W grudniu 1944 roku trzech admirałów US Navy zostało kolejno awansowanych do stopnia „pięciogwiazdkowego” admirała floty. Pierwszym z nich był William Leahy, który jako szef sztabu przy głównodowodzącym stał się prekursorem obecnie istniejącego stanowiska przewodniczącego połączonego szefostwa sztabów. Drugim był Ernest King, szef operacji morskich, czyli szef sztabu marynarki wojennej. I wreszcie trzecim był Chester Nimitz – dowódca Floty Pacyfiku.
W rojącym się od barwnych postaci poczcie amerykańskich generałów i admirałów w drugiej wojnie światowej Nimitz jest jednym z najwybitniejszych, ale też najmniej rzucających się w oczy. Gdyby nie lotniskowce typu Nimitz, admirał mógłby popaść w niejakie zapomnienie. Jest to jednak wyjątkowo ciekawa postać. Nie miał jaskrawej osobowości MacArthura, Halseya czy Pattona, nie zrobił też kariery politycznej na miarę Marshalla czy (zwłaszcza) Eisenhowera. Miał jednak szereg talentów, które przysłużyły się Stanom Zjednoczonym dokładnie wtedy, kiedy były potrzebne.
Dlaczego zdecydował się Pan napisać książkę o Chesterze Nimitzu?
Admirał Nimitz to bardzo ciekawa postać. Nie jest osobą, którą wyobrażamy sobie jako lidera. Nie był natarczywy, kłótliwy czy szczególnie asertywny. Był bardziej typem przywódcy cichego, rozważnego i słuchającego, i to mnie zainteresowało. Dlaczego taki sposób przywództwa zadziałał w trakcie globalnej wojny? A zdecydowanie zadziałał. Nimitz zarządzał największym teatrem działać w całej wojnie. 65 milionów mil kwadratowych, od Hawajów po wybrzeża Japonii, od Alaski do Australii. To gigantyczny obszar, a Nimitz nadzorował nie tylko siły morskie Stanów Zjednoczonych, ale również innych aliantów walczących na Pacyfiku – Brytyjczyków, Wolnych Francuzów i innych. Pisząc tę książkę, chciałem zbadać styl przywództwa, dzięki któremu Nimitz był w stanie zapanować nad tym wszystkim.
W książce opisuje Pan wydarzenia od przełomu 1941 i 1942 roku. Ale Nimitz pierwszy raz został nominowany na dowódcę Floty Pacyfiku w 1940 roku. Wtedy odmówił objęcia urzędu. Dlaczego został wybrany na to stanowisko? Było wielu innych, bardziej doświadczonych oficerów.
Tak, był relatywnie młody zarówno wiekiem, jak i stopniem w porównaniu z innymi kandydatami. Uważam, że jednym z powodów jego nominacji z 1940 roku był fakt, że Roosevelt znał go osobiście. Przed wojną Nimitz był szefem Biura Nawigacji, gdzie przydzielał różne stanowiska oficerom marynarki, z tego powodu był blisko prezydenta. Roosevelt znał go, lubił, podziwiał i zaproponował mu to stanowisko. Nimitz jednak odmówił, uznając, że jest na to za młody. Wielu starszych stopniem oficerów byłoby zawiedzionych, gdyby to on miał objąć dowodzenie. Okazało się to bardzo dobrą decyzją. Inaczej przyjąłby odpowiedzialność za atak na Pearl Harbor. Oczywiście, może byłby lepiej przygotowany, ale może nie. Mógłby zostać odstawiony na boczny tor, a alianci nie skorzystaliby w pełni z jego zdolności.
W 1941 roku, kiedy Japończycy zaatakowali, Roosevelt uznał że to wystarczy. Podobno powiedział Knoxowi [sekretarzowi marynarki – przyp. red.], żeby powiedział Nimitzowi, aby ten zabierał się do Pearl Harbor i nie wracał, dopóki nie wygramy wojny. Nie wiadomo, czy ta anegdota jest prawdziwa, ale zdecydowanie takie były jego odczucia.
Nie mógł sobie pozwolić na odmowę.
Nie, nie po tym jak zaczęła się wojna. Kiedy twój kraj jest w stanie wojny, a prezydent prosi cię, żebyś coś zrobił, jedyna odpowiedź brzmi: „Tak jest!”.
REKLAMA
↓ KUP PONIŻEJ ↓
Jak bardzo decyzja o nominacji Nimitza była zabarwiona polityką. Jego koneksje były ważniejsze od zdolności?
