Każda wojna pociąga za sobą śmierć i tragedię nie tylko żołnierzy, ale głównie ludności cywilnej, która często nie wie za co cierpi. Poczynając od kampanii Ramzesa II w Syrii, poprzez podbój Galii przez Gajusza Juliusza Cezara kiedy to z trzech milionów ludności zostały niespełna dwa, po święte krucjaty, wojny religijne epoki nowożytnej, okres napoleoński, w końcu wojny industrialne i dwie straszne wojny XX wieku – właśnie zwykła ludność cierpiała najbardziej. Nie inaczej było podczas ostatniej wojny, a terenem – jak to określił generał Harold Alexander – „największej alianckiej hańby i wstydu” stały się piękne, słoneczne Włochy. Sprawcami okazali się „wyzwoliciele” z armii alianckiej, a dokładnie żołnierze Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego.
Dowódca
Dowódcą Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego (Corps Expẻditionnaire Francais, dalej: CAF) we Włoszech był generał Alphonse Juin, cieszący się renomą dowódcy potrafiącego walczyć z werwą i powodzeniem. Jak mało który z alianckich oficerów znał reguły wojny w górach i w istotny sposób przyczyni się do odbudowy prestiżu zhańbionej klęską 1940 roku armii francuskiej.
Urodził się 16 grudnia 1888 roku we wschodnioalgierskim Bône1. Już w Szkole Wojennej w Saint-Cyr, ten syn żandarma dał się poznać jako krzepki, inteligentny i zdolny kadet. Mimo że musiał rywalizować z kolegami pochodzącymi z arystokratycznych rodzin, w 1912 roku, z tytułem prymusa i wyróżnieniami, ukończył uczelnię; wraz z kolegami z roku, de Gaulle’em i de Lattre’em de Tassignym (późniejszym dowódcą 2. Armii Wolnej Francji). Podczas pierwszej wojny światowej walczył w Szampanii i Flandrii, gdzie w 1915 roku otrzymał postrzał gruchoczący mu prawa rękę. Został wtedy odwołany jako oficer łącznikowy przy armii amerykańskiej we Francji (od 1918 roku). Po wojnie studiował w École Supérieure de Guerre, po czym został szefem sztabu legendarnego zdobywcy Maroka, marszałka Lyateya. Po zwycięskiej kampanii w Afryce, od 1931 roku był szefem Cabinet Militaire, a już w 1937 roku trafił do Sztabu Generalnego, awansował do stopnia generała i został dowódcą 3. pułku Żuawów. Podczas niemieckiego ataku w maju 1940 roku walczył w Belgii i pod Lille, gdzie trafił do niewoli. W 1941 roku, na specjalne życzenie marszałka Pẻteina, został zwolniony, a kilka miesięcy później objął dowództwo sił zbrojnych Vichy w północnej Afryce – zastępując generała Weyganda. Po lądowaniu aliantów w Algierii i Maroku stanął po stronie swojego szkolnego kolegi, czyli de Geulle’a, i 27 grudnia znów został naczelnym dowódcą – tym razem sił Wolnej Francji w Afryce północnej2. Pod jego kierownictwem i z jego inicjatywy na podległym mu terenie trwał werbunek i formowanie jednostek, później nazwanych Francuskim Korpusem Ekspedycyjnym, na czele którego w listopadzie 1943 roku wyląduje w Neapolu.
Organizacja „Korpusu”
W Afryce Północnej Francuzi wraz z aliantami zaczęli ponownie wyposażać i powiększać Armée d’Afrique. Ogłoszony werbunek i powszechny pobór pozwolił na zgromadzenie w sumie sił w liczbie 176 tysięcy Europejczyków – żołnierzy Vichy i Francuzów mieszkających w koloniach – które uzupełniono 20 tysiącami uciekinierów z okupowanej Francji. Do tego doliczyć trzeba ponad 230 tysięcy Marokańczyków, Tunezyjczyków i Algierczyków. Armia ta walczyła wraz z Amerykanami i Anglikami o odbicie Tunezji, jednak aliantów irytowali nowo odzyskani sojusznicy, wciąż toczący kłótnie i sprzeczki między różnymi frakcjami. Nawet członków Wolnej Francji pod dowództwem de Gaulle’a traktowano z wielką nieufnością. W walkach we Włoszech alianci widzieli dla sił francuskich rolę pomocniczą, jako rezerwę lub wojska garnizonowe3.
