Pogodny, jasny dzień. Na tle nieba, gdzieniegdzie przysłoniętego puszystymi chmurami, widnieje apollińskie męskie ciało. W słońcu lśni jego gładka skóra opinająca mięśnie idealnie wyrzeźbionej sylwetki. Mężczyzna wykonuje akrobacje gimnastyczne pewnymi, świadomymi ruchami. Wszystko jest doskonale dopracowane, czyste i piękne. Zmieniają się wykonawcy ćwiczeń. Kąty ujęcia rozwijają się w coraz bardziej skomplikowane, aż odchodzą od realności i zatraca się poczucie kierunków. Pomimo względnego podobieństwa obserwowanych czynności, widz siedzi jak zahipnotyzowany. Wzniosła muzyka upewnia, że mamy do czynienia z wyjątkowym wydarzeniem. Tak, to film Leni Riefenstahl „Olimpiada” z 1938 r.

Leni była kobietą niesamowitą, wszechstronnie utalentowaną, ambitną, upartą, inteligentną. Miała niezwykle silny charakter, piękną powierzchowność i wolę walki. Stawiała sobie w życiu cele, do których dążyła, a gdy je osiągała – szła wyżej. Nie można oczywiście zapomnieć o okresie jej osobistej znajomości z Hitlerem, Goebbelsem i włączenia w trybiki niszczycielskiej nazistowskiej machiny. Ten epizod położył cień na resztę jej długiego życia, choć butna niewiasta do końca zapewniała wszystkich (mocno podenerwowanym głosem), że o niczym nie wiedziała i do wszystkiego ją zmuszano. Tylko kto w to uwierzy…

Tancerka

Berta Helene Amalie „Leni” Riefenstahl urodziła się w Berlinie w 1902r. w rodzinie fabrykanta. Już od dziecka była bardzo ładna i pełna temperamentu. Nie interesowały ją też „dziewczęce zajęcia” typu zabawa w dom, czy pomaganie mamie. Bawiła się tylko z chłopcami, hasała po dworze, uprawiała różne dyscypliny sportowe, zawsze mówiła, co chciała i nie zamierzała (zgodnie z myślą ojca) uczęszczać do szkoły gospodarstwa domowego. Miała inne plany: postanowiła zostać tancerką. Przez boje, jakie musiała stoczyć ze swoim rodzicem poszła do szkoły rosyjskiej baletnicy Eugenii Eduardowej późno, bo w wieku dziewiętnastu lat. W swojej nieustępliwości ćwiczyła po kilkanaście godzin dziennie, co dało wymierne efekty, bo wkrótce dostała się do legendarnej trupy Maksa Reinhardta i była oklaskiwana przez międzynarodową publiczność, jednak widać nie taką karierę jej przeznaczono, gdyż w wieku 21 lat, w czasie występu w Pradze, doznała skomplikowanej kontuzji, która uniemożliwiła jej taniec zawodowy.

Aktorka

Po tak nagłym przymusie zmiany życiowych planów Leni nie bardzo wiedziała co począć. Odkryła swój nowy cel i pasję w 1923 r. na jednej ze stacji berlińskiego metra, gdzie na widok plakatu do filmu „Góra losu” postanowiła zostać aktorką. Reżyserem tego i paru innych filmów nazywanych „górskimi” był Arnold Franck; w swoich dziełach pokazywał piękno i niebezpieczeństwo gór oraz zmagania człowieka z nimi. Obrazy te pełne były kaskaderskich (nie zawsze do końca przemyślanych) popisów i zapierających dech w piersiach widoków. Urodziwa i wysportowana Leni przez łóżko Francka zawędrowała przed kamerę. Pierwszy raz zagrała w „Świętej górze”. Udało jej się zdobyć uznanie widzów jak i całych zastępów mężczyzn obecnych na planie; spośród nich, instrumentalnie traktowanych, wybierała tego, z którym miała ochotę spędzić noc. Nie była specjalnie kochliwa. Podobno tylko raz zdarzyło jej się stracić głowę, obiektem westchnień był operator Hans Schneeberg, który jednak nią wzgardził. Obrączkę na palec włożyła dopiero w wieku 42 lat, czyli w 1944 r., ale małżeństwo to (z Peterem Jacobem) trwało zaledwie kilka miesięcy.

Aktorska popularność Leni była tak duża, że – wedle jej słów – reżyser Josef von Sternberg wahał się, czy do głównej roli w „Błękitnym aniele” (jednym z pierwszych europejskich dźwiękowych filmów) zaangażować ją, czy nikomu wtedy nieznaną Marlenę Dietrich. Te słowa były nadinterpretacją sytuacji, bo gdy dotarły do długonogiej piękności parsknęła tylko śmiechem.