Po ataku na Pearl Harbor stało się oczywiste, że Husband Kimmel nie może pozostać na tym stanowisku. Niezależnie czy był odpowiedzialny za to, co się wydarzyło. W US Navy jest zwyczaj, że jeśli wydarzy się coś złego, zawsze odpowiedzialny jest dowódca. Ktoś musiał go zastąpić. W mojej opinii fakt, że Roosevelt znał osobowość i przebieg służby Nimitza wpłynął na decyzję prezydenta.
Czy Pearl Harbor naprawdę było winą Kimmela?
Osobiście nie uważam, że Kimmel był bezpośrednio, a nawet pośrednio odpowiedzialny za japoński sukces w Pearl Harbor. Z dwóch powodów. Po pierwsze: 27 listopada każdy dowódca na Pacyfiku dostał ostrzeżenie z Waszyngtonu, że wojna może rozpocząć się w każdej chwili i należy podjąć odpowiednie środki obronne. Kimmel wysłał z tego powodu swoje lotniskowce, żeby zapewniły posiłki wyspom Wake i Midway, które mogły być potencjalnymi celami. Upewnił się również, że samoloty na Hawajach są zabezpieczone przed ewentualnym sabotażem. To wydawało się – jemu i większości osób wokół niego – odpowiednimi środkami. Praktycznie nikt nie przypuszczał, że Japończycy są zdolni przeprowadzić atak z zaskoczenia na Hawaje.
I to jest drugi powód. Amerykanie mieli rasistowskie podejście do Japończyków. Nie wierzyli, że Japończycy są wystarczająco zaawansowani, żeby przeprowadzić taką operację – 2800 mil od swojej bazy, tankując po drodze, zachowując ciszę radiową – i odnieść taki sukces. Z tego powodu wielu Amerykanów, nawet na wysokich stanowiskach, założyło, że Japończycy nie mogli tego zrobić samemu.
Zaczęło się szukanie kozłów ofiarnych, a Kimmel był dowódcą. Jego rodzina od tamtej pory stara oczyścić jego imię. Uważam, że to rozsądne, by uwolnić go od tej odpowiedzialności. Co ciekawe, dowódca US Army na wyspie Oʻahu, generał Walter Short, również został zwolniony, ponieważ też był teoretycznie odpowiedzialny, jako że rolą US Army jest ochrona baz marynarki. Z drugiej strony jest też tradycja w US Navy, która istnieje do dziś, że jeśli coś pójdzie nie tak pod twoim dowództwem, to nawet jeśli nie jesteś osobiście odpowiedzialny, i tak musisz ponieść konsekwencje, ponieważ to ty dowodziłeś. Rozumiejąc to, Kimmel zrezygnował po dziesięciu dniach od ataku. To nie było teoretycznie zwolnienie, ale rozumiał, że po czymś takich nie jest możliwe, by nadal pełnił dowództwo.
Nimitz przybywa do Pearl Harbor 31 grudnia 1941 roku.
Tak, była to skromna ceremonia, co pasowało do osobowości Nimitza. Nie był tam na pokaz, tylko żeby „wykonać robotę”.
Styl przywództwa Nimitza był bardzo demokratyczny. Słuchał opinii różnych stron przed podjęciem decyzji. Czy był to standard w US Navy?
Nie, niekoniecznie. Sama idea przywództwa jest ciekawa. Niektórzy uważają, że dobre przywództwo polega na asertywności, stawianiu żądań, byciu głośnym. To nie był styl Nimitza. Kiedy się pojawił w Pearl Harbor, wielu się spodziewało, że zastaną skarceni. On jednak po cichu poprosił ich o pomoc. To zdecydowanie podniosło morale. Jego usposobienie pomagało w tworzeniu przestrzeni do współpracy. Określił Pan to jako demokratyczne. Wątpię, by pozwalał ludziom głosować, ale zdecydowanie każdemu dał się wypowiedzieć na dany temat. Słuchał uważnie, co każdy miał do powiedzenia i samodzielnie podejmował decyzję. Nie jest to może demokratyczne przywództwo, ale z otwartym umysłem.

Admirał Halsey, admirał Nimitz i szef sztabu Nimitza, kontradmirał Forrest P. Sherman.
(via Naval History and Heritage Command)
Czy był lub jest obecnie jakiś konkretny model przywództwa w US Navy?