Pierwszym palącym wyzwaniem było uzbrojenie i wyszkolenie nowej armii sojuszniczej. Posiadano oczywiście spore zapasy i arsenały po armii rządu w Vichy, lecz było to uzbrojenie pamiętające początek wojny, nadające się do kontrolowania kolonii, ale nie do walki z niemieckim dywizjami. Na szczęście zza Atlantyku przybywały niezmierzone konwoje z amerykańskim wyposażeniem i uzbrojeniem. Wielu Francuzów było pod wrażeniem skali amerykańskiej pomocy dostępnej francuskim żołnierzom. Jak wspominał jeden z nich: „Zapasy amunicji były niezwykłe, podobnie jak cała organizacja. W każdym przypadku sprzęt jest sprawny i fabrycznie nowy”. Francuzi, którzy urodzili się w północnej Afryce (pies-moirs), rwali się do walki i w przeciwieństwie do reszty sił alianckich (oprócz Polaków) spod Monte Cassino patriotyczno-narodowa retoryka była dla nich naprawdę przekonująca. Jean Murat, także urodzony w Maroku, opisywał ich jako „chełpliwych fanfaronów, trochę hałaśliwych, ale energicznych, przedsiębiorczych, odważnych, gorliwych i ciężko pracujących”4. Ludzie ci stanowili niemal 50 procent składu formowanego korpusu.
Motywy, jakimi kierowali się muzułmanie, trudno określić. Większość z nich była zawodowymi żołnierzami, ochotnikami przesiąkniętymi tradycją wojowników, którzy walczyli po stronie Francji w lokalnych konfliktach z tubylczymi plemionami. Zdaniem Murata „walczyli mniej z miłości do Francji, a bardziej z szacunku dla kraju, który pozwolił im wejść do rodziny, w której czują się dobrze”. Walczyli również o szansę udowodnienia, że w walce zasłużyli na prawa przysługujące Francuzom5. Jednak wśród tych ludzi byli również tak zwani Goumiers – żołnierze z plemion berberyjskich żyjących w górach Atlasu w Maroku. Budzili powszechną trwogę jako nieustraszeni wojownicy, słynęli z odwagi i okrucieństwa. Ubierali się w typowe francuskie mundury, ale nierzadko nosili dla ozdoby kolczyki, pasiaste burnusy, a nawet naszyjniki z uszu swoich wrogów. Byli to w gruncie rzeczy najemnicy i za udział w bitwie wymagali nagrody w postaci łupów wojennych6. Na nieszczęście dla ich przyszłych ofiar słowo łup w ich rozumieniu oznaczało nie rzeczy znalezionych przy martwych Niemcach czy Włochach, ale prawo do „całego inwentarza” na terenie, włącznie z prawem do kradzieży i gwałtów na mieszkańcach kraju, w którym walczyli. Obchodzili się z łupami jak barbarzyńcy, których Europa nie widziała przez wieki. Ale o tym jeszcze później.
Korpus w końcu składał się z czterech dywizji piechoty i trzech grup taborowych (1. Grupa Tabor, 3. Grupa Tabor, 4. Grupa Tabor). Były to 1. Dywizja Piechoty (generała dywizji Brossota), marokańska 2. Dywizja Piechoty (generała brygady Dody’ego), algierska 3. Dywizja Piechoty (generała dywizji De Gioslarda de Monsaberta) i marokańska 4. Dywizja Górska (generała dywizji Seveza), z tym że 1. i 4. Dywizja dotarła do Włoch dopiero po czwartej bitwie o Monte Cassino, czyli pod koniec marca 1944 roku. Każdy regiment (pułk) korpusu składał się z około 3100 żołnierzy, z czego około 2100 pochodziło spośród ludności kolonialnej, i 92 oficerów (10 z ludności tubylczej). Dywizja górska była nieco liczniejsza, każdy jej regiment składał się z 4030 żołnierzy, w tym 3080 Marokańczyków. Każda z trzech grup taborowych (odpowiadały wielkości brygadom – po trzy bataliony, na które składały się trzy Goums – odpowiednik kompanii; nazwa pochodzi od arabskiego: oddział) pod dowództwem generała Guilleaume’a składała się z około 2680 Marokańczyków oraz 51 oficerów i 170 żołnierzy francuskich. Łącznie grupy taborowe liczyły około dwunastu tysięcy żołnierzy. Dodatkowo każda posiadała 370 osiodłanych koni i 400 mułów7. Każda grupa taborowa podzielona była na Goums złożone z około 160 żołnierzy, w tym 50 konnych8.
