MAC – czyli „MC-130J Amphibious Capability” – to jedna z najbardziej oryginalnych koncepcji, które pojawiły się w amerykańskich siłach zbrojnych w ostatnich latach. Mogłoby się wydawać, że przerobienie poczciwego Herculesa (nawet w zmodyfikowanej konfiguracji „komandoskiej”) to tylko wizja mająca sugerować przyszłe potrzeby i kierunki rozwoju. Ale MAC naprawdę powstanie. Tyle że z opóźnieniem. Pierwotny harmonogram zakładał oblot pod koniec roku kalendarzowego 2022, zaktualizowany – w tym roku. Teraz okazuje się, że trzeba będzie poczekać jeszcze co najmniej dwa lata.

Opisywaliśmy koncepcję szerzej w tym artykule. Tutaj przypomnijmy tylko, że jest to jeden z rozlicznych pomysłów na zwiększenie potencjału amerykańskich sił zbrojnych w ewentualnej wojnie z Chinami. Przygotowując się do walki wewnątrz chińskich baniek antydostępowych, Korpus Piechoty Morskiej zakłada, że jego marines będą operować w niedużych, wysoce mobilnych i autonomicznych oddziałach, nastawionych – oprócz zdobywania lub bronienia kluczowych wysp – także na zwalczanie celów powietrznych i morskich, aby zapewnić US Navy większą swobodę operacyjną.



Wodnosamoloty mają być odpowiedzią na pytanie: jak zaopatrywać takie izolowane pododdziały w głębi nieprzyjacielskiej strefy przeciwdziałania? Użycie takich maszyn będzie stanowiło dla przeciwnika wyzwanie, ponieważ nie wystarczy monitorowanie wszystkich lotnisk i lądowisk w danym rejonie. MAC będzie mógł wylądować właściwie w dowolnym miejscu oceanu, a ograniczeniem będzie jedynie pogoda i wysokość fali. MAC będzie mógł wykonywać także inne zadania, choćby SAR/CSAR.

Nie wiadomo jeszcze, jak dokładnie będzie wyglądać MAC. Najczęściej pokazywana koncepcja zakłada montaż pod kadłubem Herculesa dwóch dużych pływaków. Maszyna ma być zdolna do lądowania na wodzie i na lądzie bez zmiany konfiguracji, co oznacza, że pływaki powinny być wyposażone w chowane podwozie.

Szkopuł w tym, że MAC jest projektem nie US Marine Corps czy US Navy, ale Dowództwa Operacji Specjalnych (SOCOM), które od dawna jest miłośnikiem statków powietrznych niewymagających użycia klasycznych pasów startowych. Wydaje się, że wpychanie MAC-a innym rodzajom sił zbrojnych to jedynie sposób na rozłożenie obciążeń budżetowych. Dla potrzeb marynarki wojennej dużo lepszym rozwiązaniem wydaje się choćby Liberty Lifter.

Niezależnie od tego, kto ma być użytkownikiem MAC-a, SOCOM wciąż zamierza doprowadzić program do pomyślnego zakończenia. Pułkownik Ken Kuebler, zarządzający programami samolotowymi SOCOM-u (a więc między innymi programem MAC), potwierdził, że pływakowy MC-130J wciąż jest rozwijany, a opóźnienia nie oznaczają że projekt zostanie wyrzucony do kosza na śmieci.



Obecnie trwają testy hydrodynamiczne z użyciem pomniejszonego modelu, a niebawem ma nastąpić ocena krytyczna projektu, od której zależy, czy dostanie on zielone światło. Według Kueblera jest szansa, iż jeszcze w tym roku zobaczymy wstępną demonstrację (cokolwiek by to miało oznaczać), a demonstrację pełnej zdolności SOCOM chce zorganizować za dwa lub trzy lata. Nie ujawnił jednak, dlaczego po raz kolejny doszło do opóźnienia.

SOCOM prosi o 15 milionów dolarów na prace nad programem MAC w roku budżetowym 2024. To o 5 milionów więcej niż rok wcześniej. Kuebler tymczasem ujawnił, że MAC nie jest jedyną koncepcją analizowaną przez SOCOM w dziedzinie wodnosamolotów i, szerzej, statków powietrznych działających niezależnie od klasycznych pasów startowych. Amerykanie między innymi rozmawiali z Japończykami w sprawie łodzi latającej ShinMaywa US-2.

