. Owszem, nowe poprawki do konstytucji PRL z lutego 1976 roku, w tym słynne zdanie o „umacnianiu przyjaźni i współpracy ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich”, miało na celu pogłaskanie niedźwiedzia, ale okazało się kamykiem poruszającym lawinę: najpierw list 59 intelektualistów w obronie konstytucji PRL i niedopisywaniu niczego na temat ZSRR, a później powstanie Komitetu Obrony Robotników, którego głównym zadaniem było domaganie się od władzy amnestii dla robotników Radomia i Ursusa, przyjęcie do pracy wszystkich zwolnionych i ujawnienie skali represji po wydarzeniach lata 1976. To był początek opozycji w kraju. W latach 1976–1978 sytuacja gospodarcza w kraju pogarszała się, zima stulecia przełomu lat 1978/79 obnażyła wszystkie braki jakościowe i kadrowe w kraju powodując paraliż kraju. To właśnie wtedy pojawiło się powiedzenie „nie potrzeba Bundeswehry, gdy za oknem minus cztery”.

I nagle zdarzyło się coś, na co nikt, łącznie z Moskwą, nie był przygotowany: papieżem ogłoszono Polaka – Karola Wojtyłę. Podobno sam Gierek powiedział do żony: „Wielkie to wydarzenie dla narodu polskiego i duże komplikacje dla nas”. Rzecz jasna, władze PRL nie mogły jednoznacznie odmówić papieżowi przyjazdu do kraju, w którym się urodził, byłby to ewidentny dowód dla świata, że władza w PRL boi się kościoła. Pielgrzymka papieska na początku czerwca 1979 roku obudziła w narodzie nowe siły i nowego ducha (w końcu duch „miał zstąpić i odnowić tę ziemię”).

1 lipca 1980 roku zmodyfikowane po czystkach majowych kierownictwo partii wprowadziło nowe, komercyjne ceny na niektóre gatunki wędlin i mięs. Efekt podwyżek był taki sam jak w 1970 i 1976 roku – strajki. Na początku nieliczne – Lublin, później Świdnik. 14 i 15 sierpnia te największe – stocznia gdańska i gdyńska, a 18 sierpnia szczecińska. W tamtym sierpniu rozbłysła gwiazda pracownika stoczni w dziale ładowania akumulatorów (proszę nie używać określenia „elektryk”) Lecha Wałęsy. To właśnie Wałęsa wraz z Andrzejem Gwiazdą i Anną Walentynowicz, wsparci radami katolickich intelektualistów Mazowieckiego, Geremka, Stelmachowskiego i Wielowieyskiego, protest o charakterze ekonomicznym przekuli w protest polityczny. Z dzisiejszego (kapitalistycznego) punktu widzenia niektóre z 21 postulatów strajkowych wydają się tak absurdalne, że aż śmieszne: „7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku jak za urlop wypoczynkowy z funduszu CRZZ”, „8. Podnieść wynagrodzenie zasadnicze każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen”, „9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza” (czysta spirala inflacji), „18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka” i co ciekawe – punkt 11. „Wprowadzić na mięso i przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku)”. Takie socjalne postulaty dobiłyby każde państwo, tym bardziej że nie można zapominać o wydajności ówczesnego robotnika.

Podpisanie przez władzę porozumień sierpniowych 30 i 31 sierpnia spowodowało precedens w całym bloku wschodnim, pojawiła się niezależna od partii samorządna organizacja związków zawodowych – Solidarność. Jeszcze zanim doszło do podpisania w sali BHP Stoczni Gdańskiej porozumień sierpniowych, 25 sierpnia w Moskwie uchwałą KC KPZR powstała Komisja do spraw polskich, w której skład wchodzili Michaił Susłow, Jurij Andropow (przewodniczący KGB, odpowiedzialny za tłumienie rewolty na Węgrzech w 1956 roku), Dimitrij Ustinow (minister obrony ZSRR), Andriej Gromyko (minister spraw zagranicznych) i Konstantin Czernienko (członek „partyjnego betonu”). Przerażony skalą przemian w Polsce Leonid Breżniew przestał widzieć w Gierku silnego przywódcę i zaczął oglądać się za nowym następcą, który zmiecie solidarnościowych podżegaczy. Okazja nadarzyła się w trakcie VI Plenum KC PZPR, kiedy to schorowany Gierek został zastąpiony przez Stanisława Kanię. Nowy pierwszy sekretarz z zamyśle Kremla miał uporządkować sytuację w kraju, tymczasem w dwa miesiące po jego wyborze oficjalnie zarejestrowano NSZZ Solidarność. Nic też dziwnego, że jesienią 1980 roku Moskwa postraszyła Polskę planami „ćwiczeń” o kryptonimie „Sojuz 80”, przewidzianych na 8 grudnia na terenie Polski, w których miały brać udział bratnie armie NRD, ČSSR i ZSRR – łącznie osiemnaście dywizji.