Bohaterstwo w czasie bitwy o Monte Cassino
Choć pierwsze jednostki wylądowały w Neapolu pod koniec listopada, oficjalny nadany przez Agencję Exchange z Algieru komunikat pojawił się dopiero w środę 22 grudnia 1943. Brzmiał następująco: „francuskie jednostki walczą od pewnego czasu we Włoszech u boku 5. Armii (amerykańskiej). Ostatni raz opinia publiczna słyszała o generale Juinie, gdy dowodził siłami francuskimi podczas kampanii w Tunezji”9. Jednak rzeczywiście pierwszą jednostką przybyłą na ziemię włoską była 2. Marokańska Dywizja Piechoty, która w całości zeszła na ląd na początku grudnia 1943 roku10. Gdy Amerykanie zobaczyli nowe sojusznicze jednostki, trochę ich to – można użyć delikatnego stwierdzenia – zaniepokoiło. Po pierwsze: standardy szkolenia były o wiele niższe niż w armii USA czy Wielkiej Brytanii. Po drugie: okazało się, ze kierowcami były głównie kobiety, a drogi we Włoszech nie należały do najlepszych, poza tym im bliżej frontu, tym częściej znajdowały się pod ostrzałem. Alianckie dowództwo zasugerowało, aby trzymać tychże żołnierzy na tyłach, jednak generał André Dody, dowódca dywizji marokańskiej, uciął te insynuacje, dając do zrozumienia, iż „kobiety Francji, podobnie jak mężczyźni, są dumne, że mogą zginąć za swój kraj”.
Wkrótce okazało się, że na froncie 5. Armii Francuski Korpus Ekspedycyjny wypełnił wszystkie rozkazy. Algierscy, marokańscy i tunezyjscy żołnierze po dowództwem Juina przodowali w walkach górskich. Swoją desperacką i „dziką” postawą w walce mieli również niszczący wpływ na niemieckie morale11.
Dywizję Doby’ego umieszczono na linii na północny wschód od Cassino, gdzie dwie amerykańskie dywizje (34. i 45.) utknęły ze względu zarówno na straszne warunki pogodowe i terenowe, jak i na zacięty opór przeciwnika12. Siły te już 16 grudnia ruszyły do natarcia. Jednostka marokańska przeprowadziła atak w pobliżu obszaru, gdzie poprzednio Niemcy kilkakrotnie zatrzymali jankesów i powstrzymywali ich przez dwa tygodnie. Powodzenie tego ataku zmusiło Amerykanów do zmiany opinii o nowych, egzotycznych sojusznikach. Posuwając się powoli naprzód, jednostki francuskie i siły 45. dywizji napotkały Niemców dopiero 21 grudnia.
Tego samego dnia Amerykanów zastąpiła 3. Dywizja Algierska, wzmocniona pułkiem tunezyjskim Jeana Murata. Nagle okazało się, że te siły są dla Niemców nie lada zaskoczeniem i twardym przeciwnikiem. Na szczęście dla nich po przybyciu nowych jednostek korpusu nastąpił okres adaptacyjny. Generał Juin w tym czasie opracowywał plan przedostania się i rozwinięcia natarcia przez pozbawiony dróg rejon Abruzzów, które stanowiły jego strefę działań. Dodatkowo korpus nie miał wielu czołgów, co jednak w tak trudnym terenie nie było dużym problemem. Większym okazały się pierwsze odmrożenia i ciężkie warunki bytowe. Jednak czasu nie było – do 11 stycznia wszystko miało być gotowe do natarcia.
Niesione dumą narodową dowództwo korpusu zamierzało przeprowadzić natarcie szerokim frontem z dwoma pulkami dywizji marokańskiej i dwoma pułkami algierskimi. Najtrudniejszy cel wyznaczono 7. pułkowi algierskiemu, który otrzymał rozkaz zajęcia Monna Casale. Jak wspominał generał Juin, „to było cholernie trudne zadanie, a wykonanie go było nieprawdopodobne dla tych, którzy nie znali charakteru żołnierzy tego pułku. Kazano im przeprowadzić natarcie na wprost, na klif, który wydawał się niemożliwy do zdobycia i górował nad równiną tak, że najmniejszy ruch nie mógł umknąć ani wzrokowi nieprzyjaciela, ani jego ogniowi artyleryjskiemu”13.
Atak zaczął się katastrofą, wszyscy oficerowie pułkowi stojący na jednym z wzniesień zginęli od własnego ognia artyleryjskiego. Natarcie przejęły kolejne bataliony. Do 15 stycznia korpus dotarł do San Elia i zajął Santa Croce. Tego samego dnia pociski amerykańskiej artylerii dosięgły nowego celu – klasztoru na Monte Cassino14. W czasie tej bitwy można było zauważyć jedną z najważniejszych zmian, jakie zaszyły w armii francuskiej od 1940 roku – oficerowie bili się ramię w ramię z żołnierzami! Kapitan Boutin komentował decyzję o walce wraz ze swymi ludźmi tak: „Przecież moja kompania bije się po raz pierwszy, jakże mógłbym nie walczyć razem z nimi?” Po zwycięskiej bitwie dowództwo zarejestrowało w notatkach: „Młodzi oficerowie wspaniale prowadzili swoje oddziały. W naszych północnoafrykańskich oddziałach duch walki zależy całkowicie od ich oficerów. Idą za nimi na ślepo. Oficerowi muszą zatem dawać przykład, inspirować swoich ludzi”. W sumie CAF przesunął się o 4 kilometry, wyrywając przeciwnikowi, nierzadko ukrytemu w stalowo-betonowych bunkrach, teren dosłownie metr po metrze. W ten sposób siły alianckie dotarły do głównej linii oporu w systemie Linii Gustawa.
