Gdy w 2017 roku grupa terrorystyczna Ansar al-Sunna, określana również jako Asz-Szabab (mimo zbieżności nazw niepowiązana z somalijskimi ekstremistami), rozpoczęła serię zbrojnych ataków na cele w Cabo Delgado, obawiano się, że Mozambik podzieli los Nigerii – wyniszczająca wojna domowa w strategicznie ważnej prowincji mogła przyczynić się do upadku państwa. Władze w Maputo podjęły próbę rozbicia organizacji z kilkumiesięcznym opóźnieniem.
Wobec braku sukcesu krajowych żołnierzy zdecydowano się wynająć najemników. Rywalizacja o mozambicki kontrakt doprowadziła do niespodziewanej współpracy rosyjsko-amerykańskiej, mogącej mieć w przyszłości trudne do przewidzenia skutki.
Cabo Delgado – gospodarcze serce Mozambiku
Północy Mozambik, a szczególnie prowincja Cabo Delgado, jest regionem o strategicznym znaczeniu dla sytuacji ekonomicznej kraju. Znajdujące się tam zasoby naturalne są niezwykłym bogactwem mogącym posłużyć do rozwoju gospodarki i poprawy sytuacji ludności, wymaga to jednak kapitałochłonnych inwestycji, a tym samym stabilnego i bezpiecznego otoczenia. Dlatego pojawienie się motywowanych religijnie terrorystów doprowadziło do niepokoju w administracji prezydenta Filipego Nyusiego.
Cabo Delgado od lat było centrum operacyjnym mozambickich przemytników. Zorganizowane grupy przestępcze przerzucały przez granicę kość słoniową, kamienie szlachetne i węgiel. Gangsterzy pozostają również aktywnymi uczestnikami nielegalnego obrotu egzotycznym drewnem. Według szacunków tygodniowo nielegalnie ścinane jest 50 tysięcy drzew, co generuje straty dla państwa w wysokości około 3 milionów dolarów. Rząd próbował zaradzić problemowi, przeprowadzając w 2017 roku operację „Kłoda”. Według raportów żołnierze dopuszczali się przestępstw wobec ludności podejrzewanej o udział w nielegalnej wycince, wielu oskarżało służby bezpieczeństwa o tortury. Akcja nie powstrzymała procederu, za to, jak można się domyślić, wzbudziła głęboką niechęć lokalnych mieszkańców wobec służb mundurowych.
Południowa część prowincji ma też bogate złoża kamieni szlachetnych, szczególnie rubinów. Dla działającej w regionie brytyjsko-mozambickiej spółki Montepuez Ruby Mining Partnership niebezpieczna jest działalność nielegalnych grup górniczych. Prowadząc prace za pomocą jedynie narzędzi ręcznych, stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa kopalni, a jednocześnie wywożą znaczną ilość urobku. Do zabezpieczenia interesów powiązanej z rządem firmy wykorzystano mozambickie służby. Wobec braku perspektyw na stabilne zatrudnienie przepędzeni górnicy stali się podatni na radykalizację. Bliskie związki między światem przestępczym a terrorystami są w Mozambiku wyraźnie widoczne.
W 2010 roku amerykańska firma Anadarko odkryła złoża gazu ziemnego w Cabo Delgado. Jak się później okazało, są to trzecie co do wielkości złoża tego surowca w Afryce. Zainteresowanie wydobyciem od razu wykazali przedstawiciele przedsiębiorstw ze Stanów Zjednoczonych, Rosji i Chin. Przeprowadzono szereg akcji wysiedlania ludności w pobliżu miejsc planowanego wydobycia, co znów zantagonizowało społeczności lokalne. Inwestycje energetyczne wymagają dużych nakładów finansowych i są bardzo wrażliwe na polityczną niestabilność.
Pojawienie się w Cabo Delgado dobrze zorganizowanych bojowników napadających na wsie zaniepokoiły rząd Mozambiku. Destabilizacja kluczowej dla krajowej gospodarki prowincji mogła doprowadzić do poważnego kryzysu. W przeciwieństwie do wielu afrykańskich krajów władze w Maputo jednak, gdy zdały sobie sprawę, iż miejscowe wojsko może nie poradzić sobie z terrorystami, zwróciły się do najemników.
Wagnerowcy zdobywają i tracą kontrakt
Od początku w rywalizacji o mozambicki kontrakt liczyły się dwie firmy – rosyjska grupa Wagnera i założona przez amerykańskiego weterana Erika Prince’a Lancaster6. Gdy we wrześniu 2019 roku na lotnisku w Nacali wylądował samolot z rosyjskimi najemnikami i sprzętem wojskowym, stało się jasne, iż operacje przejmą Wagnerowcy.
