Za nami kolejne spotkanie grupy P5+1 – pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i Niemiec – z przedstawicielami Islamskiej Republiki Iranu. Zachodnie media rozpisywały się o szansie na historyczne porozumienie, które pozwoli ograniczyć nuklearne zapędy Teheranu. Miało być jak nigdy, a okazało się, że Zachód znów musi przełknąć gorzką pigułkę. Bo Iran nie przegrał. Zwycięzcą tej batalii, zresztą nie tylko tej, jest irański program nuklearny.

Punkty sporne

Irańscy przywódcy i negocjatorzy niezmiennie utrzymują, że rodzimy program nuklearny jest całkowicie pokojowy i służy jedynie zapewnianiu kolejnego źródła energii elektrycznej wobec rosnących potrzeb gospodarczych. Stanowi również źródło izotopów medycznych dla chorych na raka. Zachodnie kraje nie wierzą w te zapewnienia, chcą jego ograniczenia i pełnej przejrzystości. W zamian oferują zniesienie międzynarodowych sankcji nakładanych na Teheran od 2006 roku. Iran od samego początku utrzymuje, że nie zrezygnuje z prawa do wzbogacania izotopów uranu, bo wynika ono z samej suwerenności państwa.

Iran jako warunek udziału w dalszych rozmowach stawia zniesienie dotkliwych sankcji, które osłabiają rodzimą gospodarkę. Po kolejnej rundzie rozmów nic się nie zmieniło, sankcje nie zelżały, Unia Europejska zadecydowała, że do 30 czerwca 2015 roku utrzymywać będzie ograniczenia w zakresie zakazu importu irańskiej ropy naftowej, transferów złota i zamrożenia aktywów firm i osób fizycznych. Gospodarka irańska nadal będzie cierpieć, irański program nuklearny będzie spowalniany, ale nie zamrożony.

Stany Zjednoczone i Unia Europejska chciałyby ograniczenia liczby wirówek do wzbogacania uranu. 20 stycznia tego roku weszło w życie porozumienie państw E3+3 (Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Chiny, Rosja, Stany Zjednoczone i Unia Europejska) z Iranem: Joint Action Plan. Zakładał wstrzymanie przez Iran wzbogacania uranu i częściowe rozmontowanie służącej do tego infrastruktury. Po początkowych zapewnieniach o najdalej idącej współpracy (ustalono nawet wspólne spotkania) pojawiały się kolejne bariery nie do pokonania. Najwięcej problemów sprawiła skala programu, a konkretnie liczba wirówek. Zachód utrzymuje, że liczba ta nie powinna przekroczyć dwóch i pół tysiąca, co przywódcy Iranu określają jako uczynienie z programu nuklearnego marionetki, którą będzie się dało w każdej chwili sterować. Obecnie liczba gotowych operacyjnie wirówek wynosi ponad dziesięć tysięcy. Z kolei niedawno Iran wznowił testy nowych wirówek – IR-5 i IR-8 – co oficjalnie zakazywał Wspólny Plan Działań. IR-8 są szesnaście razy wydajniejsze niż obecnie zainstalowane w Natanzie. Do tego Zachód nie chce dopuścić, ale czy możliwe jest wyegzekwowanie żądań drogą negocjacji dyplomatycznych i późniejszych kontroli MAEA?

Kolejna stracona szansa

Wiedeńskie rozmowy okazały się kolejną zaprzepaszczoną szansą, choć przez ostatni rok Zachód, zwłaszcza Amerykanie, starał się przygotować pod to stabilny grunt. Prezydenci Stanów Zjednoczonych i Iranu przeprowadzili nawet historyczną – pierwszą bezpośrednią od czasów rewolucji islamskiej – rozmowę telefoniczną. Co więcej, nie pomógł nawet list do ajatollaha Chameneia, w którym prezydent Obama nawoływał do porozumienia w sprawie programu jądrowego i zjednoczenia sił w walce przeciw rosnącemu w siłę Państwu Islamskiemu. Obama otrzymał list zwrotny, którym zbytnio się nie chwalił. Ali Shamchani, sekretarz Najwyższej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Iranu, podkreślił, że list taki administracja Obamy rzeczywiście musiała otrzymać. Nie ujawnił całej treści, ale zaznaczył, że list Obamy skupiał się przede wszystkim na kwestii jądrowej i od porozumienia w tej sprawie uzależniał dalszą współpracę. „Nie mogliśmy przyjąć tych warunków, nasz program nuklearny nie może być jedynie dekoracyjny czy karykaturalny”, oświadczył Shamchani. Sygnały są wyraźne. Prezydent Hasan Rouhani (na zdjęciu tytułowym) powiedział, że rozmowy będą kontynuowane w przyszłym roku, ale już teraz Iran „osiągnął znaczące zwycięstwo”.

