Budowniczowie mostów
10 stycznia 1967, wygłaszając orędzie o stanie państwa, prezydent Johnson ponownie (po raz pierwszy w październiku ’66) przedstawił pomysł łagodzenia napięcia międzynarodowego na drodze rozwoju amerykańskiego handlu z krajami Europy Wschodniej. W istocie przerzucanie mostów wspólnych interesów do krajów bloku radzieckiego i Jugosławii rozpoczęło się znacznie wcześniej.
Jako pierwszy z (na pół naukowym) uzasadnieniem stosowania rozszerzonej wymiany usług i towarów z państwami komunistycznymi jako narzędzia osiągania celów politycznych wystąpił profesor Uniwersytetu Columbia – Emil Benoit. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych opracował i zaczął głosić teorię socjalizmu rynkowego. Obserwując rozwój społeczno-gospodarczy europejskich krajów tzw. demokracji ludowej, zwłaszcza tych, w których reżim komunistyczny występował w postaci złagodzonej (Polska, Jugosławia, Rumunia) uznał, że są tam i będą przeprowadzane zmiany, mające na celu zwiększenie wydajności pracy i podwyższenie stopy życiowej. Wysiłki podejmowane w tym kierunku będą tym większe, w im większym stopniu gospodarki narodowe tych krajów staną się częścią gospodarki światowej. Najlepszym sposobem przyspieszenia tych zmian jest jak najszerszy handel państw komunistycznych z Zachodem. Należy z niego wyłączyć tylko myśl techniczną, urządzenia i materiały związane z broniami strategicznymi.
W roku ’64, w związku z pojawieniem się w polityce Rumunii oznak niezależności od Moskwy prezydent Johnson wymusił na Departamencie Handlu wyłączenie z obowiązku uzyskiwania zezwoleń na handel z tym krajem kilkuset różnych towarów. Był to jednak dopiero początek.
W tym samym roku, pragnąc pozyskać sobie głosy milionów obywateli pochodzenia polskiego, J. doprowadził do przyznania Polsce klauzuli najwyższego uprzywilejowania czyli obniżki ceł na polskie towary. Na dodatek Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej udzielono pożyczki na zakup amerykańskiej żywności. Trzy lata później jedną trzecią tej pożyczki umorzono pod warunkiem, że uzyskane w ten sposób środki (9,5 mln $) rząd w Warszawie przeznaczy na nauczanie języka angielskiego. W wyniku w programie telewizji polskiej wprowadzono na stałe lekcje angielskiego, ilustrowane m. in. fragmentami filmów fabularnych. W księgarniach i bibliotekach było więcej podręczników do nauki tego języka. Był to dowód na to, że reżimy komunistyczne można urabiać przy pomocy argumentów ekonomicznych.
Na początku ’65 J. powołał komisję do zbadania możliwości rozwoju stosunków handlowych z krajami Europy Wschodniej. Na jej czele stanął Irvin Miller – przewodniczący rady nadzorczej Cummins Engine Company, a wśród jej członków znaleźli się Crawford Greenewalt (Du Pont) i Natan (Nathaniel) Goldfinger (centrala związków zawodowych AFL-CIO). Bardzo szybko ta konisja doszła do wniosku, że rozwój stosunków handlowych stanowi ważne i niepotrzebnie dotąd nie używane narzędzie amerykańskiej polityki zagranicznej.
Zaleciła, aby prezydent został upoważniony do znoszenia ceł przywozowych i innych ograniczeń w stosunku do poszczególnych komunistycznych krajów europejskich według własnego uznania.
W tym też okresie firmy amerykańskie zaczęły brać udział w targach, odbywających się w krajach Europy Wschodniej. W „demoludach” pojawiły się też rozmaite delegacje przedsiębiorstw i izb handlowych, które odbyły wiele rozmów sondażowych.
