Desant morski to jedna z najtrudniejszych operacji przeprowadzanych podczas wojny. Atakujący są doskonale widoczni na powierzchni morza, a żołnierze muszą docierać na brzeg stłoczeni w pojazdach desantowych. Obrońca z kolei dysponuje przewagą terenu i kamuflażu. Zadanie nacierającego jest jeszcze cięższe, jeśli atakowany spodziewa się napaści i ma dość czasu na przygotowania. Mimo to, w pewnych okolicznościach dowódcy podejmują to wielkie ryzyko w nadziei na decydujący sukces. Tak stało się 6 czerwca 1944 roku w Normandii1.
Budować czy nie budować? Oto jest pytanie
Przed wielu laty Clausewitz napisał: „(…) obrona jest silniejszą formą prowadzenia wojny”2. Twierdzenie to oparło się próbie czasu. Znali je także Niemcy, spoglądający przez wody kanału La Manche w kierunku Wielkiej Brytanii w 1941 roku. Operacja Seelöwe zniknęła już w czeluściach archiwów, a oczy Führera skierowane były na Wschód. Później, po klęsce pod Moskwą, u niektórych wojskowych musiała pojawić się inna myśl, bardziej ciemna. Nie udało się błyskawicznie zakończyć kolejnej kampanii, a Niemcy, prócz konieczności utrzymywania licznych garnizonów okupacyjnych, zaangażowane były na dwóch frontach lądowych, prowadząc przy tym działania lotnicze i morskie na innych kierunkach. Niemieckie siły zbrojne zaczęły odczuwać regułę „krótkiej kołdry”. W tej sytuacji powstała konieczność odpowiedniego zabezpieczenia części granic przy pomocy fortyfikacji, by odciążyć w ten sposób siły przydatne na innych kierunkach. Tak narodziła się idea Wału Atlantyckiego.
Po raz pierwszy sformułowano ją 23 marca 1942 roku w dyrektywie nr 403. Był to dokument dość ogólnikowy i poruszający kwestię obrony całości granic morskich Rzeszy (z terenami okupowanymi), ale nikt nie miał wątpliwości, że to front zachodni jest najważniejszy. Sam Hitler podkreślił to zresztą w dyrektywie nr 51 z 3 listopada 1943 roku, gdzie mówił już bez ogródek o ryzyku powstania nowego frontu na Zachodzie4.
Nowa linia umocnień nosiła nazwę Wału Atlantyckiego. Było to jasne nawiązanie do wału Hadriana, mającego przed wiekami bronić północnych granic Imperium. Sam jednak nigdy nie przyjął formy ciągłej linii umocnień. Priorytet miały miasta portowe, które według założeń niemieckich sztabowców, miały być celami numer 1 dla aliantów. Z tego powodu to one zostały umocnione najszybciej. Dopiero po alianckich desantach w Europie Południowej zwrócono większą uwagę na obszary pomiędzy portami, a wtedy brakowało już czasu, surowców i ludzi, by przygotować linię obronną z prawdziwego zdarzenia.
Gdzie się bić?
Największy wpływ na budowę umocnień w obszarze Normandii miało dwóch wybitnych niemieckich dowódców. Starszy z nich, Gerd von Rundstedt, odpowiadał za obronę całej zachodniej Europy, jednak to jego młodszy kolega, Erwin Rommel, miał w swojej gestii obronę Wału5. W całym Wehrmachcie trudno by znaleźć dwóch dowódców tak diametralnie różniących się podejściem do tego samego zagadnienia.
Lis Pustyni doskonale pamiętał o sile powietrznej aliantów, objawiającej się setkami maszyn atakujących jego składy, rejony koncentracji, nawet pojedyncze czołgi. Wiedział też, jak silną zaporą są rozbudowane pola minowe chronione ogniem artylerii i piechoty. Całe jego dotychczasowe doświadczenie wyniesione z pół bitewnych II wojny światowej kazało mu okopać wszystkie dostępne siły na jak najlepszych pozycjach obronnych. W jego przekonaniu po rozpoczęciu walk wszelki ruch własnych sił byłby niemożliwy. Dlatego nalegał, by dywizje pancerne rozmieścić wzdłuż wybrzeża, wykorzystując czołgi jako stałe punkty obronne6.
