Chińska korporacja AVIC prawdopodobnie otrzymała zamówienie na dostawę samolotów szkolno-treningowych Hongdu L-15 (znanych też w Chinach pod oznaczeniem JL-10) do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Rządowy tabloid Global Times napisał w tym tygodniu, że umowę podpisano w trakcie targów IDEX w Abu Zabi, gdzie AVIC zaprezentowała model maszyny w konfiguracji lekkiego samolotu bojowego (JL-10B/L-15B) z najnowszą modyfikacją: odbierakiem paliwa do tankowania w powietrzu.

Na razie nie ma pewności co do skali zamówienia, ale w ubiegłym roku ministerstwo obrony ZEA mówiło o chęci pozyskania dwunastu egzemplarzy z opcją na kolejne trzydzieści sześć. Według doniesień medialnych zamiar ten przekuto w formalne zamówienie. Nie wiadomo także, czy Emiraty zdecydowały się na samoloty czysto szkolno-treningowe czy też szkolno-bojowe.



Pojawiła się za to inna wyjątkowo interesująca informacja na temat tych maszyn. Prawdopodobnie przesiądą się na nie piloci zespołu akrobacyjnego Fursan al-Imarat (znanego na Zachodzie jako Al Fursan lub The Knights). Obecnie ekipa lata na siedmiu włoskich Aermacchi MB-339NAT, zasadniczo tożsamych z MB-339PAN używanymi przez Frecce Tricolori. Modyfikacja do tego standardu obejmuje przede wszystkim instalację wytwornicy dymu i demontaż zbiorników paliwa umieszczonych na końcach skrzydeł.

W MB-339PAN/NAT, podobnie jak choćby w Hawkach T.1 używanych przez Red Arrows, stosuje się wytwornicę dymu opartą na dyszy wstrzykującej olej mineralny tuż za wylotem dyszy silnika. Naturalnie powstaje w ten sposób biały dym, do którego w razie potrzeby można dodać barwniki. Fursan al-Imarat używają czterech kolorów dymu dobranych na wzór flagi ich kraju: czerwonego, białego, zielonego i (jako jedyni na świecie) czarnego. MB-339 zabiera olej w dwóch zbiornikach podwieszanych pod skrzydłami, natomiast Hawk – w jednym zbiorniku podkadłubowym o pojemności 318 litrów.

Fursan al-Imarat.
(Vitaly V. Kuzmin, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Oczywiście zespół akrobacyjny nie potrzebuje dwunastu (a tym bardziej czterdziestu ośmiu) samolotów. Siły powietrzne ZEA potrzebują z kolei pilnego odświeżenia swojej floty samolotów szkolenia zaawansowanego. Obecnie w służbie pozostaje dwanaście Hawków – najnowocześniejsze egzemplarze z blisko pięćdziesięciu pozyskanych w latach 80. i 90. – oraz dwanaście MB-339. Głównymi samolotami w tej kategorii są turbośmigłowe Pilatusy PC-21 (w latach 2017–2019 dostarczono dwadzieścia pięć egzemplarzy). To wprawdzie bardzo udana i zaawansowana konstrukcja, nadająca się do użycia w fazie LIFT, ale ZEA chcą używać samolotów odrzutowych.



Wydaje się, że to pragnienie wynika pod wieloma względami z kwestii prestiżowych, ale w ostatecznym rozrachunku przyczyna ma niewielkie znaczenie. Skoro ZEA chcą mieć odrzutowe samoloty szkolne – to będą mieć. Jest więc mało prawdopodobne, aby L-15 miały służyć nad Zatoką Perską wyłącznie jako samoloty bojowe (i akrobacyjne). Z drugiej strony aż czterdzieści osiem samolotów szkolnych to dużo tylko na potrzeby szkolenia.