Gdy mapę z planami Układu Warszawskiego pokazano w Warszawie, zapanowała konsternacja. Mimo uwikłania się w konflikt afgański, ZSRR planował poważną operację w Polsce. 30 października Kania w towarzystwie kilku działaczy partyjnych i ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego udali się do Moskwy celem wysłuchania, co na temat Polski ma do powiedzenia Leonid Breżniew w towarzystwie przywódcy NRD Ericha Honeckera. Kania został poinformowany, że jeżeli sytuacja w Polsce będzie zła, „nikt nie zostawi bratniej Polski samej”. W tym miejscu przypomina mi się piosenka Tadeusza Rossa „Wejdą nie wejdą”. Na pięć dni przed planowanym „Sojuzem 80” odchodzący prezydent USA Jimmy Carter (zapewne z sugestii doradcy Zbigniewa Brzezińskiego) ostrzegł Breżniewa przed konsekwencjami wejścia do Polski. Czy w grudniu 1980 roku była możliwość wejścia do Polski z bratnią pomocą, tego nikt nie powie ze stuprocentową pewnością, ale sama groźba istniała (nie można tez zapominać o jednostkach Armii Czerwonej stacjonujących na stałe na terytorium PRL). W końcu prawie równo rok wcześniej do Afganistanu weszła bratnia pomoc.

Minął stary rok, Polska weszła w nowy, 1981, społeczeństwo bawiło się przy pustych stołach, brakowało najzwyklejszych rzeczy, a mimo to czuć było karnawał solidarności, namiastkę wolności. Ruch Solidarności zwiększał szeregi, pod koniec 1981 roku do Związku należało dziesięć milionów obywateli! Tymczasem 11 lutego premierem został generał Jaruzelski, który od razu poprosił Solidarność o dziewięćdziesiąt dni spokoju (ciekawe, że obecnie każdy nowy rząd jest rozliczany po stu dniach). Nie minęły dwa tygodnie nowych rządów, a wprowadzono w życie jedenasty punkt Sierpnia – reglamentację na wyroby mięsne i jego przetwory. 10 marca premier i generał w jednej osobie spotkał się z Lechem Wałęsą celem omówienia bieżących spraw. Jaruzelski narzekał na spadającą produkcję, wzrost płac i spadające wydobycie węgla. Ponadto zwracał uwagę na ekstremistów w samej Solidarności, w szczególności ludzi z KPN, którzy byli ewidentnie antyradzieccy i antysocjalistyczni. Oczywiste jest, że każdy ruch, każda partia z potężną ilością członków ma różne frakcje, więc nic dziwnego, że w Solidarności także pojawili się ludzie o skrajnych wyobrażeniach politycznych. Spotkanie zakończyło się w przyjaznej atmosferze i kolejnym krokiem miało być spotkanie Jaruzelskiego z Krajową Komisją Solidarności. Niestety odmowa rejestracji Solidarności Rolników Indywidualnych w dniu 16 marca i ostra akcja SB – pobicie trzech działaczy Solidarności – spowodowały ochłodzenie na linii NSZZ–rząd.