Początki spółek mieszanych
Ze względu na brak walut wymienialnych w rękach partnerów wschodnioeuropejskich oraz z powodu trudności politycznych w uzyskaniu kredytów handlowych gwarantowanych przez rządy zachodnie, jedynym sposobem nawiązania stałej współpracy między przedsiębiorstwami obu stron żelaznej kurtyny był podwykonawstwo. Przedsiębiorstwo amerykańskie przekazywało swoim kolegom z kraju komunistycznego dokumentację techniczną i (w razie potrzeby) maszyny do produkcji jakichś części względnie mniej skomplikowanych wyrobów gotowych. Następnie uruchamiano produkcję, sprzedawaną w całości wyłącznie temu przedsiębiorstwu, które ją umożliwiło. W ten sposób powstawało coś w rodzaju spółki mieszanej (bezpośredni udział zachodniego kapitału w takim przedsiębiorstwie był wykluczony) łączącej tanią siłę roboczą z amerykańską techniką i kapitałem. Wyroby z takich nieformalnych filii koncernów amerykańskich trafiały potem na rynki mniej wymagające, np. do krajów Ameryki Łacińskiej.
M. in. z powodu powstawania takich więzi w czerwcu ’67 prezydent Johnson zniósł zakaz wywozu bez specjalnego zezwolenia kilkuset różnych towarów, z samochodami włącznie.
Pieniądze nie śmierdzą
Już od dłuższego czasu w Waszyngtonie i Nowym Jorku spoglądano z zazdrością, a zarazem nadzieją na wspaniałe interesy, które robili z „towarzyszami radzieckimi” kapitaliści Europy Zachodniej, a zwłaszcza Francji i Włoch. Z jednej strony można było się w tym dopatrywać sposobności do powiększenia zysków, a z drugiej sposobu na przekupienie rządzącej tzw. państwem robotników i kołchoźników nomenklatury do tego stopnia, aby „wujaszek Ho” został tak naprawdę pozostawiony własnemu losowi. W połączeniu z pełnym wykorzystaniem sprzeczności między Moskwą a Pekinem dawało to Białemu Domowi i Pentagonowi możliwość rzeczywistego wykorzystania przeciw Wietnamowi Północnemu „wszelkich środków, jakie uzna za stosowne” (jak głosiła uchwała tonkińska Kongresu z sierpnia 1964). Z wyjątkiem, rzecz jasna, bombardowania atomowego i jawnego lądowania wielkich jednostek armii amerykańskiej w DRW.
W celu osobistego przekonania się, czy taki scenariusz jest politycznie wykonalny, z podróżą do Moskwy udał się Dawid Rockefeller – szara eminencja Partii Demokratycznej. To, co udało mu się ustalić, wystarczyło, aby tak Biały Dom, jak wielki kapitał prywatny przystąpiły do pracy w tym kierunku.
Sześciu wnuków legendarnego milionera Jana Rockefellera, z których dwóch było wówczas gubernatorami stanów (Nelson w Nowym Jorku i Winthrop w Arkansas) posiadało majątek i wpływy większe niż klan Kennedych. Jednak do przeniknięcia na rynki bloku radzieckiego potrzebowali pomocy kogoś, do kogo Kreml miał choćby ograniczone zaufanie.Taką osobą okazała się żona innego znanego bogacza – zamieszkałego w Stanach Kanadyjczyka Cyrusa Eatona – „króla kolei”, występująca od lat z publicznym poparciem dla radykalnego kryptokomunisty angielskiego – filozofa i matematyka – Bertranda Russella. Sam Cyrus Eaton, będący już wówczas osobą wiekową (ur. 1883), znany jako założyciel (wraz z Russellem) ruchu naukowców zaniepokojonych groźbą wojny atomowej – konferencji Pugwash (od nazwy miejscowości w Nowej Szkocji, w której Eaton przyszedł na świat), był znany również z tego, że w ’58 (jak to uszczypliwie określiła prasa zachodnia) „Chruszczow rozwinął przed nim czerwony dywan” w Moskwie. W ’60 został otrzymał Leninowską Nagrodę za Działalność na Rzecz Pokoju. Ze względu na podeszły wiek oraz pewną zażyłość z Chruszczowem nie nadawał się do nawiązywania współpracy gospodarczej z ekipą Breżniewa.
Rodzina Rockefellerów oraz Cyrus Eaton młodszy założyli zatem wspólną firmę Tower International (istniejącą zresztą do dzisiaj; obecnie robi kokosy na handlu z Chinami), w której Eaton syn i pani Eaton wskazywali możliwości inwestycji, a rodzina R. zobowiązała się dostarczać odpowiednich kapitałów. Pierwszym poletkiem doświadczalnym stała się Jugosławia, a dokładniej – budowa luksusowego hotelu w Belgradzie.
