Spór o archipelagi niedużych wysp rozsianych po Morzu Południowochińskim wyrósł w ostatnich latach na główny problem polityki międzynarodowej w Azji Południowo-Wschodniej. Oprócz państw regionu w sprawę zaangażowały się także Stany Zjednoczone, Japonia i Australia.
Przedmiotem sporu są Wyspy Spratly i Paracelskie, do których pretensje zgłaszają oba państwa chińskie, czyli Chińska Republika Ludowa i Republika Chińska (Tajwan) oraz Wietnam, Filipiny, Malezja i Brunei. Pozornie absurdalny spór o rafy i skały, w którym wszyscy uczestnicy powołują się na wiekowe prawa do archipelagów, ma bardzo konkretne uzasadnienia natury ekonomicznej i politycznej. Pod dnem morskim znajdują się niezbadane jeszcze złoża ropy naftowej i gazu ziemnego, oceniane, według najśmielszych szacunków, na ustępujące jedynie regionowi Zatoki Perskiej. Gra jest więc warta świeczki. Ponadto wody Morza Południowochińskiego należą do najbardziej uczęszczanych szlaków morskich świata, a łączna wartość handlu morskiego na tym akwenie wynosi już pięć bilionów dolarów. Tamtędy przebiegają szlaki łączące Chiny i Japonię z Bliskim Wschodem, Afryką i Europą. Nie dziwi więc, że Chińczycy starają się o jak największą kontrolę nad regionem. Kontrola nad Morzem Południowochińskim zaowocowałaby jednak dominacją Chin w Azji Południowo-Wschodniej i poważnym wzmocnieniem ich pozycji na całym zachodnim wybrzeżu Pacyfiku. Państwa regionu nie są zainteresowane chińską hegemonią, nie jest ona także w smak Stanom Zjednoczonym, Australii i Japonii, dla której lokalne szlaki morskie także mają strategiczne znaczenie.
Zainteresowane państwa zaczęły zgłaszać pretensje do wysp w latach sześćdziesiątych, a spory od tamtego czasu to przybierają, to tracą na sile. W styczniu 1974 roku między Chinami a Wietnamem Południowym doszło do morskiej bitwy o Wyspy Paracelskie, w marcu 1988 roku – do starcia chińskich i wietnamskich okrętów pod Johnson South Reef. Oba starcia wygrali Chińczycy, ale z różnych względów Chiny nie mogły pójść za ciosem i nie rozstrzygnęły sporu na swoją korzyść. Mniejsi jego uczestnicy wykorzystali sytuację do wzmocnienia swojej pozycji. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych na niemal wszystkich wyspach nadających się pod zabudowę powstały posterunki obserwacyjne, a nawet nieduże forty. Z kolei Malezyjczycy wybudowali na jednej z wysp lotnisko zdolne do obsługi transportowych C-130 Herculesów. Z większych wysp Chińczykom pozostała jedynie Yongxing, stanowiąca część Wysp Paracelskich (Xisha), z liczącą kilkuset mieszkańców wioską Sansha.
Rozpoczęta na początku tego wieku intensywna rozbudowa chińskiej marynarki wojennej zaowocowała przyspieszeniem lokalnego wyścigu zbrojeń. Zwiększył się także nacisk Pekinu na Morzu Południowochińskim. Reakcje innych uczestników były różne. Położone dalej od Chin Malezja i Brunei zajęły postawę wyczekującą i starały się nie drażnić potężnego sąsiada. Wietnam podjął rękawicę i przystąpił do wyścigu zbrojeń. Z kolei najsłabsze militarnie Filipiny postanowiły odwołać się do prawa międzynarodowego i założyły sprawę przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze. W wypadku Tajwanu spór o wyspy jest jedną z funkcji relacji chińsko-chińskich. Poza tym Chiny i Tajwan zgłaszają roszczenia do 80–90 procent akwenu, podczas gdy pozostałe państwa – jedynie do mniejszych części archipelagów. Analitycy od lat obawiają się scenariusza, w którym dochodzi do eskalacji napięcia między Tajwanem a na przykład Filipinami i po stronie Tajwanu interweniują, w imię chińskiej jedności, Chiny. Zasadnicze pytanie brzmi: po stronie którego sojusznika opowie się wtedy Waszyngton?
