Powoli nadchodzi zmiana na stanowisku najważniejszego oficera amerykańskich sił zbrojnych. Kontrowersyjny generał Mark Milley we wrześniu przejdzie w stan spoczynku, a prezydent Joe Biden będzie musiał wybrać kogoś na jego miejsce. Sprawa ma w tym roku szczególne znaczenie, ponieważ przewodniczący ciała zwanego po naszemu tradycyjnie (i trochę pokracznie) Połączonymi Szefami Sztabów będzie mieć kluczowy wpływ na dalszą amerykańską pomoc dla Ukrainy i postawę amerykańskiego wojska wobec Rosji.

Jak pisze The Washington Post, faworytami są szef sztabu US Air Force Charles Brown i komendant US Marine Corps David Berger. Obaj generałowie najpewniej spotkają się niebawem z prezydentem na swoistych rozmowach o pracę. Niewykluczone jednak, iż w grze pojawi się czarny koń. Według anonimowych źródeł, na które powołuje się gazeta, tę rolę może odegrać Paul Nakasone, dyrektor Agencji Bezpieczeństwa Narodowego i szef US Cyber Command.

Nakasone ma jednak (teoretycznie) małe szanse, ponieważ i on, i Milley są generałami wojsk lądowych, tymczasem stanowisko przewodniczącego komitetu tradycyjnie przydzielane jest mniej więcej rotacyjnie przedstawicielom wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Z podobnego powodu Milleya raczej nie zastąpi marynarz. Obecnie wiceprzewodniczącym jest admirał Christopher Grady, którego czteroletnia kadencja rozpoczęła się dopiero trzynaście miesięcy temu.



Generał wybrany przez Bidena będzie jeszcze musiał uzyskać zgodę Senatu. Najczęściej jest to formalność – w interesie prezydenta jest nominować kandydata, który będzie akceptowalny dla obu partii, a w interesie kandydata jest nie być niestrawnym dla połowy Kongresu. Według obecnych przepisów przewodniczący komitetu Połączonych Szefów Sztabów pełni urząd przez jedną czteroletnią kadencję, wcześniej dopuszczone były dwie z rzędu, ale tylko dwuletnie. Przewodniczący nie sprawuje dowództwa nad formacjami liniowymi – hierarchia dowodzenia przechodzi od prezydenta do sekretarza obrony i bezpośrednio do szefów dowództw bojowych, takich jak USEUCOM czy USSOCOM – ale jest jednym z najważniejszych głosów wpływających na amerykańską politykę wojskową i okołowojskową.

Milley jako szef sztabu wojsk lądowych i ówczesnych przewodniczący komitetu generał Joseph Dunford.
(US Army / Sgt. James K. McCann)

Z naszej perspektywy najistotniejsze jest nastawienie kolejnego przewodniczącego do wojny w Ukrainie. Owszem, do września jeszcze daleko, ale nawet jeśli spełni się hurraoptymistyczny scenariusz i Ukraińcy zdołają do tego czasu wypchnąć okupantów poza swoje prawowite granice, sytuacja pozostanie napięta, a Kijów będzie potrzebował dalszego wsparcia wojskowego.

Ocena kadencji Milleya będzie naznaczona dwoma głównymi czynnikami. Pierwszy to oczywiście wojna w Ukrainie. Drugi – upolitycznienie sił zbrojnych za kadencji Donalda Trumpa. W obu przypadkach generał zyskał sobie grono zażartych krytyków.

Niedowiarek

Za stosunek do Ukrainy szczególnie zażarcie krytykował Milleya pułkownik US Army w stanie spoczynku Alexander Vindman. Czytelnicy mogą go kojarzyć z zeznań przed Kongresem w sprawie szantażowania Wołodymyra Zełenskiego przez Donalda Trumpa. Vindman, Ukrainiec z pochodzenia, twierdzi, że Milley jeszcze przed wojną przekonywał Bidena, iż Ukraina szybko upadnie pod naporem rosyjskiej inwazji, w związku z czym nie należy przekazywać Kijowowi uzbrojenia. Według konserwatywnego think tanku The Heritage Foundation Milley powiedział na zamkniętym posiedzeniu Kongresu, że Ukraina upadnie w 72 godziny.