Nie tylko w dawnej lub obecnej US Navy, ale generalnie w każdej dużej organizacji, zwłaszcza wojskowej, są dwie duże grupy liderów. Jedna grupa to ludzie jak Douglas MacArthur lub William „Bull” Halsey, czyli pewni siebie, asertywni, teatralni, samolubni. Druga grupa to ludzie tacy jak Nimitz na Pacyfiku lub Eisenhower w Europie, którzy słuchają, są cisi, starają się jednoczyć ludzi. To bardziej kooperacyjny sposób przywództwa niż po prostu zarządzenie z góry. Obie grupy są potrzebne. Ci pierwsi nadają się do prowadzenia szarży, bycia asertywnym, kiedy jest to konieczne, ale potrzeba też tych drugich, którzy zjednoczą ludzi w jedną całość, by po cichu osiągnąć sukces.
Nie ma więc promowania jednego typu przywództwa ponad drugi?
Nie. Gdybym ja miał wybierać, wybrałbym Nimitza żeby był głównym dowódcą, a następnie kogoś takiego jak „Bull” Halsey jako dowódcę frontowego. Jak można się domyślić po przydomku, to był twardy, agresywny przywódca. Ale za nim powinien stać Nimitz, który będzie koordynował cały wysiłek wojenny. Potrzeba więc obu typów.
Kiedy czyta się Pana książkę, w oczy rzuca się liczba tarć wewnętrznych. Rywalizacja „oficerów w czarnych butach” i „oficerów w brązowych butach”, USMC kontra US Army, liczne tarcia osobiste między oficerami. Sporą częścią dowodzenia był conflict management – i nie mam tu na myśli konfliktu z Japończykami…
Tak, to jest bardzo trudne zadanie. Jeśli zadowolisz jedną grupę, możesz rozzłościć drugą. Nimitz miał tych grup pod dostatkiem. Oprócz marynarki musiał też zarządzać marines, wojskami lądowymi, lotnictwem wojsk lądowych, Brytyjczykami, Australijczykami, Francuzami. I musiał zmusić te wszystkie grupy, żeby ciągnęły w jedną stronę. To wymagało bardzo zgrabnego zarządzania, nie tylko osobami, ale też całymi organizacjami. To było i nadal jest bardzo trudne. Tym większa sfera odpowiedzialności, tym trudniej sprawić, aby wszyscy działali razem. Nimitz często znajdował się roli swoistego rozjemcy między różnymi grupami.
Wspomniał Pan o konflikcie między „brązowymi” a „czarnymi butami” czyli konflikcie między lotnikami marynarki a dowódcami nawodnymi. Oczywiście była też rywalizacja między piechotą morską i wojskami lądowymi, tak samo jak US Army i US Navy. A Nimitz zarządzał nimi wszystkimi, nie mógł więc po prostu być po jednej ze stron.
A co by się stało gdyby, opowiedział się po jednej ze stron? Żołnierze przecież muszą słuchać rozkazów.
Jednym z ludzi, z którymi Nimitz miał problemy, był John Towers. Należał do „oficerów w brązowych butach”, czyli lotników. Zaliczał się do admirałów zajmujących najwyższe stanowiska i był całkowicie przekonany, że nikt z „czarnych butów” nie powinien mieć zwierzchnictwa nad lotnikami. Nimitz po prostu chciał mieć najlepszego człowieka jako dowódcę grupy zadaniowej, co doprowadziło do częstych starć z Towersem. Musiał być jednak ostrożny, bo Towers miał koneksje polityczne w Waszyngtonie, a to mogło zaboleć. Trzeba było go traktować delikatnie, niekoniecznie mu ulegając. To jest prawie gra o sumie zerowej. Zadowolisz jednych, możesz zdenerwować drugich. A zajmowanie się Towersem było jednym z bardziej delikatnych zadań, których musiał podjąć się Nimitz.
Jednym z głównych oponentów Nimitza był Douglas MacArthur.
Teoretycznie admirał Nimitz i generał MacArthur byli na równi ze sobą. Obaj zarządzali niezależnymi od siebie teatrami działań. Jedną z różnic był fakt, że MacArthur był o wiele bardziej doświadczony od Nimitza. Z tego powodu uważał, że powinien mieć decydujący głos. MacArthur chciał kierować się w kierunku Filipin. Nimitz, naciskany przez admirała Kinga, skłaniał się ku ofensywie na centralnym Pacyfiku, która finalnie doprowadziła do bitew o Iwo Jimę i Okinawę. Starcie jest nie tylko na poziomie starszeństwa czy charakterów, ale również w strategii. Nimitz i tym razem musiał stąpać po wąskiej linii. Nie chciał rozzłościć doświadczonego MacArthura, ale z drugiej strony miał swojego przełożonego, admirała Kinga. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że ktoś mniej zręczny mógłby znaleźć się w dużych opałach, musząc radzić sobie z takimi osobowościami.
