Wojna w Afganistanie w takiej postaci, w jakiej trwała przez minione dwudziestolecie, dobiegła końca. Wraz z nieopanowanym chaosem na kabulskim lotnisku rozpoczęła się już kolejna. Ahmad Masud – syn „tego” Ahmada Masuda, Lwa Pandższiru – zapowiedział zbrojny opór przeciw władzy talibów. O przyczynach tak tragicznego rozwoju wydarzeń można by napisać niejedną książkę Faktem jednak jest, że próba utworzenia stabilnego Afganistanu z umiarkowanym rządem centralnym zakończyła się klęską.

W toku tych starań w Afganistanie poległo również czterdziestu trzech żołnierzy z Polski. Jeszcze niedawno stacjonowali tam żołnierze polskich Wojsk Specjalnych – w bazach w Kabulu (lotnisko imienia Hamida Karzaja), Mazar-i Szarif (Camp Marmal) i Bagram oraz w kilku mniejszych obiektach. Ostatni żołnierze wrócili do kraju na przełomie maja i czerwca.

Wśród nich byli także członkowie ekipy bloga Bezpieczeństwo i Strategia. Właśnie na podstawie ich wspomnień opowiemy, jak wyglądała ostatnia zmiana misji w Afganistanie z perspektywy polskich operatorów Wojsk Specjalnych oraz podzielimy się kilkoma subiektywnymi odczuciami dotyczącymi tego, jakie problemy trapią Afganistan i dlaczego czeka go okres ogromnego chaosu wewnętrznego.

Polskie Wojska Specjalne w Afganistanie

Jeszcze w tym roku w Afganistanie działały polskie jednostki specjalne: Grom, Agat, JW Komandosów i Nil. Wcześniej stacjonowała tam również Formoza. Jej żołnierze padli jednak ofiarą bardzo wąskiej interpretacji jej zadań, której dokonuje czasem „beton” w MON. Dowódcy twierdzą, że skoro „specjalsi” z Formozy są pododdziałem morskim, nie ma dla nich miejsca w ramach operacji lądowej w Afganistanie.

Polskie jednostki funkcjonowały w ramach NATO Special Operations Component Command – Afghanistan (NSOCC-A). Był to sztab, któremu podporządkowano siły lokalne odpowiedzialne za uderzenia kinetyczne i żołnierzy koalicji zajmujących się przekazywaniem wiedzy Afgańczykom. Polscy „specjalsi” współpracowali z Amerykanami w ramach działań szkoleniowych TAA (Train, Advise, Assist) i operowali w strukturach Task Force 52. Nauka odbywała się w Camp Morehead niedaleko Kabulu, gdzie znajdowało się również Dowództwo Sił Specjalnych Afganistanu.

Polscy żołnierze w Afganistanie, zdjęcie z 2008 roku.
(Ministerstwo Obrony Narodowej)

Szkolenia sił afgańskich polegały na tym, że określona polska jednostka opiekowała się wybraną formacją lokalną. Na samym początku żołnierze Wojsk Specjalnych dokonywali ewaluacji zdolności bojowych współpracujących z nimi Afgańczyków, a następnie wdrażali program szkoleniowy mający zwiększyć ich umiejętności i poprawić możliwości operacyjne. Formalnie nasi żołnierze nie mieli nadzoru nad tymi jednostkami, a o spotkania z nimi trzeba było za każdym razem pisać kwity do Amerykanów.

Wyruszając na kolejną zmianę „Resolute Support”, operatorzy przechodzili cykl szkoleń mających przygotować ich do udziału w misji. Właśnie na tym etapie żołnierze powinni dowiedzieć się, jakie będą ich zadania i z którą jednostką lokalną będą współpracować. Naszym zdaniem około 70% zajęć było jednak kompletną stratą czasu, energii i pieniędzy. Operatorzy nie wiedzieli przed wylotem, z którymi formacjami lokalnymi będą współpracować. Numery jednostek afgańskich i ich nazwy niewiele nam mówiły, a w Internecie trudno było znaleźć na ich temat jakiekolwiek informacje. Po przybyciu na miejsce okazało się jednak, iż poprzednia zmiana prowadziła dziennik, w którym dokumentowała swoje działania. Notatki obejmowały nawet uwagi i subiektywne spostrzeżenia na temat szkolonych formacji.

