Niespełna miesiąc po podwodnym zderzeniu USS Connecticut można wreszcie powiedzieć coś konkretnego o tym wciąż tajemniczym zdarzeniu i jego konsekwencjach. W dowództwie US Navy zapadły już pierwsze konkretne decyzje, wyszły też na jaw pierwsze – jeszcze nieoficjalne – informacje o uszkodzeniach okrętu. Nie wiadomo niestety, kiedy drugi z zaledwie trzech okrętów typu Seawolf wróci do służby ani nawet, czy w ogóle wróci.

Najważniejsze, przynajmniej w krótkiej perspektywie czasowej, decyzje dotyczą kwestii personalnych. Szef 7. Floty, wiceadmirał Karl Thomas, podjął decyzję o zdjęciu komandora porucznika Camerona Aljilaniego ze stanowiska dowódcy okrętu i komandora podporucznika Patricka Cashina ze stanowiska zastępcy dowódcy. Poza oboma oficerami usunięty został także chief of the boat, czyli najstarszy stopniem podoficer na okręcie – Cory Rodgers. Te trzy stanowiska na amerykańskich okrętach są określane mianem Wielkiej Trójki.

Według komunikatu opublikowanego przez marynarkę wojenną, „Thomas uznał, że rozsądek, rozważne podejmowanie decyzji i trzymanie się wymaganych procedur w planowaniu nawigacji, praca zespołu wachtowego i zarządzanie ryzykiem mogłyby zapobiec incydentowi”. Tymczasowym dowódcą okrętu został komandor John Witte, jego zastępcą – komandor porucznik Joe Sammur, a chief of the boat – starszy chorąży sztabowy Paul Walters.



Wiceadmirał Karl Thomas rozmawia z załogą USS Connecticut (SSN 22). Po jego prawej stoi komandor porucznik Cameron Aljilani. Zdjęcie z sierpnia tego roku.
(US Navy / Mass Communication Specialist 1st Class Amanda S. Kitchner)

Trudno powiedzieć, czym dokładnie zawiniła stara Wielka Trójka. Niepodobna sobie wyobrazić, żeby Aljilani kazał nawigatorowi ignorować mapę i iść całą naprzód tak, jakby to podwodne góry miały ustępować przed okrętem. Bardziej prawdopodobny jest scenariusz, o którym mówi jeden z oficerów Czerwonego Października w jednej z najlepszych scen tego kultowego filmu. Oficer ten, notabene grany przez naszego rodaka Artura Cybulskiego, kwituje zapewnienia nawigatora o precyzji jego pracy krótkim: „O ile mapa jest wystarczająco dokładna”.

Kształt dna morskiego zmienia się w toku aktywności sejsmicznej, a mapy bywają niedokładne na skutek dezaktualizacji. 8 stycznia 2005 roku USS San Francisco (SSN 711) uderzył w zbocze góry opodal Guamu. Wówczas życie stracił 24-letni marynarz, a blisko stu zostało rannych. Zniszczeniu uległ sonar i przedni zbiornik balastowy, a okrętowi przez pewien czas groziło zatonięcie. Mimo że na mapach, w które wyposażony był okręt, feralna góra nie figurowała, dowódcę San Francisco uznano winnym szeregu zaniedbań, usunięto ze stanowiska i ukarano naganą. Być może kolejny dowódca nie dochował ostrożności.

A co z samym USS Connecticut? Dochodzenie ustaliło, że okręt zderzył się z podwodną górą na Morzu Południowochińskim. Mimo że US Navy nie ujawniła żadnych informacji o uszkodzeniach, dzięki komercyjnym zdjęciom satelitarnym, które zaczęły krążyć w internecie w drugiej połowie października, można wyciągnąć pewne wnioski. Na podstawie takiego zdjęcia jeden z użytkowników Reddita sporządził przydatny diagram, który zamieszczamy poniżej i z którego widać, że obecnie Connecticut stoi w guamskiej bazie bez dziobu.



Co istotne, nie znaczy to, że dziób został całkowicie zniszczony w zderzeniu z górą. Być może kopułę osłaniającą aparaturę sonarową po prostu zdjęto. Krążą jednak pogłoski, że cała kopuła została dosłownie oderwana wskutek zderzenia i obecnie spoczywa gdzieś na dnie Pacyfiku. To z kolei każe zadać pytanie o stan sonaru dziobowego. Wydaje się niemożliwe, żeby tak poważne zniszczenia zewnętrznej struktury okrętu nie przełożyły się nijak na stan hydrofonów.

Dziobowy zespół aparatury sonarowej BQQ-5D na Seawolfach wygląda jak na poniższej ilustracji. Większe urządzenie na górze (wraz z otaczającą je kratownicą) to zespół sonaru pasywnego. Mniejsze, czarne urządzenie na dole to sonar aktywny.