Być może założenie jest takie, że pierwsze dwanaście maszyn zostanie skierowanych do zadań pokazowych i szkolnych, a pozostałe trzydzieści sześć – o ile zamawiający postanowi skorzystać z opcji – zostanie rozdzielone między eskadry bojowe i szkolne. Należy pamiętać, że siły powietrzne ZEA cenią sobie lżejsze i tańsze w użyciu samoloty bojowe. Widać tu różnicę między na przykład Katarem, który wprawdzie widzi pewne zagrożenie w Arabii Saudyjskiej, ale upatruje swojego bezpieczeństwa głównie w niepodważalnej pozycji w międzynarodowym systemie finansowym (stąd zakupy trzech typów samolotów bojowych w USA, Wielkiej Brytanii i Francji) a państwem prowadzącym wojnę i potrzebującym sprzętu prawdziwie bojowego.

W Jemenie, gdzie Arabia Saudyjska i ZEA toczą wojnę, nie oglądając się na cierpienie ludności cywilnej, przeciwnikiem są bojownicy Ansar Allah wspierani przez Iran. Dzięki dostawom z państwa ajatollahów bojownicy dysponują więc stosunkowo nowoczesnymi pociskami balistycznymi, ale nie mają żadnego lotnictwa ani zaawansowanego uzbrojenia przeciwlotniczego. Jest to konflikt asymetryczny par excellence.



Na potrzeby tej wojny ZEA pozyskały około dwudziestu pięciu samolotów przeciwpartyzanckich IOMAX AT-802i, a obecnie trwają prace nad większym turbośmigłowym samolotem uderzeniowym Calidus B-350, który można by porównać z amerykańskim A-1 Skyraiderem. L-15B wpisywałby się w ten sam trend: użycia samolotów bojowych tańszych w zakupie i użytkowaniu niż F-16 czy Rafale’e. Nowoczesne myśliwce wielozadaniowe lepiej oszczędzać na konfrontację z bardziej wymagającym przeciwnikiem, choćby bezpośrednio z Iranem.

JL-10/L-15 ma 9,8 metra długości i 12,27 metra rozpiętości, jest więc minimalnie większy od L-39 Albatrosa. Prototyp oblatano 13 marca 2006 roku. Za sterami zasiedli wówczas pułkownicy Yang Yao i Zhang Jingting. Wersja uzbrojona L-15B ma dziewięć stanowisk, na których można podwiesić między innymi pociski powietrze–powietrze PL-5, bomby kierowane LS-6 czy zasobniki z działkiem kalibru 23 milimetry.

Napęd stanowią dwa silniki AI-222K-25F z dopalaczem produkowane przez ukraińską Motor Sicz, umożliwiające rozpędzenie maszyny do prędkości Mach 1,4. Na pierwszy rzut oka wersję bojową można rozpoznać po antenach systemu identyfikacji swój–obcy (IFF). Trudno nie dostrzec ich podobieństwa do anten IFF na myśliwcu wielozadaniowym F-16 Fighting Falcon, zwanych potocznie bird slicers.



Pierwszym zagranicznym nabywcą tych samolotów została Zambia. Pewna liczba maszyn trafiła do lotnictwa marynarki wojennej Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Wiadomo, że dwanaście egzemplarzy otrzymał utworzony w 2018 roku w prowincji Shandong Uniwersytet Lotnictwa Morskiego MWChAL‑W (trwają też prace nad pełnoprawną wersją pokładową). Z kolei w siłach powietrznych służy według raportu The Military Balance 2023 ponad pięćdziesiąt egzemplarzy.

W kontekście chińskiej obecności na targach IDEX dodajmy jeszcze, że wystawiono również modele ciężkiego samolotu transportowego Y-20 i samolotu bojowego nowej generacji FC-31. Mało prawdopodobne, żeby ZEA były zainteresowane tym pierwszym, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Osiem C-17 z powodzeniem wypełnia zadania transportu lotniczego najcięższych ładunków. Emiraty miały jednak duży apetyt na F-35, ale ze względów politycznych z transakcji nic nie wyszło. Global Times twierdzi, że na korzyść FC-31 przemawiają właśnie „trudności Stanów Zjednoczonych w promowaniu F-35 w regionie”.

Zobacz też: „Czarna Owca” przesiadła się z Harrierów na F-35B

Xu Zheng, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International