Tło społeczne i polityczne
Zachodnia część dzisiejszej Belgii w okresie XII i XIII wieku nosiła nazwę Hrabstwa Flandrii. Był to obszar wyjątkowo jak na ówczesne warunki zurbanizowany. W tamtejszych miastach takich jak Brugia, Ypres czy Gandawa szybko rozwijał się przemysł tekstylny, produkujący tkaniny na eksport, co niosło za sobą doniosłe skutki zarówno gospodarcze, jak i polityczne. Handel suknem stał się dla tych miast źródłem siły i dobrobytu. Szybko okazało się, że miejscowe owce nie są w stanie zapewnić odpowiednich ilości wełny – niezbędnej do wytwarzania większości ówczesnych tkanin. Kiedy więc w Anglii zaczęła się prężnie rozwijać ich hodowla, oba brzegi kanału La Manche połączyły silne więzy i nastał okres ożywionej współpracy. Już w połowie XII wieku kupcy z Flandrii otrzymali w Anglii liczne przywileje i mimo różnic językowych wspólne interesy powodowały, że wielu mieszkańców hrabstwa czuło się bardziej związanych z królestwem zza kanału niż z sąsiednią Francją, której królom byli politycznie podlegli.
Na przełomie XIII i XIV wieku Francją rządził Filip IV Piękny – władca silny i zdecydowany za wszelką cenę umocnić władzę na podległych mu ziemiach. W czasie panowania udało mu się zrobić dużo w kierunku wzmocnienia królestwa. To on doprowadził do upadku templariuszy, którzy w ciągu minionego wieku zbudowali we Francji wręcz państwo w państwie. On też rozpoczął wojnę z papieżem Bonifacym VIII i wygrał. Z pewnością nie był kimś, kogo można by lekceważyć, miał jednak wielu wrogów. Do najgroźniejszych z pewnością należała inna nieprzeciętna postać epoki, Edward I Plantagenet zwany także „Młotem na Szkotów”. Po dziesięciu latach krwawych walk trwale włączył do swego królestwa Walię, potem udało mu się podporządkować – choć tylko czasowo – Szkocję. Dla tego wojowniczego władcy bogate miasta Flandrii stanowiły wygodny środek osłabienia groźnego przeciwnika w czasie, gdy ciągle zajęty był walkami na północy swych włości. W zasadzie jeśli chciał skłócić swego rywala z wasalem, nie musiał się specjalnie starać. Od wielu lat polityka króla Francji wobec Hrabstwa Flandrii powodowała rosnące niezadowolenie jej mieszkańców. Szczególne sprzeciwy wywoływały wydawane co jakiś czas, motywowane politycznie zakazy handlu z Anglią, godzące w gospodarcze podstawy bogactwa i siły miast flandryjskich. Ale nie był to jedyny powód niechęci wobec Filipa Pięknego.
Hrabstwo Flandrii w tym okresie należało do Gwidona de Dampierre i przeszło na jego własność dzięki matce – Małgorzacie hrabinie Flandrii i Hainaut. Miała ona dwóch synów: starszego Jana z baronem d’Avesnes i Gwidona z Wilhelmem de Dampierre. Tytuł hrabiego Flandrii przeszedł na młodszego Gwidona w atmosferze pewnego skandalu. Uzyskał go w 1246 roku dzięki decyzji króla Francji Ludwika Świętego. Zdecydowało tutaj wstawiennictwo Małgorzaty, która podobno stanąwszy przed królewskim trybunałem, oświadczyła, że to Gwidon jest godzien zostać hrabią Flandrii, bo urodził się w małżeństwie, a z ojcem Jana wzięła ślub dopiero po porodzie. Gdy usłyszał to Jan, miał podobno powiedzieć w obecności króla i dostojników: „a zatem jestem synem najbogatszej dziwki świata?”. Jak wynika z przytoczonej relacji, chyba niespecjalnie dogadywał się z matką, co zadecydowało o przejściu rodowego majątku na młodszego brata.