Wybór okazał się błędny. Oddział był całkowicie nieprzygotowany do działań w mozambickich warunkach. Brak aklimatyzacji, nieznajomość realiów walki w gęstej dżungli, gdzie śmigłowce Mi-17 okazały się bezużyteczne, i niechęć do współpracy z lokalnym wojskiem sprawiły, iż całe przedsięwzięcie zakończyło się niepowodzeniem. Już w ciągu pierwszych dni pięćdziesięciu najemników wyjechało, ponieważ nie byli w stanie znieść gorącego, wilgotnego klimatu Cabo Delgado.
Do ostatecznego porzucenia kontraktu zmusił Wagnerowców atak bojowników na ich bazę. Przebrani w mozambickie mundury terroryści otworzyli ogień do niespodziewających się niczego Rosjan. Według Jasmine Opperman, specjalistki do spraw terroryzmu z RPA, najemnicy nie docenili przeciwnika: spodziewali się niezorganizowanej i słabo wyposażonej bojówki, a przyszło im zmierzyć się z zaprawioną w bojach organizacją. Opperman twierdzi, że Wagnerowcy od początku byli skazani na porażkę. Podobnego zdania był, specjalizujący się w zagadnieniu afrykańskich najemników, Al Venter. Realia Cabo Delgado diametralnie różnią się od warunków wojny w Syrii, na której Wagnerowcy zbudowali swoją reputację.
Oprócz względów politycznych (Rosjanie aktywnie inwestują w wydobycie gazu ziemnego w prowincji) Mozambik wybrał Wagnerowców ze względu na cenę. Według nieoficjalnych danych koszt wynajęcia grupy wynosił 1800–4700 USD miesięcznie za jednego żołnierza. Są to znacznie niższe ceny niż afrykańskie. Południowoafrykańscy najemnicy oferowali usługi za 15–25 tysięcy USD miesięcznie za żołnierza. Doniesienia dotyczące zaskakująco niskich cen Rosjan zostały potwierdzone przez pułkownika Dolfa Dorflinga, założyciela Black Hawk PMC, i byłego oficera rodezyjskiego wojska, a obecnie szefa OAM, Johna Gartnera.
Po klęsce operacji w Cabo Delgado, chcąc zachować reputację, grupa poszukiwała doradców specjalizujących się w walce w dżungli, nie zwracając uwagi na koszty. Pomocna dłoń przyszła jednak z zupełnie innej strony – od Erika Prince’a, niedawnego rywala w staraniach o mozambicki kontrakt.
Zobacz też: Biafra – wojna o wolność i ropę
Między Waszyngtonem, Moskwą a Maputo
Kapitan Erik Prince jest byłym komandosem Navy SEALs i założycielem Blackwater – firmy oferującej usługi w zakresie bezpieczeństwa, której pracowników oskarżono w 2007 o zamordowanie czternastu cywilów w Bagdadzie. Przedsiębiorstwo dwukrotnie zmieniało nazwę i obecnie działa jako Academi. Prince ma rodzinne powiązania z administracją prezydenta Donalda Trumpa – jego starsza siostra Betsy deVos piastuje stanowisko sekretarza edukacji. Sam Prince uznawany jest za nieformalnego doradcę prezydenta Trumpa do spraw wojskowych.
Według nieoficjalnych doniesień miał on zaproponować rosyjskiej firmie wsparcie wywiadowcze i osobowe w operacjach na terytorium Libii i Mozambiku. W przypadku człowieka pozostającego blisko waszyngtońskiej polityki kontakty z grupą Wagnera mogą budzić niepokój, a formalne nawiązanie współpracy z Wagnerowcami mogłoby okazać się dla amerykańskiego biznesmena brzemienne w konsekwencje. W 2017 roku Waszyngton nałożył sankcje na grupę Wagnera i jej założyciela Dmitrija Utkina w związku z udziałem w konflikcie na wschodniej Ukrainie i okupacji Krymu. Jednym z założeń był zakaz wspierania materialnego, finansowego lub technicznego strony objętej sankcjami.
