Olivier Soulleys urodził się w 1966 roku. Jest francuskim modelarzem specjalizującym się w tematyce lotniczej. Od wielu lat współpracuje z czasopismami modelarskimi. Obecnie tworzy modele dla magazynu WingMasters, prowadzi też swój profil na Facebooku: Oscar Sierra Modelling by Olivier Soulleys (można tam zobaczyć nie tylko zdjęcia gotowych modeli, lecz także szczegółową dokumentację procesu budowy).
Od czego zaczęło się twoje zamiłowanie do modelarstwa?
Urodziłem się w 1966 roku. Mając sześć czy siedem lat, bawiłem się – jak wszyscy koledzy – najpopularniejszymi ówcześnie zabawkami, czyli samolotami i żołnierzami w skali 1:72. I już nigdy nie porzuciłem modelarstwa, w przeciwieństwie do większości znajomych, którzy mieli na to coraz mniej czasu, bo a to dziewczyny, a to wojsko, a to koszykówka…
Co sprawiło, że stałeś się specjalistą od samolotów, a nie na przykład czołgów czy okrętów?
W ciągu czterdziestu lat próbowałem swoich sił z każdym rodzajem modeli. Robiłem wozy pancerne (mając piętnaście–dwadzieścia pięć lat), ciężarówki, okręty, pociągi. Mój sąsiad tuningował stare francuskie samochody z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, więc złożyłem sobie identycznego Forda Capri w skali 1:24! Ale nigdy nie zrezygnowałem z samolotów, głównie dzięki fascynującym opowieściom mojego dziadka, który wspominał, jak ze wzgórza nad brzegiem Morza Śródziemnego obserwował niemieckie Bf 110 i He 111 zbliżające się, aby bombardować Algier i okolice. Spijałem te słowa z jego ust i wpatrywałem się w jego wilgotne oczy.
W połowie lat dziewięćdziesiątych przyjechałem do Paryża. Współprowadziłem sklep dla hobbystów Kit’N’Doc i kupowałem dziesiątki książek o samolotach. W tym samym czasie zacząłem budować modele samolotów dla nieistniejącego już francuskiego czasopisma Replic. Potem od 2002 do 2007 roku prowadziłem własny sklep na przedmieściach Paryża, Flight66. Specjalizował się w modelach samolotów, książkach i akcesoriach. To była bardzo ważna nowa epoka w moim życiu. Jak widzisz, modelarstwo lotnicze to moja druga żona.
Pamiętasz pierwszy model w swoim życiu?
Mam takie wspomnienie z czasów, kiedy byłem sześcioletnim chojrakiem. Dotyczy modelu Airfiksa, Westlanda Whirlwinda w skali 1:72, który zrobiłem w domu babci. Spędzałem tam popołudnia w każdą środę, a babcia kupowała mi coraz to nowe zestawy oraz farby Humbrola i Molaka.
Mógłbyś zdradzić, jak pod względem merytorycznym przygotowujesz się do sklejania modelu?
Przede wszystkim przeglądam książki na temat mojego modelu i zbieram wszystkie informacje: szczegóły techniczne, barwa, kamuflaż i tak dalej. Zawsze staram się zaprezentować coś oryginalnego, coś atrakcyjnego, coś, co być może nigdy wcześniej nie pojawiło się w żadnym czasopiśmie. Po osiemnastu latach współpracy z różnymi magazynami wiem, jak ważne jest tworzenie iluzji rzeczywistości i sprawianie przyjemności czytelnikom.
Korzystam też ze stron internetowych, na niektórych można znaleźć różne perełki. Właśnie tak odkryłem ostatnio niesamowity kamuflaż dla He 219 w skali 1:32 z Revella. Teraz można go zobaczyć na profilu firmy Master Piotra Czerkasowa na Facebooku (link).
Kiedy już skończysz przygotowania teoretyczne, jak dużo czasu zajmuje praktyka – zbudowanie modelu?
Szczerze mówiąc, to zależy od wielu różnych czynników: mojej motywacji, ilości pracy, sytuacji rodzinnej, a przede wszystkim ogólnej jakości zestawu. Muszę jednak pilnować harmonogramu. Nie mogę pracować, kiedy wokół kręcą się ludzie, więc często robię to po nocach. Śpię krótko, ale szybko!