Gwidon przez całe życie i dwa małżeństwa dorobił się licznego potomstwa: siedmiu synów i ośmiu córek, z których najmłodsza, Filipa, stała się zarzewiem konfliktu z Francją. Dążenia Filipa Pięknego do umocnienia władzy królewskiej godziły w niezależność władztwa Gwidona. W związku z tym, aby umocnić swoją pozycję, postanowił znaleźć córce męża za kanałem La Manche – w osobie syna króla Edwarda I. Plany były bliskie realizacji, ale kłopoty w Szkocji zmusiły króla Anglii do podpisania rozejmu z Filipem w 1298 roku.
Czasowo uwolniony od groźby angielskiej, francuski monarcha postanowił zrobić porządek ze zbyt krnąbrnym wasalem, który ośmielił się zaręczyć córkę z obcym władcą bez zapytania o zdanie feudalnego pana. Sposób jednak, w jaki tego dokonał, stanowczo odbiegał od rycerskich ideałów. Zaprosił będącą jego chrześnicą Filipę na swój dwór, a kiedy tam przybyła, natychmiast ją uwięził w Luwrze, gdzie w niedługi czas potem zmarła.
W ogólnej opinii panowało przekonanie, że została otruta, więc nic dziwnego, że wściekły Gwidon rozpoczął z Filipem wojnę. Jednak jej przebieg okazał się dla niego wyjątkowo niepomyślny. Francuzi pod wodzą Roberta d’Artois pobili jego siły pod Furnes, a kiedy schronił się w Gandawie, wojska królewskie zdążyły opanować większość terytorium Flandrii i osadzić garnizonami jej twierdze. W tej sytuacji przebywający na tych terenach Karol de Valois, młodszy brat króla Francji, przekonał Gwidona, by ukorzył się przed Filipem. Obiecywał, że wstawi się za nim u brata i pogodzi seniora z wasalem. Upokorzony militarnie Gwidon przystał na propozycję, jednak obietnice Karola okazały się mrzonką. Gdy tylko przybył do Paryża z dwoma synami, został uwięziony. Postępowanie króla Francji wywołało powszechne oburzenie. Za uwięzionymi ujął się nawet papież Bonifacy VIII, ale na Filipie nie zrobiło to większego wrażenia i zajął się pacyfikacją nastrojów w zajętym hrabstwie.
Gubernatorem Flandrii mianował Jakuba Chatillona, który szybko zdobył wśród mieszkańców hrabstwa złą sławę, umacniając królewską władzę głównie przemocą. W działaniach tych oparciem dla niego była pewna liczba zwolenników króla Francji wśród mieszkańców Flandrii, zwanych od kwiatu lilii – herbu Kapetyngów – leliaarts. Z kolei znacznie liczniejsi ich przeciwnicy zwani byli liebarts, od czarnego lwa, herbu Flandrii. Kiedy, korzystając z okoliczności, ci pierwsi sięgnęli po majątki „buntowników”, sytuacja dojrzała do otwartego konfliktu, który mógł wybuchnąć w każdej chwili. Ostatecznie doprowadziły do tego wypadki mające miejsce w Brugii.
W mieście wybuchł bunt tkaczy niezadowolonych z narzuconych im obciążeń podatkowych. Kiedy tylko Jakub z Chatillon o tym usłyszał, udał się tam z wojskiem, jednak gdy przybyli na miejsce, okazało się, że większość rebeliantów opuściła miasto. Nie mogąc ich dopaść, Francuzi zaczęli napastować rodziny buntowników, a to wywołało z kolei u Flamandów żądzę odwetu. W nocy z 17 na 18 maja zabarykadowali ulice miasta i zaatakowali, urządzając masakrę zwolenników króla Francji. Gubernatorowi udało się zbiec w przebraniu człowieka niskiego stanu, ale zginęła większość jego żołnierzy. Wydarzenia te zyskały nazwę „brugijskiej jutrzni”.
