Miniony rok w tureckiej marynarce wojennej upłynął pod znakiem dużych napięć w relacjach z Grecją – sąsiadem i sojusznikiem z NATO. Z tym wiązała się też stała chęć do zwiększenia potencjału, a w szczególności większej projekcji siły w regionie Morza Śródziemnego i daleko poza nim. Wykonano pierwszy krok: wprowadzono do służby pierwszy turecki „lotniskowiec”, co zbiegło się z obchodami stulecia republiki. Obecny rok rozpoczął się dla Türk Deniz Kuvvetleri znakomicie, przynajmniej w sferze deklaratywnej.

Podczas posiedzenia Komitetu Wykonawczego Przemysłu Obronnego pod przewodnictwem samego prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, które odbyło się 3 stycznia w Stambule, zatwierdzono wszczęcie prac projektowych siostrzanej jednostki wielozadaniowego okrętu desantowego TCG Anadolu. Powstać mają również cztery nowe fregaty typu İstanbul, nowe okręty desantowe i przeciwminowe. Po zbudowaniu tych jednostek Türk Deniz Kuvvetleri będzie bliska posiadania floty pełnomorskiej oraz dominującej pozycji na Morzu Egejskim i Czarnym. Te założenia mają iść w parze z dążeniem do strategicznej autonomii tureckiego przemysłu morskiego.



Turcy od kilku lat zapowiadali budowę bliźniaka Anadolu – nazwanego Trakya – jako wzmocnienie okrętu flagowego. Przełomem miało być stulecie Republiki Tureckiej. 29 października Erdoğan wygłosił przemówienie, w którym zasygnalizował istnienie porozumienia z Hiszpanią w sprawie budowy nowego okrętu (Anadolu oparty jest na projekcie Juana Carlosa I), brakowało jednak konkretów. Wydaje się, że decyzje podjęte na początku stycznia są grą na zwłokę, aby przekonać opinię publiczną o dynamizmie działań ministerstwa obrony.

Współpraca przemysłowa z Navantią, która brała udział w konstruowaniu Anadolu, nie jest zaskakująca, ale wciąż trudno dopatrzeć się konkretów. Nie może dziwić parcie Ankary na posiadanie dwóch wielozadaniowych okrętów desantowych. Okresowe przeglądy i remonty TCG Anadolu sprawią, że Türk Deniz Kuvvetleri pozostanie bez zdolności do reagowania w basenie Morza Śródziemnego. Te same dylematy stoją przed Francuzami, których budowa nowego lotniskowca nadal jednocześnie łączy i dzieli. Co więcej, Turcy jeszcze niespełna cztery lata temu myśleli o trzech okrętach lotniczych, ale wiele planów wzięło w łeb.

Ważne decyzje zapadły również w sprawie budowy czterech fregat nowej generacji typoszeregu İstanbul, opracowanych w ramach programu MİLGEM. Składa się on z trzech podprogramów, a İstanbul to środkowy element. Tutaj komitet wykonawczy był bardziej konkretny i zatwierdził budowę czterech fregat; po ich przekazaniu marynarce liczba okrętów skonstruowanych w ramach programu MİLGEM sięgnie dwunastu.

TCG Anadolu cumujący w Izmirze.
(BSRF, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)



W kwietniu ubiegłego roku podpisano umowę wykonawczą w sprawie budowy trzech pozostałych fregat – Izmir (F 516), İçel (F 517) i İzmit (F 518). Okręty powstaną w trzech różnych stoczniach w okresie trzydziestu sześciu miesięcy. Zastąpią w służbie cztery fregaty typu Yavuz (MEKO 200): Yavuz (F 240), Turgutreis (F 241), Fatih (F 242) i Yıldırım (F 243) – służące w tureckiej marynarce od późnych lat 80.

Innymi słowy w służbie pojawi się osiem, a nie, jak zakładano wcześniej, cztery, fregaty typu İstanbul. Decyzja ta ma jeszcze jeden ważny skutek. Zamyka drogę do pozyskania brytyjskich fregat typu 23, o którym było głośno na początku ubiegłego roku. Wówczas tureckie media informowały, że domknięta jest umowa na zakup trzech lub czterech jednostek. Domysły takie powstały po wizycie ministra obrony Turcji Hulusiego Akara w Londynie i spotkaniu z brytyjskim odpowiednikiem Benem Wallace’em. Londyn – który swoje wysłużone fregaty będzie zastępował nowszymi typu 26 i 31 – również miałby mieć w tym interes.

To, co Turcy przedstawiają jako sukces, jest w istocie porażką. Cztery okręty, które teraz będą fregatami, pierwotnie miały być niszczycielami obrony przeciwlotniczej HSHM (Hava Savunma Harbi Muhribi) typu TF-2000. Według dotychczasowych założeń prototypowy niszczyciel miał pojawić się w służbie w 2027 roku. Następne nie miały sprecyzowanych dat oddania do służby. Jakie by one nie były, i tak trudno będzie dotrzymać harmonogramu. Mają powstać cztery sztuki, a według oficjalnych informacji w marcu 2023 roku przydzielono już pierwsze środki finansowe. W praktyce budowa nie posuwa się do przodu. Plany Ankary są jednak daleko idące, gdyż ogółem do ochrony przeciwlotniczej grup bojowych okrętów i terytorium tureckiego ma być potrzebne osiem takich jednostek.



Ankara niezmiennie dąży do progresywnego wzmacniania potencjału marynarki wojennej, co jest przejawem mocarstwowej polityki w regionie i ma dać możliwość interwencji w basenie Morza Śródziemnego. Ciągle niespokojne pozostają relacje z Grecją, w których tle istnieje konflikt o wyspy na Morzu Egejskim, a także interesy w Syrii i wolę wspierania Chalify Haftara w Libii. Turcja chciałaby przeciwdziałać realizacji projektu Gazociągu Wschodniośródziemnomorskiego, którym ma płynąć gaz z Izraela via Cypr do Grecji i Włoch.

W ciągle żywych greckich ideach rozciągnięcia wyłącznej strefy ekonomicznej wokół Krety Ankara widzi zagrożenie interesów narodowych. Budowa silnej marynarki wojennej ma dać poczucie bezpieczeństwa, a także potencjał do rywalizacji. Turcja nadal jest wierna opracowanej w pierwszej dekadzie XXI wieku pod przewodnictwem admirała Cema Gürdeniza koncepcji „Błękitnej Ojczyzny” (Mavi Vatan), mającej na celu uczynienie z tego kraju potęgi morskiej.

Zobacz też: Pentagon: tysiące tanich autonomicznych dronów lekiem na przewagę ilościową Chin

T.C. Millî Savunma Bakanlığı