Reżyserka

Leni wkrótce poczuła niedosyt w związku ze swoim aktorstwem. Traktowała je jako formę przejściową. Nabrała już doświadczenia w branży, wiedziała co i jak, dlatego zdecydowała się na kolejny poważny krok w swoim życiu – została reżyserką. Jej pierwszym dziełem było „Błękitne światło” (1932 r.). Debiut niezwykle udany, w ojczyźnie Leni grano go przez 16 miesięcy.

Atmosfera w Niemczech zaczynała się zagęszczać. Echa kryzysu, jaki wywołała I wojna światowa nie zdążyły jeszcze wygasnąć, kiedy czarny czwartek 1929 r. podniósł wszystko do sześcianu. Nastroje ludności stawały się coraz bardziej radykalne, rosła w siłę partia nazistowska ze swoim charyzmatycznym przywódcą na czele. Leni nigdy nie ukrywała, że widziała w osobie Adolfa Hitlera jednostkę wyjątkową. W 1932 r. – czyli zanim Hitler doszedł do władzy – otrzymał od popularnej artystki jednoznaczny w swojej wymowie list: „Szanowny Panie, niedawno po raz pierwszy w życiu byłam na wiecu politycznym. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem Pańskiej osoby oraz entuzjazmu, jaki Pan wzbudza wśród słuchaczy. Pragnęłabym poznać Pana osobiście.”

To zapoczątkowało współpracę Leni w zbrodni Hitlera. Jest w tej sytuacji pewna przewrotność, ponieważ gdyby jej nie podjęła zapewne nie stałaby się nieśmiertelna, „górskie” filmy zaginęłyby w gąszczu innych, jakże podobnych.

W 1933 r. kanclerz III Rzeszy zachwycony „Błękitnym światłem” zlecił jej nakręcenie dokumentu o sobie samym, nosi on tytuł „Zwycięstwo wiary”. Był pospiesznie zmontowany, zawierał kilka błędów technicznych, ale spełnił rolę swoistego poligonu przed jednym z najsłynniejszych jej dzieł: „Tryumfem woli”.

Film ten powstał przy okazji zjazdu partii w Norymberdze w 1934 r. Jest absolutnym majstersztykiem propagandowym; budzi respekt i podziw nieskończonymi scenami masowymi, przemarszami dumnych wojskowych formacji. Główna postać – Adolf Hitler – został uwieczniony niczym bóg. Poza tym wszystkim Leni dzięki montażowi nadała filmowi dramaturgię, napięcie, gdyby nie to mielibyśmy do czynienia z bardzo długim i jednostajnym dokumentem. Dzieło to zyskało uznanie naczelnego wodza, Goebbelsa, jak i narodu, bo obejrzało je przeszło 20 mln Niemców.
Od czasu osobistego tryumfu żadne drzwi nie mogły być dla niej zamknięte. Była popularna, doceniana, piękna i popierały ją najważniejsze osoby w państwie (a to, że Hitler pozwolił na tak wiele kobiecie było raczej niecodzienne, bo nie przepadał za tymi inteligentnymi; preferował model Kinder, Küche, Kirche).

Kolejne zadanie przed ambitną artystką: nakręcić film z olimpiady w Berlinie w 1936 r. W swoim dziele „Olimpiada”, które miało premierę w dwa lata później, reżyserka starała się zawrzeć zachwyt nad pięknem ludzkiego ciała, jego siłą i możliwościami, a także podniosłość szczególnych chwil, jakie niosą ze sobą igrzyska olimpijskie. Oczywiście nie obyło się bez manipulacji propagandowych, gdyż film ogólnie jest odczytywany jako panegiryk dla rasy aryjskiej. Nie zmieni to faktu, że „Olimpiada” estetycznie jest doskonała. Poza tym wyprodukowana była w nowoczesny sposób, skorzystano z trzydziestu kamer umieszczonych na szynach, wysięgnikach, czy windach, dbano o dobrą jakość zdjęć, odpowiednie oświetlenie (co nie jest najprostsze przy kręceniu na wolnym powietrzu), ujęcia pod światło zachowują odpowiednie kontrasty. Montaż również jest dynamiczny, często asynchroniczny.

Wojna

Leni o niczym nie wiedziała, oczywiście. Spokoju jej sumienia nie zmąciły ani ustawy norymberskie, „kryształowa noc”, Anschluss, przejęcie Sudetów, Słowacji, czy wreszcie atak na Polskę. W razie gdyby nie interesowała ją polityka raczej zauważyłaby, że na rautach nie zjawia się już Marlena Dietrich, która wybrała obywatelstwo amerykańskie, czy tacy słynni koledzy po fachu jak Josef von Sternberg, Fritz Lang i Erich Pabst.