Nawet ówczesne media wspominały o tej rywalizacji. Nimitz jednak zaprzeczał takim pogłoskom. Jak określiłby Pan relację między nimi?
Dziennikarze zawsze chcą jakiegoś tematu i kreślili opowieści, jak MacArthur atakujący z Australii i Nimitz atakujący z Hawajów są rywalami w podejściu do kampanii na Pacyfiku. To nie jest błąd. Nimitz jednak uznawał to za niepożądane, ponieważ takie postrzeganie tej relacji mogłoby utrudnić współpracę. Douglas MacArthur był bardzo drażliwy. Uważał szczerze, że to on powinien kierować całą wojną, a Nimitz powinien dla niego pracować. Więc jeśli było jakieś poczucie rywalizacji, to przede wszystkim po stronie MacArthura. Dla Nimitza opowieści prasy były problemem, bo mogłyby powodować napięcia między nimi, a on jak zawsze dążył do współpracy i wzajemnego wsparcia.
Nimitz miał również zwierzchnictwo nad flotami sojuszniczymi. Kiedy czytałem Pana książkę, odniosłem wrażenie, że szczególnie relacje z Francuzami były problematyczne. Miałem nawet poczucie, że sojusznicy czasem stanowili bardziej obciążenie niż pomoc z powodu tarć politycznych.
Co do zasady sojusznicy USA na Pacyfiku byli skorzy do współpracy. Australijczycy i Nowozelandczycy zdawali sobie sprawę, że są bardzo zagrożeni japońską ofensywą. Brytyjczycy, którzy musieli zajmować się Morzem Śródziemnym, Atlantykiem i Oceanem Indyjskim, praktycznie odstąpili Pacyfik Amerykanom. Problemem byli Wolni Francuzi. De Gaulle’owi zależało, żeby Francja była traktowana na równi z USA, Wielką Brytanią i Związkiem Radzieckim. Żeby to osiągnąć, musiał być asertywny. Z tego powodu często kiedy Amerykanie prosili o coś pokroju pozwolenia na budowę bazy morskiej na francuskiej ziemi, spotykali się z odmową. Dla Nimitza było to irytujące, ale jak zwykle starał się znaleźć kompromis. W pewien sposób utrudniało mu to pracę, ale zazwyczaj był w stanie sobie z tym poradzić.
Nimitz był obdarzony wyczuciem politycznym.
Dowódca wysokiego szczebla zawsze musi być wrażliwy na kwestie polityczne. Zdarza nam się myśleć, szczególnie w Ameryce, że mamy sferę cywilną i wojskową, które powinny być oddzielone. Często to dobry pomysł, ale najwyżsi dowódcy wojskowi muszą rozumieć i być uwrażliwieni na polityczne konsekwencje swoich decyzji.
Codzienne długie spacery, plaża, pływanie, odwiedziny u znajomych. Urzekła mnie historia ze strzelnicą. Dzisiaj media by takiego dowódcę w czasie wojny zjadły za to, że ma tyle czasu dla siebie. Prasa nie zarzucała Nimitzowi lenistwa?
Doniesienia medialne na temat wojny były co zasady pozytywne. Zapewne ma Pan rację, że media dzisiaj starają się zdobyć dobry temat, a ten często zawiera w sobie szukanie czyichś win. W drugiej wojnie światowej przeciwnik był na tyle niebezpieczny, że bezkrytyczne podejście do wojska było powszechnie akceptowaną postawą wśród prasy. Atakowanie dowódców było bardzo rzadkie. Potrzebne było wysokie morale w kraju, żeby wspierać wysiłek wojenny. Nie była to propaganda, ale coś bardzo bliskiego.
Co do samej aktywności fizycznej – Nimitz był wychowany przez dziadka, ponieważ ojciec zmarł na atak serca w wieku 29 lat. Admirał nie chciał, żeby spotkało go to samo, więc utrzymywał dobrą kondycję, co widać na zdjęciach. Chodził kilka mil dziennie, pływał, biegał po piasku. Robił to świadomie i regularnie, żeby utrzymać swoją kondycje fizyczną.
Sądzę, że miało to też wpływ na jego stan psychiczny.
Myślę, że to prawda. Wyciągało go to na świeże powietrze, gdzie nie musiał mierzyć się co chwila z kolejnym problemem. Wspomniał Pan o strzelaniu. Rzucał też podkowami. Nie wiem, czy w Polsce gra się w tę grę.