Takie rozwiązanie miało zalety, ale i wady. Dzięki zmasowaniu sił w pobliżu brzegu, obrońcy dysponowali większą siłą ognia, niż wynikałoby to z ilości broni zainstalowanej w umocnieniach stałych. Jednak po przełamaniu linii obronnej, atakujący mógłby się poruszać bez obawy kontrataku ze strony sił odwodowych, bo takich po prostu nie było.
Jego oponent, Gerd von Rundstedt, reprezentował całkiem inne podejście. Dla niego największym zmartwieniem była siła ognia zaporowego, którą alianci zademonstrowali pod Salerno czy Anzio. Morskie siły inwazyjne nie były zbiorem celów siedzących na wodzie jak tarcze strzelnicze. Lądowanie poprzedzało silne bombardowanie lotnicze i artyleryjskie, a desantujące się jednostki mogły w razie potrzeby wezwać wsparcie ze strony okrętów i lotnictwa. W tej ulewie ognia i stali nawet Tygrysy nie były w stanie atakować7. Każda próba zepchnięcia desantu z powrotem na pokłady transportowców kończyła się na granicy zasięgu ciężkich dział pancerników. Remedium na te trudności miało być wciągnięcie przeciwnika w głąb swojego terytorium, by rozciągnął linie zaopatrzeniowe i wyszedł spod ochronnego parasola dział i lotnictwa. Niemcy sami boleśnie przekonali o skuteczności takiego rozwiązania, tocząc walki w Rosji. Siły aliantów miały być wywabione z bezpiecznych plaż i zniszczone, a kontratak miał przywrócić poprzedni stan posiadania, nie narażając się przy tym na mordercze nawały artyleryjskie prowadzone z okrętów, bo te nie miałyby już czego bronić.
Tak jak w poprzednim wypadku, to rozwiązanie nie pozbawione było wad. Przede wszystkim pozwolenie nieprzyjacielowi o tak rozbudowanym zapleczu materiałowym na rozwinięcie sił głównych niosło ze sobą ryzyko utraty zdolności do jego powstrzymania. Gdyby pozwolić aliantom na zbudowanie solidnego przyczółka, mogliby nigdy się z niego nie wycofać, bezustannymi atakami zmiękczając niemieckie linie aż do ich pęknięcia. Co więcej, kolejną linią obronną, na której Niemcy mogliby stawić opór przez długi czas, była oddalona o wiele kilometrów od wybrzeży Francji Linia Zygfryda. Wycofanie się na tę pozycję oznaczałoby utratę podbitej w 1940 roku Francji. Nie bez znaczenia były też względy propagandowe – „niezwyciężony” Wehrmacht nie mógł przecież oddać ani kawałka Francji bez walki, tak samo jak Wał Atlantycki nie mógł zostać pokonany.
Hitler, zgodnie z zasadą Führerprinzip, musiał rozwiązać powstały spór. Zrobił to z typowym niezrozumieniem spraw wojskowych i stosowaniem partyjnych metod działania w kwestiach dowodzenia. Cenne dywizje pancerne rozproszono po całej Francji, nie przystosowując ich rozstawienia do żadnej z opcji. Były za daleko od plaż, aby ruszyć natychmiast po wykryciu desantu, a za blisko, by pełnić rolę pancernego „kułaka” mającego zgnieść nieprzyjaciela po wciągnięciu go w głąb kraju. Sytuację pogarszał fakt, iż większości nie można było użyć bez osobistej zgody Hitlera. Powstał więc kompromis niezadowalający żadnej strony – obarczony wadami każdego z planów, a równocześnie pozbawiony ich zalet. W tej sytuacji, szczególnego znaczenia nabrało odpowiednie przygotowanie umocnień nadbrzeżnych, gdyż tylko ich silny opór mógł dać pancerniakom wystarczająco czasu na przybycie w rejon walk.
