Joby Warrick (urodzony w 1960 roku) jest amerykańskim dziennikarzem współpracującym od kilkunastu lat z The Washington Post, dla którego pisze o tematyce bliskowschodniej oraz polityce międzynarodowej i bezpieczeństwie narodowym. Jego książka „The Triple Agent”, opowiadająca o kulisach samobójczego zamachu na pracowników CIA w Afganistanie, ukazała się w Polsce w 2013 roku pod tytułem „Potrójny agent. Kret Al-Kaidy, który oszukał CIA”.
Ile czasu zajęło Ci przygotowanie tej książki? Z iloma osobami rozmawiałeś?
Spędziłem nad książką rok z hakiem od początku do końca, w tym sześć miesięcy z dala od mojej „normalnej” pracy w The Washington Post. Rozmawiałem z ponad dwustu źródłami w Stanach Zjednoczonych, Jordanii, Afganistanie i Turcji.
Na ile te źródła są wiarygodne? Po fakcie, gdy już książka się ukazała, nie wyszło, że ktoś podał wersję zdarzeń nieprawdziwą?
Wachlarz źródeł rozciąga się od naocznych świadków wydarzeń poprzez krewnych, byłych i obecnych pracowników wywiadu oraz pracowników rządowych z najwyższego szczebla. Nikt nie podważał rzetelności opowiedzianej historii.
Trudno było zasięgać informacji u przedstawicieli talibów?
Ważne dla mnie było zrozumienie tej historii z perspektywy talibów, a w kilku przypadkach miałem szczęście, starając się o dostęp. Przede wszystkim przedstawiciele talibów i Al-Kaidy wypuścili sporo materiałów o ataku na Chost i o swoich związkach z Humamem al-Balawim. Część z tych materiałów ma postać nagrań wideo, inne to wpisy na blogach, eseje, a w jednym przypadku nawet minibiografia Balawiego napisana przez jednego z jego bliskich współpracowników w Afganistanie. Oczywiście wiele wypowiedzi publicznych ma służyć określonym celom, toteż starałem się o rozmowę z przedstawicielami i współpracownikami talibów. W tym celu zatrudniłem trzech dziennikarzy, dwóch pakistańskich i jednego afgańskiego, mieszkających w tamtej okolicy i mających kontakt z talibskimi prominentami. Dzięki tym pomocnikom udało mi się przekazać pytania i uzyskać interesujący wgląd w sprawę.
W trakcie zbierania materiałów do „Potrójnego agenta” miałeś jakieś problemy na przykład ze strony służb specjalnych?
Na poziomie czysto ludzkim wielu ówczesnych i byłych pracowników rządu USA, z którymi się zetknąłem, było zaniepokojonych i zasmuconych wydarzeniami w Chost, a niektórzy byli podobnie jak ja ciekawi, co tak naprawdę się stało. Kilku urzędników na wyższych szczeblach chciało wręcz wiedzieć, czego się dowiedziałem podczas podróży do rejonów, w których nastąpiły te incydenty. Podkreśliłem, że chcę opowiedzieć rzetelną, zrównoważoną i pełną historię na podstawie faktów, które odkryję, dlatego też, jak mi się wydaje, natrafiłem na niewiele przeszkód, a wręcz okazywano mi zrozumienie i wsparcie.
Humam Chalil Al-Balawi był wykształconym człowiekiem. Co powoduje, że takie osoby gotowe są poświęcić życie w imię walki z Zachodem?
Istotnie, Balawi był bystrym, wyrafinowanym człowiekiem, który nigdy nie postrzegał w sobie zamachowca samobójcy ani agresywnego dżihadysty. Miał młodą rodzinę i obiecującą karierę jako lekarz. Pielęgnował jednak w sobie głęboki intelektualny i instynktowny żal o niewłaściwe jego zdaniem traktowanie jego współwyznawców, muzułmanów, w Izraelu i w świecie arabskim. Z pasją podchodził do kwestii politycznych, z natury był dość porywczy, a z biegiem lat stał się także pobożny i wierzył, że dżihad to religijny obowiązek. Mimo wszystko prawdopodobnie cieszyłby się spokojnym życiem w Jordanii, gdyby nie aresztowano go za pisanie antyrządowych tekstów. Po wyjściu z więzienia stanął w obliczu możliwości, których nigdy wcześniej nie rozważał – najpierw: być szpiegiem, potem: być zamachowcem samobójcą. W końcu uznał, że otrzymał boskie powołanie do samobójczej misji, którą podjął.
Jeśli dobrze zrozumiałem, głównym bodźcem, który pchnął go w ramiona Al-Kaidy, było upokorzenie, jakiego doznał w trakcie przesłuchania przez jordańskie służby specjalne. Wiesz, dokładnie co się wtedy stało?