Świadomi konsekwencji swego czynu mieszkańcy Brugii musieli kontynuować rozpoczętą w ten sposób wojnę. Rozesłali do wszystkich wolnych miast Flandrii wysłanników z prośbą o poparcie i ostatecznie wsparło ich każde z wyjątkiem Gandawy. Wojska rebeliantów zgromadziły się najpierw pod Oudenarde, które obsadzone było przez francuski garnizon. Tam też do buntowników dołączyli z niewielkimi oddziałami Gwidon z Namur i Wilhelm z Jülih, syn i wnuk uwięzionego Gwidona de Dampierre. Objęli naczelne dowództwo nad zgromadzonym wojskiem jako jedni z nielicznych zawodowych wojskowych w obozie. Wilhelm z Jülih zwany Młodszym został później okrzyknięty bohaterem tej wojny. Co ciekawe, początkowo przeznaczony był do stanu duchownego, jednak zdecydowanie więcej uwagi poświęcał zawsze rozrywkom świeckim i kiedy tylko nadarzyła się okazja, przyłączył się do walczących z Filipem Flamandów.
Zgromadzona armia w ciągu kilku dni zmusiła garnizon Oudenarde do kapitulacji i ruszyła na kolejną twierdzę będącą w rękach wojsk królewskich – Courtrai. Oblężenie rozpoczęto 26 czerwca i szybko opanowano miasto, jednak Francuzi zdołali się schronić w dobrze obwarowanej cytadeli i czekali na odsiecz. Ta zaś była już niedaleko.
Filip Piękny, chcąc pomścić „Jutrznię brugijską”, zgromadził znaczną i dobrze uzbrojoną armię, która miała zdławić bunt. Dowództwo nad nią objął zwycięzca spod Furnes, Robert hrabia d’Artois. Oddziały te pod mury Courtrai dotarły 8 lipca.
Siły obu stron
Flamandowie
Zasadniczą część flandryjskich oddziałów pod Courtrai stanowiły milicje miejskie przysłane przez zbuntowane miasta, wspierane przez niewielką ilość rodzimego rycerstwa. W skład tych milicji wchodzili nieliczni zawodowi wojskowi i zmobilizowani mieszkańcy. Co prawda ich wyszkolenie znajdowało się ogólnie na raczej niskim poziomie w porównaniu do zawodowych żołnierzy, nie można jednak powiedzieć, że byli niezorganizowanym tłumem.
W mieście ówczesna społeczność była zorganizowana głównie w obrębie cechów. Każdy z nich w razie oblężenia zobowiązany był do obsadzenia określonego fragmentu miejskich murów. W związku z tym starano się w miarę możliwości dbać o wyszkolenie wojskowe. Normą było, że po każdym niedzielnym nabożeństwie członkowie cechu lub innego stowarzyszenia zbierali się, by przez kilka godzin wspólnie trenować. Jako instruktorów i dodatkowe wsparcie w chwili zagrożenia zatrudniano często profesjonalistów, przy czym większe znaczenie miała tutaj renoma i doświadczenie najemnika niż urodzenie. Ta stosunkowa powszechność wyszkolenia wojskowego i znaczne bogactwo mieszkańców pozwalała miastom wystawiać w razie potrzeby liczne kontyngenty. Armia polowa mogła w razie potrzeby liczyć nawet 1/3 męskiej populacji miasta. Jednak do takich sytuacji dochodziło wyjątkowo rzadko, mogło to bowiem spowodować destabilizację ekonomiczną.
Jeśli chodzi o wyposażenie, sytuacja Flamandów także przedstawiała się stosunkowo dobrze. Mieszkańców bogatych miast z reguły stać było na przyzwoitą broń. Uzbrojenie ochronne członka milicji składało się z przeszywanicy (pancerza złożonego z kilku warstw tkaniny) i hełmu; najczęściej był to kapalin lub łebka – hełmy, które zmieniając stopniowo kształt, będą dominować jako osłona głowy przez następne kilka wieków. Oprócz tego wielu stać było na uzupełnienie pancerza kolczugą, co powodowało, że dysponowali ochroną niewiele mniejszą niż większość ówczesnych rycerzy. Jeśli chodzi o broń ofensywną, można zwrócić uwagę na powszechne użycie mieczy, choć prawdopodobnie ich jakość nie dorównywała stosowanym przez rycerstwo. Bronią główną była broń drzewcowa w tym długie na 3,5–4,5 metra piki oraz godendagi (z flam. dzień dobry) – specyficzna, charakterystyczna dla tych terenów broń będąca skrzyżowaniem krótkiej włóczni z maczugą. Prócz tego stosowano broń dystansową w postaci łuków i kusz, choć akurat pod Courtrai strzelców po obu stronach było niewielu.