Japońska konstrukcja ma wszystkie zalety maszyny stworzonej od początku do takich zadań, jakie ma wypełniać MAC. Jej główną zaletą jest stosunkowo niska prędkość startu i lądowania (prędkość przeciągnięcia to zaledwie 90 kilometrów na godzinę) oraz zdolność lądowania na falach o wysokości 2,7 metra, co odpowiada stanowi morza 5. Samolot ma też podwozie kołowe, a do tego wykorzystuje te same silniki co C-130J – Rolls-Royce AE 2100. Zastosowano też szereg instalacji (z osobnym silnikiem LHTEC T800) mających kontrolować ruch zarówno wody, jak i powietrza wokół płatowca.



US-2 ma zaletę w postaci wielozadaniowości – może być samolotem transportowym albo poszukiwawczo-ratowniczym, może wykonywać zadania ZOP, a w okresie pokoju może walczyć z pożarami. A gdyby AFSOC się upadł, US-2 z pewnością dałoby się zintegrować z całym pakietem wyposażenia specjalistycznego MC-130J.

SOCOM we współpracy z agencją Departamentu Obrony do spraw rozwoju zaawansowanych projektów badawczych DARPA analizuje także koncepcje szybkich samolotów pionowego startu i lądowania. Bell już dwa lata temu zaprezentował wizję maszyny tej klasy, łączącej cechy tiltrotora V-22 Osprey i klasycznego samolotu o napędzie odrzutowym.

Gunship bezlaserowy

Wśród wyspecjalizowanych Herculesów we flocie AFSOC-u, czyli dowództwa operacji specjalnych US Air Force, znajdują się także samoloty wsparcia bezpośredniego AC-130J Ghostrider. To najnowsze wcielenie klasycznych gunshipów znanych od czasów wojny wietnamskiej. ​AC-130J powstają przez modyfikację istniejących MC-130J. Zdejmowane są zasobniki do tankowania w powietrzu, a na ich miejsce pojawiają się węzły z podwieszonym uzbrojeniem precyzyjnym.

AC-130J Block 10 dysponuje też uzbrojeniem przenoszonym we wnętrzu kadłuba: działkiem kalibru 30 milimetrów oraz bombami GBU-39 SDB (kierowanymi za pomocą GPS) zrzucanymi przez tylną rampę. W wersji Block 20 pojawiła się haubica kalibru 105 milimetrów, stanowiąca od kilkudziesięciu lat swoisty symbol maszyn tej klasy, i system samoobrony. Z kolei w wersji Block 30 – dostarczanych od 2019 roku – wprowadzono głównie zmiany w awionice, czujnikach oraz systemach łączności i zarządzania walką. A już od 2016 roku planowane jest wyposażenie części AC-130J w broń laserową o dużej mocy (AHEL).

Wszystko wskazuje, że te plany spalą na panewce. Wprawdzie wciąż aktualny jest harmonogram zakładający próby systemu na pokładzie samolotu latem tego roku, ale jak informuje The War Zone, będzie to nie koniec, ale dopiero początek wyboistej drogi. Mimowolnym winowajcą są tu Ghostridery Block 30, które po wprowadzonych modyfikacjach nie mają już miejsca na zainstalowanie „działka” laserowego w przewidzianym dlań miejscu pod kadłubem.



AFSOC postanowił wstrzymać modernizację ostatniej pary Ghostriderów Block 20 właśnie po to, aby mieć maszyny nadające się do prób AHEL-a. I owszem, próby najpewniej się odbędą, ale co dalej – nie wiadomo. Konieczna byłaby zmiana projektu i rozpoczęcie integracji (a także prób) praktycznie od zera.

Tymczasem w kontekście reorientacji amerykańskich sił zbrojnych na konflikt na Pacyfiku nie wiadomo, czy gunshipy w ogóle będą miały rację bytu. Niedawno poruszaliśmy ten temat, pisząc o śmigłowcach ratownictwa bojowego HH-60W. Amerykanie obawiają się, że maszyny te będą nieprzydatne w wojnie z Chinami ze względu na zagrożenie stwarzane przez obronę przeciwlotniczą. A przecież śmigłowiec ma przynajmniej tę zaletę, iż jest w stanie lecieć na bardzo małej wysokości, poniżej pola widzenia stacji radiolokacyjnych.

Gunship z natury rzeczy musi krążyć na dużej wysokości, aby skutecznie wykonać swoje zadanie. Jeżeli Pentagon dojdzie do wniosku, że era maszyn tej klasy dobiegła końca, wykładanie dalszych milionów dolarów na uzbrojenie ich w broń laserową będzie pozbawione sensu.

Zobacz też: Jak świecący plankton może pomagać w wykrywaniu okrętów podwodnych

SOCOM