Jeżeli nie ma konieczności odwieszenia poboru, jak twierdzą politycy i niektórzy dowódcy wojskowi, to dlaczego na ćwiczeniach rezerwy średnia wieku żołnierzy rezerwy przekracza czterdzieści lat? Młodszych rezerwistów praktycznie nie ma! Dlaczego za ministra Błaszczaka, drogą nacisków, do wojska włączano pracowników cywilnych MON? I czy jest plan polityków zastąpienia około 200 tysięcy rezerwistów, którzy w ciągu dziesięciu lat przejdą w stan spoczynku i wyjdą poza wiek, który obejmuje mobilizacja? Te pytania rzadko pojawiają się w przestrzeni publicznej.

A prawda jest taka, że mimo widocznych potrzeb szybkiego pozyskania dużej ilości rezerw osobowych dla naszych Sił Zbrojnych politycy i część dowódców wojskowych po prostu chowa głowę w piasek i czeka na katastrofę mobilizacyjną. A taka katastrofa może oznaczać wojnę, bo w końcu napada się na słabe państwa, w których brak żołnierzy, a nie tam, gdzie są duże i dobrze wyszkolone rezerwy. Rosja po wojnie w Ukrainie odrobi tę lekcję. A jest to perspektywa trzech, pięciu, dziesięciu lat… czyli nieodległego czasu.

Scenariusz jest prosty: gdy Chiny zdecydują się na siłowe przejęcie Tajwanu, co według amerykańskich analityków może nastąpić do końca tej dekady, trudno będzie liczyć na większą pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych. I wtedy rezerwy, których nie będziemy mieli, zdecy­dują o wszystkim, czyli o wojnie lub pokoju. Mówiąc prawdę prosto z mostu: jeśli młodzi ludzie będą chcieli, tak jak moje pokolenie, przeżyć całe swoje życie w pokoju, to muszą dać Polsce liczne i dobrze wyszkolone rezerwy. Inaczej jest ogromne ryzyko wejścia Polski do wojny.

Parę liczb

Zanim przejdziemy do dalszych rozważań, warto przytoczyć parę liczb i faktów. Otóż nie wiemy obecnie, jakie nasi politycy planują wojsko. To brzmi niewiarygodnie – ale tak naprawdę jest! Poprzednik obecnego szefa MON, minister Mariusz Błaszczak, określił, iż Polska w roku 2035 powinna mieć 300‑tysięczną armię, z czego 50 tysięcy stanowić będą Wojska Obrony Terytorialnej (WOT), zaś kolejne 50 tysięcy będzie żołnierzami Dobrowolnej Zasadniczej Służby wojskowej (DZSW). Przypomnę ma to być armia stanu pokojowego (P), nie zaś armia stanu wojennego (W). Na razie obecny szef MON nie zakwestionował tych planów i nie określił innego stanu liczebności naszych sił zbrojnych. Zatem będziemy się trzymać tych liczb.

Żołnierz WOT z granatnikiem M72 EC Mk 1.
(Maciej Hypś, Konflikty.pl)

Około dziesięciu lat temu polska 100‑tysięczna armia zawodowa stanu „P” potrzebowała dla pierwszej fali mobilizacji do stanu „W” około 230 tysięcy rezerwistów (źródło: generał Walde­mar Skrzypczak). Można zatem bezpiecznie założyć, iż w roku 2035 nasze siły zbrojne, przy 200‑tysięcznej armii zawodowej, będą potrzebować dla mobilizacyjnego rozwinięcia co najmniej 460 tysięcy rezerwistów. Drugie tyle będzie potrzebne dla drugiej fali mobilizacji (zakładając przy tym, iż trzecia fala mobilizacji będzie szkolona już w trakcie działań wojen­nych). Są to liczby zbliżone do mobilizacji w roku 2022 sił zbrojnych Ukrainy (ZSU), które zmobilizowały wtedy 700–800 tysięcy żołnierzy. Zatem trudno je podważyć, patrząc na doświadczenia ukraińskie, zaś ewentualna pomyłka nawet o 10%, nie zmienia ogólnego założenia. Skąd zatem nasi politycy i MON zamierzają wziąć około 900 tysięcy rezerw osobowych na czas „W” za dziesięć lat?

