Eskalacja napięcia na Bliskim Wschodzie po zabiciu generała Ghasema Solejmaniego straciła na intensywności. Krótka wymiana ciosów, z których, jak się później okazało, najmocniejszym był ten pierwszy – likwidacja szefa Sił Ghods – i po kilku dniach kryzysu sytuacja wraca do stanu zimnej wojny między Stanami Zjednoczonymi a Iranem. Po czasowym prężeniu muskułów przyjdzie czas na wojny zastępcze i retorykę, ale to nie kres wrogości.
Pozostaje wszakże pytanie, czy doszłoby do tego wszystkiego, gdyby Islamska Republika Iranu miała do dyspozycji głowice z ładunkami nuklearnymi i dostosowane do ich przenoszenia pociski balistyczne? Czy amerykański prezydent autoryzowałby wówczas plan zabicia prominentnego członka irańskiej elity?
Iran zdecydował, że zrezygnuje z wypełniania postanowień umowy z 14 lipca 2015 roku. Porozumienie międzynarodowe zawarte w Genewie miała stanowić podstawę nowego ładu, który z czasem okazał się bardzo kruchy. Erozję zapoczątkowało jednostronne odstąpienie Stanów Zjednoczonych pod przywództwem Donalda Trumpa, który określał umowę z Genewy jako jedną wielką pomyłkę administracji Baracka Obamy. Reżim w Teheranie już teraz nie stosuje się do wielu postanowień nowego ładu ustanowionego w ramach Joint Comprehensive Plan of Action.
Z przymrużeniem oka traktuje się kwestię poziomu, do którego może być wzbogacony izotop uranu, działających wirówek i zapasu wzbogaconego izotopu. Szacunki co do czasu wejścia w posiadanie broni nuklearnej są rozbieżne. Najbardziej zachowawcze prognozy to maksymalnie rok, najbardziej optymistyczne – kilka miesięcy. Istotne jest to, że przed 2015 rokiem Iran już opanował technikę wzbogacania do 20%, najtrudniejszy z etapów. Wzbogacenie do 90%, potrzebnych do budowy broni atomowej, nie będzie już tak czaso- i pracochłonne. W maju 2019 roku Iran ogłosił, że będzie wzbogacał izotop uranu do 4,5%, wykonując pierwszy krok i działając przeciw porozumieniu z 2015 roku.
Czy jednak Iran faktycznie i jawnie zdecyduje się na ogłoszenie planu budowy broni nuklearnej? Z pewnością nie, bo ściągnąłby sobie na głowę większą katastrofę niż śmierć Solejmaniego.
Najbardziej zasadne byłoby sięgnięcie po tak zwaną metodę izraelską, czyli potajemną budowę broni atomowej. Czy jednak w dzisiejszym układzie geopolitycznym jest to możliwe? Sytuacja nie do końca temu sprzyja, a wystąpienie z Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej, bądź sama deklaracja opuszczenia reżimu nieproliferacji, wywołałoby reakcję nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Działania równoległe, wykonywane pod okiem inspektorów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, niestety niosą ryzyko szybkiego wykrycia. Z kolei ograniczenie dostępu urzędnikom wiedeńskiej organizacji spowodowałyby kolejne reperkusje podobne do tych, których byliśmy świadkami po ujawnieniu programu w Natanzie, a potem Fordo. Nie da się kupić potrzebnych materiałów w Stanach Zjednoczonych, a potem zwodzić wszystkich, że nie dąży się do pozyskania broni atomowej. Iran przecież już tego próbował, ale w dobie instytucjonalnej kontroli jest to prawie niemożliwe.
Iran wydaje się więźniem Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej i już dawno sprzykrzył mu się ten stan rzeczy. Gdy szach Reza Pahlawi wprowadził monarchię w reżim nieproliferacji, Iran znajdował się w orbicie wpływów Stanów Zjednoczonych, będąc obok Arabii Saudyjskiej jednym z filarów polityki amerykańskiej na Bliskim Wschodzie. W Iranie traktat z 1968 roku nadal uznawany jest za element dyktatu Zachodu.
Już po ustanowieniu reżimu w posiadanie broni atomowej weszły jednak Indie i Pakistan. W tym przypadku skutkiem nie była destabilizacja. Wręcz przeciwnie, przewagę konwencjonalną Indii zbalansowało nuklearne ramię Pakistanu. Czy scenariusz irański może być podobny do tego z subkontynentu indyjskiego? W przypadku państwa ajatollahów broń jądrowa stanowiłaby zapewne instrument polityki zagranicznej w regionie i stworzyłaby poważne zagrożenie dla amerykańskich interesów, zagrożenie egzystencjalne dla Izraela, przeciwwagę dla Saudów. A może nie? Może wówczas doszłoby do stabilizacji w regionie i zrodziłoby się mniej wrogie podejścia do Iranu?
Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem (SIPRI) poinformował w ubiegłym roku, że arsenał nuklearny Izraela liczy sto głowic, notabene powstałych za wiedzą i przyzwoleniem Stanów Zjednoczonych. Izrael ma broń atomową (ostatnio nawet premier Netanjahu nieopatrzne nazwał Izrael państwem nuklearnym), która równoważy brak głębi strategicznej terytorium. Należy pamiętać, że impulsem Iranu do powrotu do prac nad bronią atomową stała się zbrojna napaść sąsiedniego Iraku i straszliwa, wyniszczająca wojna w latach 1980–1988.
Zupełnie nie do spełnienia byłaby druga opcja: uczynienie Bliskiego Wschodu wolnym od broni atomowej. Pojawiły się zdania, że Iran mógłby wysunąć taki projekt na arenie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Ale z jaką reakcją by się spotkał? W 2015 roku Egipt zaproponował, aby ówczesny sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon zwołał konferencję regionalną w celu oceny możliwości wprowadzenia zakazu posiadania broni masowego rażenia na Bliskim Wschodzie. Inicjatywa Iranu zapewne podzieliłaby los egipskiej, zgaszonej w samym zarodku przez prezydenta Baracka Obamę i sekretarza stanu Johna Kerry’ego.
Niezwykle trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy kryzys z początku roku w ogóle wydarzyłby się, gdyby Iran posiadał głowice i środki ich przenoszenia. Być może nawet najmniejszy arsenał w dyspozycji państwa ajatollahów zmusiłby Stany Zjednoczone do negocjacji zamiast polityki siły. W obecnej sytuacji geopolitycznej małe są szanse na to, abyśmy przekonali się, czy broń atomowa w rękach przywódców Iranu wpłynęłaby na détente w stosunkach na Bliskim Wschodzie.
W obliczu coraz mniejszych wątpliwości w sprawie (prawdopodobnego) zestrzelenia Boeinga 737 linii Ukraine International Airlines pod Teheranem zasadne jest zadanie jeszcze jednego pytania. W jaki sposób fakt posiadania broni nuklearnej przez Iran wpłynąłby na zachowanie dowództwa obrony powietrznej i żołnierzy obsługujących baterię, która odpaliła pocisk i dokonała strącenia? Prawdopodobnie sytuacja wyglądała tak, że obsługa baterii zobaczyła jakiś obiekt na radarze i po otrzymaniu rozkazu „zestrzelić” posłała pocisk w kierunku – jak się spodziewała – zagrożenia. Wydaje się jednak, iż dysponowanie arsenałem nuklearnym nie wpłynęłoby na poziom napięcia obsługi tej konkretnej baterii i mimo wszystko rozkaz zestrzelenia i tak by wykonano.