Przekupić czerwonych
Mimo całej pewności siebie, płynącej z faktu bycia jednym z rzeczywistych ośrodków władzy Stanów Zjednoczonych, rodzina Rockefellerów nie wiedziała, czy uda się jej zabezpieczyć kapitał zainwestowany za „żelazną kurtyną” oraz zmusić komunistycznych bonzów do wypłacania sobie zysków. Prasa zachodnia pisała zagadkowo, że tych ośmiu szuka jakiejś formy pośredniej kontroli. Nie ma wątpliwości, że tą formą stało się zadłużenie państw komunistycznych w zachodnich bankach. Odpowiedź na pytanie, na ile było to wynikiem pewnych procesów polityczno-finansowych (petrodolary) a na ile rzeczą zaplanowaną z góry, jest jednym z najbardziej fascynujących zagadnień historii dwudziestego wieku. Poważne argumenty przemawiają za tym, że takie posunięcia planowano z góry i w drugiej połowie lat sześćdziesiątych po prostu przygotowywano to, co zostało wykonane w siedemdziesiątych.
Co istotne, nie robiono z tego tajemnicy. We współczesnej publicystyce amerykańskiej (zwłaszcza wychodzącej spod pióra ludzi związanych z ośrodkami kształtującymi politykę zagraniczną) można było wyczytać, co jest ostatecznym celem łagodności takich „gołębi” jak rodzina Rockefellerów:
[cytat]Przekonanie, że kapitalistyczna Ameryka może dzielić miejsce pod słońcem z państwami komunistycznymi w Europie Wschodniej i w trzecim świecie nie tylko stanowi odzwierciedlenie wspólnego wszystkim ludziom instynktu samozachowawczego. W gruncie rzeczy wchodzi tu w grę własny interes mocarstw kapitalistycznych. Prócz nęcących perspektyw zyskownego handlu, nawiązanie i utrzymywanie normalnych stosunków z państwami komunistycznymi może się przyczynić do ostudzenia ich zapału do wdawania się w sprawę światowej rewolucji i zachęcić je do naśladowania rozwiązań kapitalistycznych.
Dowód na możliwość powstrzymania w ten sposób roszerzania się rewolucyjnego radykalizmu jest pod ręką. Nawet nie biorąc pod uwagę nagłego złagodzenia kursu ludzi radzieckich i ich satelitów w Europie, można odwołać się do przykładu Meksyku, gdzie tamtejsza rewolucja z roku 1910 nie przeszkodziła temu krajowi w nawiązaniu nadzwyczaj poprawnych, wręcz sojuszniczych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi.
Tak więc, pokojowe współistnienie stanowi niezwykle ważny składnik długoterminowej strategii pokonania komunizmu.”[autor]The Great Society Reader. The Failure of American Liberalism [red.:] Marvin E. Gettleman and David Mermelstein, New York 1967, s. 344[/autor] [/cytat]
Również prasa amerykańska nie ukrywała celów, które na tej drodze pragnęli osiągnąć rząd i wielki kapitał. Jak pisała jedna z gazet codziennych: „Przestawienie produkcji w ZSRR z wytwarzania broni na dobra powszechnego użytku leży w interesie narodowym Stanów Zjednoczonych.”
Sytuację wszystkich, którzy pragnęli budować mosty na Wschód w celu przekupienia towarzyszy radzieckich i ich satelitów, ułatwiało postępujące rozbicie światowego ruchu komunistycznego. Zjawisko, które de Gaulle określił mianem rozpadu jednolitego komunizmu na komunizmy różnych narodów, stawało się coraz wyraźniejsze. Tego samego dnia, w którym prezydent Johnson wygłosił orędzie o stanie państwa, Związek Komunistów Jugosławii uznał za bezcelowe przygotowanie światowej narady partii komunistycznych i robotniczych. Jak stwierdzono w uzasadnieniu, sytuacja międzynarodowa uniemożliwia przyjęcie przez wszystkich komunistów postanowień takiej narady.