Otóż nie zamierzają! Kupują za to śmigłowce, do których nie planują pilotów, kupują czołgi, do których nie planują czołgistów, kupują artylerię, do której nie planują artylerzystów (i przy okazji amunicji). To nie żart, to rzeczywistość. Wszystko można sprawdzić poprzez posłów sejmowej Komisji Obrony Narodowej, tylko, że oni w większości… też o tym nie mają pojęcia, bo większość z nich nigdy w wojsku nie służyła!

Spójrzmy na obecną liczebność naszych sił zbrojnych a przez to dojdźmy do wniosków – jakie naprawdę rezerwy otrzymamy za lat 10, przy obecnej i poprzedniej polityce MON. Według danych, jaki otrzymał od MON portal Defence24, stan liczebny naszych sił zbrojnych wynosił na dzień 28 czerwca:

  • prawie 139,5 tys. żołnierzy zawodowych;
  • ponad 4,8 tys. żołnierzy zawodowych w trakcie kształcenia;
  • ponad 2,5 tys. żołnierzy DZSW w trakcie szkolenia;
  • prawie 17,5 tys. żołnierzy DZSW;
  • ponad 35 tys. żołnierzy terytorialnej służby wojskowej (TSW).

Przeanalizujmy te liczby, zaczynając od żołnierzy zawodowych. W zaokrągleniu obecnie mamy około 140 tysięcy żołnierzy zawodowych. Do oczekiwanych 200 tysięcy brakuje 60 tysięcy. W ciągu ostatnich trzech lat liczba powołań i zwolnień wyglądał następująco:

  • 2021 – powołano 9651, zwolniono 6165 żołnierzy zawodowych;
  • 2022 – powołano 13 742, zwolniono 8988 żołnierzy zawodowych;
  • 2023 – powołano 25 190, zwolniono 9168 żołnierzy zawodowych.

Na podstawie średniej z trzech lat można założyć, iż w ciągu dziesięciu lat rocznie będzie przychodzić do wojska średnio 16 tysięcy żołnierzy, zaś odchodzić – około 8 tysięcy, jeśli liczba ponad 25 tysięcy przyjęć z 2023 roku utrzyma się na dłużej (w co nie wierzymy). Raczej będzie to liczba niższa i kształtująca się pomiędzy średnią liczbą około 7 tysięcy powołań z lat 2016–2021 a średnią liczbą powołań z ostatnich trzech lat (około 16 tysięcy). Nie zmienia to faktu, że powinniśmy spokojnie osiągnąć w ciągu dziesięciu lat zakładane 200 tysięcy żołnierzy zawo­do­wych stanu pokojowego (z nadwyżką) i uzyskać dla zakładanych rezerw dodatkowo około 80 tysięcy rezerwistów z odchodzących żołnierzy zawodowych. Oczywiście jeśli liczba odejść nie wzrośnie, a jest ona raczej stabilna. Dodajmy: to 80 tysięcy dobrze wyszkolonych rezerw złożonych z byłych zawodowych żołnierzy.

Przeanalizujmy zatem żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej (WOT) z ostatnich trzech lat. Interesują nas tylko odejścia i otrzymane w ten sposób rezerwy osobowe na czas „W”:

  • 2021 – odeszło z WOT 4309 żołnierzy;
  • 2022 – odeszło z WOT 7962 żołnierzy;
  • 2023 – odeszło z WOT 9759 żołnierzy;

W sumie w ciągu trzech lat odeszło 22 030 żołnierzy, co daje średnią roczną 7343 żołnierzy. Zatem z tego źródła pozyskamy w ciągu dziesięciu lat około 70 tysięcy rezerwistów (część żołnierzy WOT odejdzie do służby zawodowej). Ale jakość tych żołnierzy jest różna i zdecy­do­wana większość z nich wymaga dalszego szkolenia, szczególnie zgrywającego w plutony i kompanie, oraz pracy ze sprzętem ciężkim, o czym będzie jeszcze w dalszym tekście. Zatem w większości będą to rezerwiści predestynowani do wykorzystania w ramach drugiego rzutu mobilizacyjnego.