Solidarność groziła strajkiem w kraju. Jaruzelski obawiając się strajku, po rozmowie z prymasem Wyszyńskim przystał na rejestrację Solidarności Rolników Indywidualnych. Wydawać by się mogło, że władza PRL cofa się przed Solidarnością, ale cały czas, z rosnącym niepokojem, sytuacji w Polsce przyglądał się ZSRR. Nic tez dziwnego, że na początku kwietnia Kania i Jaruzelski udali się na spotkanie z Ustinowem i Andropowem w Brześciu nad Bugiem. Pamiętać trzeba, że na terenie Polski w tym samym czasie odbywały się nowe manewry wojsk Układu Warszawskiego – „Sojuz 81” – a wraz z nimi sowieccy generałowie zainstalowani w kraju rozpoznawali nastroje w ludowym Wojsku Polskim, sondowali, jak się zachowają jednostki w razie, gdyby…

Po spotkaniu w Brześciu uzgodniono, że na razie nie wchodzą, ale presja Moskwy na władze w PRL rosła, a oprócz niej sondowanie min. przez ambasadora ZSRR w Warszawie Aristowa nastrojów i przekonań poszczególnych działaczy KC PZPR. ZSRR miał doświadczenie w bratnich pomocach. 1956 – Węgry, 1968 – Czechosłowacja. Za każdym razem reformatorów odsuwano od władzy: albo śmiertelnie, jak na Węgrzech, albo w polityczny niebyt, jak w Czechosłowacji. Za każdym też razem pojawiali się na scenie nowi, namaszczeni przez Moskwę przywódcy w krajach dotkniętych „bratnią pomocą”. Zapewne część aparatu partyjnego w kraju chciała interwencji, gdyż wtedy mogłaby pokazać lojalność wobec Moskwy i zająć intratne miejsce w rządzie (vide János Kádár na Węgrzech czy Gustáv Husák w Czechosłowacji). Okres od sierpnia 1981 roku, czyli od spotkania strony rządowej z Solidarnością, po pierwszą turę Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ we wrześniu to okres napięć, strajków i pustych półek w sklepach. Prztyczkiem w nos od Solidarności dla całego bloku wschodniego było uchwalenie w dniu 8 września „Posłania do ludzi pracy w Europie Wschodniej”, w którym napisano: „Jako pierwszy, niezależny związek zawodowy w naszej powojennej historii głęboko czujemy wspólnotę naszych losów. Zapewniamy, że wbrew kłamstwom szerzonym w waszych krajach, jesteśmy autentyczną, 10-milionową organizacją pracowników, powołaną w wyniku robotniczych strajków. Naszym celem jest walka o poprawę bytu wszystkich ludzi pracy. Popieramy tych z was, którzy zdecydowali się wejść na trudną drogę walki o wolny ruch związkowy. Wierzymy, że już niedługo wasi i nasi przedstawiciele będą się mogli spotkać celem wymiany związkowych doświadczeń”. Solidarność jawnie podważyła status quo partii komunistycznych w Europie Wschodniej i chyba tego było już za dużo nawet dla członków PZPR.

18 października zdymisjonowano Kanię, w którym Breżniew pokładał nadzieje na „normalizację” w kraju, czyli powrócenie do czasów sprzed Solidarności. I Sekretarzem został Wojciech Jaruzelski. Generał zdawał sobie sprawę, że cały czas wojsko jest sondowane przez sowieckich towarzyszy i doradców na wypadek ewentualnego wejścia z bratnią pomocą. Ponadto zbliżała się zima, a wraz z nią zwiększone zapotrzebowanie na gaz. Gdyby powtórzyła się zima tylko w połowie tak mocna jak z lat 1978/79, a przy okazji zakręcono by kurek gazowy na znak niezadowolenia Moskwy z poczynań rządu Jaruzelskiego wobec Solidarności, uzależniona od surowców gospodarka PRL, pękającą już w szwach, załamałaby się ostatecznie. Wczesną jesienią 1981 roku zaczęto przygotowywać plany wprowadzenia stanu wojennego, od drukowania ulotek i obwieszczeń (w Moskwie) po przygotowania logistyczne i wojskowe. Pierwszym sygnałem, że władza nie ugnie się przed strajkującymi, była bezkrwawa pacyfikacja w dniu 2 grudnia strajkujących studentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej w Warszawie.