Jak większość modelarzy potrafię spędzić ponad sto godzin nad prostym modelem w małej skali. Dobry model – na przykład Hasegawy w skali 1:48 – pochłania tylko siedemdziesiąt godzin, jak na przykład niedawny Fw 190A.
Masz jakiegoś ulubionego producenta, ulubioną skalę?
Co do skali: czerpię przyjemność z pracy nad każdą, od 1:72 do 1:24. Nie mam w tej sprawie kategorycznej opinii, ale to prawda, że w 1:32 i 1:24 można czasem osiągnąć oszałamiające rezultaty. Moim ulubionym producentem jest bezdyskusyjnie Tamiya, lecz muszę przyznać, że Ta 152 firmy Zoukei-Mura rzucił mnie na kolana.
Które ze swoich modeli uznajesz za najbardziej udane?
Najlepszy rezultat osiągnąłem chyba w pracy nad niedawno skończonym „Birdcage’em” (F4U-1 Corsair) Tamiyi w skali 1:32. Wkrótce wrzucę na swój profil na Facebooku nowy album. Ten zestaw jest po prostu doskonały. Przechodząc przez kolejne etapy budowy, ciągle myślałem o tych facetach z Japonii, którzy obmyślili i dopieścili to arcydzieło. Poza tym wielką namiętnością darzę samoloty dwusilnikowe: B-25, Bf 110, rodzinę Ju 88, A-20…
Co sądzisz o waloryzacji przy użyciu elementów fototrawionych lub żywicznych? Nie uważasz, że obecnie kładzie się zbyt duży nacisk na ich użycie?
To bardzo szerokie zagadnienie. Nie jestem zwolennikiem dużych zestawów części fototrawionych, z których połowa jest niepotrzebna. Prosty zestaw barwionych blaszek i masek Eduarda to jednak rozsądny kompromis. Nie kosztuje dużo, a może wzbogacić niezły zestaw. Ale rozumiem, że dla niektórych może być zbędny. Tak naprawdę najlepiej korzystać z wyrobów Evergreena i Plastructa i tworzyć własne, najlepsze detale!
Czy zawsze planujesz wszystko aż do najdrobniejszego szczegółu?
Tak, wszystko mam zaplanowane: detale, malowanie, konfigurację, czyli uzbrojenie, otwarte lub zamknięte panele, i tak dalej. Ale nic nie jest postanowione ostatecznie. Przyznaję, że jestem szczęściarzem, bo za każdym razem dostaję od redaktora naczelnego mnóstwo drobiażdżków, co bardzo dobrze wpływa na moją motywację, choć wcale tego nie potrzebuję, bo po prostu uwielbiam robić detale we własnym zakresie. Tylko nic mu o tym nie mów!
Zanim zacznę pracę nad nowym modelem, poświęcam godzinę czy dwie na oglądanie go, głównie po to, aby ocenić, ile czasu zajmie mi budowa i jakie malowanie powinienem wybrać. W tym momencie buduję go myślach aż po linkę antenową. Ale jeśli znajdę piękne zdjęcie pokazujące coś oryginalnego, co mógłbym odwzorować w swoim modelu – ślady eksploatacji lub cokolwiek innego – potrafię radykalnie zmienić zaplanowaną drogę. Ostatnio zdarzyło mi się to z Hurricane’em w skali 1:72, gdy znalazłem jego niesamowite zdjęcie prezentujące ciekawe przetarcia na skrzydłach i kadłubie.
Co twoim zdaniem jest najjaśniejszą i najciemniejszą stroną bycia modelarzem?
Zacznijmy od pozytywów. Modelarstwo uczy – dzięki czytaniu książek, przeglądaniu stron internetowych – o technice, sztuce, a także historii wielu konfliktów zbrojnych. Ba, ja nawet szlifuję w ten sposób swoją kiepską znajomość angielskiego. Wiele dobrego płynie z ćwiczenia i pokazywania naszych prac w internecie. Uważam, że można się wiele nauczyć, podpatrując innych i starając się być na bieżąco.
Najgorsze jest zagrożenie nadmiernym skupieniem się na sobie, oddaleniem się od najbliższych, od rodziny, przyjaciół… W ten sposób kształtują się wstrętni ludzie, którzy nigdy by nie przyznali, że mogą się mylić.
Na zdjęciu tytułowym: Dassault Mirage IIIC, 1:48, Eduard. Wszystkie zdjęcia: Olivier Soulleys