Desant żołnierzy 25. BKPow ze śmigłowca Mi-8 metodą szybkiej liny.
(Maciej Hypś, Konflikty.pl)

Najlepiej rokującą służbą w zakresie pozyskiwania rezerw osobowych dla sił zbrojnych jest obecnie DZSW. W pierwszym roku jej funkcjonowania ukończyło ją 16 454 żołnierzy. W 2023 liczba to wzrosła do 32 015 żołnierzy, którzy zakończyli przynajmniej 28‑dniowe szkolenie podstawowe. W tym roku planuje się przyjąć 34 550 osób. W sumie można przyjąć, iż średnio­rocznie szkolenie w DZSW może ukończyć (w wariancie bardzo optymistycznym) około 40–50 tysięcy żołnierzy. Z tym że według statystyk z roku 2022 i 2023 roku ponad połowa tych żołnierzy zgłosiła się do służby zawodowej. Zatem roczną liczbę przeszkolonych żołnierzy DZSW, którzy uzupełnią rezerwy osobowe na czas wojny, należy podzielić na pół: wyniesie ona około 20–25 tysięcy rocznie. To w sumie do 2035 roku powinno dać około 200–250 tysięcy rezerwistów.

Ale tutaj należy założyć, że zdecydowana większość ich będzie po 28‑dniowym szkoleniu i będzie się nadawać w większości do drugiego rzutu mobilizacyjnego, i to do funkcji prostych – wręcz podstawowych. I to jest obecnie największa bolączka DZSW, o której politycy i gene­ra­łowie solidarnie milczą przed opinią publiczną. Bo po co niepokoić wyborców informacjami, że nasi obecni rezerwiści po DZSW są gorzej wyszkoleni niż rosyjskie „mobiki”?

Do wyżej wymienionych liczb warto dodać obecnych rezerwistów którzy przed rokiem 2035 nadal będą w rejestrach WCR z przydziałem mobilizacyjnym. Policzmy również ich. Ostatnie roczniki żołnierzy ZSW przedstawiały się mniej więcej następująco:

  • 2001: Około 81 tysięcy żołnierzy;
  • 2002: Około 75 tysięcy żołnierzy;
  • 2003: Około 70 tysięcy żołnierzy;
  • 2004: Około 65 tysięcy żołnierzy;
  • 2005: Około 60 tysięcy żołnierzy;
  • 2006: Około 55 tysięcy żołnierzy;
  • 2007: Około 50 tysięcy żołnierzy;
  • 2008: Około 45 tysięcy żołnierzy.

Przyjmując, iż średnia wieku ówczesnego poborowego sięgała 20 lat, w roku 2035 do rezerw będzie można wliczyć tylko ostatnie trzy roczniki: 2006 (średni wiek w 2035 roku – 49 lat), 2007 (średni wiek w 2035 roku – 48 lat), 2008 (średni wiek w 2035 roku – 47 lat). De facto do służby wojskowej, ze względu na stan zdrowia, brak w ewidencji WCR, przeprowadzki i tak dalej, nadawać się będzie może około 50 tysięcy (wariant bardzo optymistyczny). Podobnie do rezerw będzie można wliczyć około 60 tysięcy byłych żołnierzy zawodowych, którzy odeszli ze służby w latach 2013-2023. Ale stan zdrowia raczej w większości również nie będzie predestynował ich do użycia na pierwszej linii frontu.

Zatem podsumujmy nasze wyliczenia. Do 2035 roku odejścia z zawodowej służby wojskowej dadzą nam około 80 tysięcy dobrze wyszkolonych i przygotowanych rezerwistów. Do tego dojdzie około 70 tysięcy tysięcy słabo wyszkolonych rezerwistów po WOT (do tego tematu wrócimy) i 200–250 tysięcy rezerwistów po DZSW. I to są raczej liczby optymistyczne, zakładające, że nikt z tych ludzi nie emigruje, poważnie nie zachoruje lub nie będzie miał innych wypadków losowych uniemożliwiających udział w mobilizacji. De facto powinniśmy od powyższej sumy przynajmniej odjąć 10%. Realnie za dziesięć lat będziemy dysponować około 350 tysiącami w większości słabo wyszkolonych rezerwistów.

