Lasy zawsze odgrywały w gospodarce majątków ziemskich ważną rolę, spełniając wielorakie funkcje. Dostarczały materiału budowlanego zarówno dla dworu, jak i dla ludności wiejskiej, stąd też w ich pobliżu zazwyczaj funkcjonowały tartaki. Ponadto lasy stanowiły dla dóbr ziemskich stałe i pewne źródło dochodów.
Do końca osiemnastego wieku lasy w obrębie jednych dóbr nie stanowiły oddzielnego działu gospodarki folwarcznej. Dopiero na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku lasy wydzielono z ogółu gruntów dworskich jako odrębną gałąź gospodarki. Tworzenie gospodarki leśnej, poza odłączeniem lasów od użytków rolnych, polegało na wytyczeniu i zmierzeniu granic, podzieleniu lasów na jednostki gospodarcze oraz zorganizowaniu administracji leśnej1.
Opiekę nad lasami sprawowali ludzie odpowiednio przygotowani, zazwyczaj mający odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Początki oświaty poświęconej leśnictwu w Polsce sięgają początku dziewiętnastego wieku, kiedy to przy Uniwersytecie Warszawskim powołano Szkołę Szczególną Leśnictwa. Była to pierwsza polska uczelnia leśna. Równocześnie rozwijała się inna uczelnia, Instytut Agronomiczny w Marymoncie. Początkowo była to szkoła rolnicza, następnie przekształcono ją w rolniczo-leśną, a w 1840 roku zreorganizowano – od tego momentu nosiła nazwę Instytutu Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa z dwoma równoległymi oddziałami: rolniczym i leśnym. W 1861 roku instytut w Marymoncie zamknięto, jego kontynuacją miało być otwarcie dwóch oddziałów, rolniczego i leśnego, powstałego w 1862 roku Instytutu Politechnicznego i Rolniczo-Leśnego w Puławach. Wykłady przerwał w 1863 roku wybuch powstania styczniowego, w którym udział wzięła puławska młodzież2.
Nad całością gospodarki leśnej w dobrach czuwał nadleśniczy. Jego obowiązkiem była znajomość stanu drzewa w powierzonym jego dozorowi lesie. Wydawał on również asygnacje i kwity na drzewo3. Nadleśniczy sprawował również nadzór nad oficjalistami leśnymi: leśniczymi i ich podwładnymi – gajowymi. Podsumowując: nadleśniczy jako szef podstawowej jednostki gospodarczej odpowiadał za stan lasów, organizację pracy i prowadzenie rachunkowości4. Warto podkreślić, że w dobrach włodawskich nadleśniczy miał do pomocy pomocnika (sekretarza), który wyręczał go w czynnościach kancelaryjnych5.
W lasach dóbr zatrudnienie znajdowały osoby, które nie tylko miały odpowiednie przygotowanie zawodowe, ale też cieszyły się zaufaniem właściciela. O oficjalistach leśnych właściciel miał zazwyczaj dobra opinię. W źródłach pracowników określano następująco: „pilni, uczciwi, umiejący czytać i pisać, obznajomieni ze szkółkami, kulturami i tropieniem dziczyzny”6. Właściciele lasów dbali również o żyjącą w nich zwierzynę. Dzięki racjonalnej gospodarce leśnej i walce z kłusownictwem oraz niezłomnej postawie wobec wszelkich klęsk naturalnych rozwijali hodowlę saren, dzików, cietrzewi, kuropatw, bażantów. Dowodem tego były liczne przepisy dotyczące polowań. Przede wszystkim istniał zakaz polowania, dotyczący również oficjalistów leśnych, bez wyraźnego zezwolenia administracji dóbr lub właściciela. Właściciel wydawał tez zgodę na odstrzał określonej liczby drapieżników, to jest wilków i lisów, jeżeli ich pogłowie zbytnio się zwiększyło, co zagrażało innym leśnym zwierzętom. Skóry wilków i lisów leśnicy oddawali do skarbu. Organizując polowania, przestrzegano okresów ochronnych. Zabitą zwierzynę leśnicy dostarczali na wyznaczone miejsce lub sprzedawali, a pieniądze oddawali do kasy. Pod koniec roku leśnicy przedstawiali przełożonemu rachunek zastrzelonej zwierzyny7.