Nie, raczej nie.
Zabawa polega na postawieniu dwóch kołków i rzucaniu w nie podkowami. Wymaga to koncentracji, jak również pewnej tężyzny fizycznej. Podkowy do rzucania są większe od tych dla koni i całkiem ciężkie.
Kolejną aktywnością była owa strzelnica. Jego adiutant, kapitan Hal Lamar, zauważył, że Nimitzowi drżą ręce. Porozmawiał na ten temat z jego lekarzem. Doktor powiedział, że to kwestia nerwów i że Nimitz potrzebuje czegoś, by się zrelaksować, czegoś takiego jak strzelectwo. Lamar zorganizował więc strzelnicę pistoletową w pobliżu biura. Nimitz wychodził na zewnątrz i ćwiczył strzelanie, gdzie musiał utrzymywać swoją rękę nieruchomo, co pomogło rozwiązać problem.

Nimitz składa podpis na akcie kapitulacji Japonii, 2 września 1945 roku. Za nim od lewej: MacArthur, Halsey, Sherman. Nad głową Shermana po prawej widoczny Towers.
W Pana książce jest wiele dobrego o Nimitzu. Był zdecydowanie jednym z najwybitniejszych dowódców wojskowych. Ale jakie były jego złe strony? Wspominał Pan w książce o jego stosunku do żołnierzy afroamerykańskich i służby pomocniczej kobiet.
Jednym z zadań, których musi się podjąć historyk, jest zbadanie danej postaci w kontekście nie tylko ówczesnych wartości, ale również współczesnych. Spójrzmy na George’a Washingtona, jednego z wielkich bohaterów Stanów Zjednoczonych, który był wybitnym człowiekiem w wielu aspektach, ale był też właścicielem niewolników. Tak postępowali posiadacze ziemscy w tamtych czasach. Jak więc ocenić wybitnego generała i prezydenta, który jednocześnie czerpał korzyści z niewolnictwa? Te rzeczy trzeba uwzględnić w kontekście nie tylko naszych czasów, ale też realiów historycznych. To samo tyczy się Nimitza.
Nimitz żył w czasach, kiedy uznawano, że kobiety nie mogą pełnić dowództwa. Były im przydzielane jedynie pomniejsze funkcje, takie jak sekretarki czy kierowcy. Dzisiaj jest oczywiście inaczej. To samo tyczy się Afroamerykanów. W czasach Nimitza traktowano ich jako podrzędne istoty, którym nie należy powierzać odpowiedzialności. Mogli być ewentualnie jeździć ciężarówkami, gotować i podawać jedzenie, ale nie powinni mieć zwierzchnictwa nad innymi. To jest złe. Dzisiaj to wiemy. Ale w czasach Nimitza po prostu tak było.
Nimitz nie chciał żadnych kobiet w swoim sztabie, uważał, że mogą rozpraszać mężczyzn, jednocześnie nie wnosząc za wiele. Nie chciał mieć w pobliżu również Afroamerykanów. Nawet jego służba składała się z Filipińczyków. Te uprzedzenia stanowiły część tego, kim był, ale też część tych czasów. Cóż, nie mogę mu tego przebaczyć, ale mogę zrozumieć, dlaczego myślał w ten sposób.
A czy możemy się doszukać jakiś wad poza tymi wynikającymi z grzechów historii?
To nie jest tak, że Nimitz nigdy nie popełniał błędów. To niemożliwe, mając taką odpowiedzialność. Zapewne najgorszym z nich była decyzja o inwazji na wyspę Peleliu w 1944 roku. To była paskudna kampania. Okoliczności się zmieniły. Nimitz powinien był odwołać operację, ale tego nie zrobił, ponieważ już się rozpoczęła i sądził, że będzie to zbyt skomplikowane. Te błędy były, ale jeśli zestawimy złe i dobre decyzje ze sobą, lista tych drugich będzie o wiele dłuższa.
Wspomniał Pan również o wyczuciu politycznym Nimitza. Po wojnie miał problemy, żeby odnaleźć się w życiu cywilnym. Eisenhower, który był podobnym typem przywódcy, został prezydentem. Nimitz nie myślał o karierze politycznej? Sądzę, że byłby całkiem niezły.