Jest tajemnicą poliszynela, że dla ukraińskich generałów rozmowy z amerykańskimi kolegami po fachu często były frustrujące. Czuli się traktowani protekcjonalnie czy wręcz mieli wrażenie, iż Amerykanie uznają się za faktycznych dowódców ZSU i oczekują tylko wykonywania poleceń, a nie dyskusji równych z równymi. Oczywiście nie znamy szczegółów tych rozmów, ale ponoć swoistym specjalistą od traktowania rozmówców z góry okazał się właśnie Milley w swoich regularnych rozmowach z generałem Wałerijem Załużnym.

Milley i Gierasimow stoją i ściskają sobie dłonie

Milley i rosyjski szef sztabu generalnego Walerij Gierasimow w 2019 roku.
(US Army / Sgt. 1st Class Chuck Burden)

Współgrałoby to z oceną Vindmana, który twierdzi, że Milley „uwielbia słuchać własnego głosu i ma rozbuchane ego”, a także „przedstawia swoje opinie jako fakty”. Wiadomo, że Ukraińcy, wściekli na traktowanie per noga, jeszcze przed wojną zaczęli ściślej filtrować informacje, które przekazywali do Waszyngtonu. Stąd na przykład Amerykanów zaskoczyła skala kontrofensywy pod Iziumem. To z kolei frustrowało Milleya, który chciał mieć pełen wgląd w działania Ukraińców.

Podkreślmy, że na potwierdzenie tych informacji będziemy musieli poczekać do odtajnienia dokumentów i opublikowania wspomnień przez uczestników wydarzeń. Wydaje się, że Milley i Załużny w końcu uzgodnili metody współpracy (kilka dni temu u nas w kraju po raz pierwszy spotkali się twarzą w twarz), ale jak w tym starym dowcipie – niesmak pozostał. Następca Milleya będzie musiał się wykazać większą otwartością w stosunku do sytuacji w Ukrainie, ale też minione jedenaście miesięcy chyba przekonało sceptyków, że Załużny i spółka wiedzą, co robią.

Pod rękę z Trumpem

Donald Trump był zwolennikiem siłowego rozbijania manifestacji, które zbierały się w całych Stanach Zjednoczonych w maju 2020 roku po zamordowaniu George’a Floyda przez policjanta w Minneapolis. Aby podkreślić przywiązanie do „prawa i porządku”, już 1 czerwca zorganizował sobie sesję zdjęciową z Biblią przy kościele świętego Jana opodal Białego Domu. Aby umożliwić mu przejście tej drogi, funkcjonariusze Policji Parkowej i oddziału mundurowego Tajnej Służby oraz żołnierze Gwardii Narodowej rozpędzili demonstrantów na placu Lafayette’a.



W świcie prezydenta, która zjawiła się pod kościołem, byli między innymi prokurator generalny William Barr, sekretarz obrony Mark Esper, córka prezydenta Ivanka z mężem Jaredem Kushnerem czy doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Robert O’Brien. Znalazł się tam jednak również generał Milley, i to w mundurze. Cała sytuacja na placu Lafayette’a wzbudziła skandal – działacze na rzecz praw obywatelskich argumentowali, że naruszono prawa konstytucyjne manifestantów w zakresie wolności zgromadzenia – ale zachowanie Milleya wyrosło na skandal w skandalu.

Przed marszem do kościoła świętego Jana Trump wygłosił krótkie przemówienie. Wzywał wówczas gubernatorów stanów do stłumienia protestów za pomocą Gwardii Narodowej i zapowiedział, że w przeciwnym razie użyje jednostek liniowych amerykańskich sił zbrojnych. Obecność Milleya w mundurze zinterpretowano jako gest jawnego, choć niewyrażonego wprost poparcia dla stanowiska prezydenta. Kilka dni później Milley przeprosił za stworzenie wrażenia, iż siły zbrojne mieszają się do polityki wewnętrznej.

Za plecami Trumpa

Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że Milley to tylko podnóżek Trumpa (czy szerzej: republikanów). W połowie 2020 roku Pentagon zaczął się obawiać, że w Pekinie rośnie przekonanie o nadchodzącym amerykańskim ataku na Chiny. Miałby on nastąpić przed wyborami prezydenckimi (3 listopada) i jakoby stanowiłby ostatnią nadzieję Trumpa na utrzymanie władzy. Rok później Pentagon potwierdził, iż dysponował informacjami wskazującymi, że chińskie kierownictwo polityczne obawia się nadchodzącego uderzenia, w związku z czym sekretarz obrony Esper polecił Milleyowi nawiązanie kontaktu z chińskimi kolegami po fachu i załagodzenie sytuacji.