Taki przykład stanowi relacja Jana Sztolcmana (1854–1928) „Polowanie na dziki w Różance”8, opisująca polowanie w okolicznych dobrach Augusta Adama Zamoyskiego, właściciela dóbr włodawskich. Artykuł ukazał się dwa razy drukiem. Pierwszy raz w pierwszym numerze Łowcy Polskiego w 1899 roku, a drugi – w reprincie zbiorczym pierwszego roku wydawniczego 1899 wznowionym specjalnie dla czytelników Łowcy Polskiego w 110. rocznicę powstania pisma.
W relacji można się dowiedzieć o kłuciu dzików w Różance w kluczu włodawskim. Opisano też psiarnię Augusta Adama Zamoyskiego. Warto podkreślić, że obecna w dobrach Zamoyskiego w Różance delegacja (hrabia Ksawery Branicki, hrabia Władysław Zamoyski, pan Aleksander Szwede) mogła mieć plenipotencje na sprawdzenie, jakie są osiągnięcia hrabiego Augusta Adama Zamoyskiego, o czym mogła się dowiedzieć komisja Pierwszej Warszawskiej Wystawy Łowieckiej, a oręż dzików kłutych w Różance prezentowano podczas Pierwszej Warszawskiej Wystawie Łowieckiej (ilustracja powyżej). Również trofea hrabiego Ksawerego Branickiego były prezentowane na tej wystawie (ilustracja poniżej)
Relacja została przepisana w oryginale.
Polowanie na dziki w Różance.
W niedzielę, 5 marca b.r. [1899 – wszystkie przypisy Piotr A. Czyż], udaliśmy się pociągiem kolei Terespolskiej na Brześć do Włodawy, zaproszeni na dziki przez Augusta [Adama] hr. Zamoyskiego. Było nas czterech, a mianowicie hr. Branicki Ksawery, hr. Zamoyski Władysław, p. Szwede Aleksander i piszący te słowa [Jan Sztolcman]. We Włodawie stanęliśmy w poniedziałek, o godzinie 11½, a stamtąd w niespełna trzy kwadranse rącze konie dowiozły nas do Różanki, gdzie nas oczekiwały niespodzianki wspaniałego polowania. Zjadłszy na prędce obiad, udaliśmy zaraz do lasu, gdzie nasza drużynę myśliwską oprócz szanownego gospodarza, wzmocniły siły miejscowe w osobach pp. Pawlasa, nadleśniczego dóbr Różańskich, i Pliszewskiego – plenipotenta hr. Zamoyskiego.
Polowania Różańskie cieszą się od lat dziesięciu zasłużoną sławą. Na zimowych łowach pada tam dziennie sto kilkadziesiąt zajęcy, kilkanaście kozłów, kilka dzików i lisów. Nadto w Różance kwitnie jedyny dzisiaj w naszym kraju, a może i w całej Europie, rodzaj polowania, polegający na kłóciu dzików przy psach. To też najciekawszą dla mnie rzeczą do obejrzenia była psiarnia, z którą już miałem sposobność zapoznać się lat temu kilka na polowaniu w Staszowie.
[Na] Psiarnię różańską składa [się] kilkanaście psów, najrozmaitszego pochodzenia, maści i wielkości. Są to zwykłe wiejskie kundysy, rekrutowane tu i ówdzie w miarę tego, jak się przekonano o ich zajadłości i ciętości w stosunkach z trzodą chlewną. Naprężno będziemy tu szukali rasy lub kształtów; poczciwe Szarki, Burki, Kruczki itp. nie zachwycą nas ani jednym, ani drugim. Niemniej jednak są to wszystko zasłużeni weterani, którzy niejedną ranę odnieśli w zapasach z rozjuszonemi dzikami. Ten ma szyję pokiereszowaną, tamten brzuch cerowany, inny na lędźwiach nosi olbrzymie szramy, ten wreszcie stracił to, co miał najdroższego, słowem ani jednego pomiędzy niemi nie znajdziesz całego.
Najważniejszą, choć najmniej ryzykującą swe życie, osobistością – jeśli nie tak wolno wyrazić – w tej całej drużynie jest „Bodrosz”, rodzaj owczarka, sprowadzonego z Węgier i używanego za tropowca. Jego to puszcza się za tropem zdrowego i postrzelonego dzika. „Bodrosz”, chwyciwszy raz trop, szybko mknie za nim, a skoro zwierza dojdzie, zaczyna głośno naszczekiwać. Zwykle dzik atakowany przez pojedynczego psa, zwraca się ku niemu, nie myśląc bynajmniej uciekać. Wówczas myśliwi podsuwają się, o ile można, najszybciej do miejsca, gdzie pies stanowi; tuż za nimi biegną psiarki, mając każdy po dwa psy na smyczach. Podbiegłszy jak najbliżej do zwierza, na dany znak psiarki winni spuścić wszystkie psy naraz, aby te kupą dopadłszy dzika, mogły go wspólnie nakryć, gdyż inaczej, dochodząc pojedynczo, zwierza spłoszą i nie będą do w stanie utrzymać. Myśliwy ma wtedy o tyle ułatwione zadanie, że może podejść do dzika i skłóć go kordonem.