Z dala od tych dywagacji Pekin przystąpił do bardziej zdecydowanych i niekonwencjonalnych działań. Pierwszy ruch wykonano 21 czerwca 2012 roku. Wtedy wspomniana już wioska Sansha otrzymała prawa miejskie i status prefektury. Tym sposobem powstało najmniejsze miasto w Chinach – zaledwie 13 kilometrów kwadratowych powierzchni i około 450 mieszkańców – oraz olbrzymia prefektura zajmująca obszar dwóch milionów kilometrów kwadratowych. Miastu Sansha podporządkowano bowiem administracyjnie Wyspy Paracelskie, Spratly (Nansha) i Zhongsha. Decyzja o utworzeniu na Wyspach Paracelskich chińskiego miasta na prawach prefektury wywołała protesty we wszystkich zainteresowanych stolicach, gdzie działania Pekinu odczytano jako jasny sygnał dążenia do inkorporacji spornych obszarów. Miesiąc później Centralna Komisja Wojskowa podjęła decyzję o umieszczenie w Sansha garnizonu. Informację podało dowództwo regionu wojskowego Guangzhou, któremu podlega także obszar Morza Południowochińskiego. Dowództwo garnizonu jest szczebla dywizyjnego i podlega regionalnemu dowództwu na Hajnanie. Aby złagodzić wydźwięk decyzji, ogłoszono, że dowódca garnizonu ma równocześnie podlegać swoim przełożonym i lokalnym władzom cywilnym, a jego głównym zadaniem mają być obrona i mobilizacja na obszarze miasta oraz ewentualne prowadzenie operacji wojskowych. W tym samym czasie chińskie okręty, pozostające w stanie gotowości bojowej, rozpoczęły regularne patrole na wodach archipelagu.
Jak łatwo się domyślić, liczniejsze patrole chińskich okrętów doprowadziły do częstszych konfrontacji z jednostkami wietnamskiej i filipińskiej straży wybrzeża. Do tej pory bohaterami większości incydentów byli chińscy rybacy dokonujący połowów na wodach uznawanych przez pozostałe państwa za swoje wody terytorialne. Prawdziwym zaskoczeniem było jednak dopiero wykorzystanie przez Chiny platformy wiertniczej. Na początku maja 2014 na wody położone zaledwie osiemnaście mil morskich na południe od Wysp Paracelskich, na wody, do których pretensje rości sobie Wietnam, wprowadzono HYSY 981. Platforma była stale strzeżona przez jednostki straży wybrzeża i innych agencji rządowych. Hanoi wysłało w odpowiedzi swoją straż wybrzeża, co doprowadziło do licznych starć z próbami taranowania i bitwami na armatki wodne włącznie. Do tej pory większość chińskich akcji była wymierzona w Filipiny. Wśród powodów, dla których tym razem wybrano Wietnam (mimo że Hanoi, pomimo zbrojeń morskich, zachowywało do tamtej pory dużo bardziej ugodową postawę niż Manila), wymieniano chęć zastraszenia państw regionu lub skompromitowania Stanów Zjednoczonych, intensywnie już wówczas dążących do zbliżenia z Wietnamem. Władze w Hanoi zachowały jednak zimną krew i kontratakowały w zaskakujący i bardzo nieprzyjemny dla Chin sposób. Już na pierwszych jednostkach skierowanych w rejon platformy znaleźli się dziennikarze dokumentujący poczynania chińskich patrolowców, a w sieci zaczęto publikować filmy i liczne zdjęcia z kolejnych incydentów. Tym samym Wietnam skutecznie wykorzystał media do nagłośnienia sprawy w skali globalnej, propagowania swojego punktu widzenia i przedstawienia Chin jako złego mocarstwa gnębiącego mniejszych i słabszych sąsiadów. Było to poważne uderzenie w na nowo lansowany przez ekipę Xi Jinpinga obraz ChRL jako pokojowego mocarstwa. Kampania medialna zapewne nie była jedynym czynnikiem, który skłonił Pekin do wycofania się z akcji, ale faktem pozostaje, że HYSY 981 wycofano w połowie lipca, miesiąc przed zapowiadanym terminem.
Działania Pekinu doprowadziły do zacieśnienia współpracy Wietnamu z Filipinami i Japonią, toczącą z Chinami (i Tajwanem) spór o wyspy Senkaku/Diaoyu. Manila ogłosiła program rozbudowy floty, a Tokio zaoferowało obu państwom budowę patrolowców dla straży wybrzeża na preferencyjnych warunkach. Ofertę przyjęto, a kontrakty mają być zrealizowane do roku 2018. Stany Zjednoczone nie zaangażowały się jeszcze wówczas bezpośrednio w spór, jednak zaczęły intensywnie zabiegać o względy Hanoi. Tylko w sierpniu 2014 roku Wietnam odwiedziło aż trzech wysokich rangą przedstawicieli Waszyngtonu, zarówno demokratów, jak i republikanów. W efekcie dwustronnych rozmów 2 października 2014 roku, podczas spotkania sekretarza stanu Johna Kerry’ego z wietnamskim wicepremierem i ministrem obrony Phạm Bình Minhem, ogłoszono częściowe zniesienie amerykańskiego embarga na sprzedaż broni do Wietnamu. Z embarga wyłączono nieśmiercionośne rodzaje broni. Jak uściśliła rzeczniczka Departamentu Stanu Jen Psaki, Wietnam może kupować w Stanach Zjednoczonych wyposażenie dla patrolowców, sprzęt pozwalający na obserwację i monitorowanie akwenów morskich oraz zapewnianie bezpieczeństwa własnemu wybrzeżu. W Waszyngtonie już mówi się, że złagodzenie embarga było konieczne wobec planowanej sprzedaży Wietnamowi w ramach pomocy wojskowej samolotów patrolowych P-3 Orion.