Jeśli chodzi o liczebność, niektóre zapiski kronikarskie wspominają o armii liczącej ponad 60.000 ludzi, lecz jest to raczej grubą przesadą. Współcześni historycy oceniają siły Flamandów pod Courtrai na jakieś 9000 do 11.000 ludzi ze wskazaniem na tę niższą liczbę. Ilość rycerstwa i konnych nie przekraczała kilkuset, w dodatku raczej gorzej uzbrojonych od Francuzów. W tym starciu jednak wszyscy walczyli pieszo w szeregach piechoty.
Francuzi
Armia królewska przedstawiała sobą zdecydowanie inny widok niż wojska zbuntowanych miast. Była typową armią feudalną, której zasadniczy trzon stanowiło ciężkozbrojne rycerstwo wsparte przez wojska najemne. Podstawą organizacji był poczet rycerski. Składał się z ciężkozbrojnego rycerza, jednego lub dwóch konnych giermków, paru konnych strzelców oraz pewnej liczby pieszych żołnierzy i służby. Jako że obowiązek wyposażenia pocztu spoczywał na właścicielu, ich wielkość i stan uzbrojenia był różny. Ogólnie pojedynczy poczet liczył od kilku do nawet kilkudziesięciu osób, lecz zdecydowanie przeważały poczty o niewielkim stanie liczebnym.
Na ówczesnym polu walki rycerze reprezentowali najwyższy standard uzbrojenia.
Ich pancerz składał się z przeszywanicy i nałożonej na nią kolczugi okrywającej ciało praktycznie od stóp, aż po głowę. Uzupełnieniem tego opancerzenia były w tym okresie często tak zwne płaty – pancerz składający się niewielkich metalowych płytek (większych niż w pancerzach łuskowych) przynitowanych do tekstylnego lub skórzanego podkładu. Głowę chronił najczęściej hełm garnczkowy zapewniający pełną osłonę twarzy, a ochronę ciała uzupełniała niewielka tarcza. Broń ofensywną stanowiły doskonałej jakości miecze i lance. Tak opancerzony jeździec siedzący na koniu, często także opancerzonym, stanowił odpowiednik współczesnego czołgu.
Rycerze byli elitą społeczeństwa i świetnie zdawali sobie z tego sprawę. Wojna stanowiła dla nich główną drogę kariery, a także do wzbogacenia się. Rycerz w bitwie pragnął nie tyle zabić przeciwnika, co przede wszystkim wziąć go do niewoli. Za schwytanego wroga można było uzyskać okup, a im możniejszy jeniec, tym większy zysk. Starano się więc w bitwie ścierać z osobami równymi sobie stanem – rycerz z rycerzem, giermek z giermkiem i tak dalej. Pokonany plebejusz nie dysponował zwykle majątkiem pozwalającym mu wykupić się, więc nie opłacało się brać go do niewoli. Dla rycerza uzbrojeni plebejusze byli w związku z tym przeciwnikiem godnym pogardy, którego nie dotyczyły rycerskie reguły traktowania bitwy jako pewnego rodzaju sportu. Należało ich po prostu pozabijać, przykładnie karząc ich w ten sposób za bunt. Oczywiście nie do wyobrażenia było, by niższy stanem wziął do niewoli rycerza. Powodowało to, że starcie pod Courtrai było wyjątkowo jak na warunki średniowiecza krwawe.