Nie wiadomo, czy o spotkaniu Prince’a z przedstawicielami grupy Wagnera wiedziały amerykańskie władze. Prawdopodobnie była to prywatna inicjatywa Prince’a, który po aferze związanej z działaniami Blackwater w Iraku bezskutecznie próbował pozyskać kontrakty na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Operacje prowadzone przez najemników zazwyczaj utrzymywane są w tajemnicy. Ujawnienie zaangażowania postaci takiej jak Prince może wizerunkowo zaszkodzić rosyjskiej grupie, dlatego wysunięta propozycja została przez Rosjan odrzucona.
Amerykański wywiad tymczasem bacznie przygląda się działalności Prince’a. Jest on oskarżany o nielegalny handel bronią i kontakty nie tylko z rosyjskimi najemnikami, ale również z przedstawicielami chińskich tajnych służb.
Mimo nieoczekiwanej propozycji może się okazać, że na efektywną współpracę jest już za późno. Mozambiccy dziennikarze twierdzą, że w kraju pojawili się pracownicy jednej z cieszących się najlepszą reputacją południowoafrykańskich firm – Dyck Advisory Group.
Afrykańscy najemnicy odpowiedzią na niepokoje?
Emerytowany pułkownik zimbabweńskich sił zbrojnych Lionel Dyck ma rozbudowane kontakty z rządzącą partią FRELIMO. Opanowanie sytuacji w Cabo Delgado nie jest pierwszym kontraktem zdobytym przez DAG w Mozambiku. Wcześniej jej pracownicy pomagali siłom rządowym w walce z partyzantami RENAMO i brali udział w likwidacji pól minowych pozostałych po wojnie domowej. Grupa cieszy się również dobrą reputacją w Zimbabwe, gdzie jej żołnierze walczyli po stronie ZANU PF przeciwko ZAPU w latach osiemdziesiątych.
Na początku kwietnia 2020 roku do Pemby w Cabo Delgado przyleciały trzy śmigłowce należące do DAG – Aérospatiale Gazelle, Bell UH-1 Huey i Bell 406 LongRanger. Stanowiło to znaczne wzmocnienie sił już stacjonujących w regionie. Od 2018 roku południowoafrykańska firma zajmuje się walką z kłusownikami w mozambickich parkach narodowych, więc okazjonalne pojawienie się pojedynczych śmigłowców nie wzbudzało wcześniej niepokoju. W Pembie stacjonowały już Gazelle i samolot transportowy Cessna 208.
South African private military contractors on their way to the battle against ISIS fighters in Cabo Delgado, Mozambique in SA-342 Gazelle helicopters. pic.twitter.com/VR8AsbJM7g
— Geopolog (@Geopolog) April 10, 2020
Szczycąca się ogromnym doświadczeniem w działaniach w warunkach afrykańskich DAG ma większe szanse na wypełnienie mozambickiego kontraktu niż rosyjscy najemnicy. 9 kwietnia 2020 roku wieczorem poruszający się niewielkimi statkami terroryści zaatakowali wyspę Quirimba. Południowoafrykańscy najemnicy szybko poderwali do lotu śmigłowce Gazelle i przystąpili do kontrataku. Jedna maszyna została jednak zmuszona do lądowania – bojownikom udało się poważnie ją uszkodzić podczas wymiany ognia. Po stronie najemników nie odnotowano strat w ludziach. W wyniku starcia zatopiono również jedną z łodzi należących do terrorystów.
Wcześniej spekulowano, że do ustabilizowania Cabo Delgado wynajęci zostali również żołnierze pracujący dla STTEP. Doniesienia te zostały jednak szybko zdementowane przez założyciela grupy, Eebena Barlowa. Rozprzestrzeniające się plotki o zaangażowaniu kolejnych firm świadczą, że wszyscy zdają sobie sprawę, w jak trudnej sytuacji znalazły się władze w Maputo.
Mimo determinacji i coraz lepszego zorganizowania mozambiccy terroryści prawdopodobnie nadal nie są w stanie zdobyć i utrzymać całego miasta (do czego zdolne są organizacje w innych częściach Afryki). Dlatego ograniczają się do pojedynczych ataków. Zmieniły się jednak główne cele. Bojownicy, którzy zasłynęli niezwykłym okrucieństwem wobec cywilów, próbują zdobyć poparcie lokalnej ludności między innymi poprzez akcje rozdawania zrabowanej żywności. W działaniach przypominają partyzantów RENAMO z czasów wojny domowej. Bojownicy nie przypuszczą zmasowanego ataku na miasto, lecz ograniczą się do szybkich, precyzyjnych ataków na służby bezpieczeństwa i infrastrukturę.
Zobacz też: Zapomniana wojna współczesnej Nigerii