Wał Atlantycki, czyli co w całej Festung Europa dało się znaleźć…
Wał w postaci z AD 1944 był daleki od ukończenia. Krótko rzecz ujmując, brakowało wszystkiego. Brygady robotnicze nie nadążały z wykonywaniem niezbędnych prac, beton był coraz gorszej jakości, a liczba prętów zbrojeniowych bezustannie się zmniejszała8. Jeśli już udało się odpowiednio umocnić odpowiedni odcinek, powierzano go jednostkom składającym się z żołnierzy o słabej kondycji fizycznej lub też członkom tak zwanych Ostlegionów9. Samym dywizjom brakowało praktycznie każdego sprzętu, z pojazdami na czele. Z tego też powodu zakwalifikowano je jako jednostki „statyczne” – przeznaczone tylko do prowadzenia walki z wcześniej przygotowanych umocnień jako niezdolne do szybkiego przemieszczania się. Wątpliwe było też, że dysponując niepełnowartościowym materiałem ludzkim, taka jednostka zdolna będzie do wykonywania dłuższych przemarszów czy manewrów w polu.
Równie źle przedstawiała się kwestia instalacji uzbrojenia w schronach bojowych.
Na całej długości Wału instalowano broń pochodzącą z podbitych krajów. W samej Normandii znajdowały się (prócz niemieckich) działa francuskie, czeskie i radzieckie10. Część schronów wyposażono w wieże zdjęte ze starych francuskich czołgów, z wiekowymi FT-17 włącznie. Inne uzbrajano w niepotrzebne już Panzerwaffe krótkolufowe działa kalibru 50 mm, mocując je na różnorakich podstawach, od solidnie chronionych betonowo-stalowych kazamat po zwykłe stanowiska wykopane na klifie11. O ile montaż dział mających razić wroga ogniem bezpośrednim był dość prosty, to baterie ciężkich dział potrzebowały dalmierzy i rozbudowanego systemu kierowania ogniem, co wydłużało czas budowy i przysparzało nowych trudności związanych z połączeniem wszystkich elementów w jedną sprawnie działającą całość.
Jeszcze ciekawiej przedstawiała się sprawa zapór inżynieryjnych. Rommel używał wszystkiego, co miał pod ręką, rozkazując, by plażę pokryć niezliczoną ilością min zakopanych w piasku, osadzonych na palach bądź pływających na specjalnych drewnianych zaporach. Kiedy nie starczało min (różnego pochodzenia, lądowych lub morskich), wykorzystywano stare francuskie pociski, osadzane na dnie w specjalnych mocowaniach. Problemem nierozwiązanym do końca budowy Wału był niszczący wpływ słonej wody na korpusy i zapalniki, przez co część ładunków była niesprawna w dniu lądowania.
Te działania były jednak niewystarczające dla niestrudzonego Rommla, który z dowódcy wojsk pancernych „przebranżowił się” na fortyfikatora. Sprowadził z Czech stalowe „jeże”, mające przed laty chronić Czechosłowację przed agresją z zewnątrz, i osadził je na betonowych klocach zakopanych w normandzkim piasku. Sięgnął też po około 75 tysięcy „belgijskich bram”, wyprodukowanych przed wojną we Francji dla Belgii. W 1940 miały zatrzymać niemieckie czołgi pędzące po drogach tego niewielkiego kraju, teraz ich zadaniem było zatrzymanie alianckich barek desantowych12. Całość uzupełniały kilometry okopów i linii drutu kolczastego13.
Cały system miał jedno, proste zadanie. Pomimo trudności i ograniczenia sił, Rommel nigdy nie zarzucił pierwotnej koncepcji zniszczenia desantu bezpośrednio na plażach. Stąd jego mania minowania każdego kawałka plaży, na którym mogła wylądować barka desantowa. Pamiętał także o zagrożeniu okrążenia „w pionie”, rozkazując wbijać pale na każdej polanie, by uniemożliwić lądowanie szybowców. Nie mając wystarczającej liczby ludzi i dział, zamierzał powstrzymać nieprzyjaciela minami, mającymi ranić i zabijać żołnierzy, oraz zaporami mającymi utrzymać wroga przez dłuższy czas w polu rażenia karabinów maszynowych.