Szczegółów nie znamy ze źródeł oficjalnych, ale jedynie z kilku śledztw dziennikarskich, w tym z książki Boba Woodwarda (tego od afery Watergate) i Roberta Costy Peril. 30 października Milley miał odbyć rozmowę telefoniczną z generałem Li Zuochengiem, mniej więcej jego odpowiednikiem w chińskiej Centralnej Komisji Wojskowej. Amerykanin zapewnił swojego rozmówcę, że Stany Zjednoczone nie planują żadnej operacji wojskowej wymierzonej w Chiny.



– Generale Li, znamy się już od pięciu lat – mówił Milley. – Jeżeli będziemy atakować, zadzwonię do pana z wyprzedzeniem. To nie będzie atak z zaskoczenia.

Dwa dni po szturmie zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol Milley zadzwonił do Li po raz kolejny. Tym razem zapewnił go, że amerykański system polityczny jest stabilny, krajowi nie grozi rewolucja i ogólnie wszystko jest w porządku. Obie rozmowy przeprowadzono jako wideokonferencje i po obu stronach generałom towarzyszyło kilkanaście osób.

Austin, Biden i Milley siedzą na skórzanych fotelach za brązowym stołem

Sekretarz obrony Lloyd J. Austin III, prezydent Joe Biden i generał Milley.
(DoD / Lisa Ferdinando)

Milley przyznał, że rozmawiał z generałem Li, ale podkreślił również, że były to rutynowe rozmowy, wpasowujące się w zakres jego obowiązków jako przewodniczącego komitetu Połączonych Szefów Sztabów. Anonimowe źródła w Pentagonie twierdziły, że Milley odbył drugą rozmowę z Li za zgodą nowego sekretarza obrony Christophera Millera, ten jednak na antenie Fox News oskarżył Milleya o niesubordynację i wezwał go do ustąpienia ze stanowiska.

Według Woodwarda i Costy po ataku trumpistów na Kapitol Milley obawiał się, że prezydent – któremu nie pozostała już żadna legalna ani nielegalna droga utrzymania się przy władzy – może posunąć się do wywołania wojny. Nawet wojny nuklearnej. W związku z tym nakazał oficerom zawiadującym Narodowym Centrum Dowodzenia Wojskowego, czyli głównym ośrodkiem dowodzenia strategicznego – odpowiedzialnym za wysyłanie rozkazów użycia broni nuklearnej – aby nie przyjmowali żadnych rozkazów z dyspozycjami dla sił zbrojnych bez konsultacji z samym Milleyem. Łatwo zgadnąć, że podniosły się głosy zarzucające generałowi uzurpowanie sobie uprawnień, które w myśl przepisów mu nie przysługują.

Republikanie domagali się dymisji Milleya także po amerykańskim odwrocie z Afganistanu, nazwanym przez samego generała „sukcesem logistycznym, ale porażką strategiczną”. Milley przyznał jednak, odpowiadając na pytania senatorów, że doradzał Bidenowi pozostawienie w Afganistanie 2500 żołnierzy, a wcześniej to samo zalecał Trumpowi, kiedy i on skłaniał się do odwołania stamtąd wszystkich Amerykanów.



Kto dostanie stanowisko

Następcę Milleya, niezależnie od tego, kto nim będzie, czeka trudne zadanie. W pierwszej kolejności będzie musiał pomóc administracji Bidena (a być może także kolejnego prezydenta) w uporaniu się z wojną w Ukrainie. Równolegle będzie musiał pilotować dalszą reorientację amerykańskich sił zbrojnych z konfliktów asymetrycznych na potencjalną konfrontację z Chińską Republiką Ludową na Pacyfiku. Wreszcie będzie musiał także odbudować zaufanie do sił zbrojnych jako apolitycznych obrońców narodu. Nowy przewodniczący będzie musiał pod tym względem być jak żona Cezara – nie może sobie pozwolić nawet na podejrzenie o udział w rozgrywkach politycznych, zwłaszcza tych między prezydentem a Kongresem. Co jest szczególnie trudnym wyzwaniem, jeśli wziąć pod uwagę, że mówimy o stanowisku z natury rzeczy bardziej politycznym niż wojskowym.