„Budowanie mostów na Wschód” a wojna w Wietnamie
Głoszona przez Johnsona od października ’66 polityka „budowania mostów na Wschód” budziła sprzeciw, a nawet wstręt i oburzenie opozycyjnej Partii Republikańskiej i większości narodu amerykańskiego. Podczas debaty w sprawie przyznania koncernowi FIAT kredytu w wysokości 50 mln $ na zakup w Stanach maszyn do produkcji części (w związku z budową zakładów samochodowych w ZSRR) z kontrolowanego przez rząd federalny Banku Eksportowo-Importowego niektórzy mówcy w Kongresie nie posiadali się wprost z obrzydzenia. Trudno się temu dziwić. Ta sprawa została przedstawiona posłom do Izby Reprezentantów w czasie gdy amerykańscy żołnierze ponosili coraz gorsze straty na drugiej wojnie indochińskiej.
Akurat w tych dniach (9 V 1967) podano do wiadomości, że Pentagon uruchomił komputerowy system obliczania podstawowych danych o przebiegu działań drugiej wojny indochińskiej. Przy jego pomocy obliczono i w tym właśnie dniu opublikowano dane o stratach w ludziach strony amerykańskiej; od roku ’61 do 7 V ’67 miały wynieść 7 826 zabitych. Z tego młodzieńcy w wieku od 17 do 21 roku życia stanowili 51 %. Jednocześnie opinia publiczna dowiedziała się, że pierwszy tydzień maja był najkrwawszym dla wojsk amerykańskich tygodniem tej wojny; zginęło 274 żołnierzy, a 1748 zostało rannych. Przywódca Partii Republikańskiej w Senacie – Everett Dirksen, wykrzyknął: „Czy ten handel jest aż tak dobry, a zyski aż tak ogromne, że mamy zapomnieć o cenie, jaką teraz płacimy na polach śmierci?!” Ten ostry sprzeciw spotkał się z poparciem ze strony przywódcy republikanów w Izbie Reprezentantów – Geralda Forda oraz kandydata na prezydenta – Ryszarda Nixona.
Istniała też obawa, że wszystko, co kraje wschodnioeuropejskie otrzymają ze Stanów, zostanie dostarczone do Wietnamu Północnego. Zwolennicy handlu ze Wschodem dowodzili, że co najmniej równie duży jak pomoc ze strony bloku radzieckiego jest rozmiar dostaw dla tego kraju z Europy Zachodniej, na statkach francuskich i angielskich. Mimo to uczucia patriotyczne brały górę. Oddolny ruch sprzeciwu prowadził do powstawania takich organizacji jak: Młodzi Amerykanie Występujący na rzecz Wolności (Young Americans for Freedom), Komitety Obrony przed Komunistycznymi Handlowcami (Committees to Warn of the Arrival of Communist Merchandise on the Local Scene) itp.
Łączy się z tym jeszcze inna sprawa. Zabrawszy się do robienia interesów z komunistami rodzina R. była skazana na utrzymywanie z nimi dobrych stosunków. Premier Kosygin i minister spraw zagranicznych Gromyko dawali wielokrotnie do zrozumienia, że wiele rzeczy w stosunkach amerykańsko-radzieckich stanie się łatwiejsze w wypadku przerwania bombardowań strategicznych Wietnamu Północnego. W tym punkcie pojawił się rozdźwięk z Białym Domem, zmuszonym liczyć się z opinią ogromnej większości wyborców, pragnących zdławienia komunizmu, a w szczególności całkowitej klęski reżimu w Hanoi. W stosunku do słabego prezydenta Johnsona można było sobie pozwolić na wiele. Zmuszenie go do zaprzestania bombardowań strategicznych (czyli zakończenia operacji Dudniący Grom z dniem 31 III 1968) było zwycięstwem wielkich pieniędzy, wiedzy fachowej i zakulisowych wpływów nad wolą większości.
Tym bardziej, że (jak podkreślała ówczesna prasa amerykańska) w okresie nasilania nalotów na państwo Ho Chi Minha, wiele przedsiębiorstw w ogóle bało się myśleć o handlu z ZSRR i Europą Wschodnią z obawy przed utratą nadzwyczaj dochodowych zamówień z Pentagonu. Ograniczenie tychże w wyniku wstrzymania bombardowań i załamania dolara usunęło przeszkody stojące na drodze przyłączenia się mniejszych fortun do działań Rockefellerów i Harrimanów.