Termin „pole rażenia” był kluczowy dla zrozumienia całości funkcjonowania „Wału”. Z oczywistych powodów niemożliwością było zbudowanie muru w stylu średniowiecznym lub też ciągłego wału poprzetykanego schronami pełniącymi rolę baszt. Niemcy starali się stworzyć układ chroniących się wzajemnie punktów ogniowych, zdolnych do kontrolowania ogniem plaż i potencjalnych miejsc wyłamania się z nich. Piechota miała za zadanie zatrzymania nacierających w obrębie plaż, podczas gdy Kriegsmarine, Luftwaffe i artyleria dalekiego zasięgu brały by na siebie ciężar walki z flotą desantową. O ile jej całkowite zatopienie leżało poza niemieckimi możliwościami, liczono na zmuszenie floty do odejścia od brzegu, przez co ogień okrętów stałby się mniej celny ze względu na konieczność manewrowania. Wtedy rozegrałby się ostatni akt dramatu – wyrżnięcie pozostałych na plaży jednostek wroga lub zmuszenie ich do kapitulacji.
Godzina próby
Eisenhower podsumował skuteczność Wału w bardzo prosty sposób: „W rzeczywistości opór napotkany na plaży Omaha był taki, jakiego obawialiśmy się na całej linii”14. „Winowajcą” była 352 DP, posiadająca wyższą wartość bojową niż sąsiadujące z nią dywizje „statyczne”.
W innych punktach alianci przedarli się przez niemieckie linie stosunkowo małym kosztem.
Wał Atlantycki nie spełnił nadziei z kilku względów15. Przede wszystkim aliantom udało się całkowicie odizolować pole bitwy, korzystając zarówno ze wsparcia lotniczego, jak i wcześniejszych akcji partyzantów. Zdominowali przestrzeń morską i powietrzną, zapewniając prawie całkowitą nietykalność flocie inwazyjnej. Sama lądująca piechota miała za plecami jednostki pływające zdolne do ostrzału wybranych celów za pomocą konwencjonalnej artylerii lub rakiet, a razem z barkami na plażę wyładowywano sprzęt ciężki, bądź też czołgi samodzielnie docierały na plaże. Sami obrońcy mieli z kolei za plecami trzy dywizje spadochronowe.
Patrząc z perspektywy lat, można stwierdzić, że zarówno Rommel, jak i Runstedt pomylili się w ocenie przeciwnika. Wał krótko po rozpoczęciu lądowania rozpadł się na szereg pozbawionych wsparcia schronów bojowych, których załogi, na wpół ogłuszone i zaczadzone, usiłowały zatrzymać fale atakujących. Ci z kolei wyłuskiwali z precyzyjnie przygotowanego planu ognia jeden obiekt po drugim, rwąc łączność i uniemożliwiając wzajemne osłanianie się poszczególnych punktów oporu. Z braku sił, czasu i środków, linia obronna była stosunkowo płytka, przez co po jej przebiciu atakujący zyskiwał wystarczającą swobodę ruchów, by atakować sąsiednie punkty oporu od tyłu i ruszyć naprzód. Wał pękł.
Nie powiodły się też próby zepchnięcia aliantów do morza. Niemieckie jednostki miały przed sobą wielokilometrowe przemarsze w świetle dnia przez obszary patrolowane przez lotnictwo szturmowe. 21. Dywizja Pancerna, będąca najbliżej miejsc lądowania, błyskawicznie weszła do akcji, uderzając na Brytyjczyków lądujących na plaży Sword. A raczej można by powiedzieć „usiłowała uderzyć”, bo najpierw musiała przebić się przez pozycje brytyjskiej 6. Dywizji Powietrznodesantowej. Po serii gwałtownych i krwawych starć pododdziały dywizji przedarły się w pobliżu stref lądowania tylko po to, by dostać się pod ogień artylerii okrętowej, a także wszechobecnego lotnictwa. Atak zakończył się niepowodzeniem16.
Podsumowanie
Kolejne miesiące były świadkiem długiej, wyniszczającej walki o wyrwanie się z Normandii, jednak od początku wszystkie atuty spoczywały w rękach aliantów. Mieli więcej dział, czołgów, samolotów, paliwa etc., co pozwalało na szybkie uzupełnianie nawet ciężkich strat i zapewnienie swym jednostkom potężnego wsparcia ogniowego. Lądowanie przygotowano w najdrobniejszych detalach, od rozpoznania zapór po przygotowanie elementów mających służyć do budowy portów bezpośrednio w strefie desantu. Flota dysponowała możliwością obłożenia ogniem całej strefy lądowania. Gdyby III Rzesza miała 20 lat spokoju na wykończenie Wału, inwazja być może zakończyła by się fiaskiem. W warunkach 1944 roku, perfekcyjnie zbudowanej operacji wojskowej mogli przeciwstawić sieć luźno połączonych ze sobą schronów obsadzonych w większości przez wystraszonych żołnierzy z drugorzutowych jednostek. 6 czerwca 1944 roku Dawid dostał solidne lanie od Goliata, a Festung Europa przestała istnieć, zanim się narodziła.
