Dariusz Zalega, historyk, publicysta, filmowiec, pisarz i animator wydarzeń kulturalnych, wydał kilka tygodni temu książkę „Śląsk zbuntowany”, o której będziemy rozmawiali.

Jest Pan człowiekiem renesansu w dzisiejszych czasach: historyk, publicysta, filmowiec, restaurator, animator, a także pisarz. Jak udaje się Panu znaleźć czas na tyle aktywności?

Dariusz Zalega: Pisarzem się jest po drugiej książce, bo pierwsza może powstać przypadkiem. A co do reszty tych zajęć, to nie przesadzajmy: jakoś się one przeplatają. Poza tym może po prostu lubię gawędzić przy piwie, tyle że te gawędy poprzedzone są grzebaniem w archiwach i różnych publikacjach. No i dzięki przemieszczaniu się komunikacją publiczną mam dodatkowy czas na lekturę.

Czym dla Pana jest pisanie?

Na pewno wysiłkiem, ale też to pisanie wynika z przekonania, że jeżeli ja o czymś nie napiszę, to nikt tego nie zrobi. A w czasach nawrotu plemiennych nacjonalizmów warto przypominać takie historie o przejawach ludzkiej solidarności ponad granicami, takiej niemal instynktownej – coś niewyobrażalnego dzisiaj. Odwołałbym się do słów Howarda Zinna, autora monumentalnej „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych”: „Jeśli historia ma być twórcza, jeśli ma przewidywać możliwą przyszłość, to powinna podkreślać nowe możliwości poprzez ujawnienie tych ukrytych epizodów z przeszłości, kiedy to ludzie pokazywali, że potrafią stawiać opór, jednoczyć się, a niekiedy zwyciężać”.

Skąd pomysł na napisanie książki o Ślązakach i wojnie domowej w Hiszpanii?

Moją pasją jest ludowa historia Śląska – odmienna od tej dominującej, która skupia się na elitach lub konfliktach narodowych. Mnie interesuje historia śląskich robotników i chłopów, tego, jak walczyli o swoje miejsce w świecie, o prawo do głosu i chleba. A Ślązacy walczący w Hiszpanii dodatkowo wprowadzają nowe wątki do tej opowieści. Muszą przebyć wiele granic, stykają się z zupełnie nowym światem, przeżywają koszmar wojny, mają momenty załamania i bohaterskich czynów. Ciekawe ludzkie historie – odmienne od bezrefleksyjnych, dominujących obecnie patetycznych historyjek.

Jak przebiegał proces twórczy?

Początkowo myślałem wyłącznie o realizacji filmu dokumentalnego, który można już obejrzeć na Youtubie pod tytułem „Pięść i dynamit. Gawęda o śląskich antyfaszystach w Hiszpanii”, a potem z tego zrodził się pomysł na książkę, no bo materiały już były. Kwestia tych materiałów jest bowiem kluczowa. Korzystałem ze wspomnień, które spisano jeszcze w latach 60., a które pozostały w archiwach. Ale jak wiadomo, wspomnienia należy weryfikować – a tu pomocne okazały się choćby zdigitilizowane w Moskwie w dokumenty brygad międzynarodowych, czy archiwa śląskiej policji. W sumie kwerenda, prace nad filmem, a potem nad książką trwały trzy lata.

Pisze Pan o zawiedzionych Ślązakach w okresie międzywojennym, o biedzie, która piszczała. Jak te opisane realia mają się do „cukierkowej” opowieści na temat Drugiej Rzeczypospolitej, opowieści, którą jesteśmy karmieni?

To powielanie sanacyjnych mocarstwowych bajek, nieprzystających do rzeczywistości. Nie neguję pewnych osiągnięć Drugiej Rzeczypospolitej, ale to w końcu był bodaj jedyny w Europie kraj, w którym nawet sprzedaż zapałek spadała, a do łask wracała hubka i krzesiwo. Ale „Polska Zbrojna” w lutym 1939 roku pisała:„Typy samolotów naszych stanęły na wymaganej wysokości i dorównują najlepszym w świecie tak”. Widziałem jakieś filmiki o tym, jaką „niepospolitą” była ta międzywojenna Polska. Polska zwykłych robotników i chłopów była jednak inna od Polski z warszawskich modnych salonów.

Czy pisząc książkę, myślał Pan o jakiejś grupie docelowej?

Liczyłem oczywiście na dobry odbiór na Śląsku i wśród osób interesujących się wojną w Hiszpanii. Z drugiej strony myślę, że grono potencjalnych odbiorców jest szersze, gdyż jest to forma pokazywania wielkiej historii w świetle małych historii, bez popadania w heroizowanie czy mitologizowanie. Jest to więc także opowieść uniwersalna – o wojnie, poświęceniu, idealizmie i zdradzie.

Swoją książkę opublikował Pan w wydawnictwie Czarne. Jak wygląda taki proces i jak postrzega Pan rynek wydawniczy w Polsce?

Dla mnie było to zupełnie nowe doświadczenie. Wcześniej pisałem tylko w prasie lub na swoim fanpejdżu. Na szczęście wspaniała opieka redaktorska pozwoliła mi te moje zebrane materiały przekształcić w książkę, którą i da się czytać, i ma naukowe podstawy. Natomiast na rynku wydawniczym zupełnie się nie znam; żartując, stwierdzę, że poznam go po wynikach sprzedaży.

Co poradziłby Pan osobie chcącej wydać swoją pierwszą książkę?

Skoro mi udało się wydać książkę niemal przypadkowo, to warto próbować. A na poważnie: tak wielkie pokłady ciekawych, a mało zbadanych historii kryją się po archiwach, że nic, ino się za to brać. I wybierać mniej uczęszczane ścieżki, a czasem iść po prostu pod prąd.

Jakie są Pana dalsze plany pisarskie?

Prawdopodobnie w 2021 roku ukaże się moja książka poświęcona już wyłącznie Śląskowi, w formie krótkich gawęd – oczywiście podpartych naukowo – które wpisują się w nurt badań nad ludową historią Polski. Historią bez pana i plebana.

Co na koniec chciałby Pan przekazać czytelnikom swojej książki?

Życzyłbym, aby inaczej spojrzeli na historię swoich okolic, regionu, kraju. Bo może nieco inaczej to wszystko wyglądało, niż głosi dominujący w przestrzeni publicznej nurt historii. Ponownie odwołam się do cytatu, tym razem Veronique Garros o francuskich ochotnikach w Hiszpanii: „Każde ich życie zasługiwało na książkę. A dokładniej – i precyzyjniej – dla tych ludzi Historia nie była książką, ona była ich życiem”. I tak było też z moimi, naszymi, bohaterami – zasługującymi na wyjście z cienia. A ich losy i idee wciąż mogą okazać się inspirujące.

Inne wywiady w serwisie Konflikty.pl

domena publiczna