Ubiegły weekend, przynajmniej na antypodach, upłynął pod znakiem ćwiczeń chińskiej marynarki wojennej na Morzu Tasmana, oddzielającym Australię od Nowej Zelandii. Mocny sygnał w stronę Canberry i Wellington został wysłany, osobną kwestia pozostaje, co Pekin chciał zakomunikować. Amerykanie ostrzegają, że agresja na Tajwan może być coraz bliżej, warto jednak zastanowić się kto jest bardziej niegotowy do ewentualnej wojny. Odpowiedź nie jest oczywista.
W dniach 21–22 lutego chiński zespół złożony z krążownika (ostatnio Chińczycy zaczęli posługiwać się terminem „wielki niszczyciel”) Zunyi typu 055, fregaty Hengyang typu 054A i okrętu zaopatrzeniowego Weishanhu typu 903 przeprowadził ćwiczenia z użyciem ostrej amunicji artyleryjskiej na Morzu Tasmana. Formalnie wszystko było zgodne z prawem międzynarodowym, ale Pekin oddał się swoim ulubionym gierkom.
Rejon ćwiczeń znajdował się na wodach międzynarodowych, ale w australijskiej wyłącznej strefie ekonomicznej. Chińska marynarka wojenna poinformowała o ćwiczeniach z użyciem ostrej amunicji, ale zrobiła to dość późno. W efekcie doszło do zakłóceń lotów cywilnych między Australią a Nową Zelandią, które dotknęły między innymi pasażerów linii lotniczych Qantas, Emirates i Air New Zealand. Ćwiczenia oczywiście monitorowały marynarki wojenne Australii i Nowej Zelandii.
WATCH: A PLA Navy warship formation consisting of the Type 055 large destroyer Zunyi, Type 054A frigate Hengyang and the Type 903 comprehensive replenishment ship Weishanhu recently conducted combat exercises featuring multiple courses including replenishment at sea and live-fire… pic.twitter.com/WaDi3QaSRx
— Global Times (@globaltimesnews) February 25, 2025
Co Pekin chciał osiągnąć w ten sposób? Na najprostszym poziomie jest to odpowiedź na działania Canberry. Skoro australijskie okręty i samoloty mogą „wałęsać” się po Morzu Południowochińskim i Cieśninie Tajwańskiej, to Chińczycy mogą ćwiczyć na Morzu Tasmana. Na tym tle doszło zresztą niedawno do incydentu. 13 lutego australijski P-8A Poseidon w trakcie przelotu w rejonie Wysp Paracelskich został obrzucony flarami przez chiński myśliwiec J-16. Ta zagrywka z rosyjskiego podręcznika jest w ostatnich latach coraz chętniej stosowana przez chińskich pilotów. Obie strony zarzucają sobie nieprofesjonalne zachowanie. Chińskie ministerstwo obrony użyło tego incydentu jako argumentu do odrzucenia wszelkich zastrzeżeń Canberry do ćwiczeń na Morzu Tasmana.
Video of the Chinese J-16 fighter jet deploying flares and chaff 30m in front of the Australian P-8A Poseidon reconnaissance aircraft in the South China Sea. pic.twitter.com/uvb2YIQX0V
— Indo-Pacific News – Geo-Politics & Defense (@IndoPac_Info) February 15, 2025
Dyżurny komentator spraw wojskowych w chińskich mediach Song Zhongping stwierdził, że inne państwa muszą się przyzwyczaić do chińskich okrętów ćwiczących coraz dalej od wód macierzystych. Wraz ze swoim rozwojem Marynarka Wojenna Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej będzie zapuszczać się coraz dalej i coraz częściej ćwiczyć na wodach międzynarodowych. Song ma rację, proces ten obserwujemy już od ponad dwudziestu lat, nie powinno być więc zaskoczenia. Problemem pozostają wspomniane już gierki Pekinu, wykorzystywanie luk w prawie międzynarodowym i obwiniane wszystkich na około.