Przypisy
1. O D-Day napisano już wiele, a ten artykuł nie ma zamiaru obalać ustalonych i przyjętych tez. Celem autora jest przybliżenie pewnych wybranych aspektów tych wydarzeń szerokiemu gronu czytelników.
2. C. Clausewitz, O wojnie. t.2, Warszawa 1958, s. 10.
3. G. Forty, Fortress Europe. Hitler’s Atlantic Wall, Surrey 2002, s.15–17.
4. Ibidem, s. 22.
5. Choć dziwne i kontrowersyjne, takie dzielenie obowiązków było całkowicie zgodne z poglądami Hitlera na kwestię wodzostwa i organizację państwa. Spór miał wyłonić naturalnego lidera, a Hitler, jako jedyna osoba poinformowana o wszystkim, zachowywał niezachwianą rolę wodza i arbitra. O ile system ten w pewien sposób mógł sprawdzać się w działalności partyjnej, zastosowanie go w sprawach czysto wojskowych przyniosło opłakane skutki, szczególnie gdy Hitler usiłował osobiście interweniować w tworzenie planów.
6. P. Carrel, Alianci lądują! Normandia 1944, Warszawa 2006, s.106.
7. J. Stolarz, Anzio-Nettuno 1944, Warszawa 1999, s.42.
8. S. J. Zaloga, D-Day fortifications in Normandy, Oxford 2005, s.13.
9. Mój śp. dziadek miał okazję służyć we Francji w jednostce zapasowej. Całe kompanie składały się z Polaków wcielonych do Wehrmachtu na podstawie Volkslisty. Niekiedy sami Niemcy nie orientowali się w istniejącej sytuacji, przeprowadzając m.in. wykłady propagandowe, na których obiecywano żołnierzom duże majątki ziemskie po zakończeniu wojny. Rzecz jasna,. żołnierze wyrażali „wdzięczność” masowymi dezercjami po przerzuceniu jednostki na pierwszą linię.
10. M. Schmeelke, Alarm Küste. Deutsche Marine-, Herres-und Luftwaffenbatterien in der Küstenverteidigung 1939 – 1945, Wölfersheim 1996, s..114.
11. K. Heinz, M. Schmeelke, Geschütze am Atlantikwall 1942 – 1945, Friedberg 1993, s.9-14.
12. S. J. Zaloga, op. cit., s. 14–16.
13. Ibidem s. 13. Na plaży Utah tylko 64% stanowisk zbudowano z betonu, na słynnej Omaha zaledwie 44% ze 167.
14. D. D. Eisenhower, Crusade in Europe, London 1949, 278.
15. Jak już wspomniałem, przypominanie tego, co już napisano w innych publikacji było by czystą stratą czasu, dlatego ograniczę się do najważniejszych faktów.
16. T. Kilvert – Jones, Sword Beach. 3rd British infantry division’s battle for the Normandy beachhead. 6 June – 10 June 1944, Barnsley 2001, s.150-158.
Bibliografia:
Carrel P., Alianci lądują! Normandia 1944, Warszawa 2006.
Clausewitz C., O wojnie T.2, Warszawa 1958.
Eisenhower D. D., Crusade in Europe, London 1949.
Forty G., Fortress Europe. Hitler’s Atlantic Wall, Surrey 2002.
Heinz K., M. Schmeelke, Geschütze am Atlantikwall 1942 – 1945, Friedberg 1993.
Kilvert – Jones T., Sword Beach. 3rd British infantry division’s battle for the Normandy beachhead. 6 June – 10 June 1944, Barnsley 2001.
Schmeelke M., Alarm Küste. Deutsche Marine-, Herres-und Luftwaffenbatterien in der Küstenverteidigung 1939 – 1945, Wölfersheim 1996.
Stolarz J., Anzio-Nettuno 1944, Warszawa 1999.
Zaloga S. J., D-Day fortifications in Normandy, Oxford 2005.