Prawda jest jednak taka, że przeciętnego polskiego „specjalsa” nie interesuje przesadnie, kogo i gdzie będzie szkolił. Wychodzi on z założenia, że za to odpowiedzialni są przełożeni, którzy wysyłając żołnierzy do Afganistanu i wybierając dla nich afgańską jednostkę partnerską, powinni mieć świadomość, że robią to w szeroko rozumianym interesie Polski. Dla operatora istotne jest jednak to, na jakich zasadach i w jakim zakresie ma przebiegać współpraca. A z tym jest niestety problem.

Przed wylotem jeden z nas próbował uzyskać informacje dotyczące tego, jaki zakres wiedzy może przekazać lokalnym partnerom. Okazało się, że tego typu wytycznych nie ma. Być może kiedyś istniały, ale na ostatniej zmianie zakres szkolenia Afgańczyków ograniczony był jedynie rozsądkiem polskich instruktorów. Ledwie kilka dni po powrocie z misji okazało się że nasze wątpliwości były słuszne. W sieci zaczęły krążyć filmiki, na których widać, jak jednostki afgańskie przechodzą na stronę talibów, oddając im swój sprzęt i wyposażenie. Na niektórych dało się rozpoznać charakterystyczne malowanie Humvee szkolonej przez nas doborowej afgańskiej jednostki specjalnej.

Zasadne wydaje się więc pytanie o to, gdzie leży granica przekazywania wiedzy lokalnym partnerom. Z jednej strony powinno się respektować zobowiązania sojusznicze, z drugiej należy patrzeć długofalowo i rozumieć, że za ewentualne błędy w szkoleniu zapłacą inni w trakcie trwającej w Afganistanie fali chaosu i przemocy. Skoro od dłuższego czasu wiadomo było, że nie uda się pokonać talibów, po co jeszcze dodatkowo dostarczać im świetnie wyszkolonych „specjalsów”?

Niemniej jednak, skoro „góra” każe szkolić – to się szkoli, nawet jeśli ma się wątpliwości co do późniejszych skutków ubocznych tego szkolenia. A tajemnicą poliszynela jest również powód, dla którego wielu operatorom Wojsk Specjalnych zależy na mentorowaniu lokalnych jednostek. Wobec charakteru polskiej misji w Afganistanie była to praktycznie jedyna szansa, aby pod płaszczykiem doradztwa móc uczestniczyć w prawdziwych działaniach bojowych.

W ostatnim czasie TAA nie funkcjonowało jednakże tak, jak powinno, z uwagi na COVID-19 i wycofywanie się jednostek USA z Afganistanu. Spotkania Polaków z lokalnymi służbami i jednostkami partnerskimi były mocno utrudnione. Amerykańscy dowódcy nie wyrażali zgody, początkowo zasłaniali się pandemią, później już wprost przyznawali, że nie chcą problemów, gdyż zależy im tylko na skutecznym wycofaniu się z Afganistanu. Nasz kolega podsumował tę sytuację następująco: „Był to cyrk, w którym dyrektorem byli Jankesi, treserami zwierząt – siły koalicyjne, a samymi zwierzętami – talibowie. Dyrektor zabraniał tresować zwierząt, bo chciał jak najszybciej zamknąć cyrk. A jeśli treserzy ze zwierzętami zrobią sobie krzywdę, to za cholerę nie będzie mógł tego zrobić”.