Dnia 21 stycznia doszło do masakry amerykańskich sił generała Walkera – 36. „Teksańskiej” Dywizji Piechoty – nad rzeką Rapido. Po hekatombie jankesów Francuzi dostali rozkaz zmiany kierunku natarcia i zdobycia w pierwszym rzędzie Colle Belvere, siedemsetmetrowej góry – poprzecinanej skalnymi szczelinami, całkowicie pozbawionej drzew – na której szczycie Niemcy ulokowali bunkry i gniazda karabinów. Już 23 stycznia generał Mark Clark kazał korpusowi Juina skręcić ostro w lewo, właśnie żeby zaatakować Colle Belvedere i wysoko położony teren po prawej stronie amerykańskiej 34. Dywizji, aby ochraniać ich flankę i odciągnąć Niemców od samego Cassino. Stamtąd miał skręcić na południe i dołączyć do Amerykanów. Manewr ten miał pozwolić zaatakowanie niemieckich pozycji od zaplecza15. Generał Harding miał zamiar zmylić Niemców co do miejsca pobytu i sił CAF. Gdy Korpus wycofano bezpośrednio spod Cassino, przyprawiło to marszałka Kesselringa i jego sztab o ból głowy. „Uśmiechnięty Albert” zanotował w dzienniku: „Rola Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego wraz z jego wkładem i kierunkiem możliwego ataku pozostawała ważną i niebezpieczną niewiadomą aż do czwartego dnia ofensywy”16. Tyle że w planie był jeden duży minus: jednostki Juina musiały przeprawić się przez rzeki Rapido i Rio Secco, czyli w regionie, gdzie cięgi zebrali Amerykanie. W dodatku mieli się odważyć na dwukrotną uciążliwą wspinaczkę i jedno trudne zejście, a wszystko na oczach Niemców. W dodatku w dolinie niemieckie moździerze i artyleria były ułożone tak, że mogły okładać celnym ogniem wszystkie jary, przełęcze i ścieżki17. Był to początek pierwszej bitwy o Monte Cassino.
Generał Juin, chociaż zadowolony z działań bojowych swoich ludzi i wielkiego wrażenia, jakie zrobili na sojusznikach, po przegranej bitwie dał upust frustracji: „z dodatkową dywizją być może wieczorem 15 stycznia udałoby się głębiej przedrzeć w kierunku Atiny, strategicznego punktu, z którego moglibyśmy wyprowadzić szeroki manewr oskrzydlający nad Monte Cairą i Cassino przed ponownym zejściem w dolinę Liri. Ale poza moimi ściśle współpracującymi dywizjami, które były nieco wyczerpane, nic już nie zostało!” W dodatku korpus francuski dostał najtrudniejszy rejon. Ośnieżony teren Monte Cairo miał 1669 metrów wysokości i przytłaczał nawet klasztor.
W dodatku Francuzi dysponowali tylko jedną, wąską górska drogą. Do natarcia miała jako pierwsza ruszyć 3. Dywizja Piechoty. W jak ciężkich warunkach walczyli żołnierze niech świadczą wspomnienia sierżanta Renégo Martina, dowodzącego drużyną moździerzy: „Saperzy zbudowali mały prowizoryczny most, który został zniszczony przez niemiecki ogień, więc przeciągnęliśmy linę przez rzekę, a ta była ogromna!” Oczywiście pod ogniem pękła i większość żołnierzy wpadła do rwącego nurtu. Ci, którzy dotarli na drugą stronę, byli przemoczeni do suchej nitki. Nie lepiej było w czasie walk o dolinę Secco, a dokładnie o wzgórze 470, które otwierało do niej drogę. Niemcy kontratakowali za każdym razem, ilekroć Francuzi zdobyli trochę terenu, a jako że początkowy cel, wzgórze, był wysoko położony, i to w dodatku blisko frontu, ponosili ogromne straty. W dodatku żołnierze cierpieli na zaburzenie wzroku i oddychania. Do legendy przeszła walka oddziału tunezyjskiego porucznika el Hadiego, który dwukrotnie zdobywał i dwukrotnie obronił wzgórze. Nawet kiedy pocisk oderwał mu przedramię, dowodził, aż zginął trafiony kulą karabinową i jak bohater greckiej tragedii skonał, krzycząc Vive la France.