Ujemną stroną tego rodzaju polowania w Różance są straszne gąszcze. Znaczna część lasu w tym majątku składa się z młodych zagajeń sosnowych tak gęstych, jak szczotka, a ponieważ atakowany zwierz najczęściej w takich zagajnikach się kryje, więc zwykle kłóć go wypada w trudnym do przebycia gąszczu, gdzie w razie zaczepnej ze strony jego akcyi, myśliwy nie jest w stanie uskoczyć na krok jeden. A mimo że dotychczas skłuto w Różance 133 dzików (w tej liczbie przeszło sto niestrzelanych, a między niemi sporo odyńców i wycinków) odbyło się szczęśliwie bez wypadków z ludźmi.
Kłócie dzików w Różance ma swą księgę i swego kronikarza. Na jednej stronicy tej księgi są porobione rubryki, w których się zapisuje data polowania, rewir, w którym dzik został skłutym, nazwy psów użytych do polowania i nazwisko myśliwego, który skłół dzika. Na drugiej zaś stronie hr. August własnoręcznie opisuje wszystkie perypetie polowania. Jako pamiątkę zachowuje się wszystkie szczęki skłutych dzików, które odpowiednio oprawione zdobią przedsionek pałacu Różanieckiego.
Zanim przystąpię do zdania relacji z naszego polowania, opiszę pokrótce samą psiarnię, jako wzorowo urządzoną. Jest to czworobok otoczony wysokim parkanem. Front zajmuje budynek przedzielony na dwoje sienią: na prawo znajduje się kuchnia dla psów, na lewo t. z. lazaret, a którym poszwankowane sztuki przebywają do czasu wyzdrowienia. W koło podwórza znajdują się budy, a raczej jedna wielka buda, w przedniej ścianie której są porobione otwory na psy; każdy pies jest na łańcuchu, i gdy siedzi na zewnątrz, robi wrażenie, jakby był izolowany od reszty towarzystwa; wewnątrz jednak wszystkie psy widzą się wzajemnie, a nawet sąsiadujące ze sobą mogą się zbliżana długość łańcucha. Nad każdym oworem wypisana jest białą farbą nazwa psa. Wewnątrz budy na całej jej długości ciągnie się na stopę lub może więcej nad ziemią pomost, wysłany miękko słomą. Otwory dla psów opatrzone są drzwiami; w razie silnego zimna drzwi zamyka się.
Do wożenia psów na polowanie używa się wielkiego szarabana, zwanego w lokalnej gwarze „tramwayem”, a opatrzonego w koło galeryjką, do której wszystkie psy są przywiązane. Tym sposobem unika się wszelkich nieporozumień pomiędzy temi zaciętymi zapaśnikami. Właściciel ma zawsze ze sobą sztuciec w instrumentami chirurgicznymi do cerowania silnej pokaleczonych.
Zapoznawszy czytelnika z systemem polowania, w Różance, możemy wrócić do naszej relacji.
Brak śniegu utrudnił bardzo zadanie i dlatego nasz szanowny gospodarz był bardzo niespokojny o pomyślny rezultat łowów. Za to pogodę mieliśmy doskonałą, jasne słońce usposabiało wesoło całe towarzystwo, a mrozik kilkostopniowy, przy ostrym wietrze szczypał nas nieco w uszy. Polować mieliśmy ze sztucerami, a tylko postrzałków brać psami i dokółować.
Cały las Różański jest doskonale do polowania urządzony. Regularnie linie, przecinają go na wszystkie strony. A chociaż linie te są bardzo wąskie, to niemniej zajmują one około 50 włók na całej przestrzeni lasu. Niektóre z nich zaorywa się i obsiewa bulwą, lub innemi roślinami pastewnemi. W zagajeniach, aby ułatwić nieco strzały, chojaki są podkrzesane przy liniach na odległość kilku kroków po obu stronach, a przed stałemi stanowiskami porobione małe przecinki, ułatwiające spostrzeżenie zwierza, gdy ten do linii dochodzi.