To dobre pytanie. Nimitz po wojnie chciał zostać szefem operacji morskich. To najwyższe stanowisko w US Navy. Udało mu się je zdobyć jedynie na dwa lata. Zdrowie mu nie dopisywało. Wspomniałem, że jego ojciec zmarł młodo. Pomimo że Nimitz starał się utrzymywać formę, zaczynał podupadać na zdrowiu. Poza tym polityczne elementy jego pracy nie były jego ulubionymi. Zrobił jedną ciekawą rzecz. ONZ zwróciła się do niego, żeby koordynował działania na rzecz rozwiązania sporu między Indiami a Pakistanem o władzę nad Kaszmirem. Ten spór nadal trwa. Było to niemożliwe zadanie. Spędził kilka lat, próbując rozwiązać konflikt, dopóki nie zrozumiał, że się nie da. Żadna ze stron nie chciała kompromisu. Po kilku latach zrezygnował. To również mogło go zniechęcić do polityki.
Nimitz nie był też tak znany jak Eisenhower. Teatr europejski był bardziej prominentny, nie tylko w umysłach Amerykanów, ale też w ewaluacji historycznej konfliktu. To było centrum tej wojny. Dowództwo Eisenhowera w Europie uczyniło go bardziej sławnym niż dowództwo Nimitza na Pacyfiku. Eisenhower miał rozgłos i uwielbienie opinii publicznej już w 1948 i 1949 roku, kiedy wzbudził zainteresowaniu obu partii, które zaoferowały mu start w wyborach. Zdecydował się na republikanów i następnie spędził dwie całkiem udane kadencje na stanowisku prezydenta. Nimitz jednak nie chciał takiej ścieżki.
Dowodzenie Nimitza zaczyna się na początku 1942 roku, tuż po Pearl Harbor. Czy był to najtrudniejszy okres w jego karierze?
Rok 1942 był trudny, w szczególności dla Nimitza i teatru pacyficznego, ale również dla całego świata. To były niepewne czasy. Naziści nadal dominowali w Europie, Japończycy mieli inicjatywę na Pacyfiku. Oś zdawała się wygrywać.
Nimitz miał dwa inne problemy. Po pierwsze: alianci skupili się na pokonaniu najpierw Niemców. To był bardziej niebezpieczny wróg, z silniejszą gospodarką i wojskiem. Europie nadano priorytet nad Pacyfikiem w kwestii przydziału zasobów. Drugim problemem było to, że Amerykanie spodziewali się tej wojny od 1939 roku i rok później rozpoczęli program rozbudowy marynarki obejmujący zbudowanie osiemnastu lotniskowców, tuzina pancerników i mnóstwa innych jednostek. Żadna z nich nie miała jednak być dostępna przed 1943 rokiem. Zbudowanie statku, a zwłaszcza okrętu trwa. W 1942 roku Nimitz musiał robić użytek z tego, co miał, a nie było tego dużo. Miał w zanadrzu cztery lotniskowce i prawie żadnych pancerników, bo te zostały zniszczone w Pearl Harbor. Miał też trochę okrętów podwodnych i niszczycieli, ale nie były to wystarczające liczby.
Jednym z punktów zwrotnych była bitwa o Midway. Kluczową rolę odegrał tam amerykański wywiad. A jaka była jego rola w trakcie całej wojny na Pacyfiku.
Rola kryptologów była utrzymywana w tajemnicy nie tylko w trakcie wojny, ale też wiele lat po niej. Kiedy wyszła na jaw, pojawiło się przekonanie, że Amerykanie wiedzieli wszystko, co robią Japończycy, a to nie do końca prawda. Japończycy mieli kilka kodów. Jednym z nich był „kod dyplomatyczny”, którego złamanie pozwalało na zdobycie informacji, że Japończycy planują jakieś działania pod koniec listopada lub na początku grudnia [1941 roku – przyp. red.]. Podejrzewano, że będzie to atak na europejskie kolonie w Azji Południowo-Wschodniej i może Filipiny. Nikt nie spodziewał się jednak ataku na Hawaje. Był też drugi szyfr, wykorzystywany w celach operacyjnych, takich jak przekazywanie informacji okrętom. To był o wiele silniejszy szyfr, który nigdy nie został całkowicie złamany.

Nimitz i aktorka Margaret O’Brien w Waszyngtonie, 1946 rok.
(Abbie Rowe via National Archives and Records Administration)
Kryptolodzy pracowali w dwóch podziemnych biurach bez okien, często 20 godzin dziennie, przedzierając się przez tysiące japońskich wiadomości, szukając jakichś popularnych zwrotów, które mogliby odgadnąć i zdobyć wskazówkę, co przeciwnik zamierza zrobić. I to właśnie umożliwiło zastawienie pułapki pod Midway. Amerykanie wiedzieli, że Japończycy chcą zaatakować atol, przede wszystkim, aby wywabić i zatopić amerykańskie lotniskowce. Nimitz mógł po prostu nie przyjąć bitwy, jednak uznał, że jeśli wróg ma cztery lotniskowce, a on trzy i niezatapialne lotnisko na Midway, to są to całkiem wyrównane warunki. W dodatku, co istotne, Amerykanie wiedzieli, że wróg nadchodzi.