Bitwa skończyła się tak jak poprzednio odparciem sił alianckich przez niemieckich spadochroniarzy („Zielone Diabły”, jak ich nazwali Anglicy). Ostatni zryw nowozelandzkiego II Korpusu utknął na pozycjach wyjściowych w środę 22 marca 1944 roku. Tego dnia generał Harold Aleksander kazał przerwać dalsze ataki. Generał Juin zanotował: „Ten zawzięty i, jak się zdaje, również nieoczekiwany opór wprawia alianckie naczelne dowództwo w zakłopotanie”. Również jego jednostki poniosły dotkliwe straty, na tyle, że potrzebowały natychmiastowego i silnego wsparcia.
Korpus Ekspedycyjny otrzymał je dopiero po bitwie. Został wzmocniony wspomnianą marokańską 4. Dywizją Górską wraz z trzema marokańskimi batalionami, które odpowiadały sile brygady, i 1. Dywizją Piechoty Zmotoryzowanej (dywizja de Marche; wcześniej Francais Libre, przed „trzecią bitwą” już d’Infanterie Motorisée), a także brygadą pancerną. W tym momencie korpus liczył około 99 tysięcy żołnierzy. Wzmocniona formacja otrzymała nowe zadanie: zdobyć Monte Majo, południowy filar niemieckich pozycji pod Cassino, i dokonać głębokiego przełamania przez masywy górskie Aurunci i Petrella, które górowały nad Linią Gustawa. W ten sposób w końcu zrealizowano plan, który generał Juin przedłożył już w styczniu.
Cały korpus stłoczony na wschód od Garigliano zajmował wąską równinę pod Sujo. Specjalnie dla celów maskowania takiej masy ludzi i sprzętu sprowadzono niezliczone urządzenia do zadymiania. Pozwalało to również na zbudowanie sześciu bezpiecznych mostów pomocniczych tak, aby przeciwnik nie był tego świadomy. Dodatkowo szczęście sprzyjało aliantom. Polscy żołnierze z 5. Kresowej Dywizji Piechoty 5 maja doprowadzili dezertera z jednostki niemieckiej, który wyjawił najtajniejsze plany zatrzymania alianckiej ofensywy i rozmieszczenia pozycji obronnych18. 12 maja rozpoczęła się ostatnia bitwa o Monte Cassino. Już następnego dnia Juin wprowadził swoich ludzi do walki. W tym samym niemal momencie feldmarszałek Albert Kesselring rzucił przeciwko 8. Armii wszystkie dostępne jednostki odwodowe, aby opóźnić upadek Cassino. Żołnierze Korpusu często ponosili olbrzymie straty zadane przez niemieckie szybkie grupy bojowe i nocne patrole. Było to również winą samego Juina, który nie doceniał roli patrolowania19. Z marokańskich batalionów taborowych i jednego z pułków marokańskiej 4. Dywizji Górskiej głównodowodzący korpusem sformował górską grupę bojową licząca 12 tysięcy ludzi i 4000 mułów. W czasie, kiedy siły te walczyły z Niemcami, żołnierze 1. Dywizji Zmotoryzowanej parli do przodu i już wieczorem zajęli Santa Andrea, a marokańska 2. Dywizja Piechoty dotarła do Liri. Oczyszczenie z nieprzyjaciela niższej części doliny Ausente było zadaniem 4. Marokańskiej Dywizji Górskiej i 4. tunezyjskiego pułku piechoty, który dostał cięgi na Belvedere, a teraz miał zająć Monte Damiano i silnie umocnioną wieś Castelforte. Świadkiem bitwy o te pozycje była 21-letnia sanitariuszka 2. Dywizji Solange Cuvillier, która opisała to krótko: „Pięć… cztery… trzy… dwa… JEDEN i rozpętało się piekło”. Grad pocisków z obu stron dopełnił dzieła zniszczenia20. Jednak w przeciwieństwie do trzech poprzednich to miała być ostatnia, zwycięska bitwa o Monte Cassino.
Wstyd i hańba
Mimo trudności, ciężkiego klimatu i warunków terenowych oraz jeszcze bardziej zaciętego przeciwnika w bitwach we Włoszech, Francuski Korpus Ekspedycyjny dowiódł, ze jest jednym z najbardziej skutecznych oddziałów w szeregach aliantów. Jednak istnieje też do dziś mało poruszana druga strona medalu.
Żołnierze z kolonii stali się symbolem czegoś, z czym nikt nie chciał mieć nic wspólnego, czegoś, co rzuciło się cieniem na francuskie zwycięstwa. Ci sami żołnierze, którzy wykazali się niesamowitą odwaga i bohaterstwem w czasie walki, okazali się bestiami i barbarzyńcami. Zachowało się kilka relacji.