Balawiego nie torturowano, nie w tym sensie, w jakim z reguły myślimy o torturach. Przebywał w areszcie tylko przez trzy dni. Przesłuchania przeciągano, grożono mu, wywierano presję psychiczną i pozbawiano go snu, ale według słów samego Balawiego nie bito go ani nie stosowano brutalnych środków przymusu w rodzaju waterboardingu. „Upokorzenie”, o którym wspominał, dotyczy raczej osobistego upokorzenia spowodowanego tym, że tak szybko go złamano. Balawi nigdy nie popadł w konflikt z prawem i szybko uległ policjantom. W Jordanii często poddaje się osadzonych wyjątkowej presji, gdyż rząd ma prawo wpędzić ich rodziny w nędzę, anulując pozwolenia na pracę, licencje zawodowe i paszporty.
Rozmawiałeś z jego bliskimi. Z kim dokładnie? Jak oni tłumaczyli ten czyn?
Tak, rozmawiałem z wieloma jego krewnymi i znajomymi w Jordanii, od rodziców i rodzeństwa po kolegów z pracy. Rodzina nie wiedziała zbyt wiele o jego aktywności „bloggerskiej”, przez którą popadł w tarapaty, a o jego pracy w Pakistanie dowiedzieli się praktycznie dopiero po jego śmierci.
I jaka była ich reakcja, gdy już się dowiedzieli, że Balawi dokonał zamachu samobójczego?
Śmierć Balawiego zasmuciła jego rodziców i rodzeństwo, ale żona i wielu znajomych było dumnych, gdyż widzieli tu udany atak na Stany Zjednoczone i ich słynną agencję wywiadowczą. Rodzina dowiedziała się o samobójczym zamachu od członka Al-Kaidy, który zadzwonił z „gratulacjami” z okazji „męczeńskiej śmierci” Balawiego. W wywiadach żona Balawiego podkreślała, że uznaje czyn męża za odważny akt dżihadu, za który będzie wynagrodzony w niebie.
Służby USA były faktycznie tak zdesperowane, że uwierzyły, iż mają superagenta w szeregach Al-Kaidy bez jakiegokolwiek sprawdzenia go?
Rząd Stanów Zjednoczonych poszukiwał Usamy ibn Ladina przez osiem lat. Trop do reszty zwietrzał. Kiedy pojawił się Balawi, wzbudził podniecenie możliwością przełomu w sprawie. CIA w końcu miała informatora, najwyraźniej uzdolnionego i mającego silną motywację, który mógł jakoby doprowadzić ją do pierwszego zastępcy Usamy ibn Ladina, a może nawet do samego przywódcy Al-Kaidy. Wszyscy bardzo chcieli skorzystać z okazji, lecz pojawiły się nieoczekiwane problemy, gdy gwiazdor szpiegostwa zaczął stawiać żądania co do trybu i miejsca spotkań z prowadzącymi go pracownikami CIA. Choć w końcu pojawiło się wiele pytań odnośnie do Balawiego i jego zamiarów, funkcjonariusze wywiadu czuli, że muszą się z nim spotkać jak najszybciej, już choćby tylko po to, by sprawdzić, czy naprawdę jest tym, za kogo się podaje. Bardziej doświadczeni ludzie podejrzewali, że Balawi może być oszustem, ale nikt pod koniec grudnia 2009 roku nie podejrzewał, że przyjdzie z bombą na piersi.
Jak obecnie wygląda walka służb z Al-Kaidą? Kto w niej gra pierwsze skrzypce?
„Rdzeń” Al-Kaidy – ten, który zaplanował ataki z 11 września 2001 roku – popadł w rozsypkę. Były zastępca Usamy ibn Ladina, Ajman Al-Zawahiri, jest nowym przywódcą, ale ma pod sobą organizację złamaną i rozproszoną. Wiele „gałęzi”, czy też grup stowarzyszonych, Al-Kaidy pojawiło się w Afryce Północnej, Jemenie i Syrii, ale wszystkie one działają niezależnie od „rdzenia” Al-Kaidy i mają cele na poziomie lokalnym.
Jak sądzisz – Al-Kaida ma jeszcze szanse się odrodzić czy też raczej na jej trupie wyrośnie jakieś nowe, silne ugrupowanie?
Większość amerykańskich analityków sądzi, że „rdzeń” przywództwa Al-Kaidy, mała grupa międzynarodowych terrorystów stojących za atakami z 11 września 2001 roku, jest już skończony i nigdy się nie podniesie. Nowym problemem jest jednak rosnąca liczba grup podobnych do Al-Kaidy, które działają w zgodzie z filozofią i taktyką Usamy ibn Ladina. Takie grupy pojawiają się na całym świecie, od Iraku i Syrii po Jemen, Somalię i północną Afrykę. Niektóre mają ambicje międzynarodowe i prawdopodobnie przez wiele lat będą stanowiły zagrożenie.