Niezwykle szybka i zachęcająca odpowiedź Kremla
Czerwona nomenklatura, pragnąca zachodnich dóbr luksusowych i żyjąca coraz lepiej pod rządami najlepszego (dla niej) z partyjnych carów – Leonida Breżniewa, nie pozostała głucha na te zaloty. 23 stycznia doszło do zdumiewającego wydarzenia. W specjalnym dodatku reklamowym dziennika „New York Times”, poświęconym gospodarkom Europy ukazała się dwustronicowa reklama, zachęcająca amerykański kapitał do handlu z państwem Lenina.
Najciekawszy był niewątpliwie ułożony przez ludzi radzieckich wstęp, wyjaśniający cele zamieszczenia tej reklamy. Po rzeczowym wyliczeniu osiągnięć państwa Lenina w eksporcie, stwierdzano:
[cytat]„Ale Związek Radziecki importuje nie tylko maszyny i wyposażenie. Radzieckie zakupy prefabrykatów, żywności i dóbr powszechnego spożycia mają na celu zaspokojenie wielkiego i wciąż rosnącego popytu naszego, liczącego 230 milionów ludzi rynku, który powiększa się z roku na rok.
Mocno trzymający się ziemi, zdrowy realizm w planowaniu celów stanowi mocną podstawę radzieckiej gospodarki narodowej.
Realizm w dziedzinie handlu międzynarodowego oznacza, po pierwsze i po główne, uznanie korzyści płynących z międzynarodowego podziału pracy. Urzeczywistnienie tej zasady stanowi fundament aktywnej polityki prowadzonej przez Związek Radziecki na polu handlu zagranicznego. ZSRR dąży do nawiązania wzajemnie korzystnych stosunków handlowych ze wszystkimi krajami świata.
[…] Pomimo różnic ideologicznych firmy z wielu krajów nawiązały korzystną współpracę gospodarczą z radzieckimi centralami handlu zagranicznego, które są gotowe do zacieśnienia stosunków również z wami.”[autor][/autor][/cytat]
Jak trafnie zauważył komentator tegoż „New York Timesa”:
[cytat]„Ten zapał, z jakim przystąpiono do powiększania wymiany usług, towarów i reklamy z amerykańskimi ludźmi interesu, a którego dowodem jest jutrzejsza reklama, zdaniem niektórych obserwatorów jaskrawo odbija od nieżyczliwości, z jaką radzieckie środki masowego przekazu przyjmowały w ubiegłym roku wielokrotne nawoływania prezydenta Johnsona do poprawy atmosfery w dziedzinie radziecko-amerykańskich stosunków handlowych.”
[autor]Harry Schwartz, Soviet Invites U. S. Advertising, NYT, 16 I, s. 1 [/autor][/cytat]
Na pytanie, dlaczego doszło do takiej zmiany w polityce radzieckiej, każdy samodzielnie myślący czytelnik tej gazety mógł odpowiedzieć sobie sam. Publikacja dwustronicowej reklamy w „NYT” (na której ten dziennik zarobił 11 tysięcy dolarów) nastąpiła bowiem wkrótce po tym, jak zaczęto tam drukować korespondencje zastępcy redaktora naczelnego – Harrisona Salisbury. Był to dziennikarz, który (delikatnie rzecz określając) miał trudności z ukryciem swojej miłości do komunizmu.
Oto przykład jego twórczości:
[cytat]„W ubiegłym tygodniu prawie wszystkie kinoteatry w Hanoi były oblężone przez tłumy dzieciaków, pragnących obejrzeć najnowszy przebój filmowy. Była to opowieść o Ngujenie Wan Trocie (Nguyen Van Trot) – nastolatku z Sajgonu, który został stracony za próbę zamachu na życie sekretarza obrony Stanów Zjednoczonych – Roberta MacNamary, podczas jego pobytu w Sajgonie w ’65.
Ta opowieść stanowi odzwierciedlenie ideałów północnych Wietnamczyków, ponieważ ukazuje bohaterstwo słabego młodzieńca, stawiającego samotnie czoła potwornemu wrogowi. Młodzieńca, który oddał życie w walce przeciw wielkiemu złu.”[autor]Fighting Spirit Found High, NYT, 16 I, s. 1[/autor][/cytat]
Tego samego dnia ukazała się książka pióra senatora Wilhelma (William) Fulbrighta Arogancja władzy, nawołująca do rokowań pokojowych między rządem w Sajgonie a Viet Congiem.