Jeden z nas spytał pewnego dnia lokalnego kucharza, który pracował w kantynie i z którym się zakumplował, czy zamierza on opuścić Afganistan po wycofaniu się wojsk koalicyjnych. Usłyszał taką odpowiedź: „Nie jest to takie proste. Średni koszt przerzutu jednej osoby do Europy oscyluje w granicach 3 tysięcy dolarów. Ma się wtedy około 50% szans na przeżycie podróży. 9 tysięcy dolarów daje około 90% szans na dotarcie do celu żywym”. Kucharz miał też sporą rodzinę.

Rozkład struktur władzy centralnej

Władza w Afganistanie jest oznaką statusu społecznego, często skorelowaną na dodatek z poziomem bogactwa. Nikt się nie kryje z tym, że nadużywa swojej pozycji do osiągnięcia partykularnych korzyści. Człowiek, który potrafi zadbać o rodzinę i otoczenie, jest uważany za silnego i obdarzany szacunkiem. W sferze administracji rządowej procesy te mają dwie istotne konsekwencje: panuje nieustanna walka o władzę i wpływy między poszczególnymi instytucjami, a także wszechobecna korupcja.

Walka o władzę ma szczególnie groźne implikacje w sektorze bezpieczeństwa. Za przykład może posłużyć transport lotniczy. Afgańska służba odpowiedzialna za wywiad i bezpieczeństwo wewnętrzne – Dyrektoriat Bezpieczeństwa Narodowego (NDS) – dysponowała własnymi jednostkami specjalnymi, które wymagają szybkiego przemieszczania się w celu realizacji zadań. W związku z tym NDS zgłaszał wysokie zapotrzebowanie na transport lotniczy. Ten podlegał jednak ministerstwu obrony, którego zadania często pokrywały się z misjami NDS. Ponadto, ze względu na warunki panujące w Afganistanie i ukształtowanie terenu, wykorzystanie lotnictwa jest w wielu operacjach niezbędne. Powodowało to nieustanne tarcia pomiędzy NDS a siłami zbrojnymi.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że dzięki wsparciu koalicji i dostawom ze Stanów Zjednoczonych afgańskie lotnictwo było stosunkowo dobrze zorganizowane i doposażone. Posiadało ono między innymi samoloty transportowe Lockheed C-130 Hercules i uderzeniowe Embraer EMB 314 Super Tucano, a także śmigłowce MD 530. Obecnie część tego sprzętu znajduje się w rękach talibów, ale nie należy upatrywać w tym długofalowego zagrożenia. Bez wsparcia wykwalifikowanych zachodnich pracowników cywilnych, przeszkolonych pilotów i dostaw części zamiennych talibskie siły powietrzne nie będą w stanie na dłuższą metę wykorzystać przejętego sprzętu.

Walka o wpływy napędzała też olbrzymią korupcję w afgańskiej administracji, dodatkowo potęgowaną przez ciągłą rotację na stanowiskach. Zwyczajowa opłata dla urzędnika jest normą. Podczas ostatniej zmiany jeden z lokalnych garnizonów miał na przykład ciągły problem z wypłacaniem żołnierzom wynagrodzeń. Z drugiej strony dowództwo tej jednostki pobierało żołd przysługujący rekrutom, którzy faktycznie nie istnieli, a figurowali jedynie na etatach pododdziału. Nadużycia władzy i wszechobecna rywalizacja sprzyjają narastaniu tendencji antypaństwowych wśród społeczeństwa.

W tamtejszej mentalności nie funkcjonuje świadomość przynależności państwowej. Dużo istotniejszą rolę odgrywają relacje klanowe i rodzina. Stolica miała więc duże problemy ze sprawowaniem władzy w poszczególnych prowincjach. Dodatkowo większość stanowisk w administracji obsadzona była przez Tadżyków, podczas gdy Pasztunowie zostali zmarginalizowani. Jest to jednym z powodów, dla którego zasilają oni szeregi talibów.