To było odważne posunięcie. Gdyby bitwa okazała się porażką, Nimitz straciłby pracę, a Japończycy kontrolowaliby Pacyfik.
Bitwa o Midway to zdecydowanie najjaśniejszy moment amerykańskich kryptologów w trakcie wojny na Pacyfiku. Co jednak było dalej?
Nadal wykonywali swoją pracę i stawali się coraz lepsi. Jeden z przełomów jaki dokonali było znalezienie i rozszyfrowanie wiadomości na temat lotu admirała Yamamoto na Bouganville w 1943 roku. Nimitz musiał zdecydować, czy atak na pojedynczą osobę to część działań zbrojnych czy zabójstwo. Po pewnych dyskusjach Nimitz zdecydował, że Yamamoto ze swoimi zdolnościami jest ważnym celem wojskowym, i dał zielone światło, aby zestrzelić jego samolot. Jednym z powodów wahania była obawa, że Japończycy mogą się zorientować, że szyfr został złamany. Oficjalną wersją było to, że australijscy obserwatorzy na Wyspach Salomona zlokalizowali samolot. Przykrywka zadziałała, a Japończycy nie zmienili kodu.
Kolejnym przykładem jest to, że w 1944 roku amerykańscy kryptolodzy mogli lokalizować trasy żeglugowe japońskich konwojów i wysyłać tam okręty podwodne. Rola łamaczy szyfrów była bardzo ważna pod Midway i pozostała taka do końca wojny.
Zanim przejdziemy do okrętów podwodnych ostatnie pytanie na temat Midway. Nimitz zdecydował się przymknąć oko na fałszywy raport Mitschera dotyczący „lotu donikąd”. Czy uważa Pan, że była to dobra decyzja?
Amerykanie mieli trzy lotniskowce rozmieszczone na północ od Midway, żeby zaskoczyć Japończyków. Na początku meldunki lotników wskazywały, że na danej pozycji znajdują się jedynie dwa z czterech lotniskowców. Dowódca USS Hornet uznał, że pozostałe są 80–100 mil za pierwszą dwójką i że to tam wyśle samoloty. Zrobił to bez informowania kogokolwiek. Jak się okazało, Mitscher się mylił. Wszystkie cztery lotniskowce były w tym samym miejscu.

Lotniskowiec USS Nimitz (CVN 68) jest obecnie w trakcie swojego ostatniego rejsu operacyjnego.
(US Navy / Photographers Mate 3rd Class Elizabeth Thompson)
Kiedy samoloty z Horneta leciały na zachód, zamiast na południowy zachód, nie znalazły niczego i nie wzięły udziału w porannym ataku. Piloci z pozostałych lotniskowców znaleźli i zatopili trzy lotniskowce tego poranka, a czwarty po południu. Samoloty Mitschera nie wzięły udziału w walce. To już źle, ale co gorsze, Mitscher skłamał, pisząc oficjalny raport. Napisał, że samoloty leciały na południowy zachód i jakimś cudem nie zauważyły okrętów przeciwnika. Powodem tej decyzji był fakt, że w trakcie „lotu donikąd” część dowódców eskadr zdała sobie sprawę z błędu i zmieniła kurs. Wszystko po prostu się rozsypało. Mitscher nie chciał tego zgłaszać w obliczu tak wielkiego zwycięstwa, bo zniszczyłoby to pozytywny wpływ na morale, jaki spowodowały sukcesy innych lotniskowców.
Kiedy Nimitz dostał ten raport, wiedział, że mija się z prawdą. Co powinien z tym zrobić? Powinien stawić czoło Mitscherowi? Postawić go przed sądem wojskowym? Usunąć ze stanowiska? A może powinien być cicho, żeby wieściom o wielkim sukcesie nie towarzyszyły wieści o kolosalnym błędzie? Zdecydował, że amerykańskie morale jest ważniejsze niż ukaranie Mitschera. Nie popuścił mu jednak całkowicie. Mitscher został przeniesiony, by dowodzić stacjonującymi na lądzie wodnosamolotami. To była oczywista degradacja i Mitscher o tym wiedział. Ale nie miało to takiego wpływu na morale jak bezpośrednia konfrontacja.