Przed 13 grudnia generał miał kilka wyjść i każde z nich było złe. Mógł iść śladem węgiersko-czechosłowackim, czyli wprowadzić ludzi Solidarności do rządu. Wariant dla generała samobójczy, byłby zaproszeniem do lądowania na Okęciu specnazu, jak to miało miejsce w Afganistanie. Najprawdopodobniej zostałby wtedy „przypadkowo” postrzelony i zmarłyby w wyniku odniesionych ran. Opcja druga – opcja agresji Układu Warszawskiego – to nie robić nic i patrzeć, jak sytuacja się zaognia, jak powoli kraj staje nad przepaścią ekonomiczną i geopolityczną (vide: wspomniany wcześniej Płock, Radom i Ursus). W momencie, gdy żywotne interesy ZSRR leżały także w NRD, absolutnie nikt na Kremlu nie pozwoliłby na paraliż kraju tranzytowego, jakim dla Armii Czerwonej była Polska. Zapewne wojska CSSR chciałyby rewanżu za rok 1968, a Nationale Volksarmee z chęcią osadziłaby się między Szczecinem a Wrocławiem. Jestem przekonany, że interwencja tej ostatniej spotkałaby się, mimo czerwonych serc po lewej stronie części kadry oficerskiej ludowego Wojska Polskiego, z otwarciem ognia do „enerdowców” (wystarczy przypomnieć sobie atmosferę na meczach NRD–Polska w eliminacjach piłkarskich Mistrzostw Świata 1982). No i wariant trzeci, zrealizowany bez pomocy z zewnątrz, własnymi rękami – wprowadza się stan wojenny, aresztuje/internuje opozycję i dokonuje formalnego powrotu do czasów z przed sierpnia 1980.

Warianty 1. i 2. – nierealistyczny i małorealistyczny – momentalnie generowałyby straty wśród ludzi. Nie można nawet oszacować liczby zabitych i rannych w Polsce, gdyby zdecydowano się na któryś z nich. Węgry 1956 i Czechosłowacja 1968 to razem ponad 3100 zabitych i 14 500 rannych. IPN w 2006 roku oszacował liczbę zabitych w stanie wojennym na 56 osób. Tego, że stan polskiej gospodarki po wprowadzeniu stanu wojennego nie uległ znacznej poprawie, dowiodły wydarzenia z przełomu lat 1988/89. Czy zatem generał i członkowie WRON musieli wprowadzić stan wojenny? Czy istniała realna groźba obcej interwencji? Nawet jeżeli Moskwa cały czas blefowała, wiedząc, że Afganistan ich przerasta, oraz bojąc się reakcji nowego jastrzębia z Białego Domu – Ronalda Reagana – i tak wywierała naciski, o których realności nie zdawano sobie w 1981 do końca sprawy. Krzysztof Mroziewicz w książce „Czas pluskiew”, będąc przez przypadek tłumaczem rosyjsko-hiszpańskim w Afganistanie, usłyszał, jakoby interwencja ZSRR w tym kraju była trudniejsza niż ewentualna interwencja w Polsce, tak więc niemożliwe były obie jednocześnie dla ledwo dyszącego gospodarczo ZSRR.

To prawda, że nieudana interwencja w Afganistanie spowodowała między innymi przyspieszony rozpad ZSRR, ale o tym przekonaliśmy się dopiero w 1991 roku. Jesteśmy mądrzy po fakcie i wiemy teraz, że najprawdopodobniej ZSRR nie był przygotowany na interwencję u nas, ale czy wiedzieli o tym generał i jego ludzie? Oni ciągle mieli przed oczami Budapeszt, Pragę i Kabul. Nie da się ukryć, że wprowadzenie stanu wojennego było złamaniem prawa PRL, a ukonstytuowanie się WRON można porównać do junty wojskowej w krajach bananowych. Jednak mimo takiego stanu rzeczy, głównym opozycjonistom nie spadł prawie włos z głowy, co raczej nie miałoby miejsca w wypadku bratniej interwencji „sojuszników”. Mimo że liczba ofiar Grudnia ‘81 i całego stanu wojennego jest dość niska, to jednak ginęli Polacy z polskich rąk, a to jest największą tragedią rodzin i tych, którzy stan wojenny wprowadzili.

Bibliografia:

W. Jaruzelski, „Stan wojenny – dlaczego…” BGW, Warszawa 1992.
P. Wieczorkiewicz, J. Błażejowska, „Przez Polskę Ludową na przełaj i na przekór”, Zysk i S-ka, 2011.
J. Eisler, Zarys dziejów politycznych Polski 1944–1989, BGW, 1992.
A. L. Sowa, Historia polityczna Polski 1944–1991, Wydawnictwo Literackie, 2011.
Obchody 30 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego – Instytut Pamięci Narodowej zaprasza, 13grudnia81.pl. (dostęp 12.12.2011)