Dobrym przykładem słabości rządu centralnego są ograniczone możliwości komunikacyjne kraju. Afganistan okala życiodajna autostrada nosząca po angielsku nazwę Highway 1 – zwana także obwodnicą Afganistanu. Jest to droga licząca 2200 kilometrów, łącząca miasta: Kabul, Majdanszahr, Ghazni, Kandahar, Dolara, Herat, Majmana, Szeberghan, Mazar-i Szarif, Pol-e Chomri i ponownie Kabul. Autostrada pełni ponadto funkcję szlaku komunikacyjnego pomiędzy Afganistanem i innymi krajami.

Rola Highway 1 jest tak istotna, że ten, kto kontroluje wybrany jej odcinek, sprawuje de facto władzę w danym dystrykcie. W związku z tym większość checkpointów armii afgańskiej była usytuowana wzdłuż autostrady. Stanowiły one ważne cele ataków talibów, w szczególności w miejscach, gdzie droga przebiega przez tereny zamieszkałe przez Pasztunów. W tej sytuacji duża część transportu odbywa się drogą powietrzną. To właśnie ten kanał zapewniał ciągłość możliwości zaopatrzenia wojsk w terenie. Decydowało to często, czy dany checkpoint przetrwa czy nie.

Minister obrony wita ostatnich polskich żołnierzy, którzy wrócili z Afganistanu – 27 sierpnia.
(Ministerstwo Obrony Narodowej)

Dobra organizacja ruchu talibów

Przez dwadzieścia lat koalicja kierowała działaniami bojowymi w Afganistanie i prowadziła lokalnych partnerów za rękę. Podczas gdy talibowie zwiększali swoje doświadczenie w zakresie strategii i taktyki, strona rządowa była jedynie wykonawcą poleceń Waszyngtonu. Skutkiem tego był brak samodzielności Kabulu. Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że przyczyniła się do tego sama koalicja NATO, która od początku nie traktowała Afgańczyków jak równorzędnego partnera.

Ugrupowanie zapoczątkowane przez studentów madrasy w Kandaharze było lepiej zorganizowane i bardziej niezależne finansowo niż afgański rząd. Talibowie czerpią dochody nie tylko z handlu narkotykami czy poboru haraczy za zapewnienie bezpieczeństwa na podległych sobie terenach. Posiadają również własne kopalnie złota i surowców mineralnych. Nasi koledzy uczestniczyli w prezentacji, w której przedstawiono dane wskazujące, że budżet talibów jest porównywalny z budżetem całego Afganistanu. Rząd w Kabulu czerpał jednak znaczącą część środków na finansowanie sił zbrojnych od partnerów z NATO.

Warto również podkreślić, że zwolennicy „Islamskiego Emiratu” nie są ruchem całkowicie jednorodnym. Tworzą go rozmaite grupy mające nie zawsze takie same motywacje. Pomimo to talibowie niechętnie dopuszczają do walki bojowników z innych krajów, gdyż mogłoby się to wiązać z utratą części ich wpływów i kontroli nad Afganistanem. Słyszeliśmy jednak o pomagającym im komandzie czeczeńskim, które szkoliło fundamentalistów z zakresu obsługi dronów. Aktywna jest również tak zwana Siatka Hakkaniego, która funkcjonuje w okolicach Kabulu, a także Islamski Ruch Uzbekistanu i ISISK (ISIS prowincji Chorasan). W Afganistanie nadal działa też Al-Ka’ida.

Podczas ostatniej zmiany doszło do rozdźwięku między bojownikami walczącymi w terenie a ich przywódcami wygrzewającymi się w Pakistanie. Ci pierwsi zawieszają zazwyczaj walkę na okres zimy i także udają się na ten czas za wschodnią granicę. Tym razem dowódcy talibscy nakazali jednak pozostać swoim siłom w Afganistanie. W tym czasie liderzy prowadzili tak zwane rozmowy pokojowe i w zależności od potrzeb wysyłali swoim oddziałom sygnały do eskalacji lub deeskalacji prowadzonych działań. Sprzyjało to pomniejszym aktom samowolki, podczas których komanda bojowników przypuszczały ataki wbrew rozkazom najwyższych dowódców. Nie były to jednak znaczące incydenty i nie zmieniły naszej ogólnej oceny talibów jako dobrze zorganizowanego ruchu.