Poza pocztami feudalnych panów w szeregach Francuzów walczyła pewna liczba najemników. Ocenia się, że na ogólną liczbę 5–6 tysięcy piechoty stanowili połowę, z czego 1/3 stanowili kusznicy, a resztę tak zwani bidauts. Były to lekkozbrojne oddziały zaciągnięte głównie na terenie królestwa Nawarry, uzbrojone w duże tarcze i oszczepy. Te siły razem z 2–3 tysiącami rycerstwa i giermków stanowiły armię hrabiego d’Artois.
Przebieg bitwy
Flamandowie, mając nieco czasu przed pojawieniem się przeciwnika, odpowiednio przygotowali pozycję. Z jednej strony chroniła ich rzeka Lys przepływająca obok zamku i miasta Courtrai. Przez rzekę był przerzucony most, który powstańcy zniszczyli, aby w pełni zabezpieczyć się przed atakiem z tej strony. Z drugiej strony osłaniały ich dwa niewielkie strumienie i dodatkowo wykopane wilcze doły. Tak zabezpieczeni czekali na przeciwnika. Zdawali sobie sprawę, że ze strony Francuzów po wypadkach w Brugii nie mają co liczyć na łagodne traktowanie. Zachowali więc szczególną czujność.
Po przybyciu na miejsce hrabia d’Artois początkowo próbował odbudować zniszczony most, aby umożliwić sobie atak na powstańców także przez rzekę Lys, jednak skuteczna kontrakcja Flamandów uniemożliwiła to. Ostatecznie postanowił uderzyć na przeciwnika od strony błotnistych strumieni i częściowo ukończonych umocnień jego obozu. Dodatkowo liczył na akcję garnizonu twierdzy, który jak miał nadzieję, widząc generalne natarcie wojsk królewskich, zaatakuje powstańców od tyłu. 11 lipca 1302 roku rozstawił więc wojska półkolem naprzeciw armii flamandzkiej, w pierwszym szeregu ustawiając najemników i piechotę. To oni mieli rozpocząć atak.
Widząc przygotowujących się do walki Francuzów, także powstańcy stanęli do walki. Jako że ich nieliczni rycerze także stanęli do walki pieszo, ich armia w całości złożona była z piechoty. Podzielona została na pięć części. Na prawym skrzydle stali mieszczanie z Brugii pod wodzą Wilhelma z Jülih. W centrum stali mieszkańcy wolnego okręgu Brugii i Zachodniej Flandrii. Na lewym skrzydle pod wodzą Gwidona z Namur stały kontyngenty z Alost, Oudenarde, Courtrai i Gandawy. Oprócz z tego silny oddział z Ypres chronił tyły flamandzkiej falangi przed wypadem garnizonu twierdzy.
Za centrum zaś znajdował się silny odwód pod dowództwem wybranego naczelnym wodzem Jeana de Renesse. Tak ustawieni i zagrzani do walki przemowami przywódców Flamandowie czekali na atak wroga.
Ustawiwszy wojska rankiem 11 lipca na pozycjach do ataku, hrabia d’Artois nakazał atak piechocie. Walkę rozpoczęli strzelcy z obu stron. W pojedynku tym lepiej wyszkoleni i liczniejsi kusznicy francuscy uzyskali przewagę i zmusili strzelców flamandzkich do cofnięcia się. Wtedy uderzyła pozostała piechota, najemni bidauts i pomniejsi wasale rycerzy. Pod ich naciskiem wspartym przez ostrzał kuszników flamandzka falanga zaczęła się powoli cofać. Widząc sukces swoich piechurów i lekceważąc przeciwnika, wódz Francuzów przestraszył się, że powstańcy zostaną pokonani bez udziału rycerstwa, a przez to ciężkozbrojni jeźdźcy zostaną pozbawieni należnej im chwały z wygranej bitwy. Odwołał więc swoich żołnierzy i mimo obaw konstabla Raoula de Nesle zarządził natarcie kawalerii. Ciężkozbrojne rycerstwo ruszyło do szarży, starając się jednym uderzeniem rozbić szyk przeciwnika, a następnie otoczyć i zniszczyć po kolei rozproszone grupki piechoty.