Czyli było to rozsądne?
Ktoś może powiedzieć, że cel uświęca środki. Udało się uniknąć złej prasy, która pojawiłaby się, gdyby to upubliczniono. Z drugiej strony: czy jest to uczciwe, pozwolić, aby Mitscherowi uszło to na sucho? To dobre pytanie. Sądzę, że można przeprowadzić całą dyskusję na temat zalet i wad tej decyzji. Koniec końców uważam, że Nimitz prawdopodobnie zrobił dobrze, zachowując to w tajemnicy.
REKLAMA
↓ KUP PONIŻEJ ↓
Mitscher dostał potem drugą szansę.
To prawda, Nimitz go nie porzucił. Mitscher dowodził eskadrą wodnosamolotów przez ponad rok, a następnie Nimitz powierzył mu zarządzanie lotnictwem na Wyspach Salomona podczas kampanii na Guadalcanalu. To było ważne zadanie, a Mitscher dobrze sobie z nim poradził. Potem Nimitz dał mu do dowodzenia grupę uderzeniową, a finalnie został dowódcą wszystkich szesnastu lotniskowców na teatrze działań. I po raz kolejny okazał się całkiem dobry w tej roli. Możliwe, że zdał sobie sprawę, że dostał drugą szansę, i wiedział, że jego zadaniem jest ją wykorzystać.
W Pana książce główną rolę grają lotniskowce. A jaki był wpływ okrętów podwodnych? Nimitz, zanim przejął dowodzenie na Pacyfiku, miał doświadczenie jako podwodnik.
Kiedy Nimitz ukończył akademię w 1905 roku, okręty podwodne były czymś nowym, praktycznie eksperymentalnym. Były małe, dość niebezpieczne, nie mogły płynąć szybko ani przebywać długo pod wodą. Stanowiły dobrą okazję dla początkujących oficerów, żeby szybko dostać się na stanowisko dowódcze. Nimitz otrzymał dowództwo nad okrętem podwodnym jako bardzo młody oficer. To, że zaczął na nich karierę, to część historii. Drugą częścią jest to, że zdawał sobie sprawę, że okręty podwodne mogę mieć nieproporcjonalny wkład w wojnę nie poprzez ataki na japońskie okręty – choć to też się zdarzało – ale poprzez wpływ na japoński handel.
Japonia jest wyspą. Jeśli odciąć import, zwłaszcza ten, z którego powodu cesarstwo poszło na wojnę, jak ropy, żelaza lub cyny, można obezwładnić japoński przemysł zbrojeniowy. To praktycznie ta sama strategia, którą Niemcy stosowali przeciwko Brytyjczykom. Nazistom nie udało się zagłodzić Wielkiej Brytanii przede wszystkim dlatego, że amerykańska produkcja okrętów eskortowych i transportowych nadrabiała straty w trakcie bitwy o Atlantyk. Japończycy nie byli w stanie nadrobić swoich strat. Kiedy amerykański okręt zatapiał jednostkę handlową, ograniczał zdolności importowe wroga. Do 1944 roku, a już na pewno do 1945 roku, japońska produkcja zbrojeniowa została wyłączona. Okręty podwodne, choć nie tak spektakularne jak lotniskowce czy pancerniki, miały nieproporcjonalny wpływ na wynik wojny. Nimitz zdawał sobie z tego sprawę i zapewniał każde możliwe wsparcie dla wojny podwodnej.
Jak dzisiaj Nimitz jest postrzegany w Ameryce? Wielu Polakom to nazwisko bardziej kojarzy się z typem lotniskowca. Na jego cześć nazwana jest biblioteka w Akademii Marynarki Wojennej. Jest to jeden z bohaterów Stanów Zjednoczonych?
Tak. Halsey, który był twardym i agresywnym liderem, ma halę sportową swojego imienia. Nimitz ma za to bibliotekę. Uważam, że to stosowne, ponieważ był sumiennym i rozważnym liderem. Mam nadzieje, że będzie inspirował pokolenia młodych oficerów, aby starali się naśladować jego sposób dowodzenia. Tego potrzebujemy w tych czasach.
Profesor Craig Symonds jest historykiem i wykładowcą w US Naval War College w Newporcie i US Naval Academy w Annapolis. Jego głównymi zainteresowaniami są historia morska i wojna secesyjna. Wywiad przeprowadziliśmy z okazji wydania przez Znak Horyzont jego książki „Nimitz na wojnie”, której recenzję można przeczytać tutaj.