Drodzy Czytelnicy! Dziękujemy Wam za hojność, dzięki której Konflikty pozostaną wolne od reklam Google w kwietniu.
Zabezpieczywszy kwestie podstawowe, możemy pracować nad realizacją ambitniejszych planów, na przykład wyjazdów na zagraniczne targi, aby sporządzić dla Was sprawozdania, czy wyjazdów badawczych do zagranicznych archiwów, dzięki czemu powstaną nowe artykuły.
Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.
Z tą zbiórką zwracamy się do Czytelników mających wolne środki finansowe, które chcieliby zainwestować w rozwój Konfliktów. Jeśli nie macie takich środków – nie przejmujcie się. Bądźcie tu, czytajcie nas, polecajcie nas znajomym mającym podobne zainteresowania. To wszystko ma dla nas ogromną wartość.
Co by jednak nie myśleć o rezydentach Zhongnanhai, takie odpłacanie, we własnym mniemaniu, pięknym za nadobne byłoby zbyt dziecinne. Generał w stanie spoczynku Mick Ryan w tekście dla The Sydney Morning Herald zwraca uwagę na zdecydowanie bardziej poważne elementy. Przeprowadzając ćwiczenia w takim, a nie innym miejscu, Pekin bada reakcję Canberry i Welington. Ta zaś była bardzo słaba. Ograniczyła się do niemrawych wyrazów zaniepokojenia. Niestety z Chińczykami podobnie jak z Rosjanami – jeśli nie jesteś w stanie obrzucić samolotu flarami, trysnąć paliwem na bezzałogowiec, świecić laserami po oczach pilotów, toś mięczak.
Pekin zapewne chciał tez sprawdzić reakcję Stanów Zjednoczonych. Co zrobi Waszyngton na wieść o ćwiczeniach na akwenie pomiędzy dwoma sojusznikami. Czy prezydent Donald Trump ich wesprze, czy też zignoruje sprawę, a może zażąda dodatkowych pieniędzy za ochronę? Na razie Waszyngton milczy, ale w przypadku Trumpa nie można mieć pewności, czy za jakiś czas nie przypomni sobie o sprawie i nie będzie próbować wykorzystać jej do realizacji swoich celów.
Ryan pisze, że „wstrząsy wtórne po geopolitycznym trzęsieniu ziemi w Europie dotarły do Azji”. Ćwicząc na Morzu Tasmana, chińska marynarka wojenna zademonstrowała zdolność do prowadzenia działań daleko od baz macierzystych. W hipotetycznym scenariuszu wojny w Azji, czy to o Tajwan, czy na Morzu Południowochińskim, Chiny mogą próbować przeprowadzić operację dywersyjną u brzegów Australii. W ten sposób Australijczycy zostaliby odciągnięci od udzielenia pomocy Tajwanowi, Japonii czy Filipinom. Biorąc pod uwagę obecną słabość Royal Australian Navy, nie jest ona w stanie jednocześnie bronić własnego terytorium i wysłać sił ekspedycyjnych na północ.
Wraz z umową o współpracy wojskowej z Wyspami Salomona i niedawnym, niejasnym porozumieniu o partnerstwie z Wyspami Cooka, Chiny uzyskały upragniony dostęp do portów w Oceanii. W przypadku pełnoskalowego konfliktu żywot chińskiej eskadry południowopacyficznej byłby raczej krótki, ale swoje dywersyjne zadanie by wykonała. Do tego, dzięki dużej liczbie okrętów, Chiny lepiej zniosą nawet duże straty niż przeciwnicy. Zdaniem Ryana Australia nie była tak zagrożona od połowy roku 1942.
Ćwiczenia mogły być demonstracją siły na jeszcze innym polu. MWChALW pokazała, że jest w stanie operować głęboko na australijskim i nowozelandzkim podwórku, a tym samym stworzyć zagrożenie dla morskich szlaków komunikacyjnych łączących oba kraje ze sobą, ale także ze Stanami Zjednoczonymi. Ryanowi wtóruje tutaj Euan Graham z Australian Strategic Policy Institute. Jego zdaniem MWChALW nie potrzebuje zamorskich baz do skutecznej projekcji siły na wodach wokół Australii.