Kołowy bojowy wóz piechoty Rosomak z 17. Brygady Zmecha­ni­zo­wanej.
(Maciej Hypś, Konflikty.pl)

Przypomnę nasze potrzeby: około 460 tysięcy rezerwistów w pierwszej fali/rzucie mobilizacji i kolejne 460 tysięcy rezerwistów w drugiej fali/rzucie mobilizacji. Jak by nie patrzeć, będziemy mieli braki około 550 tysięcy rezerwistów. Oczywiście możemy dodać do puli także żołnierzy zawodowych, którzy odeszli ze służby w latach 2013–2023, co da nam wspomniane wyżej 60 tysięcy rezerwistów, niestety starszych wiekiem. I może da się jeszcze „wycisnąć” jakieś 50 tysięcy rezerw z ostatnich żołnierzy ZSW, ale większość z nich będzie miała 47–50 lat. I nie rozwiązuje to nadal braku około 440 tysięcy rezerw osobowych. Tak się mniej więcej przedstawia prawda o perspektywie rezerw osobowych Wojska Polskiego w ciągu najbliższych dziesięciu lat, jeśli się podłoży liczby do faktów i znanych danych statystycznych.

Spodziewane braki są przerażające i nie pozwolą na wystawienie Sił Zbrojnych na czas „W”. W przybliżeniu prezentują się one następująco. Nie wzięliśmy pod uwagę naturalnych ubytków rezerwistów (około 10%) ze względów zdrowotnych, emigracji czy innych wydarzeń losowych.

Źródło pozyskania rezerw I rzut mobil. II rzut mobil.
Dobrowolna Zasadnicza Służba Wojskowa 50 tysięcy 200 tysięcy
Wojska Obrony Terytorialnej   70 tysięcy
Odejścia ze służby zawodowej 2024–2034 80 tysięcy  
Ostatni żołnierze Zasadniczej Służby Wojskowej   50 tysięcy
Odejścia ze służby zawodowej 2013–2023 60 tysięcy  
SUMA 190 tysięcy 320 tysięcy
Potrzeby mobilizacyjne Sił Zbrojnych w roku 2035 460 tysięcy 460 tysięcy
Braki 270 tysięcy 140 tysięcy
Razem braki w rezerwach osobowych na czas wojny: 410 tysięcy

Szacowana liczba rezerw Wojska Polskiego ze względu na ich źródło w roku 2035 i przewidywane braki osobowe. Nie wzięto pod uwagę naturalnych ubytków rezerwistów ze względów zdrowotnych, emigracji, itp. W pierwszym rzucie mobilizacyjnym uwzględniliśmy, iż ok. 50 tys. rezerwistów ukończy DZSW co najmniej po 6 miesiącach, co pozwoli ich uważać za pełnowartościowych żołnierzy.

Teraz pewnie pojawią się zaprzeczenia oficjalnych czynników, ale warto wtedy zapytać, czy planują one armię na czas „W” zdecydowanie mniejszą niż Ukraina? W Ukrainie w 2021 roku było około 800–900 tysięcy rezerwistów, w tym około 200 tysięcy weteranów ostrzelanych w strefie ATO i drugie tyle szkolonych w zmodyfikowanym już prozachodnio systemie szkolenia, a mimo to obecnie dotkliwie brakuje rezerw osobowych. Czyli potrzeby ZSU grubo przekroczyły milion rezerwistów. Czy u nas planuje się dwukrotnie mniejsze rezerwy od tych, które miała Ukraina w 2021 roku, czyli około 400-500 tysięcy rezerwistów, w tym około 300 tysięcy słabo wyszkolonych rekrutów?

Warto przypomnieć, iż zawodowa armia ukraińska liczyła w roku 2021 około 200 tysięcy żołnierzy, a więc tyle, ile planujemy w roku 2035 roku. Oczywiście decydenci powiedzą, że my mamy sojuszników, że pomogą, ale… po pierwsze: historia uczy nas czegoś innego, po drugie: lepiej móc liczyć najpierw na siebie, a po trzecie: co jeśli sprawdzi się scenariusz opisany we wstępie?