Talibowie wyróżniają się ogromnym doświadczeniem bojowym, wynikającym z permanentnie toczonych konfliktów. „Nasi” Afgańczycy nie byli w stanie dorównać siłom fundamentalistów. Zastanawiając się, z czego to wynika, doszliśmy do wniosku, że różnica tkwi w znacznie mniejszej motywacji lokalnych żołnierzy do walki, a także w ich mentalności. Nie przystaje ona do implementowanych w Afganistanie rozwiązań wzorowanych na zachodnich armiach. Mało który „lokals” ma ochotę walczyć „za kraj”. Było to jedną z przyczyn szybkiego upadku Kabulu. Z kolei talibowie wierzą w to, co robią. Wbrew pozorom są także bardzo elastyczni. Gdy zawiedzie jedno rozwiązanie, szybko implementują w walce inne.

Na ostatniej zmianie dużą popularnością wśród fundamentalistów cieszyły się na przykład tak zwane targeted killings. Polegały one na typowaniu konkretnych osób ze struktur siłowych, administracji czy mediów, a następnie ich likwidacji przez specjalnie do tego przeznaczone komórki talibów. Taktyka ta paraliżowała lokalne struktury siłowe, sądownictwo, media i administrację. Talibowie uczestniczą także w wojnie informacyjno-medialnej. Wykorzystują media społecznościowe i tradycyjne, aby wyolbrzymić swoje sukcesy i obnażyć słabości upadłego rządu w Kabulu.

Bardzo ciekawym dla nas zjawiskiem była też formacja Sara Cheta, wśród sił koalicji znana pod anglojęzyczną nazwą Red Unit. Są to stworzone przez talibów siły specjalne, rzekomo świetnie wyszkolone. Niestety nie było nam dane tego zweryfikować, ale można ostrożnie założyć, że ich wartość bojowa jest wyższa od przeciętnego talibskiego bojownika. Na pewno Sara Cheta jest znacznie lepiej uzbrojona. Jej członkowie dysponują między innymi bronią wyborową, noktowizją i termowizją. Jeśli są w stanie obsłużyć tego rodzaju sprzęt, należy założyć, że mogą być groźnym przeciwnikiem.

Talibowie często stosują podkopy pod ważne obiekty, aby podkładać ładunki wybuchowe, miny magnetyczne czy IED. Wybierają zazwyczaj cele nieruchome, takie jak bazy lub checkpointy, i dostosowują taktykę do tego rodzaju obiektów. Bojownicy talibscy potrafią również skutecznie wykorzystać pogodę do uniknięcia ostrzału z powietrza.

Ciekawą metodą stosowaną przez fundamentalistów jest również użycie podczas ataków insiderów, którzy infiltrują checkpointy lub jednostki wojskowe i w odpowiednim momencie dokonują zamachu na swoich „kolegów”. Było to możliwe dzięki skutecznej penetracji afgańskich sił bezpieczeństwa przez talibów. W lokalnym społeczeństwie, opartym na więzach plemiennych, zdarzało się na przykład, że część rodziny pracowała dla Afgańskiej Armii Narodowej, a inni jej członkowie są powiązani z talibami. Raz na jakiś czas oblężenie checkpointu dobiegało końca w wyniku mediacji starszyzny, dzięki której żołnierze afgańscy bezpiecznie opuszczali posterunek, a fundamentaliści zajmowali go bez ofiar w ludziach.


Blog Bezpieczeństwo i Strategia tworzy grupą osób od lat związanych z sektorem bezpieczeństwa, której trzon stanowią osoby wywodzące się z elitarnych formacji Wojska Polskiego i Policji. Piszą o sobie: „braliśmy udział w misjach zagranicznych, niezliczonych szkoleniach, kilku projektach badawczych i poświęciliśmy wiele godzin na dyskusje dotyczące tego, jak funkcjonuje nasza polityka bezpieczeństwa”.

Ministerstwo Obrony Narodowej