DG ONI says the PLAN surface group shows China has both capability and intent to project power into Australia’s immediate region. But intent to do what? In the most hostile interpretation, sailing down Australia’s eastern seaboard and firing weapons = we can cut you off.
— Euan Graham (@graham_euan) February 25, 2025
Gotowi czy nie?
Komentując ćwiczenia na Morzu Tasmana, Ryan odwołał się do słów admirała Samuela Paparo. Dowódca INDOPACOM‑u stwierdził na niedawnym Honolulu Defense Forum, że chińska agresja militarna wokół Tajwanu przeniosła się z trybu szkolenia do trybu prób. Czy oznacza to, że wojna w Azji jest tuż za rogiem? Jak już pisaliśmy – niekoniecznie. Faktycznie, Chiny szykują się do konfrontacji, ale wojnę zaczną najprawdopodobniej tylko wtedy, gdy będą pewne sukcesu. Tutaj pojawia się problem Rosji. Moskwa jest najlepszym i najużyteczniejszym de facto sojusznikiem Pekinu. Jednak awanturnictwo Putina budzi w Zhongnanhai obawy o wciągnięcie w konflikt, który trudno będzie prowadzić na własnych warunkach.
“If Xi Jinping pulls this off, he is going to be better than Mao Zedong in terms of Chinese history. And he knows that. It’s still a huge gamble. We argue that they wouldn’t do it unless it’s 100% guaranteed. But they’re certainly preparing for all outcomes. And they’re very…
— Ian Ellis (@ianellisjones) February 25, 2025
Niedawny raport Hudson Institute pokazał ciekawy fragment chińskich przygotowań. Według danych przeanalizowanych przez Timothy’ego A. Waltona a Thomasa H. Shugarta od początku ubiegłej dekady Chiny podwoiły liczbę schronohangarów. W promieniu tysiąca mil morskich (1852 kilometry) od Tajwanu w łącznie 134 bazach ma znajdować się ponad 650 schronohangarów i blisko 2 tysiące hangarów. Ogółem liczba schronohangarów miała przekroczyć 800, a kolejne są w budowie. Dla porównania: w tym samym okresie i w tym samym rejonie Stany Zjednoczone zbudowały tylko dwa takie obiekty.
Walton i Shugart jako przyczynę tych zaniedbań po stronie amerykańskiej wskazują doświadczenia z „Pustynnej Burzy”. Irackie schronohangary okazały się wówczas mało odporne na ataki. W efekcie w Pentagonie utrwaliło się przekonanie, że w warunkach nowoczesnego konfliktu takie obiekty są mało użyteczne. Jednocześnie radośnie ignorowano postęp w dziedzinie budownictwa i materiałów budowlanych, zwłaszcza utwardzanych żelbetów. Tym samym amerykańskie bazy, głównie na terenie Japonii, stały się podatniejsze na atak. Do tego amerykańskie zapasy amunicji lotniczej mają nie wystarczyć na skuteczne porażenie chińskich schronohangarów w rejonie ewentualnego konfliktu.
Autorzy raportu wskazują, że ograniczenie zamówień na bombowce B-21 o jeden w skali roku pozwoliłoby w ciągu pięciu lat zebrać fundusze wystarczające na budowę stu schronohangarów, aczkolwiek na terenie kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, a nie w regionie potencjalnego konfliktu. W przypadku baz zamorskich zalecają wzmocnienie obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej.
Pojawia się tutaj pewien regularny trend. Państwa autokratyczne, przede wszystkim Chiny i Rosja, chwalą się, często ponad miarę, swoimi osiągnięciami, natomiast na Zachodzie, zwłaszcza w USA, najgłośniej dyskutuje o własnych brakach i problemach. W obu przypadkach łatwo popaść w skrajność i zapomnieć, że obie strony mają swoje mocne i słabe strony.