Jednak Flamandowie mimo chwilowego zachwiania nie byli złamani. Zdołali umocnić i uporządkować szyki przed natarciem wrogiego rycerstwa, które dodatkowo nieco spowolniły terenowe przeszkody. Atakujący Francuzi stanęli przed nieustępliwym przeciwnikiem i nagle rycerska szarża zatrzymała się na linii pik i godendagów. Wtedy zebrawszy wszystkie siły, powstańcza armia zaatakowała i rozbiła królewską kawalerię. Szarżę próbowano kilkakrotnie ponawiać, lecz ostatecznie po kolejnym nieudanym ataku jeźdźcy rozproszyli się i ich konie zaczęły gęsto wpadać do wykopanych wcześniej przez Flamandów rowów i fos. Walczący w małych grupkach rycerze zostali wycięci przez przeważających liczebnie przeciwników i elita królewskiej armii przestała istnieć. Na ten widok pozostałe oddziały francuskie uciekły z pola walki. Mający miejsce w czasie szarży wypad garnizonu cytadeli powstrzymano. Bitwa skończyła się druzgocącym zwycięstwem powstańców.
Straty flamandzkie określa się na około 200, francuskie zaś na ponad 1500 ludzi. Tak duża dysproporcja w stratach między zwycięzcami a przegranymi była w tamtym okresie czymś normalnym. Największe straty ponosiło się w chwili, gdy walczący łamali szyk i w szeregach wybuchała panika kończąca się bezładną ucieczką. Poza głównodowodzącym poległo wielu możnych członków świeckiej elity Królestwa Francji. Najbardziej spektakularnym łupem Flamandów było 500 par złotych ostróg, które złożono w katedrze Najświętszej Marii Panny w Courtrai. Ostrogi takie, będące oznaką męstwa, rycerze zdobywali w turniejach. Aby je uzyskać, musieli się wykazać umiejętnościami w posługiwaniu się mieczem i kopią. Teraz symbol ich umiejętności i męstwa odebrali im zwykli chłopi i rzemieślnicy.
Skutki bitwy.
Bezpośrednim skutkiem bitwy było przejście pozostałych miast Flandrii na stronę powstańców. Garnizon w cytadeli w Courtrai, straciwszy nadzieję na odsiecz, także szybko poddał się oblegającym. Wiele innych garnizonów uczyniło podobnie. Jednak Filip Piękny nie zamierzał się poddać. Jako że z uwagi na wieloletnie walki w Szkocji nie musiał obawiać się na razie interwencji Anglików, mógł skoncentrować się na Flandrii. Zebrał kolejną armię i kontynuował wojnę. Trwała przez wiele lat mimo wielokrotnych rozejmów i prób porozumienia. Ostatecznie Francja pokonała Flandrię w 1346 roku, a ostatecznie upokorzyła w 1384. Dwa lata wcześniej Francuzi, po zdobyciu Courtrai, mszcząc się za klęskę sprzed lat, zabrali wciąż wiszące w katedrze ostrogi i spalili miasto.
Pod względem militarnym bitwa oznaczała początek końca całkowitej dominacji ciężkozbrojnej kawalerii w Europie. Była pierwszym od wielu lat zwycięstwem piechoty nad kawalerią na kontynencie europejskim. Niedługo potem wybuchła tak zwana wojna stuletnia, która ostatecznie zadała kłam stwierdzeniu, że „jeden ciężkozbrojny rycerz jest wart dziesięciu piechurów”. Starcie to było zapowiedzią klęsk francuskiej kawalerii, która pokazała, że niczego nie nauczyła jej walka ze zdeterminowanymi plebejuszami pod Courtrai.
Bibliografia:
1. Biernacki W., Tafiłowski P., Courtrai 1302, Bellona, Warszawa 2004
2. Contamine P., Wojna w średniowieczu, Wydawnictwo Martabut, Warszawa 1999
3. Kusiak F., Rycerze średniowiecznej Europy łacińskiej, PIW, Warszawa 2002
3. Żygulski Z., Broń w dawnej Polsce, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1982