Minął zaledwie tydzień od opuszczenia przez Niemców okolicy domu młodej Gemny Notarialni w Valvori. Pewnego dnia ktoś krzyknął „Żołnierze idą”, więc wszyscy poszli popatrzeć, wyczekując aliantów. Ale jak wspomina dziewczyna, to nie byli żołnierze. To byli Goumiers! Na niskim wzgórzu słychać było tylko krzyki, krzyki kobiet. W swych wspomnieniach dodaje: „Myśleliśmy, że gdy już znajdziemy się za liniami aliantów, nasze problemy się skończą. A tak naprawdę dopiero się zaczęły. Żołnierze kierowali karabiny na mężczyzn i gwałcili kobietę. Praktycznie wszystkie kobiety, które zostały zgwałcone, wskutek tego zmarły. Powoli zmarły wszystkie”21. Ta relacja nie jest jedyną. Setki osób zdobyły się na odwagę opisania tego, czego były świadkami. Anna z Frosinone pamiętała, jak kilku Goumiers wtargnęło do jej domu i zatrzasnęło za sobą drzwi. Słysząc krzyki matki, zaczęła bić pięściami w drzwi, jednak babka szybko wyprowadziła ją z domu. Jej matkę zgwałciło pięciu żołnierzy. Inna dziewczyna, Angela z Frondi, podczas bitwy uciekła wraz z rodziną w góry. Którejś nocy przyszło dwudziestu Goumiers: „Byliśmy śmiertelnie przerażeni. Mnie i mojej siostrze jakimś cudem udało się uciec. Jeden z nich stanął przy drzwiach z karabinem. Wszyscy weszli i zabrali kobiety. Zachowywali się jak zwierzęta. Właściwie gorzej niż zwierzęta – pięciu czy sześciu wyżywało się na jednej kobiecie, robili to jeden po drugim”. Dolina rozbrzmiewała płaczem i jękiem. Gdzie pojawił się Korpus, rozpętywało się piekło. Gwałcili nawet mężczyzn i staruszki22.
W Lenoli, wsi na północ od Frondi, zgwałcono pięćdziesiąt kobiet, nie oszczędzono nawet dzieci i staruszków. Ksiądz z pobliskiego Morolo, twierdził, że w jego parafii nie było ani jednej rodziny, która nie ucierpiałaby w jakikolwiek sposób. Poza gwałtami były również kradzieże pieniędzy, żywności, cennych przedmiotów (również z kościoła), pościeli i przyborów kuchennych. Gwałcono kobiety w każdym wieku, od niewinnych dwunastolatek po staruszki – wspomina burmistrz Frosinone. Matki hańbiono na oczach płaczących dzieci i mężów, których trzymano pod lufą karabinu. Niektórzy mężczyźni zginęli, broniąc żon i córek. Ludzie z ironią i rozgoryczeniem komentowali: „złoto, pościel i żywy inwentarz, zostawiony przez Niemców, zabrali Marokańczycy, wyzwoliciele!” Pewna dziewczyna imieniem Rosa wspominała: „Moja matka ze wstydem opowiadała nam, co Marokańczycy zrobili naszemu ojcu, chociaż był mężczyzną”.
Norman Lewis, oficer brytyjskiego wywiadu, tak pisał o skutkach masowych gwałtów i rabunków: „dla Marokańczyków było normalne, iż dwóch z nich gwałci jednocześnie jedna kobietę – jeden odbywa zwykły stosunek, a drugi popełnia sodomię”. W wielu wypadkach powodowało to ciężkie obrażenia genitaliów, odbytu i macicy. Liczne ofiary wielokrotnych gwałtów, pobić i okaleczeń postradały zmysły. Lewis pisał dalej: „Zetknąłem się z brutalną rzeczywistością, jaka kazała mieszkankom macedońskich wiosek rzucać się ze skały, żeby nie wpaść w ręce nadchodzących Turków. Czekałby je los gorszy od śmieci”23. Ten sam oficer w maju 1944 roku wysłał z Neapolu telegram do naczelnego dowództwa: „Francuskie wojska kolonialne znowu pustoszą wszystko. Ilekroć zajmą jakąś wioskę czy miasteczko, dochodzi do masowych gwałtów. Nie oszczędzają nawet dzieci i staruszek”24.