Tak, to pewne – każde odroczenie rozmów i konieczności ustępstw na rzecz przeciwników (bo nie partnerów) jest na wagę złota. W drugiej części wypowiedzi Rouhani zawarł stwierdzenie, że „prędzej czy później negocjacje doprowadzą do porozumienia”. Chyba jednak później, jeśli w ogóle. Amerykański sekretarz stanu John Kerry oświadczył, że wykonano poważny krok naprzód w rozmowach, po czym dodał, że pozostało kilka spraw do wyjaśnienia. Z pewnością szef amerykańskiej dyplomacji pomylił się w ocenie sytuacji. Wypadałoby stwierdzić, że kilka spraw wyjaśniono, a przed obiema stronami poważne negocjacje.

Doskonale sytuację podsumował Mark Fitzpatrick, dyrektor do spraw nieproliferacji i rozbrojenia londyńskiego think-thanku – Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych. „Pozostały niewielkie szanse, aby osiągnąć porozumienie w ciągu najbliższych siedmiu miesięcy, chyba że Iran będzie zbyt zmęczony polityczną izolacją i nakładanymi sankcjami”, powiedział.

Rzeczywistość wskazuje jednak, że nic nie osiągnięto. W zasadzie zachodni negocjatorzy mogli liczyć tylko na cud, szansa na kompletne porozumienie nie istniała ani przez chwilę. Nie było bowiem przygotowanych szczegółów technicznych przyszłego porozumienia. Jedynym (wątpliwym) sukcesem może być ustalenie rozmów zespołów technicznych, które są tutaj psu na budę. Właściwym arbitrem w tak ważnych sprawach jest Chamenei, nikt inny. Wszystkie wynegocjowane porozumienia, układy, szczegóły techniczne są nic niewarte, dopóki nie będą zaakceptowane przez ajatollaha. A nie będą.

Wszelkie reformatorskie i bardziej liberalne skłonności irańskich przywódców torpedowało irańskie przywództwo religijne. Na przykład po objęciu urzędu prezydenta Chatami wezwał Stany Zjednoczone i inne państwa „do dialogu między cywilizacjami” w wywiadzie dla stacji CNN. Wkrótce ajatollah wezwał na dywanik niesfornego prezydenta i przeprowadził z nim rozmowę wychowawczą. Następnie wygłosił przemówienie, w którym stanowczo odrzucił ideę odprężenia i stwierdzi, że rozmowy z USA nie zapewnią żadnych korzyści i są dla Iranu szkodliwe. Reżim w Stanach Zjednoczonych określił jako wrogi wobec Islamskiej Republiki Iranu. Od czasu tamtych wydarzeń w myśleniu religijnego przywództwa nic się nie zmieniło.

Do zobaczenia w lipcu

Trzeba stwierdzić jasno: szansy na porozumienie nie ma i nie będzie. To, co nazwano „porozumieniem zastępczym”, nie ma dzisiaj żadnego sensu. Kolejne przełożenie negocjacji i ustalenie terminu osiągnięcia politycznej umowy na 1 lipca 2015 roku, ba, nawet na 1 marca, nic nie znaczy. Stanowiska obu stron są zbyt rozbieżne, żeby można było je zbliżyć. Nie jestem pewien, czy negocjatorzy amerykańscy lub brytyjscy, wsiadając do służbowych samolotów, myślą, że są w stanie dogadać się z irańskimi odpowiednikami. Z pewnością wykonują nakreślone zadania, bo należy to do ich obowiązków. Czynią to jednak bez wiary w sukces.

O tę wiarę coraz trudniej. Dwuznaczna polityka przywódców Iranu nie sprzyja porozumieniu. Co z tego, że minister spraw zagranicznych Dżawad Zarif i prezydent Rouhani opisywani są jako politycy umiarkowani, z którymi można się dogadać? Oni są jedynie wykonawcami woli ajatollaha Chameneia. Są sterowani, a więc nie mogą być traktowani jako wiarygodni. „W kwestii jądrowej Stany Zjednoczone i europejskie kraje kolonistów cały wysiłek zgromadziły po to, aby Islamska Republika Iranu wreszcie klęknęła. Jednak nie zrobiła tego do tej pory i nie zrobi w przyszłości”, powiedział duchowy przywódca dzień po fiasku rozmów w Wiedniu. Jest to jasnym sygnałem, że Teheran nie zrezygnuje z planów pozyskania broni atomowej, aby stać się mocarstwem regionalnym. Tamtejszych przywódców nie zmuszą do porozumienia negocjacje dyplomatyczne. Swój cel państwa zachodnie i Izrael mogą osiągnąć jedynie poprzez działania zbrojne.

(fot. Mojtaba Salimi na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)