Właśnie słabościami ChALW zajął się Timothy Heath z RAND Corporation. W raporcie The Chinese Military’s Doubtful Combat Readiness (Wątpliwa gotowość bojowa chińskiego wojska) twierdzi, że niezwykle intensywna rozbudowa i modernizacja militarna nie ma służyć toczeniu wojen, lecz wzmocnieniu władzy Komunistycznej Partii Chin i Xi Jinpinga. Heath wskazuje, że aż 40% czasu przeznaczonego na szkolenie jest poświęcane kwestiom ideologiczno-politycznym, ze studiowaniem „myśl Xi Jinpinga” na czele.
Ten nacisk na „pracę ideologiczną i propagandową” od lat jest uważany, nie tylko w USA, za największą słabość ChALW zaraz obok endemicznej korupcji. Heath podnosi jeszcze kwestie oficerów politycznych. Wprawdzie Chińczycy wyciągnęli wnioski z doświadczeń radzieckich i własnych, ale charakter instytucji niewiele się zmienił. Oficerowie polityczni w ChALW, oprócz szkolenia i nadzoru ideologicznego, pełnią też funkcje psychologów i kapelanów, i generalnie mają dbać o dobre samopoczucie żołnierzy, a nawet pomagać im w zdobywaniu kwalifikacji zawodowych przydatnych w życiu cywilnym. Jednak część rozkazów, zwłaszcza w marynarce wojennej, ma być efektem konsensusu między oficerem dowodzącym i oficerem politycznym. W warunkach wojennych może to prowadzić do katastrofy.
Zdaniem Heatha pełnoskalowa wojna między Chinami a Stanami Zjednoczonymi to odległa możliwość. Nie wyklucza on działań zbrojnych, zaleca jednak Pentagonowi, aby skoncentrować się na zagrożeniu stwarzanym przez chińskie pociski balistyczne i lotnictwo.
Jak łatwo się domyślić, tezy Heatha wywołały duże poruszenie wśród badaczy chińskich sił zbrojnych. Andrew Ericson z US Naval War College wskazuje, że są tańsze i bezpieczniejsze sposoby na umocnienie władzy KPCh niż rozbudowa sił zbrojnych w tempie niewidzianym od czasów wyścigu zbrojeń z okresu zimnej wojny. Nie buduje się też najliczniejszej floty świata, ani nie rozbudowuje arsenału jądrowego, tylko po to, by zaimponować krajowej publiczności. To zawsze są narzędzia polityki zewnętrznej.
Warto też zwrócić uwagę, że mimo lat czystek i pracy ideologicznej Xi Jinping nadal nie ufa wojskowym, a ci pozostają krnąbrni. Sama ChALW nie jest niezwyciężoną siłą, jak usiłują nas przekonać chińska propaganda i panikarze na Zachodzie. Oczywiście chińskie wojsko nie jest także pod żadnym względem operetkową armią. Prawda leży gdzieś między tymi dwoma skrajnościami, a jak i gdzie indziej, także w Chinach wojna rosyjsko-ukraińska jest uważnie obserwowana i analizowana.
Lista zaniechań i błędów Waszyngtonu jest długa, ale też nie można powiedzieć, że nic nie robi. Komercyjne zdjęcia satelitarne dostarczone przez Planet Labs pokazały niezwykle interesującą rzecz: od końca 2023 roku trwa reaktywacja bazy na Tinianie. Tej samej bazy, z której w trakcie drugiej wojny światowej startowały B-29 Superfortressy bombardujące Japonię. Lotnisko zostało reanimowane, zmodernizowane i jest sukcesywnie rozbudowywane, aczkolwiek nie zbudowano schronohangarów. Do potrzeb wojskowych przystosowywany jest również miejscowy port lotniczy. Trwa także rozbudowa infrastruktury w porcie morskim. Pentagon nie kryje się przy tym ze swoimi działaniami. W ubiegłym roku opublikowano zdjęcia z ćwiczeń na Tinianie z udziałem myśliwców F-22 Raptor.