O rezerwie mobilizacyjnej Wojska Polskiego

Pomimo zaklęć ekspertów, generałów i polityków przez piętnaście lat nikt nie zaproponował lepszego i efektywnego systemowego rozwiązania budowy rezerw mobilizacyjnych (osobo­wych) niż zasadnicza służba wojskowa (ZSW). Temat miały w jakiś sposób rozwiązać Narodowe Siły Rezerwowe, ale nie zdały egzaminu. A nie zdały go z uwagi na błędy w realizacji, a nie błędy w założeniach. Założenia, jak zwykle, były dobre i szczytne, ale w praktyce był to sposób na zdejmowanie vacatów w jednostkach wojskowych (JW), tak by nie wrzucać na te stanowiska realnych ludzi. Jednocześnie spadał w jednostkach argument, że nie mają ludzi, bo przecież vacatów już nie było, bo był NSR-owiec. A że był tylko przez 30 dni w roku i nie zawsze pasował do funkcji, jaką mu przydzielono – to już inna i całkiem zawiła historia.

Najnowsze nabytki polskich wojsk pancernych: czołgi M1A1 Abrams (z tyłu) i K2.
(Maciej Hypś, Konflikty.pl)

Potem próbowano to rozwiązać za pomocą służby przygotowawczej i w jakimś stopniu przez Wojska Obrony Terytorialnej. Co też nie dało zadowalającego rezultatu. Obecnie ma to rozwiązać powołanie DZSW. Daje to lepszy rezultat, ale trzeba pamiętać, że ponad połowa tych żołnierzy przechodzi do służby zawodowej, zaś druga połowa, w większości po 28 dniach szkoleń, jest słabiej wyszkolona niż niektóre rosyjskie „mobiki”. Rezultat więc będzie bardzo, bardzo ograniczony.

Obecnie pozostają trzy główne źródła pozyskiwania rezerw: odejścia z służby zawodowej, odejścia z WOT oraz żołnierze pozyskani z DZSW. Liczby podstawiliśmy wcześniej. Omówmy zatem każde z nich.

Co do żołnierzy zawodowych – trudno mieć do nich zastrzeżenia pod względem wyszkolenia czy przydatności na czas „W”. Tutaj sprawę kładzie jednak WKU/WCR, który pozwala, aby ta cenna rezerwa pozostawała w pewnej mierze poza systemem mobilizacyjnym. Nie będziemy tego komentować poza jedną uwagą – czy to robi ktoś na zlecenie Rosji czy też taki bałagan panuje w WKU/WCR, że sporo byłych żołnierzy zawodowych nie ma przydziału mobi­li­za­cyj­nego? Bo inaczej trudno to wytłumaczyć. A taki stan agonii i marazmu trwa w tym aparacie (dawniej TAW – Terenowa Administracja Wojskowa) od lat, by nie powiedzieć, że od zawsze.

Jeśli chodzi o żołnierzy WOT, jest kilka przeszkód, aby uważać ich za pełnowartościowy element rezerw osobowych na czas „W”. WOT z zasady nie ćwiczy ani na ciężkim sprzęcie, ani z ciężkim sprzętem. Zatem trudno będzie ich bez przeszkolenia zmobilizować do wojsk zmecha­ni­zo­wa­nych, artylerii czy innych rodzajów wojsk. Mało tego – po szkoleniu wyrów­naw­czym czy pod­sta­wo­wym żołnierz WOT przechodzi okres szko­le­nia indy­wi­du­al­nego, trwający dwanaście miesięcy. Tyle samo trwa kolejny okres szkolenia specjalisty. Dopiero po dwóch latach rozpoczyna się roczny okres zgrywania plutonów.

Przy rotacji w szeregach WOT sięgającej ostatnio 20–25% nie ma szans, aby żołnierz WOT prezentował coś innego niż wyszkolenie indywidualne. Zatem w razie mobilizacji będzie potrzebował przynajmniej ćwiczeń zgrywających, co automatycznie kieruje go do drugiej fali mobilizacji. Potwierdza to fakt, iż od powstania WOT żaden pododdział nie był certyfikowany zgodnie z procedurami NATO. I szybko takiej certyfikacji nie będzie. Oczywiście w WOT są wyjątki dobrze wyszkolone (np. plutony w Międzyrzeczu), ale to wyjątki, a nie reguła.