Na początku roku 2015 okazało się, że akcja HYSY 981 mogła służyć jedynie odwróceniu uwagi od dużo bardziej ambitnego projektu. W styczniu zwrócono baczniejszą uwagę na zdjęcia satelitarne przedstawiające mocno już zaawansowane prace nad budową sztucznych wysp. Chińczycy zdecydowali się na powiększenie sześciu raf w archipelagu Spratly. Za największą uchodzi sztuczna wyspa usypana na bazie Hughes Reef, gdzie prace rozpoczęto w sierpniu 2014 roku. Wyspa ma powierzchnię około 75 kilometrów kwadratowych i trwa na niej budowa jakichś instalacji. Jeszcze większe zaniepokojenie, zwłaszcza w Hanoi i Manili, budzą prace na Fiery Cross Reef. Usypana tam wyspa ma ponad trzy kilometry długości, co pozwala wybudować lotnisko, z którego będą mogły operować wszystkie typy samolotów używanych przez chińskie wojska lotnicze. Prace zaobserwowano także na rafach Gavena, Cuertona, Eldada i Mischief, a w lutym zauważono rozpoczęcie robót przy siódmej wyspie. W świetle prawa międzynarodowego sypanie sztucznych wysp nie umacnia chińskich praw, przynosi jednak liczne korzyści natury politycznej, gospodarczej i militarnej. Koniec prac nad sześcioma sztucznymi wyspami ogłosziła 30 czerwca 2015 roku rzeczniczka chińskiego MSZ Hua Chunying podczas zwykłej konferencji prasowej. Pekin zapowiedział także rozpoczęcie drugiego etapu prac, obejmującego budowę „instalacji odpowiadających wymogom funkcjonalnym”. Zestaw budynków ma służyć głównie rybakom i morskim służbom poszukiwawczo-ratowniczym, ale także „spełniać podstawowe wojskowe wymagania obronne”. Obecnie trwają prace nad siódmą wyspą i nie wiadomo, czy Chińczycy nie zdecydują się na następne. Prace drugiego etapu należy rozpatrywać nie tylko w kontekście chińskich roszczeń, ale także planowanej morskiej nitki nowego jedwabnego szlaku. Polityka i handel idą tutaj wyraźnie w parze. Warto zauważyć, że Chiny zostały niejako zmuszone do budowy sztucznych wysp – wszystkie naturalne wyspy nadające się pod zabudowę zostały już zajęte przez pozostałych uczestników sporu. Żadne państwo nie wpadło jednak na pomysł tworzenia tam szerokiego zaplecza logistycznego.
Filipiny i Wietnam usiłują rozwiązać spór przy pomocy Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), ale mają z tym liczne problemy. Nie wszystkie państwa członkowskie są zainteresowane sporem, z kolei Chiny zdecydowanie wolą rozwiązanie na drodze układów bilateralnych, a nie systemowego porozumienia z organizacją. Ponadto Pekin zręcznie wykorzystuje swoje wpływy wewnątrz ASEAN. Wszelkie próby wystosowania ostrej rezolucji wobec poczynań Chin są blokowane przez Kambodżę, Laos i Mjanmę. Wszystkie te państwa są de facto sojusznikami Pekinu i już kilkakrotnie udaremniły plany Hanoi i Manili. W 2012 roku podczas szczytu w Phnom Penh organizacja po raz pierwszy w historii była niezdolna do wystawienia wspólnego oświadczenia.
Kolejny problem stanowi groźba ogłoszenia przez Chiny strefy identyfikacji obrony powietrznej (ADIZ) na Morzu Południowochińskim, podobnej do ustanowionej w listopadzie 2013 roku nad Morzem Wschodniochińskim. Szybka i zdecydowana reakcja Waszyngtonu i Tokio, których siły powietrzne demonstracyjnie naruszały strefę, powstrzymały ChRL przed dalszymi akcjami w tym kierunku. Japonia ma jednak konieczny ku temu potencjał i może prowadzić większość akcji samodzielnie, państwa Azji Południowo-Wschodniej muszą zaś liczyć na pomoc Stanów Zjednoczonych i Japonii. Ten ostatni kraj prowadzi już z Filipinami negocjacje w sprawie sprzedaży broni, a okręty i samoloty Morskich Sił Samoobrony kilkakrotnie prowadziły wspólne ćwiczenia z filipińską marynarką. W podobnym kierunku powoli zmierza współpraca japońsko-wietnamska.