W następnym odcinku tego cyklu przekonamy się, jak wielkim mędrcem politycznym, wręcz geniuszem, okazał się senator Fulbright, mimo że prezydent Lindon Barnaba (Lyndon Baines) Johnson zaliczył go w odwet do grona „schyłkowych patriotów, którzy trzęsą portkami”. Na razie zaś przenieśmy się na chwilę do Moskwy, gdzie też miały miejsce ciekawe wydarzenia, ale z tą różnicą, że wiadomości o nich nie docierały wówczas do wiadomości ogółu ludzi interesujących się polityką.
Bagno górą na Kremlu
W czasie Wielkiej Rewolucji we Francji, w okresie między uchwaleniem konstytucji a dyktaturą jakobinów w Zgromadzeniu Narodowym powstały dwa ugrupowania o wyraźnym obliczu: żyrondyści po prawej stronie ław poselskich i jakobini po lewej. Tych, co znajdowali się pomiędzy, ludzi niezdecydowanych i chwiejnych, pozbawionych wyraźnego oblicza ideowego, wyczekujących, aby przyłączyć się do zwycięzców w toczącej się walce politycznej, przezwano pogardliwie bagnem.
Zanim minął burzliwy rok 1967, swego rodzaju komunistyczne bagno wzięło górę na Kremlu, co określiło los Związku Radzieckiego i narodów Rosji na najbliższe dziesięciolecia. Wiązało się to z dwoma posunięciami kadrowymi Breżniewa: mianowaniem Jerzego (Jurija) Andropowa szefem policji politycznej KGB (w czerwcu) i usunięciem Aleksandra Mikołajewicza Szelepina ze stanowiska zwierzchnika kontroli wewnątrzpartyjnej (we wrześniu).
Szelepin, który odegrał jedną z głównych ról w odsunięciu od władzy Chruszczowa, a tym samym wyniesieniu do niej Breżniewa, był przywódcą tzw. partii rosyjskiej wewnątrz KPZR. Słowo partia jest w tym wypadku być może nieco przesadzone. Właściwie rzecz biorąc była to grupa wysokiego szczebla aparatczyków (od członka Komitetu Centralnego począwszy i wyżej), którzy spotykali się w ciepłej porze roku w wiejskiej posiadłości Sz., a zimą w mieszkaniach członków tej grupy. Nie było też mowy o tym, aby ci ludzie pisali jakieś manifesty, listy do członków partii, przyjmowali oświadczenia, słowem, wymyślili jakiś własny program i mniej lub bardziej poprawnie go napisali. Byłoby to zresztą równoznaczne z powstaniem w ramach Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego osobnej frakcji, co było formalnie zabronione przez jej statut. Natomiast nikt nie miał prawa zakazać członkom KC poważnych rozmów o sprawach własnego państwa i sprawie komunizmu na świecie.
Z biegiem czasu z tych rozmów zaczęło się coraz wyraźniej wyłaniać coś, co do pewnego stopnia można było określić jako „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”, w dużym stopniu reformizm (gospodarczy), a pod pewnymi względami powrót do stalinizmu. Przywódca tej grupy był, jak na środowisko radzieckiego politbiura, człowiekiem nietuzinkowym. Miał wyższe wykształcenie, aczkolwiek niepełne, ale za to aż na trzech kierunkach: prawo, historia, stosunki międzynarodowe. Nie znał reszty świata, nie należał do zwolenników ulegania modzie, nie pociągał go Zachód. Ukształtowany w aparacie WKP(b) w powojennym okresie rządów Stalina (ur. 1918) był przywiązany do wartości tzw. siermiężnego socjalizmu; ideologicznej czystości, nienawiści do „imperialistów”, ciężkiej pracy i ograniczania własnych potrzeb. Hasła polityczne grupy, która się wokół niego skupiła, odpowiadały tym wartościom.