Żołnierze WOT z polską amunicją krążącą Warmate.
(Maciej Hypś, Konflikty.pl)

Nie lepiej sprawa się ma z żołnierzami DZSW. Połowa z nich prawdopodobnie zostanie przyjęta do służby zawodowej. Druga połowa w większości skończy tylko 28‑dniowy kurs podstawowy, który tak naprawdę niewiele daje; tych żołnierzy, podobnie jak żołnierzy WOT, trzeba będzie kierować w razie „W” na dalsze szkolenia. Mało tego, oba rodzaje służby mają jedną wadę „wrodzoną”. Żołnierze mogą w każdej chwili zrezygnować ze służby. Stąd na ćwiczeniach rezerwy trafiają się „jajka niespodzianki”, którzy niby byli szkoleni, ale niewiele umieją, bo na przykład spędzili w DZSW tylko siedem dni. Ba, nawet przysięgi nie złożyli (autopsja kolegi). Ale „sztuka” w WKU/WCR jest odhaczona i liczba się zgadza. Nie zapominajmy też, że aby nie zniechęcać do DZSW, podoficerowie i instruktorzy DZSW obchodzą się z tymi ochotnikami jak z jajkami. Jest obawa, że jak krzykną, to się taki „żołnierz” może zdemotywować i rzuci kwitem. A wtedy statystyki spadną, „urobku” nie będzie i „działy” na żołnierzy zawodowych się sypnąć mogą…

Jeszcze większym problemem będzie uzupełnienie mobilizacyjne w jednostkach zmecha­ni­zo­wa­nych czy takich rodzajach broni jak artyleria, rozpoznanie, obrona przeciwlotnicza. De facto do żadnego z wymienionych wyżej rodzajów broni nie szykuje się wyspecjalizowanych rezerw na czas wojny (poza byłymi żołnierzami zawodowymi). A żołnierzy po ZSW umiejących operować czołgami, bojowymi wozami piechoty czy artylerią samobieżną jest z roku na rok coraz mniej. Zresztą większość sprzętu, na którym byli szkoleni, to sprzęt schodzący. Kto zatem będzie szkolił rezerwy dla nowo pozyskanego sprzętu, dla Abramsów, Krabów, Borsuków? Na pewno nie WOT czy DZSW, gdzie zdecydowana większość żołnierzy albo rozpocznie służbę zawodową, albo też zakończy szkolenia na dwudziestu ośmiu dniach.

W przeciwieństwie do większości dziwnych pomysłów polityków i generałów ZSW dałaby przede wszystkim jednorodny system szkolenia. Kadra w JW wiedziałaby, iż jeśli żołnierz odbył ZSW na takim stanowisku i przy takiej specjalności, to nie trzeba mu tłumaczyć gdzie jest lufa w czołgu. A teraz do JW zamiast wyszkolonych żołnierzy trafiają „jajka niespodzianki” po różnych szkoleniach. Trzeba jasno sobie powiedzieć – nic nie zastąpi długookresowego ciągłego szkolenia. Przy odwieszeniu ZSW należy więc od razu zrezygnować z większości szkoleń typu „wakacje z wojskiem”, Legia Akademicka (LA), DZSW i tym podobne, gdyż nie starczy kadry szkoleniowej jednocześnie do obsługi ZSW i obecnego „parku rozrywki” dla chętnej młodzieży. Nie wspominając o tak zwanej bazie szkoleniowej, czyli przykoszarowych Placach Ćwiczeń, strzelnicach, Zintegrowanych Ośrodkach Szkolenia Taktycznego.

Czasu na odtworzenie ZSW historia daje nam coraz mniej. Bo na kolejne eksperymentowanie typu NSR, skrócona DZSW, „weekend z wojskiem” itepe itede nie stać nas. Na domiar złego tego typu chaotyczne szkolenia wprowadzają więcej szkody niż pożytku. Skutkiem tego są między innymi problemy certyfikacyjne WOT. Od czasu wstąpienia do NATO chyba żadnego pododdziału złożonego z rezerwistów nie udało się certyfikować zgodnie ze standardami NATO (przynajmniej zgodnie z normą CREVAL – Combat Readiness Evaluation of Land), co najlepiej świadczy o dotychczasowych pomysłach odtwarzania rezerw osobowych. Z efektów i rodzajów obecnych szkoleń wynika, że szkolimy i planujemy partyzantkę zamiast wojsk regularnych. Bo niestety to tak wygląda!

Powyższy tekst to fragment obszernego opracowania, którego autorami są por. rez. Piotr Śmielak i kpt. rez. Maciej Lisowski. Całość w formacie PDF można pobrać tutaj.

DoD / Sgt. A.M. LaVey, US Army