Do akcji włączyły się także Stany zjednoczone, rozpoczynając w maju 2015 roku tak zwane „operacje swobody żeglugi” (FONOP). Najgłośniejsza taka akcja nastąpiła 27 października, kiedy niszczyciel USS Lassen typu Arleigh Burke przepłynął bliżej niż dwanaście mil morskich od sztucznej wyspy na Subi Reef. W trakcie liczącego siedemdziesiąt dwie mile morskie rejsu przez akwen, który Chiny uznają za swój, podążały za nim niszczyciele Lanzhou (na zdjęciu tytułowym) typu 052C i Taizhou rosyjskiego typu Sowriemiennyj. Przez cały czas chińskie okręty wzywały Amerykanów do natychmiastowego opuszczenia chińskich wód terytorialnych. Już samo to, że na Morze Południowochińskie wysłano niszczyciel najnowocześniejszego w chińskiej marynarce typu 052C, świadczy, jak duże zamieszanie w Pekinie wywołała zapowiadana przez kilka tygodni akcja. Waszyngton oświadczył, że nie uznaje roszczeń terytorialnych ChRL i będzie występował w obronie swobody żeglugi na Morzu Południowochińskim. Ostatnią do tej pory amerykańską akcją w regionie był przelot pary bombowców B-52 nad jedną ze sztucznych wysp. Co ciekawe, tym razem Pentagon przeprosił Chiny, oświadczając, że przelot po tej trasie był niezamierzony.
Sytuacja jest paradoksalna: Stany Zjednoczone powołują się na Konwencję Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS), której nie ratyfikowały, z kolei Chiny są sygnatariuszem porozumienia. W myśl konwencji wody terytorialne obejmują pas o szerokości dwunastu mil morskich od brzegu, nie dotyczy to jednak sztucznych wysp ani innych obiektów stworzonych przez człowieka. Okręty wojenne obcych państw mogą przepływać przez wody terytorialne zmierzając z punktu A do punktu B. Amerykanie w pełni wykorzystali oba te zapisy. Sekretarz obrony Ashton Carter zapowiedział, że wszelkie akcje podejmowane w obronie swobody żeglugi będą prowadzone w zgodzie z prawem międzynarodowym.
Od tamtej pory presja na Chiny zaczyna rosnąć. W połowie grudnia nad Morzem Południowochińskim pojawił się australijski P-3. Poważne zaniepokojenie chińskimi działaniami wyraziła również Indonezja, która do tej pory opowiadała się przeciwko wszelkim demonstracjom siły w regionie, a teraz zapowiedziała wzmocnienie swojej obecności wojskowej na Morzu Południowochińskim. Wiele wskazuje na to, że powstanie antychińskiego bloku u zachodnich wybrzeży Pacyfiku jest kwestią czasu. Tygodnik Nikkei Asia Review prognozuje nawet podział Azji Wschodniej na dwa obozy i nową zimną wojnę na Pacyfiku. Wydaje się, że wspierani przez Stany Zjednoczone i Japonię oponenci Chin w sporze na Morzu Południowochińskim już osiągnęli pewne sukcesy. Pekin zgodził się ostatnio podjąć rozmowy z ASEAN w sprawie ustalenia kodeksu postępowania na spornych wodach. Ponadto Chiny zaproponowały ustanowienie „gorących linii” między resortami spraw zagranicznych państw zaangażowanych w konflikt. Może to oznaczać, że Pekin zaczął przejmować się coraz mocniejszą krytyką swoich poczynań i rosnącym zaangażowaniem Waszyngtonu. Ten pojednawczy ton może być jednak pozorny. Chińskie MSZ rzadko jest angażowane w sprawy Morza Południowochińskiego, a sytuacje konfliktowe między okrętami straży wybrzeża i marynarek wojennych wymagałyby ustanowienia „gorących linii” pomiędzy dowództwami tych formacji, a nie ministerstwami. Dobry przykład dają negocjacje z Japonią w sprawie Senkaku/Diaoyu – obie strony planują powołanie bezpośredniego połączenia między sztabami generalnymi Armii Ludowo-Wyzwoleńczej i Sił Samoobrony. Japonia jednak, w przeciwieństwie do państw Azji Południowo-Wschodniej, dysponuje dużym potencjałem militarnym i gospodarczym. Niemniej spór o Morze Południowochińskie, określany już jako konflikt paramilitarny, stał się istotnym katalizatorem przemian w regionie, z przyspieszoną emancypacją Japonii na czele, i nie wiadomo, dokąd zaprowadzi całą Azję Wschodnią.
Paweł Behrendt jest autorem książki Chińczycy grają w go. Napięcie w Azji rośnie. Od wielu lat jest członkiem redakcji serwisu Konflikty.pl. |