Nie mając najmniejszego zaufania do Zachodu, Szelepin i jego ludzie byli zdania, że współpracę gospodarczą i wymianę kulturalną z „krajami kapitalistycznymi” należy ograniczyć do minimum, ponieważ odwrotna polityka może po-iągnąć za sobą wyłącznie uzależnienie od „imperialistów”, które ci będą umieli wykorzystać przeciw ZSRR i jego państwom satelickim. Łączyło się to z ich po-lądami na politykę wewnętrzną, a dokładniej rzecz biorąc z nadzwyczaj bolesnym tak dla ruchu robotniczego, jak dla Europy Wschodniej uwikłaniem części narodu żydowskiego w komunizm. Ludzie z grupy Szelepina, widząc podnoszących głowy przeciw panującemu w państwie Lenina porządkowi tzw. dysydentów, w znacznej mierze tego pochodzenia, przypominali sobie z reguły nadgorliwych „towarzyszy Żydów” z czasów leninowskich i stalinowskich. Pamiętali też o tym, jak skutecznie zdławił pewną ich część Stalin w latach czterdziestych (tzw. walka z kosmopolityzmem). Łączyło się to z najnowszą sytuacją miedzynarodową, w której Związek Radziecki ostatecznie przeszedł na stronę Arabów, a Stany Zjednoczone opowiadały się za Izraelem. Nie sposób było też pominąć w prowadzonych wówczas przez tę grupę rozważaniach na temat rosyjskiego interesu narodowego faktu, że znaczna cześć zachodnich elit władzy i pieniądza pochodzi z dwunastu plemion izraelskich. Dalsze wnioski nasuwały się same.
Sz. nie był jednak tak głupi, aby ograniczać swoje propozycje do niepodejmowania szerszej współpracy z Zachodem oraz dobrania się do skóry niezadowolonym Żydom radzieckim i innym opozycjonistom. W sprawach gospodarczych forsował dalsze reformy, jeśli trzeba to na wzór jugosłowiański.
Byleby tylko udało się osiągnąć wzrost wydajności pracy i lepsze zaspokojenie potrzeb zwykłych ludzi. Jako szef KGB (1956-61), a później centralnej kontroli partyjnej, Sz. miał aż nadto wiele wiadomości o bezustannym popełnianiu nadużyć przez rozmaitych komunistycznych wielmożów. Ich dążenie do bezustannego pomnażania będących w ich osobistym posiadaniu dóbr luksusu uważał za podłe i wstrętne. Ponadto był zdania, że ruchu dysydenckiego nie da się zdławić wyłącznie środkami policyjnymi, jeśli działalność opozycyjna będzie znajdować pożywkę w poważnych błędach i nadużyciach tzw. dyktatury proletariatu. Uznał zatem, że podobnie ostre środki jak w stosunku do zbuntowanych Żydów należy zastosować wobec goniących za osobistą korzyścią i naruszających przepisy radzieckiego prawa aparatczyków.
Tego było już za wiele dla Breżniewa, który zgodnie z koncepcją Szelepina miał co prawda pozostać na czele, ale zrezygnować z rządów osobistych. Gdyby zgodził się na proponowane prze tę grupę zmiany, musiałby równocześnie przyjąć skromny styl życia dla siebie samego, a na to nie potrafił się zdobyć. Uważał, że już dość się wycierpiał i ograniczał za Stalina.
Jesienią 1967 doszło zatem do poważnego przetasowania kadrowego. Szelepin został przesunięty ze stanowiska szefa centralnej kontroli partyjnej (w praktyce również państwowej, bo przecież w tym państwie nie można było być nawet przewodniczącym kołchozu nie będąc członkiem KPZR) na stanowisko przewodniczącego fasadowych związków zawodowych. Jego największy zwolennik – Sergiusz Pawłow, stracił stanowisko szefa Komsomołu (Komunistycznego Związku Młodzieży), a kilku innych „gderaczy” potraktowano w podobny sposób. Jeden z nich otrzymał nieomal „kopa na Księżyc”, bo mianowano go ambasadorem w Kenii. Rzeczą znamienną dla stylu rządów Breżniewa było, że żadnego z członków tej „szajki komsomolskiej” nawet nie zrugano obraźliwymi słowami, nie zabrano im ani kopiejki, a kilku mniej aktywnych zachowało wysokie stanowiska (redaktor naczelny rządowej gazety „Izwiestia”, szef radia, itp.). Breżniew jako człowiek tylko raz zdobył się na to, aby być prawdziwym draniem (wobec Chruszczowa).