Kiedy generał Harold Alexander dowiedział się o wyczynach jednej z podległych mu jednostek, nie mógł w to uwierzyć i wpadł we wściekłość. Żądał ukarania winnych, od szeregowych po oficerów, którzy na to pozwolili. Ten absolwent akademii wojskowej w Sundhurst, weteran I wojny światowej, w czasie, której w wieku 25 lat (w 1917 roku) został podpułkownikiem i spadkobiercą najlepszych brytyjskich tradycji oficerskich, tylko dwa razy w życiu stracił panowanie nad sobą. Pierwszy raz miał miejsce pod czas bitwy pod Passchendaele w 1917 roku, kiedy jego żołnierze nie chcieli podać wody konającym Niemcom. Drugi raz nadszedł teraz. Należy też wspomnieć, że jako jedyny aliancki dowódca mógł się pochwalić tym, że dowodził na polu bitwy Niemcami (dywizją landwery bałtyckiej w czasie wojny domowej w Rosji w 1919 roku), którzy stanowili część armii łotewskiej. Skargi kierował do Juina, a nawet do papieża. Później podjął słynną decyzję zakazującą „kolorowym” żołnierzom wstępu do Rzymu.
Grabieże, podobnie jak gwałty, są stare jak wojna. Alianccy weterani wszystkich narodowości przyznają, że kradli z domów włoskich cywilów jedzenie, wino, i kosztowności.
Zwyczaj ten był tak powszechny, że Niemcy zaczęli zakładać miny-pułapki przy obiecująco wyglądających domach, żeby zaskoczyć nieostrożnych żołnierzy alianckich25. W ogóle istnieją dowody, że takie postępowanie bliższe było żołnierzom alianckim niż niemieckim. Ci drudzy przyłapani na gwałcie mogli spodziewać się rozstrzelania i był to skuteczny środek odstraszający. W ogóle doniesienia o gwałtach popełnianych przez Niemców były rzadkie. Żołnierze winni masakr na włoskich cywilach mieli dokładnie określone, co im wolno, a czego nie wolno, a to ostanie obejmowało też rabunki. Weterani wspominają, że pod surowymi karami mieli obowiązek płacenia za wszystko, co jedli lub pili we wsiach lub miasteczkach. Włoscy cywile lepiej wspominali Niemców niż aliantów. Dziś nie ulega wątpliwości, że więcej Włochów zginęło od alianckich bomb i ostrzału artyleryjskiego niż w wyniku niemieckich masakr; ale trzeba też powiedzieć, że śmierć tych osób nigdy nie będzie tym samym co śmierć niewinnych w zbiorowej mogile.
Pewien brytyjski dziennikarz wspominał atmosferę panującą dookoła wojsk kolonialnych: „Żaden opis ich gwałtów czy innych czynów nie jest zbyt dziwaczny, żeby nie można uznać go za prawdziwy!” Z kolei amerykański strzelec karabinu maszynowego Len Dziabas, który został przydzielony do Marokańczyków, opowiadał że pod dotarciu do miejscowości Spigno „nagle usłyszeliśmy strzały i krzyki dochodzące ze wsi, ale nie mogliśmy się domyśleć co się tam dzieje”. Nagle ktoś beztrosko powiedział : „Myślę, ze oni gwałcą kobiety”. Jednak nikt nawet nie próbował nic zrobić26.
Ale nie tylko prości żołnierze nie próbowali reagować. Przez palce patrzyli na to zarówno Francuzi, jak i Amerykanie. Jak wyjaśnił jeden z oficerów francuskich, Marokańczyków zwerbowano „na mocy umowy, która dawała im prawo do grabieży”. Natomiast Biuro Wyższego Oficera do spraw Cywilnych (SCAO) zupełnie nie przejmowało się wyczynami oddziałów kolonialnych: „Jeżeli wojska afrykańskich tubylców mają być użyte w Europie, to należy się spodziewać z ich strony więcej takich wybryków niż ze strony wojsk brytyjskich, amerykańskich czy francuskich z metropolii; nie da się ich całkowicie ukrócić, a w ogóle to doniesienia o nich są znacznie przesadzone”. Oblicza się, że ofiarami gwałtów i morderstw padło około siedmiu tysięcy obywateli włoskich, ale spokojnie można przyjąć, iż było ich znacznie więcej niż wynikało to z raportów, ponieważ wiele Włoszek nie opowiadało o tym, co je spotkało. Wstyd był silniejszy, a i alianci woleli udawać, ze o niczym nie wiedzą, obawiając się urazić Francuzów27. W niektórych przykładach ofiarami masowych gwałtów padały nie tylko kobiety, ale i dzieci, mężczyźni i księża. Burmistrz miasta Esperia donosił, że w jego mieście zgwałcono siedemset z 2500 mieszkających tam kobiet zostało, dodatkowo kilkanaście po kilku dniach zmarło28. Na doniesienia o tym, co wyprawiają żołnierze – jak by nie było, alianccy – zareagował również Watykan. Papież Pius XII zwrócił się z prośbą do dowództwa alianckiego, aby po wyzwoleniu Rzymu lub innych większych miast Włoch nie wprowadzać na ich teren „kolorowych” oddziałów. Oczywiście, niektóre środowiska do dziś zarzucają mu rasizm, jednak zapominają, czym była spowodowana ta „prośba”29. Ekscesy miały również niewesołe konsekwencje dla żołnierzy z kolonii, którzy mieli pecha dostać się do niewoli Niemców lub Włochów z armii Republiki Socjalnej Włoch. Zazwyczaj nie przeżywali zbyt długo. Zresztą Niemcy bardzo często chętnie oddawali kolonialnych jeńców „pod opiekę” włoskich sojuszników30.