Charles Q. Brown Jr.
(US Air Force / Eric Dietrich)

Obaj faworyci rozpoczęli karierę wojskową poprzez kurs dla oficerów rezerwy. Charles Brown zdobył patent oficerski w 1984 roku, a rok później otrzymał odznakę pilota. Jako pilot spędził w powietrzu ponad 2900 godzin (głównie za sterami F-16), z czego 130 godzin w lotach bojowych. Dowodził między innymi 8. Skrzydłem Myśliwskim w Kunsanie w Korei Południowej i 31. Skrzydłem Myśliwskim we włoskim Aviano. W 2015 roku stanął na czele sił powietrznych Dowództwa Centralnego (AFCENT), a trzy lata później, wraz z czwartą gwiazdką generalską, został mianowany dowódcą Pacyficznych Sił Powietrznych (PACAF). W marcu 2020 roku został szefem sztabu US Air Force jako pierwszy Afroamerykanin dowodzący rodzajem sił zbrojnych.

David Berger, o trzy lata starszy od Browna, zdobył patent oficerski w 1981 roku. W czasie operacji „Pustynna Burza” był dowódcą kompanii w 1. Dywizji Piechoty Morskiej. Dwadzieścia lat później został dowódcą sił tej dywizji rozmieszczonych w Afganistanie. Po drodze służył między innymi na Haiti i jako szef sztabu w dowództwie KFOR-u w Prisztinie. W lipcu 2019 roku Berger został dowódcą Korpusu Piechoty Morskiej i szybko dał do zrozumienia, że pojawiła się nowa miotła. Z jego inicjatywy USMC rozpoczął dziesięcioletni proces transformacji strukturalnej, w którego ramach ma nastąpić likwidacja komponentu pancernego marines.

David H. Berger.
(US Marine Corps / Pfc. Emmanuel Necoechea)

Wydaje się, że obecnie faworytem jest 61-letni „CQ” Brown. Pod względem kompetencji i doświadczenia obaj generałowie są wręcz bliźniaczo podobni, tak że nie da się wskazać, który byłby lepszym przewodniczącym ze względów czysto merytorycznych. Berger z pewnością ma wyraźniejszą żyłkę reformatora. Na rzecz Browna przemawiają jednak argumenty PR-owe. Byłby drugim po Colinie Powellu (i pierwszym od trzydziestu lat) Afroamerykaninem na tym stanowisku. Jest też generałem sił powietrznych. USAF nie miał „swojego” przewodniczącego od 2005 roku, kiedy ze stanowiska odszedł Richard Myers. Przez ten czas USMC zdążył mieć dwóch przewodniczących, podobnie jak wojska lądowe, a marynarce wojennej trafił się jeden.



Kiedy w USA trwały protesty po śmierci Floyda, Brown akurat czekał na potwierdzenie na stanowisko szefa sztabu US Air Force; głosowanie w senacie odbyło się tydzień po photo-opie Trumpa pod kościołem świętego Jana. W międzyczasie generał opublikował filmik, w którym podzielił się swoimi trudnymi doświadczeniami z młodości (gdy wraz siostrą byli jedynymi Afroamerykanami w całej swojej podstawówce) i dorosłego życia w siłach powietrznych (gdy bywał jedynym Afroamerykaninem w eskadrze lub jedynym na naradzie sztabowej).

Wyznanie przyniosło mu rozgłos w kręgach na ogół niezainteresowanych wojskowością. Doceniono zwłaszcza szczerość generała, wspominającego, jak z jednej strony musiał znosić pytania Białych pilotów o to, czy sam też jest pilotem (choć ci widzieli odznakę na jego piersi), a z drugiej – wyrzuty Czarnych kolegów, według których nie był tak naprawdę Czarny, ponieważ spędzał za dużo czasu z Białymi. Brown zwrócił uwagę, że nominacja na stanowisko szefa sztabu wiąże się z ogromnymi oczekiwaniami, zwłaszcza w obliczu „bieżących wydarzeń trapiących nasz kraj”. Wydaje się, że w tym wystąpieniu generał Brown znalazł złoty środek między apolitycznymi siłami zbrojnymi a służbą na stanowisku, na którym nie da się stuprocentowo uciec od polityki.

O nastawieniu Browna do kwestii ukraińskiej wiadomo niewiele. Już w lipcu ubiegłego roku powiedział jednak, iż amerykańscy decydenci rozważają opcję szkolenia ukraińskich pilotów w USA. Clou sprawy jest takie, że chodzi nie tylko o krótkoterminowe szkolenia pilotów na potrzeby trwającej wojny, ale także o wyszkolenie personelu powojennych ukraińskich wojsk lotniczych. Niestety wciąż nie zapadły oficjalne decyzje w sprawie wyposażenia ukraińskiego lotnictwa w zachodnie samoloty bojowe.

Przeczytaj też: Spadochroniarze przeciw segregacji. 101. Dywizja Powietrznodesantowa w Little Rock

DoD / Chad J. McNeeley