Pozbycie się Szelepina z głównego nurtu polityki państwowej dało Breżniewowi pole manewru w stosunkach z Zachodem, które wykorzystał zgodnie ze swoimi przekonaniami i upodobaniami, gdy tylko załatwił sprawy Nasera oraz „czeskich odchyleńców”, które stały na przeszkodzie polityce zmniejszania napięcia międzynarodowego. Ten gensek brzydził się wojną od czasu, gdy w roku 1942 jako dowódca batalionu przeżył śmierć wszystkich swoich żołnierzy, a sam zupełnie przypadkowo ocalał podczas nieudanego desantu na Krymie. Uwielbiał za to modne garnitury, drogie samochody, pięknie urządzone wnętrza itd., itp. Jeździł zatem bardzo chętnie z „wizytami przyjaźni” do „imperialistów”, którzy podsuwali mu coraz to nowe układy, a towarzysz Breżniew chętnie je podpisywał, ponieważ zapewniano go, że dzięki temu już nigdy więcej nie będzie wojny w Europie. W zamian za porozumienia o współpracy gospodarczej, dające krociowe zyski dla obu stron, do samolotu genseka ładowano kolejny krążownik szos, wspaniałą limuzynę albo samochód terenowy.
Dwaj ukryci zwolennicy Zachodu w Biurze Politycznym – premier Kosygin i jego zięć Gwiszjani – szef stołecznej akademii ekonomicznej, zacierali ręce, zaś szef KGB i czołowy przedstawiciel tzw. partyjnego betonu – Andropow, zgrzytał zębami, bo dobrotliwy Breżniew nie pozwalał mu nawet bić dysydentów. Dopiero kiedy w roku 1976 gensek poważnie zachorował (i tylko od czasu do czasu odzyskiwał część dawnych sił) A. zaczął po cichu przejmować ster władzy w swoje ręce, co doprowadziło do przywrócenia obozów koncentracyjnych w kraju i zerwania odprężenia za granicą.
Dla narodów Rosji rozpoczęła się (jak ją określono w latach osiemdziesiątych) epoka zastoju. Zastój, jak wiadomo, jest jedną z głównych cech bagna. Nie znaczy to, że wszystko w tym okresie było złe. Po latach mnóstwo ludzi będzie wspominać czasy rządów Breżniewa jako okres szybkiego wzrostu dobrobytu materialnego przeciętnego obywatela, połączonego z niemal absolutnym spokojem i bezpieczeństwem na ulicach. Był to również okres wspaniałego rozwoju rosyjskiej kultury i sztuki. W ogóle zresztą odwieczna Rosja nie dała się nigdy do końca ograbić komunistom ze swoich wartości słowiańskich i chrześcijańskich. Jakby na złość Breżniewowi i jego sitwie, nie wierzącej w nic prócz własnej wygody, działali w tym okresie ludzie wielkiej rangi duchowej, jak pisarz i filozof Aleksander Sołżenicyn, poeta i prorok Naum Mojżeszowicz Korżawin, pustelnik i cudotwórca Porfir Iwanow. No cóż, rzeczywiście udało im się rozzłościć władzę. Na rozkaz genseka i jego gubernatorów, zabraniano publikować ich dzieł, wyrzucano ich za granicę i zamykano w domach wariatów. Im dłużej trwały te prześladowania, tym bardziej władza się poniżała w oczach coraz większej liczby ludzi, w tym nawet najprostszych. Jest to już jednak temat na zupełnie inną opowieść.
<>
Z punktu widzenia amerykańsko-radzieckiej rywalizacji o panowanie nad światem betonowy zastój komunistyczny w Kraju Rad stanowił najlepszy prezent dla przeciwnika. Co najmniej od XVII wieku, kto nie chce iść do przodu, ten się cofa. W czasie, gdy ludzie radzieccy stanęli w miejscu w swoim rozwoju społecznym i politycznym, Amerykanie i inne narody zachodnie wydobyli się powoli z zamętu i rozwydrzenia lat sześćdziesiątych, zaczęli odbudowywać swoje siły w okresie pozornie beznadziejnej słabości lat siedemdziesiątych i ruszyli z powrotem pełną parą ku przyszłości w latach osiemdziesiątych. Zaś Związek Radziecki i jego sojusznicy w Europie i Azji stali w miejscu i powoli się rozkładali tak gospodarczo, jak społeczno-politycznie, przy wszystkich pozorach potęgi i wzrostu.