Niestrudzona i nieustraszona reżyserka wyruszyła na front by szukać nowych tematów. We wrześniu 1939 r. sfilmowała paradę zwycięstw w Warszawie i była obecna przy rozstrzelaniu trzydziestu Polaków w mieścinie Końskie. Na zdjęciach z tego wydarzenia zachował się jej przerażony wyraz twarzy, twierdziła nawet, że zemdlała z powodu szoku, jakiego doznała. Może to kolejne jej bajdurzenie służące usprawiedliwieniu fascynacji, a może dopiero wtedy odkryła, że pod warstwą lukru znajduje się kompost. Terror był dla niej trudny do zaakceptowania i trochę wycofała się ze swojego dotychczasowego życia, ale go nie porzuciła, gdyż kręcąc w czasie wojny film „Dolina” „wypożyczyła” kilku Cyganów z obozu koncentracyjnego, a po skończonych zdjęciach odesłała ich z powrotem.

Potępiona

Po wojnie sąd przed którym z niewinną miną i milionami usprawiedliwień stanęła Leni, powiedział jej, że wspierała złą stronę konfliktu. Ona o niczym nie miała pojęcia, oczywiście. Chciano ją skazać za wykorzystanie Romów więzionych w obozie koncentracyjnym, ale tych zarzutów nie udowodniono. Uznano ją tylko za „sympatyzującą z faszystami”.
Potem próbowała znowu kręcić filmy, ale wciąż je krytykowano, nikt nie chciał ich oglądać. To, co udało jej się zrealizować musiała finansować na własną rękę. Poza tym jedyne o co ją pytano to związki z Hitlerem, stosunek i udział w jego zbrodniach.

Nie była typem człowieka żebrzącego, upominającego się o cokolwiek, czy proszącego. Kamerę zamieniła na aparat fotograficzny i wyjechała do Sudanu. Zaprzyjaźniła się tam z plemieniem nubijskim, zrobiła wiele zdjęć, które opublikowała w latach 1974 i 1976. Gdy dobiegała 80-tki skłamała w kwestii swojego wieku by móc zdobyć uprawnienia… płetwonurka i rozpocząć fotografowanie świata przyrody. Leni obraziła się na cywilizację zachodnią, która wciąż oskarżała o to samo. Owocem nurkowania było dzieło zatytułowane „Impresje podwodne”. Ukazało się ono w setne (!) urodziny reżyserki.

Nie wie, nie zna, nie zdaje sobie sprawy

Leni Riefenstahl nigdy nie zamieniła się w niedołężną staruszkę. Do końca swoich dni była butna, dumna i zdolna zaprzeczać faktom, nawet krzykiem i przemocą. Na przykład gdy dziennikarka spytała ją, czy Cyganie, którzy zagrali w jej filmie otrzymali gaże, bez wahania odparła: tak. Gdy dziennikarka podsunęła jej dokument mówiący coś wręcz przeciwnego, ta zaczęła krzyczeć, że takie metody są skandalem, że skoro wie nie ma po co pytać i że to było pół wieku temu, więc może nie pamiętać. Ponadto utrzymuje, że do nakręcenia „Tryumfu woli” i „Olimpiady” została zmuszona oraz przekonuje do swojej nienawiści do Goebbelsa. Zupełnie inaczej on sam pisał w pamiętnikach nazywając ją „mądrą osóbką” i jedyną rozumiejącą go gwiazdą. Ponadto zaprzeczała propagandowej wymowie swoich filmów, ponieważ nie opatrzyła ich żadnym komentarzem, w jej ocenie ich przekaz jest zupełnie neutralny. Przyznała tylko, iż w osobie Hitlera było coś magnetyzującego i fascynującego, poza tym był bardzo sympatyczny, dlatego trudno było jej uwierzyć w negatywne doniesienia o nim.
Mogło się wydawać, że ta kobieta kłamie już od tylu lat, że sama w to uwierzyła i kilka osób do tego przekonała. Za każdym razem bardzo się oburzała, te emocje grały w niej do końca życia.

W Leni jest coś, co nie pozwala zakwalifikować ją jednoznacznie do „tych złych”, pomimo oczywistości jej winy. Jest wybitnym dzieckiem swoich czasów, które dało się porwać fali, jaka ogarnęła przecież nie tylko Niemcy. Jednocześnie zbyt dumna, by wycofać się z tego, co zrobiła. Nie chciała przekreślić swoich dokonań. Wolała raczej udawać ignorantkę, czy też pozować na kronikarza rzeczywistości, który musiał robić, co do niego należało. Wyznała (porównując się do Eisensteina i Pudowkina), że gdyby mieszkała w sowieckiej Rosji na zlecenie Stalina zrobiłaby to samo. A gdyby w USA działy się podobne rewolucyjne rzeczy, również by się zaangażowała.

Leni zmarła 8 września 2003 r. we śnie przeżywszy 101 lat.