Na koniec można dodać, że dowództwo Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego skazało tylko piętnastu żołnierzy na karę śmierci i 54 na kary ciężkich robót za gwałty lub morderstwa.
Przypisy
1. Obecnie miasto znane jest jako Annaba, w starożytności zaś nosiło nazwę Hippona – tu właśnie biskupem był św. Augustyn (przyp. red.).
2. Zob. J. Piekałkiewicz, Monte Cassino, Warszawa 2003; A. Kemp, A. McBride, Allied Commanders of World War II, London 1996.
3. M. Parker, Monte Cassino. Opowieść o najbardziej zaciętej bitwie II wojny światowej, Warszawa 2005, s. 99.
4. M. Parker, Monte Cassino…, s. 100.
5. Ibidem.
6. J. Holland, Piekło Italii, Kampania włoska 1944–1945: Od Monte Cassino do kapitulacji, Warszawa 2008, s. 166.
7. J. Summers, F. Vauvillier, The Franch Army 1939-1945 (2), London 1998, s. 19-21.
8. T. Nigel, Foreign Volounteers of the allied Forces 1939-1945, Oxford 1991, s. 23.
9. J. Piekałkiewicz, op. cit., s. 38.
10. M. Parker, op. cit., s.101.
11. R. Doherty, Cel Monte Cassino. Działania 8 Armii i Drugiego Korpusu Polskiego we Włoszech, Warszawa 2009, s. 81.
12. W. Fouler, Blitzkrieg (6) North Africa and Italy 1942-44, Oxford 2003, s. 64.
13. Juin, La campagne d’Italie, Paryż 1962, s. 117.
14. J. Piekałkiewicz, op. cit., s. 47.
15. M. Parker, op. cit., s. 153.
16. R. Dohert, Cel Monte Cassino…, s. 85.
17. P. Collie, The Secondo Word War (4) The Mediterrenean 1940-45, Oxford 2003, str 84-85; J. Piekałkiewicz, op. cit., s. 59.
18. J. Piekałkieiwcz, op. cit, s. 79.
19. R. Doherty, op. cit., s. 90.
20. M. Parker, op. cit., s. 334.
21. Ibidem, s. 107.
22. J. Holland, Piekło Itali…,s. 167.
23. Ibidem, s. 167-168.
24. N. Lewis, Naples’44. An Intelligence Office In the Italia Labyrinth, Eland 2002, s. 253.
25. M. Parker, op. cit., s.284-285.
26. Ibidem, s. 359.
27. J. Holland, Piekło Itali…,s. 167.
28. E. L. Bimberg, The Moroccan Goums: Tribal Warriors in a Modern War. Westport 1999, s. 175
29. M. Węgłowski, Skazywał czy ratował? [w:] „Fokus historia” 2/2009, s. 59.
30. D. Ellwood, Italy, 1943-1945, Leicester 1985, s. 284.
Bibliografia:
Bimberg, E. L., The Moroccan Goums: Tribal Warriors in a Modern War. Westport 1999
Collie P., The Secondo Word War (4) The Mediterrenean 1940-45, Oxford 2003
Doherty R., Cel Monte Cassino. Działania 8 Armii i Drugiego Korpusu Polskiego we Włoszech, Warszawa 2009
Ellwood D., Italy, 1943-1945, Leicester 1985
Fouler W., Blitzkrieg (6) North Africa and Italy 1942-44, Oxford 2003
Holland J., Piekło Italii, Kampania włoska 1944-1945: Od Monte Cassino do kapitulacji, Warszawa 2008
Juin A., La campagne d’Italie, Paryż 1962
Kemp A. , A. McBride, Allied Commanders of World War II, London 1996
Lewis N., Naples’44. An Intelligence Office In the Italia Labyrinth, Eland 2002
Nigel T., Foreign Volounteers of the allied Forces 1939-1945, Oxford 1991
Piekałkiewicz J., Monte Cassino, Warszawa 2003
Parker M., Monte Cassino. Opowieść o najbardziej zaciętej bitwie II wojny światowej, Warszawa 2005
Summers J., F. Vauvillier, The Franch Army 1939-1945 (2), London 1998
Węgłowski M., Skazywał czy ratował? [w:] „Fokus historia” 2/2009