(US Navy)

Z kolei serwis USNI News informował 27 października, że na okręcie doszło również do uszkodzenia dziobowych zbiorników balastowych. Właśnie dlatego musiał on przebyć drogę z powrotem na Guam na powierzchni, mimo że uszkodzenia dziobu, choć poważne, same w sobie nie pozbawiły okrętu możliwości zanurzenia.



US Navy opublikowała też oficjalne zdjęcie, na którym Connecticut jest bohaterem drugiego planu. Formalnie przedstawia ona sekretarza marynarki wojennej Carlosa Del Toro, który odwiedził Guam kilka dni temu, w towarzystwie dowódcy tendra okrętów podwodnych USS Emory S. Land (AS 39), komandora Andrew Ringa.

(US Navy / Mass Communication Specialist 1st Class Victoria Kinney)

Z prawej strony kadru widać jednak kiosk pechowego okrętu podwodnego. Dziób jest zasłonięty, ale brak jakichkolwiek uszkodzeń na kiosku dowodzi, że Connecticut uderzył w coś, co znajdowało się na tej samej głębokości lub poniżej, co automatycznie zwiększa prawdopodobieństwo, że doszło do uderzenia w dno morskie.

Serwis The War Zone zwraca uwagę, że Del Toro odbywa tournée po Indo-Pacyfiku, obejmujące wizyty między innymi w Japonii, Korei Południowej i Papui-Nowej Gwinei. Trudno więc się dziwić, że znalazł też czas na wizytę na Guamie, aby przyjrzeć się z bliska sprawie dumy amerykańskiej floty podwodnej. Seawolfy uchodzą bowiem za jej śmietankę – najcichsze (między innymi dzięki systemowi aktywnego tłumienia drgań i napędowi wykorzystującemu pędnik strumieniowy) i najgroźniejsze SSN-y służące pod amerykańską banderą.

US Navy zapowiedziała już, że okręt będzie remontowany w swojej bazie macierzystej – Kitsap-Bremerton w stanie Waszyngton. Wcześniej spekulowano, że remont może być wykonywany na Hawajach, gdzie znajduje się najbliższy suchy dok, w którym można prowadzić zakrojone na dużą skalę prace przy okręcie podwodnym. W ten sposób uszkodzony Connecticut miałby o 3 tysiące kilometrów krótszą drogę do przebycia.



Tak czy inaczej Connecticut będzie musiał jednak przejść całą drogę na powierzchni, co w naturalny sposób czyni zeń dogodny cel misji szpiegowskich prowadzonych przez Chiny i Rosję. Można przypuszczać, że Amerykanie załatwią na tę okazję eskortę w postaci kilku wielozadaniowych okrętów podwodnych i niszczycieli. Obecnie Emory S. Land wykonuje prace, dzięki którym Connecticut ma być w stanie dotrzeć na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych.

A skoro o Chinach mowa, rządowa tuba propagandowa Global Times opublikowała dziś artykuł, w którym pisze o „domaganiu się prawdy” w sprawie wypadku Connecticuta. Petycja zorganizowana przez GT zebrała już 322 tysiące podpisów, a chińskie ministerstwo spraw zagranicznych kilkakrotnie wyrażało zaniepokojenie w związku z możliwym wyciekiem radioaktywnym i wzywało Amerykanów do przyjęcia odpowiedzialnej postawy. Waszyngton podkreśla, że nie doszło do żadnych uszkodzeń w przedziale reaktora i że nie nawiązał żadnej komunikacji dyplomatycznej z ChRL w tej sprawie.

USS San Francisco (SSN 711) w suchym doku na Guamie.
(US Navy / Photographer’s Mate 2nd Class Mark Allen Leonesio)



Tajemnicą poliszynela jest to, że cała trójka Seawolfów jest regularnie wykorzystywana do zadań zwiadowczych i szpiegowskich. Dotyczy to szczególnie okrętu numer trzy, USS Jimmy Carter (SSN 23). Jest on o 30 metrów dłuższy od pozostałych dwóch jednostek, ponieważ w kadłub wmontowano dodatkową sekcję umożliwiającą wszechstronną współpracę z nurkami i bezzałogowymi pojazdami podwodnymi oraz prowadzenie działań ratowniczych i badawczych. Nieoficjalnie wiadomo, że Jimmy Carter dysponuje także zdolnością zakładania podsłuchów na podmorskie kable światłowodowe.

Mimo że Connecticut nie ma tak specjalistycznego wyposażenia, nie należy lekceważyć jego potencjału w roli okrętu zwiadowczego. Jego utrata stanowiłaby dla US Navy wyjątkowo bolesny cios. Wciąż nie można wykluczyć, że Connecticut będzie potrzebował wieloletniego remontu, kosztującego najpewniej kilkadziesiąt milionów dolarów. Jako że istnieją tylko trzy Seawolfy, nie może być mowy o zaczerpnięciu sekcji kadłuba z bliźniaczej jednostki (w ten właśnie sposób naprawiono USS San Francisco).

Zobacz też: RPA staje się bazą terrorystów w Afryce Południowej

US Navy