Ponieważ dziki trzymają się przeważnie najbardziej gęstych zagajeń, więc i zadanie prowadzącego łowy polegało głównie na pędzeniu tych kultur. Pierwszego zaraz dnia, jakkolwiek zaczęliśmy polować dopiero koło 2-ej po południu, udało nam się mieć na rozkładzie trzy dziki, z których jeden piękny pojedynek (350 funtów) legł od kuli hr. Augusta.
Najlepiej powiodło nam się polowanie dopiero drugiego dnia, to jest we wtorek 7 marca, w dniu tym bowiem padło 7 dzików i 2 lisy. Było tam i kilka pudeł, lecz takowe łatwo wytłumaczyć się dają wązkością linij i strasznym gąszczem po obu stronach. Zauważyliśmy też, że nie tylko dziki, ale nawet i lisy w gąszczu tym wykorzystują zwykle do ostatniej chwili i dopiero wyskakują niespodzianie, gdy obławnicy są już na odległość kilkunastu kroków od linii. Dnia tego obława przeszła obok, niezauważywszy dużego zabitego pojedynka, a jednak ludzie szli na odległość zaledwie kilku kroków jeden od drugiego. Na dwa postrzelone dziki puszczaliśmy psy i wzięte przez nie dokłówaliśmy. Dzień 8 marca był znacznie gorszy, gdyż padło tylko 3 dziki (jeden pojedynek 375 funtów, zabity przez hr. Augusta), lecz dnia tego było więcej pudeł, jak sztuk zabitych.
Wreszcie ostatni dzień (9 marca) dał nam 5 dzików, w liczbie których – na szczęście – 3 prośne lochy. Trudno było jednak ustrzedz się od zabicia macior, tak strzały do dzików były niespodziane i zrywcze.
Gdy dnia następnego szykowaliśmy się do odjazdu, spoglądaliśmy dumnie z okien pałacu różańskiego na szubienicę, ustawioną vis a vis, na której majestatycznie wisiało 18 dzików (w nich liczbie 3 pojedynki) i 2 lisy. Podziękowaliśmy Szanownemu Gospodarzowi za prawdziwą ucztę myśliwską, jakiej nam dostarczał, z żalem opuściliśmy Różankę, bo chwile tam spędzone zaliczamy, do najmilszych.
Świetny rezultat łowów, wobec kompletnego braku śniegu, zawdzięczać należy w znacznej części p. Pawlasowi, nadleśnemu dóbr Różańskich, którzy nadzwyczaj umiejętnie całe polowanie prowadził.
Jan Sztolcman
Przypisy
1. Zagadnienia ekonomi leśnictwa, Warszawa 1969, s. 51.
2. B. Szymański, Szkolnictwo leśne w Królestwie Polskim, [w:] Twórczy i organizatorzy leśnictwa polskiego na tle jego rozwoju, prac. pod red. A. Żabko-Potopowicz, Warszawa 1974, ss. 122, 125–126, 128.
3. Właściciele lasów, na których ciążą serwituty, są obowiązani w końcu każdego roku (pomiędzy 1 października i 1 grudnia) dostarczyć – we wsiach i osadach – miejscowemu wójtowi gminy, w miastach zaś – prezydentom lub burmistrzom bilety, dla dostarczenia ich właściwym osobom, mającym prawo do użytkowania ze służebności, w takiej liczbie, jaka jest im niezbędna dla otrzymania, w następującym z dniem 1 stycznia roku wykazywanych w tabelach likwidacyjnych lub nadawczych ilości: fur, wiązek lub wózków opału, albo też drzewa na naprawę budowli i ogrodzeń. Zbiór ustaw włościańskich obowiązujących w Królestwie Polskim, ułożyli i opatrzyli Feliks Brodawski i Józef Kaczkowski, Warszawa 1918, s. 181.
4. Instrukcje gospodarcze dla dóbr magnackich i szlacheckich z XVII–XIX wieku, oprac. B. Baranowski, t. I, Wrocław 1958, ss. 268–278.
5. A. Hucz, Gospodarka leśna w dobrach włodawskich Zamoyskich w latach 1837–1917, [w:] Radzyński Rocznik Humanistyczny, t. III, Radzyń Podlaski 2005, s. 80.
6. Tamże.
7. Instrukcje gospodarcze dla dóbr magnackich…, ss. 123–124.
8. J. Sztolcman, Polowanie na dziki w Różance, [w:] Łowiec Polski. Dwutygodnik ilustrowany, poświęcony myślistwu, broni i hodowli psów myśliwskich, nr 1, rok I, Warszawa 20 marca / 1 kwietnia 1899 r., ss. 3–6.